niedziela, 2 lutego 2014

tylko siebie można obwiniać o spieprzone życie, czyli o tym co zostawili w nas rodzice rozważania

Telefon o 2 w nocy wyrwał mnie ze słodkiego lenistwa po tej jakże ciężkiej sobotniej nocy. Zaskoczony, odbieram. I słyszę w słuchawce łkanie, przeciągłe, dziecięce podciąganie smarków w nosie.
-Kordian...to się znowu dzieje.
Kto inny. Tylko XYZ może zadzwonić w panice o 2 w nocy, zapłakana, potrzebująca przytulenia. Z XYZ znamy się jak łyse konie, jest moją przyjaciółką od wielu lat. Razem pracujemy nad różnymi działaniami artystycznymi, animujemy rzeczywistość, planujemy kontrolowane skandale, rozmawiamy o wszystkich problemach, które nas dotykają. Czasem XYZ. musi wypłakać mi się w ramię. Bo XYZ. ma swoje głębokie problemy, z którymi jeszcze sobie nie poradziła, problemy wyniesione z domu. Nie pozostało nic innego jak założyć spodnie na tyłek, wsiąść w nocny autobus i zobaczyć, co tym razem się dzieje.
Ta sama śpiewka. Rodzice spieprzyli mi życie, jestem nieszczęśliwa, nigdy nie ułożę sobie porządku w głowie.
O 5 XYZ zasnęła snem sprawiedliwego i mogłem wracać do siebie. Nie chciałem od razu się kłaść, za dużo myśli w głowie. Odstawiłem auto, wziąłem ze sobą swoją nieodłączną towarzyszkę spacerów, pewną sukę która na to miano się nie obrażą, bo naprawdę nią jest- i poszedłem na długi spacer.
Rodzice spieprzyli mi życie. Ile razy to słyszałem? Ile razy, sam wcześniej próbowałem sobie wmówić- ojciec spieprzył mi życie?
Jakoś nie spartolił tego do końca. Bo całkiem dobrze mi się żyje.

Czasem mam wrażenie, że duża część ludzi gloryfikuje własne dzieciństwo. Wspominamy te zabawy w bazy, wspinanie się na drzewa, udawanie superbohaterów. I czasem mam wrażenie, ze ludzie zacierają wspomnienia złe.
Nie znam się na tym. Pamiętam dobre rzeczy z czasów, gdy byłem dzieckiem. Pamiętam wszystkie opowieści mojej mamy na dobranoc, kradnięcie wiśni w sadzie na wakacjach. Ale w dużej mierze moje dzieciństwo było piekłem. Pamiętam strach przed ojcem, wieczne godziny ćwiczenia gry na skrzypcach aż człowiek nie opadał z sił. Kolejne etapy znęcania się, kolejne etapy coraz dalej idących wizyt w nocy. Moje dzieciństwo było piekłem.
Ale- jakby się tak zastanowić- czy dzieciństwo każdego z nas nie jest trochę piekłem? Wiem, może mam skrzywioną perspektywę przez to, że noszę blizny głębokie i czasem utrudniają mi one życie. Może właśnie odzieram ze skóry brutalnie czyjeś sacrum, czyjeś przekonania o niewinności tego okresu. Może to wina moich, powtórzę się tutaj, przeżyć. Ale tak szczerze, obiektywnie dzieciństwo ma znamiona piekła. Przeżywamy je cudem, bo wielu rzeczy nie jesteśmy świadomi. Z tego czasu pochodzą zawsze najgłębsze, często nieuświadomione traumy. Nie wierzę, że istnieje człowiek bez nich. Ponoć, większość fobii, leków przed samotnością, utratą, ba, nawet lęki przed pająkami pochodzą ponoć z tego okresu. A my, często słusznie bądź nie, obarczamy za nie winą rodziców, gdy już zdajemy sobie z nich sprawę.
Dzieci też same tworzą sobie piekło, wzajemnie. „Cesarz jest nagi”. Nie znają norm, nie rozróżniają od razu dobra i zła. Są okrutne w ten najbardziej czysty, ludzki sposób. To też znam dokładnie. To ja byłem kozłem ofiarnym w szkołach przez długi czas. Dzieciństwo zawsze może więc stać się piekłem. Każdy z nas chyba doświadczył jakiejś szykany od niemiłej koleżanki. To też mogło w człowieku zostać, rozwinąć się dziko, jeśli tylko trafiło w czuły punkt.
Ale- rówieśnicy rówieśnikami, ale w dzieciństwie najwięcej radości ale i często krzywdy robią nam rodzice. W pewnym momencie przecież stanowią dla nas cały świat, potem dopiero ważniejsi stają się koledzy, gdy dostajemy małpiego rozumu. To oni nas najbardziej kaleczą i ratują.
Kiedyś usłyszałem od mojego przyjaciela, że chciałby zostawić swojemu dziecku jak najmniej blizn i sprawić, żeby nie bał się świata. Dlaczego jak najmniej blizn? Bo każdy rodzic, tak czy siak, zostawi jakąś swojemu dziecku. To nie jest do uniknięcia, bo nie ma rodziców idealnych i idealnych dzieci. Cudnych modeli wychowawczych sprawiających cuda. Nawet najbardziej kochający czuli rodzice sprawią, że dziecko choć raz zapłacze i to w nim może zostać. To nie do uniknięcia.

Zaryzykuję stwierdzenie, że większość rzeczy zatem, dobrych i złych, zostaje w nas zakorzenionych, gdy jesteśmy dziećmi. Czerpiemy wtedy, wręcz wdrukowujemy sobie pewne wzorce. Wzorce zachowań naszych matek i ojców, wzorce związków, lęki, gdy nasi rodzice się rozwiedli. Uczymy się wtedy świata- i nie tylko od nas zależy, czy będziemy się go bać, czy nie. Czy będziemy doceniać choćby to dzisiejsze słońce. Nie rodzimy się czystą tablicą nie tylko przez geny, ale też przez to, kto nas urodził i wychował. Geny często nie mają żadnego znaczenia jak dla mnie. To ktoś, opiekun, rodzic, ktoś, z kim łączy nas więź pokazuje nam świat. A przecież- nikt nie jest też doskonały. Każdy z nich miał swoje własne paranoje, też wlewane przez swoich przodków. Czasem to się staje błędnym kołem.
I to pozwala nam na wymówki.

Co? Jak to wymówki. Ano tak to. Dobrze przeczytaliście.
Mam wrażenie, że wiele dorosłych już osób, mających swoje osobne życia, wszystkie swoje porażki odnosi do tego, co spotkało je kiedyś. Nie układa mi się z chłopakiem, bo mój tatuś zostawił mamusię/moja mama była alkoholiczką/mój tatuś znęcał się nad mamusią. Podkreślcie sobie właściwe. Rodzice, ci którzy mieli być naszym wzorce, zakorzenili w nas lęki, wzorce patologicznych zachowań. Często nawet tego nie wiedzieli, że to robią. Jasne, to wszystko prawda. Ale ja zapytam może mało wyrozumiale, może trochę brutalnie- no do kurwy nędzy, ile można?

Sam jestem przykładem idealnym spieprzonego dzieciństwa. Nie miałem jedynie wspaniałego aspektu domu, o czym już mówiłem. Owszem, było wiele dobrych chwil, moja mama była wspaniałą osobą. Za to ojciec zgotował mi piekło, z którym długo sobie nie radziłem. Nie będę się licytował, miałem lepiej czy gorzej niż inni. Byłem maltretowany psychicznie jako dzieciak, który zupełnie tego nie rozumiał, byłem wykorzystywany, potem zacząłem być bity. Ojciec prawie mnie zabił. Nie, nie przesadzam. Ale to już dawne historie. Potem zamieszkaliśmy z dziadkami, poplątane sprawy rodzinne. Nie o tym miałem. Mój ojciec, moje jąkanie na tle nerwicowym, maltretowanie przez inne dzieci w szkole, całe moje dzieciństwo można uznać za bagno. Zostawiło mi głębokie problemy w pewnym okresie życia. Całkowita nieakceptacja swojego ciała, zwłaszcza pod względami, nazwijmy to, erotycznymi. Problem z zadawaniem sobie bólu. Tendencje do zachowań skrajnych, określmy je- niebezpiecznymi dla życia, takie jak wędrówki na dachach budynków. Zmienne nastroje. Stany obniżonego nastroju, nazwijmy je, depresyjnymi. Mógłbym dalej mieć z tym wszystkim problemy, jasne.
Mógłbym się nad sobą roztkliwiać. Tatuś zrobił mi kuku, jestem taki nieszczęśliwy.
Jasne, wszystko mógłbym.
Ale mogłem też wybrać co innego. Mogłem spróbować z tego wyjść.
Powinienem być zawsze porąbany, powinienem mieć zawsze problemy...ale, do cholery, liczy się to co powinienem tylko- czy też to, czego chcę?
Rodzice zostawili nam ten bagaż, spadek, zwał jak zwał. To niezaprzeczalne, że nasze zachowania są tym warunkowane i dobrze zdać sobie z tego sprawę. Dobrze wiedzieć, że moja depresja może mieć drugie dno. Dobrze wiedzieć, że mam problem z zaufaniem, bo mama wpoiła mi po zdradzie tatusia, że wszyscy faceci to gnoje. Jasne. Korzenie zachowań i ich odkrycie to niesamowicie ważna sprawa, dzięki poznaniu ich możemy wyrwać wszystkie chwasty.
Bo można je wyrwać. Tylko czasem musimy przestać się usprawiedliwiać. Usprawiedliwiać kolejne porażki traumami, czy DDA, czy molestowania czy po prostu rozwodu rodziców. Jasne, to nas zmieniło. To nas zraniło, cholernie. To zawsze w nas zostanie, nie minie nigdy. Czasem będziemy się nocami budzić z krzykiem. Ja się budzę. Ale co z tego?
Może chodzi po prostu o to, że ranom można dać się zabliźnić. Czasem trzeba je rozdrapać, gdy zaropiałe gniją, ale po tym...po tym to tylko mocniejsza tkanka. Starczy znać specyfikę blizn. Te rany mogą się naprawdę zaleczyć. Mogą się zaleczyć czasem, sesjami z terapeutą, mogą się zaleczyć dzięki naszej własnej sile. Cudzej miłości. To po prostu nie jest rzeczą niemożliwą. Nigdy. Kordian nie wierzy w niemożliwe. Mogą się zaleczyć- a potem możemy żyć po swojemu. Jasne, czasem zostaną z nami pewne ograniczenia. Przyznam się otwarcie- i ja je mam. Do dziś mam dziwactwa różnego typu, na przykład- boję się dotyku obcych ludzi, póki się z nimi nie oswoję. Nie lubię dotykania i już. Ale zdaję sobie z tego sprawę, dlaczego tak jest i z tym żyję. Oswajam się.
Tak często mam wrażenie, że jesteśmy dorosłymi ludźmi, którzy po prostu chcą na kogoś zrzucić swoje niepowodzenia. Nie chcemy tej odpowiedzialności za swoje życie. Owszem, twoi rodzice zrobili ci co zrobili, twoja siostra, brat, nawet ciotka. Zadali takie a nie inne ciosy, jasne. Ale ty już jesteś dorosły. Nie jesteś od nich zależny. Teraz to, czy zbudujesz związek, zależy od ciebie. Jesteś DDA i potrzebujesz terapii, żeby się z tego wyzwolić? Idź na nią! Ale nie wmawiaj potem nikomu, że spartoliłeś swoje relację albo nie umiesz kochać tylko dlatego, że tatuś ci zrobił kuku. Bo nie jesteś już od tatusia zależny a od siebie. I możesz próbować to zwalczyć.
Jesteś osobnym człowiekiem. Masz swoje osobne życie- i niech to się stanie twoją mantrą.
Nikt za ciebie nie żyje. Twoja matka, twój ojciec, którzy są już czasem tak daleko, że nie pamiętasz ich twarzy. Tu i teraz jesteś ty. I twoja przyszłość też do ciebie należy.
Jasne, ma wielkie znaczenie to, co się kształtowało. Ale tak samo ważne jest, co powiesz sobie ty sam. Masz prawo, ba, masz obowiązek teraz już kształtować siebie świadomie.
Bo jeśli już zdajesz sobie sprawę, skąd te rany, te blizny, dlaczego mi tak smutno- czy nie możesz po prostu iść dalej? Zaleczyć te nadal rozdrapane i po prostu nie usprawiedliwiać się dzieciństwem?

Tak, wiem, że to nie jest łatwe. Bogowie, mi do tej pory nie jest łatwo w wielu sprawach. Tak, wiem, że to teoria. Ale ja osobiście nie mam zamiaru się nad sobą roztkliwiać. Mam cholerne blizny, popełniłem przez nie wiele błędów- ale mam zamiar być wolnym, szczęśliwym człowiekiem. Dlatego nie uznaję wymówek, wobec siebie. Przede wszystkim, wobec siebie samego. Nie wierzę, że istnieje bagno z którego nie można się wygrzebać. Tylko to wymaga czasu i odpowiednich środków, jasne. Ale takie ruchome piaski nie istnieją. Chyba, że nie chwytasz uparcie ręki która ma cię z nich wyciągnąć i z własnej woli się z niej zatapiasz. Proszę bardzo, rób to. Ja nie mam zamiaru. Ja mam zamiar żyć.

Czasem mam wrażenie, że ludzie po prostu boją się być szczęśliwymi. Dlatego szukają tych wszystkich usprawiedliwień, wolą płakać latami, gorzknieć, zamiast coś z tym zrobić. Jestem brutalnym zwolennikiem kopania się w tyłek. Nawet kopania się po głowie, przykro mi. Nie umiem już inaczej, ale pewnie dlatego wierzę, że każdy może tym szczęśliwym człowiekiem być.
Czasem potrzebuje czasu, przytulenia. Nie neguję tego, że ktoś naprawdę ma problem, ma depresję, ma syndromy różnego rodzaju. Ma problemy. Takim człowiekiem trzeba się czule zająć ale..najwięcej zależy do niego. Każdy ma szansę na bycie szczęśliwym, chyba, że zdecyduje inaczej o swoim losie w pewnym momencie wyboru.

Czasem wystarczy tylko sobie na pewne rzeczy pozwolić, nie obarczać kogoś winą za swoje spieprzone życie, relacje, związki. Bo za swoje życie odpowiadamy sami i możemy z nim zrobić, co nam się podoba. Czasem wystarczy za dużo nie komplikować i nie rzucać sobie kolejnej kłody pod nogi. Czasem wystarczy zobaczyć, że to my trzymamy ster a nie w panice przekazywać go komuś. I wykorzystać wszystkie możliwości, jakie mamy. Ułoży się w ten albo inny sposób, ale to będzie dobre. Ja w to święcie wierzę.
Twój ojciec, twoja matka, przodkowie, inni ludzie, którzy cię zranili żyją w tobie. I może nieraz wystarczy im przebaczyć. Im, sobie. Odetchnąć nowym wiatrem. Swojego własnego życia, a nie szukać wymówek. To potrwa- ale czy nie warto?


Jeśli chcesz być szczęśliwym- po prostu nieraz sobie na to pozwól. Może to cała tajemnica.


40 komentarzy:

  1. Z jednej strony to piękne, co mówisz i podziwiam w Tobie tę siłę, którą pomimo takich a nie innych przeżyć umiałeś w sobie odnaleźć, jednak niektórzy choćby jak chcieli, nie potrafią sobie z tym poradzić. Inni mogą zostawić nam blizny, ale mogą też wybudować mur, który blokuje nam drogę do szczęścia. Mowa tu o psychice i jej wrażliwości w zależności od osoby. Jedni - tak jak Ty - będą umieli o swoje szczęście zawalczyć, czy to właśnie za sprawą psychologa, czy też znalezionych w sobie pokładów silnej woli i samozaparcia, ale inni będą mieli właśnie taką blokadę przed tym wszystkim. Niektórzy nawet nie wiedzą, co to znaczy CHCIEĆ być szczęśliwym (nie umiem tego inaczej określić, ale mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi), bo ogrom krzywd zesłanych na odporność ich stanów emocjonalnych za młodu była zwyczajnie za ciężka, mimo, iż dla niektórych może to być NIC.

    Już nie wspomnę o tym, że niektórzy przez takie, a nie inne przeżycia żyją z przekonaniem, że zwyczajnie na szczęście nie zasłużyli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzisz, to w pewien sposób głęboka, osobista wiara, ba, to pewność, że wszystko można pokonać, ze wszystkim sobie poradzić, co w nas tkwi. tylko czasem trzeba mieć ku temu warunki. nic więcej, nic mniej/. nie wierzę w mury nawet, których nie można zburzyć.
      każdy, czy ja, czy ktokowliek inny potrzebuje jakiegoś środka do burzenia murów, raczenia sobie. ale ja po prostu wierzę, że dla każdego taki istnieje, nie ma osób skazanych.
      i tak, zdaję sobie sprawę, że to jakaś utopia. ale co człowiek zrobiłby bez utopii?

      Usuń
    2. Niejeden takiej wiary chciałby się stać posiadaczem.
      Pewnie jakoś można, na pewno, ale niektórzy nie mają pojęcia jak. Może dopiero w ich życiu nadchodzi taki moment, który im podpowie, co trzeba zrobić. Może jeszcze muszą uzbroić się w cierpliwość i w tej swojej pułapce psychiki trwać.

      Usuń
    3. hm, może. ja wiecznie słyszę, że przeginam w tym względzie:)
      jasne, nie mają, ale też o to chodzi- czasem niektórym trzeba pomóc, szepnąć do ucha odpowiednie zaklęcie. bogowie, jesteśmy tylko i aż ludźmi. i szkoda nieraz po prostu, że nie każdy ten zaklęty werset w swoim uchu usłyszy.
      najgorzej, że nie każdy wytrwa.

      Usuń
    4. Nie mnie się wypowiadać :D Sam wiesz, jak jest. Czasem nadmiar wiary w siebie jest dobry. Czasem...
      Ja bym tam chciała nieraz komuś pomóc, ale zwyczajnie nie umiem. Staram się raczej być, bo sama z doświadczenia wiem, że potrzeba wygadania się komuś jest czasem niezbędna.

      Usuń
    5. wiesz, mi nie chodzi tu o wiarę w siebie ale o..wiarę w niemożliwe raczej:) ja jestem obok XD to trochę pokomplikowane.
      wiesz co, słowo nie umiem moim zdaniem jest często błędem. bo czasem nie chodzi o jakieś wielkie rzeczy, a po prostu o bycie obok. nie jesteś psychiatrą, specjalista. nie jesteś w stanie kogoś czasem postawić na nogi, jasne. bo to też do końca nie twoje zadanie. czasem starczy, że jesteś.więc- chyba cały sekret już odkryłaś jak dla mnie XD

      Usuń
    6. Ho, no to jeszcze jeszcze wyżej poprzeczka ;)
      Wiem, wiem, z tymże jakoś zawsze czuję się dziwnie odpowiedzialna za problemy innych mimo, iż nie biorę udziału w ich powstawaniu. Swego czasu chciałam iść nawet na psychologię, ale pewne kwestie mnie ku temu zniechęciły.

      Usuń
    7. czy ja wiem czy wyżej...jak dla mnie łatwiej w świat wierzyć, niż w siebie samego:)

      bo powstawanie a martwienie się o ludzi, to zupełnie inne rozdziały że tak rzeknę:)hm....a cóż takiego, jeśli można zapytać?

      Usuń
    8. Po pierwsze to, że sama zaczęłam sobie z sobą nie radzić. Na szczęście już się trochę ogarnęłam, ale dalej mam momenty, gdy czuję się nieswojo z samą sobą (pewnie każdy tak ma, wszak psycholog też człowiek, ale przeszkadzałoby mi to)
      Po drugie: chłopak mojej przyjaciółki chciał iść na psychologię i był na 354 miejscu na liście, pomimo genialnych wyników z rozszerzonej historii, chemii i biologii - jako, że moje oceny z tych przedmiotów są tragiczne i bardzo niewygodnie się mi ich uczy - kolejna przeszkoda na drodze. Po prostu bardzo ciężko się dostać. Czasem trzeba być realistą i dopuścić do siebie fakt, że w pewnych kwestiach nie ma się szans.

      Usuń
    9. hm, czasem wydaje mi się, że psycholodzy to ludzie, którzy mają ze sobą największe problemy nieraz. jak powiedzmy znajoma na psychologii, która się samookalecza. to nie jest w pewien sposób w porządku, znaczy, ok, problemy problemami ale czy osoba z tak głębokimi może naprawdę komuś pomóc? tylko to nieraz jak lekarz chorujący na raka może kogoś z niego wyleczyć. różnie bywa.
      i też prawda, że trudno się dostać, ale gdyby był tylko ten czynnik- na pewno nie szkodziłoby próbować. bo co to za ryzyko?:) niekoniecznie nie ma się szans, jeśli idzie o przyjęcie na studia. nieraz ma się szczęście. przynajmniej, tak było, kiedy ja na studia szedłem. szybkie odwołania nieraz załatwiały cały problem:) to na co się wybierasz w takim razie?

      Usuń
    10. No widzisz. Nie wiem, czy chciałabym chodzić do takiego psychologa, który ma problemy z samym sobą (z całym szacunkiem dla znajomej). Ja po prostu musiałabym się czuć stabilnie i tyle.
      Wybrałam póki co instytut sztuki na UŚ w Cieszynie. Jak tam mi się powiedzie i przekonam się trochę do wyjazdów i mieszkania w większym mieście, to może później uderzę na ASP do Katowic :)

      Usuń
    11. no ja właśnie też bym się nad tym dwa razy zastanowił. wiesz, jako pacjent się i tak najprawdopodobniej nie dowiesz...ale pewne rzeczy idzie wyczuć w człowieku. i właśnie nie ma tej stabilności, twardego gruntu po stopami.

      szkoły artystyczne zatem:) mam wrażenie, że to pasuje:)

      Usuń
    12. Dokładnie tak.

      Ja mam nadzieję, że to spasuje :D Nie czuję się na tyle pewnie w tych dziedzinach, ale osobiście nie wyobrażam sobie, bym miała zajmować się czymś innymi (konkretnie zależy mi właśnie, jak już może wcześniej wspomniałam) na fotografii.

      Usuń
  2. Rację masz, to nie ulega wątpliwości. Ale spróbuj to powiedzieć osobie w dołku. Na jakąś może zadziała, ale na większość? Uwierzą? Powiedzą "możesz sobie gadać, ale nie zrozumiesz". Bo każdemu wydaje się, że jego przypadek jest inny, nawet jeśli takich już było w historii setki. Każdemu zdaje się, ze nikt nie cierpiał z taką samą siłą (specjalnie nie napisałam "w ten sam sposób", bo rzecz jasna każdy cierpi inaczej) jak on, że jest "inny", chociaż wcale nie jest. Każdy do polepszenia swojego życia potrzebuje innej ilości czasu i innej drogi. Niektórzy w głębi tak naprawdę nie chcą nic zmieniać, podoba im się rola wiecznego cierpiętnika. Albo wydaje im się, że oni i ich "chorowanie na smutek" to jedność, bez tego jest się już inną osobą. Co się nam przydarzyło wcześniej - nie mamy na to wpływu. Ale tak naprawdę największy wróg jest zawsze w środku. Jak śpiewa sobie pewien zespół "to nie ekran telewizyjny i nie moja rodzina, byłbym zepsuty nawet, gdybym dorastał idealnie, to coś głęboko w środku, coś, czego nie potrafię wyjaśni. To tak jakbym cierpiał na chorobę bez pieprzonej nazwy". W dzieciństwie nie mamy wpływu na to, co się z nami dzieje, nie jesteśmy niezależni, łatwiej nas skrzywdzić. Ale potem przychodzi dorosłość i jak już napisałeś, sami możemy zdecydować, czy chcemy być szczęśliwi czy nie, bo jesteśmy osobnymi osobami. W teorii twoje słowa są piękne i łatwe, jednak w praktyce... gdyby tak było, to nie mielibyśmy przypadków depresji, nerwic, fobii czy już nawet skrajnie - samobójstw. Ale są. I zawsze będą. Faktycznie nieraz trzeba po prostu kopnąć kogoś w tyłek i to wystarcza. Ale niekiedy kopnięcie w tyłek sprawi tylko tyle, że osoba wcale nie wstanie, tylko stoczy się jeszcze niżej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to są moje myśli, moja głowa i moje kolejne głębokie wiary, nic więcej:) czy sądzisz, że powiedziałbym dosadnie płaczącej w nocy Kaśce "weź się ogarnij kobieto, bo tylko mnożysz problemy w swojej głowie"? No, jakoś nie powiedziałem XD zamiast tego mogła się wypłakać, otarło się jej buzię zimną wodą i położyło spać. tu nie o to chodzi. ja mam świadomość, że w tym momencie to nie ma znaczenia, dla tej osoby, zamkniętej w lochu swojej głowy, duszy, zwał jak zwał. bogowie, nie o to w tym wszystkim chodzi, żeby przekonywać w tym danym jednym momencie, to nie walka na argumenty to ludzkie cierpienie i tak, mam tego świadomość. tylko chodzi mi o to, że ja wiem, że można sobie ze wszystkim poradzić. niekoniecznie kopiąc go. każdy potrzebuje innego rodzaju pomocy, jasne, wiem to. ale wierzę, że jeśli każdy by ją otrzymał, każdy by poczuł może jak bardzo może być kochany, to może tych wszystkich samobójstw by nie było.z fobiami i tak dalej też można sobie roadzić. tylko właśnie potrzeba może każdemu odpowiedniego środka. i pisałem- wiem, że to teoria. ale nie jest to po prostu teoria niemożliwa do spełnienia:)tak, wiem, wręcz nierealne. nie wszyscy zostaną "ocaleni" od samych siebie, jasne. ale jeśli chociaż jedna osoba sobie poradzi- to czy to już nie jest niesamowicie dużo?

      Usuń
    2. No tak, twoje myśli, twoja głowa. Może zatem powinnam sobie odpuścić komentowanie tego:).
      Jednak tym razem nie mogę się do końca zgodzić. W mojej osobistej ocenie to jednak pozostaje w sferze utopii. Tak z innej beczki może świat potrzebuje tych nieocalonych także. Jakby nie było i jakkolwiek by nie brzmiało - naturalna selekcja, słabi odpadają z gry. Tylko teraz nie siła fizyczna się liczy, a psychiczna. Nigdy nie będzie się dało wszystkich ocalić. Ale nawet jedna "uratowana" to dużo.

      Usuń
    3. pominę te drobną uszczypliwość, nie o to mi chodziło no XD
      jestem utopistą. mówiłem to nieraz:)
      i hm..nie ma ludzi niepotrzebnych. może to jest jakaś machinacja świata, gdyby nie "nieocaleni" nie mielibyśmy Requiem Mozarta i tak dalej. Może to większy plan. kolejna rzecz do przemyślenia:)

      Usuń
  3. Kordianie, podziwiam Cię... I jest mi jednocześnie trochę wstyd za siebie, że wylewam łzy ostatnio namiętnie, a Ty, który przeszedłeś dużo więcej, cierpliwie mnie pocieszasz. Moje dzieciństwo też nie było usłane różami, nie tylko ze względu na problemy zdrowotne, ale nigdy nie twierdziłam, że to ono schrzaniło mi życie. Problemów, które mam obecnie, również nie staram się tłumaczyć w kategoriach: "Bo mamusia zamiast piec ze mną ciasteczka, przysyłała nowe zabaweczki", To na pewno nie było bez wpływu, ale, na litość, nie jest jedynym powodem. Może nawet nie głównym? Jakieś bezpieczniki się przepaliły, a ja chcę sama dość do tego, co dokładnie się stało. Poszłam do terapeutki nie po to, żeby się wyżalić, chcę być znów szczęśliwym człowiekiem.
    A Ty służysz mi od dziś za wzór czy się na to zgadzasz, czy nie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ee....jak słyszę wzór do naśladowania to zapala mi się czerwona lampka "odpowiedzialność" więc cóż..wolę nim nie być:)
      i nie ma co podziwiać, tak szczerze. bo co? to, że można się ogarnąć? ano, można i nie ma w tym nic niezwykłego, bohaterskiego i tak dalej. ot, po prostu ludzkie życie.
      jedno z drugim nie ma też nic wspólnego:)
      czyli, masz szansę to zrobić. bo chociaż próbujesz dojść do tego, co się z tobą dzieje, co się stało. a to już naprawdę wiele i to już jest ludzka siła jak dla mnie:)

      Usuń
    2. Jestem już dużą dziewczynką, więc luz :) Ołtarzyka Ci nie postawię, po prostu będę pamiętać, że można nawet w piekielnie trudnej sytuacji :D
      Próbuję i wierzę, że dojdę. W końcu sama chciałam kiedyś być psychologiem, ale życie to zweryfikowało :)

      Usuń
    3. bogowie wszelacy, ołtarzyk?XD nie no, to już brzmi świetnie XD a tak serio, to znowu dzisiaj po raz kolejny rzekłem chyba nie tak, jak miało wyjść XD więc już mniejsza o to:)
      podziwiam za samo to, że chciałaś. bo to cholerna odpowiedzialność.

      Usuń
    4. Swoją drogą to by było ciekawe, postawić ołtarzyk komuś niewidzianemu na oczy xD
      Jestem (byłam) kimś takim dla wielu ludzi nawet bez tytułu. Powierzali najskrytsze tajemnice, radzili się, wypłakiwali, a teraz? Szewc bez butów chodzi.

      Usuń
    5. uwierz mi, nie ma czemu stawiać XD moja fizjonomia na ołtarze się nie nadaje, dlatego lepiej, że to będzie taki wiesz, anonimowy XD
      a wiesz co, mi się wydaje, że właśnie często to tak się kończy. w sensie, wielu takich um, nie chcę żeby to zabrzmiało źle, ale określmy to- domorosłych psychologów ma właśnie potem problem, żeby ktoś się nimi zajął.
      a tak już z zupełnie innej beczki, to chyba najlepiej nieraz pomagają ludzie, którzy też jakieś problemy mieli, z czymś się musieli /muszą zmagać. bo to rodzi dużą dozę empatii, zdaje mi się.
      i hej, nie ma co się oglądać nieraz na tych, którzy nas nie doceniają. banał totalny, ale często o nim zapominamy. jeśli ich nie ma...to trudno, nie zmieni się tego. ale można mieć przynajmniej pewność, że samemu się było w porządku i nieraz to się liczy. tak mi się przynajmniej zdaje dość mocno.

      Usuń
    6. a poza tym, tak mi się nasunęło, człowiek nie zna nieraz dnia ani godziny, kiedy zjawi się ktoś z tą pomocną dłonią, chociaż na chwilę:)

      Usuń
  4. masz rację, wielu z nas obarcza swoje niepowodzenia rodzicami, po części mają rację, po części trzeba umieć się z tego wszystkiego podnieść i dalej żyć, żyć szczęśliwe, bo masz racje, każdy na to zasługuje.
    ja może nie jest źle doświadczona przez rodziców, bo nie mogę zarzucić Tacie, że zachorował na jedną wtedy z niewyleczalnych chorób (nie wiem jak teraz, po prawie 12 lat jest z ta chorobą i z postępami w leczeniu jej), bo zupełnie to nie zależało od niego, miał pecha, a przez to i pecha miała cała moja rodzina. jednak jest to jakaś trauma, duża, czasem mam wrażenie, że mama i rodzeństwo sobie z tym poradzili, a we mnie gdzieś to jednak tkwi, jednak staram się z tym walczyć, chociaż lęk przed zaangażowaniem przez to jest straszny, mimo wszystko próbuję dać szansę ludziom, facetom. próbuję poukładać swoje życie najlepiej jak potrafię, a wtedy, kiedy odwiedza mnie we snach, czuję, że mimo wszystko jest obok, jest mi lepiej.

    powiem Ci, że pokręcone jest to życie ludzkie, kiedy była młodsza, miałam wrażenie, że tylko nieliczni doświadczyli traumy i że to mi powinni współczuć, bo mój Tata nie żyje, ale kiedy poszłam na studia, dorastałam i poważniałam, poznawałam ludzi, zdałam sobie sprawę jak wielu z nich na różne sposoby doświadczyli traumy, traumy dzieciństwa. ale najważniejsze jest to, że mimo wszystko idą do przodu, że się nie poddają, że chcą żyć, że chcą byś szczęśliwi.

    hehe, i chowasz się przed nią? ;) ja się tak trochę bałam mojej kierowniczki z pracy, no po prostu nie umiałam z nią rozmawiać, jak zawsze jestem osobą wyrażającą chętnie swoje zdanie i szczerą, tak z nią jakoś nie umiałam rozmawiać, też sprawiała, że się po prostu jej bałam, co nie było fajne, bo obie na tym wiele jednak straciłyśmy, w sensie zawodowym.

    ojć. nie strasz. ja kończę teraz technologię chemiczną, chociaż robię specjalizację z kosmetyków, a licencjat mam z kosmetologii, więc samo się nasuwa, że marzę o pracy w koncernach kosmetycznych, ale i o to wcale nie jest łatwo. jednak na początek naprawdę zadowoli mnie staż czy praktyka w jakimkolwiek mieście w Polsce, czy nawet za granicą.

    pierwszą wersję pracy już mam ;) ale pewnie trochę poprawek będzie. wiesz, wiem, że da się pracę szybko napisać, słyszałam różne historie, ale ja będąc zodiakalną panną, jestem perfekcjonistką, mam wrażenie, że moja promotorka też może być zodiakalną panną, bo też jest perfekcjonistką i do tego jest taka poprawna. a co za tym idzie, ta praca może nigdy nie być ukończona w takiej formie, która mnie będzie szczerze i bardzo satysfakcjonować.... ciężko czasem żyć z taką cechą, więc się rozdrabniam nad tą pracą i siedzę nad nią sporo, pewnie nawet nie zbyt potrzebnie, ale co tam, taka jestem (czasem niestety, czasem stety).

    pustka jest, nawet ogromna, ale wpływu na to nie mam, mogę siedzieć, ryczeć i użalać się nad sobą, mogę próbować iść do przodu. próbuję, chociaż czasem nie jest łatwo, chociaż czasem przeszłość powraca i boli i chociaż opór przed zaangażowaniem w bliskie relacje, zwłaszcza miłosne z mężczyznami mam. ale staram się. to chyba najważniejsze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jasne, nie możesz zarzucić, bo to nie jest rzecz, którą się zarzuca, jakkolwiek głupio to teraz nie zabrzmi. chodzi o pewien fakt, pewną ranę, która została zadana przez życie i kwestia uświadomienia jej sobie, jakiegoś...ukojenia tego, że wyszło tak a nie inaczej.
      bo wiedzieć, co się z nami stało, jakie są powody bólu to już naprawdę dużo.
      i właśnie- próbujesz. i chyba o to w dużej mierze chodzi, żeby próbować.
      a mi się zawsze wydawało, że wszyscy ludzie są skrzywdzeni jakoś. i że są źli czasem- to dlatego, że są smutni. mi nawet złych postaci w bajkach było szkoda XD
      no, troszkę chowam XD ale tylko troszkę, za bardzo to nie wychodzi:) i nie wiem, czy dużo tu tracę, jak jest na stażu, to mogła się też by czegoś nauczyć ode mnie, bo każdy ma troszkę inne zadania w pracy...no ale:) trudno się mówi, nieraz ludzie się po prostu ze sobą nie dogadują.
      o, to nie chciałem straszyć. po prostu, znam dużo ludzi bez pracy, bo znam dużo absolwentów, o XD
      i fakt, w koncernie niełatwo...ale można próbować:)
      ha, to szybko napisane, nie tak jak u mnie XD
      i hm..może coś w tym jest. ja jestem baranem..ciekawe, co można o mnie powidzieć?XD
      no właśnie, można płakać, ale nie ma sensu tego robić całe życie, nie zawrócimy biegu rzeki. i chyba tak:)

      Usuń
    2. ale chyba każdy ma taką ranę, inaczej chyba się nie da. i ciężko oceniać, kto ma większą, bo niektórzy by sobie nie poradzili z tym co nas spotkało, a my moglibyśmy sobie nie poradzić z tym, co innych spotyka.
      ano, są ludzi, który się użalają nad sobą i nie próbują tego zmienić, a ja żyję dalej, i nie wychodzi mi to źle, bo mimo wszystko dużo osiągnęłam!
      widocznie wykazujesz dużo współczucia światu :P

      ano mogłaby, zwłaszcza, że od tego jest staż, no ale jej sprawa, nie lubię współpracować z ludźmi, z którymi się ciężko dogadać, chyba nikt tego nie lubi, ale czasem nie mam wyjścia.

      bo jesteś starszy i po studiach, ja jestem rocznik 90 i mój rocznik dopiero będzie teraz w tym roku, albo w następnym kończył studia, więc wtedy będę widziała, kto po jakich studiach ma pracę, a kto nie.

      ja stanę na głowie, by dostać pracę w zawodzie ;) bardzo mnie to cieszy i fascynuje i jestem naprawdę w stanie znowu wyjechać na drugi koniec Polski, by tylko dostać pracę w zawodzie :) poza tym, wychodzę z założenia, że po każdych studiach można mieć spoko pracę w zawodzie, ale trzeba mieć szczęście i trzeba umieć się ustawić!
      a ja przez wakacje pochodziłam sobie na trochę rozmów kwalifikacyjnych więc już trochę do tego na luzie podchodzę, a to też dobrze!

      hm, moja mam jest baranem też :D ale szczerze to nie wiem, jakie cechy charakteru "dominują" u baranów... pewnie gdzieś to znajdziesz w necie ;) ale jeśli chodzi o panny, to akurat znam kilka, które są perfekcjonistkami, ale to jest taka dziwna cecha!

      Usuń
    3. nie no, jasne, nie można wszystkich oceniać jednotorowo. każdy odczuwa inaczej, myśli inaczej, wszystko to kwestia indywidualna. nie ma większych i mniejszych ran. są tylko różnie poranieni ludzie, którzy radzą sobie po swojemu, a raczej- którzy potrzebują innej pomocy. innego złotego środka.
      i cóż, mogę rzecz-gratuluję:)
      hm..i może:)

      ano, nie ma, czasem trzeba kark zginać przed losem, że tak to ujmę:)
      oj tam dużo starszy nie jestem, tylko 3 lata XD ale to też fakt, że wszystko okazuje się jednak po czasie.
      i cóż, taka determinacja jednak wiele znaczy:)zatem, rzeknę po prostu- powodzenia. i trzymam kciuki bardzo mocno:)
      dobra, to sobie poszukam już XD

      Usuń
  5. Bardzo często rodzice prowadzą swoje życie w sposób nieumiejętny, wówczas dziw nad dziwy, że podjęli się wychowywania dziecka. Powinni sami najpierw się wychować.
    Również jestem przykładem, któremu rodzice podcięli skrzydła i nie bardzo mogę te lotki sobie odbudować, nie mam takiego życia, jakie by mnie satysfakcjonowało, ale nauczyłam się, aby żyć w przeświadczeniu, że wszystko co mam, mogę przeobrazić we wszystko co chciałam mieć. I tak, egzystuję w świecie, w którym staram się wszystko czerpać garściami, niestety spadkowe błędy rodziców będą się ciągnęły za mną jeszcze wiele długich lat.
    Musiałam zmienić swoje nastawienie, byłam bliska nienawiści i destrukcji. Ale sama nigdy bym nie dała rada. Dlatego dobrze, że XYZ trafiła na Ciebie, bo widzę, że potrafisz się zaangażować i podejmować męskie decyzje. Mój Boże, nie znam w tej chwili osoby, która by w środku nocy do mnie przyjechała OO

    Rodzice faktycznie zostawiają nam w podświadomości ścisłe wzorce, i na początku rzeczywiście jedzie się na tych opisie, ale przychodzi taki moment, że zabiera głos nasza własna świadomość i wszystko się klaruje. Ja już przestałam popełniać błędy rodziców, na pewno nie są moim wzorcem. I uczę się na cudzych błędach.
    Tak, też widzę, że ludzie wciąż szukają usprawiedliwień. Człowiek potrafi wytłumaczyć swoje wszystko. A tu trzeba wsadzić dupę w troki i jazda!
    A ja wyszłam z depresji i dalej galopuję z uśmiechem, choć czasem rozbije mi się mucha o zęby, ale komu nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzisz, to właśnie jest trudne- bo nie ma rodziców idealnych też. nie mówię o skrajnych przypadkach, ale o takich zwykłych rodzicach, fajnych, do pogadania-zawsze jakiś błąd popełnią. dlatego trochę boję się mieć dzieci.
      ale fakt faktem, czasem przenika i umysł głupia, eugeniczna myśl, czy nie powinni wprowadzić zezwolenia na rozmnażanie.
      cóż, zawsze nadal można walczyć, żeby to życie satysfakcjonowało bardziej, było coraz lepsze. jeszcze ma się czas:)
      i jasne, będą się ciągnęły, ale to nie znaczy, że człowiek ma sie poddawać. za mną też się ciągną, ale po prostu nie mam zamiaru rezygnować z życia że to tak ujmę.
      hm...a to nie brzmi dobrze. ja jak tak myślę, to parę nawet osób takich znajdę.
      no właśnie- komu nie? ale to nie znaczy, że trzeba się załamywać, ot co:)

      Usuń
    2. To, co mogę dobrego powiedzieć o swoich rodzicach, jest właśnie rozmawianie. O wszystkim i zawsze. Ale szala jest po równo z ich wadami, które będą się za mną teraz ciągnęły. Dam sobie spokój z konkretami, bo o jednym i drugim można by pisać w nieskończoność. Błędy wychowawcze to jedno, nieumiejętność radzenia sobie ze zwykłym życie to drugie i teraz ja muszę po nich sprzątać.

      Usuń
    3. czyli- popełniali chyba typowo ludzkie błędy, co? dobrze, że cokolwiek dobrego powiedzieć można, wiesz:)

      i jakby nie było, nwet jak sprzątać po kimś trzeba, to może nie jest tak źle:)

      Usuń
  6. Sama nie wiem, co mam napisać. Wiele dałeś mi do myślenia tym postem (nie pierwszy raz zresztą). Wydaje mi się, że masz całkowitą rację w tym, co piszesz. Co prawda, moje dzieciństwo wyglądało inaczej, lepiej, mogę tylko doceniać i dziękować za to rodzicom. Tylko zdrowe dzieciństwo nie oznacza, że ktoś inny nie mógł mnie skrzywdzić. A działo się, oj działo. Można obwiniać, gdybać, nie przestawać o tym myśleć, ale to nic nie da. Za rzadko to sobie uświadamiam, bo przecież o tym wiem. Twoje słowa znów mi o tym przypomniały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rodzice, rówieśnicy...jasne, są różne czynniki. ale chyba możemy sprowadzić to do jednego- nie jest ważne, co cie dotknie, ze wszystkim można sobie poradzić. jeśli ma się odpowiednią opiekę, pomóc i tym podobne.

      Usuń
  7. Wydaje mi się, że każdy ma jakieś swoje rany z dzieciństwa. Ale też nie sposób się zgodzić z tym, że te wzorce, które zakodowali w nas rodzice nie mają znaczenia. Człowiek, który zdaje sobie z nich sprawę, nie umie sobie z nimi poradzić a co dopiero to zmienić. Za bardzo to bagatelizujesz. Znam ludzi, co latami chodzą do specjalistów a jakoś efektów u nich nie widzę. Jest jakby gorzej. Jakby chcieli umrzeć hmm nieco przerażające są ich spojrzenia. Takie bez nadziei. Każdy ma inną psychikę ty sobie ' jakoś ' radzisz, ale są i słabsi :)

    Dodaje do obserowanych, byłabym wdzięczna za dodanie mnie do nich także :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hej hej, chwila XD nie napisałem, że to nie ma znaczenia XD napisałem raczej, że każdy może się z pewnymi uporać, jeśli tylko się postara XD i ja w to akurat wierzę. bynajmniej, to nie bagatelizowanie:) tylko cóż..nazwijmy to pewnością nadziei:)

      Usuń
  8. Mój Ojciec był alkoholikiem. Pamiętam kłótnie, policję, płacz mamy. Pamiętam wszystko dokładnie. Nie chcę się rozdrabniać na ten temat bardziej, z resztą przelałam całą gorycz na blogu. O Ojcu wspominam gdy muszę, gdy ktoś pyta. Nigdy nie wspominam, że był nałogowcem. Czy to wstyd? W pewnym stopniu na pewno jednak nie chcę, tak jak już napisałam, brnąć w ten temat dalej, może kiedyś zdarzy się, że opowiem całą historyjkę z dzieciństwo, komuś komu zaufam. Czy słusznie zwalać wszystko na bagaż z przeszłości? Pewnie, że nie. Jeśli o mnie chodzi, to wierzę (może naiwnie), że to wszystko nie działo się po nic. Że gdyby nie widok upojonego ojca rzygającego w centrum miasta czy codzienny radiowóz policji nie byłam dzisiaj tą samą osobą. Wierzę w to głęboko. Wszystko ukształtowało mój charakter i postrzeganie. Tak jak już wspominał - trudno mi komukolwiek zaufać, nie mam problemów z nowymi znajomościami ale podchodzę z rezerwą, nie wierzę kiedy ktoś coś obiecuję. I wydaje mi się, że to właśnie przez Ojca, którego nigdy nie nazwałam tatą. Staram się w sobie to zmieniać. Nie narzekam, praktycznie nikt z mojego najbliższego otoczenia nie wie kim był mój Ojciec. Znają tylko jego imię. Nie użalam się nad sobą. tłamszę to wszystko w sobie. Jednak obarczam go winą. Jego samego. Właśnie go. I gdyby żył to był by jedyną osobą, której opowiedziałabym tą całą historię z mojej perspektywy. Powiedziałabym wszystko czego nie mówię do dnia dzisiejszego. Ale go już nie ma. Czy zapomnę? Nigdy. Czy wybaczę? Może kiedyś.
    Jedyne czego chcę to abym nie popełniła tych samych błędów co on..Tylko tego sobie życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też nie mam zwyczaju mówić aż tak dużo o swoim ojcu, w każdym razie, nie w szczegółach, chociaż, bywam niezłym ekshibicjonista emocjonalnym. ale zdaje mi się, ze nieraz człowiek powinien się wygadać. wylać wszystko, raz a porządnie, raz w życiu chociaż. i tobie życzę, żeby się udało. żeby to przestało być tłumione, bo jak tłumimy pewne rzeczy nie znaczy, ze one znikają.
      i cóż, nie musisz ich popełniać. w końcu, wierzyć trzeba, że nikt nie jest skazany. nigdy. też o to walcze.

      Usuń
  9. Cóż, może nie będę tu się rozpowiadać na temat mojego biologicznego ojca, gdyż wyjdzie komentarz-tasiemiec i zacznę przypominać XYZ, którą wspomniałeś w notce.
    Myślę, że ludzie są ograniczeni przez pewne życiowe schematy. A duża część tych schematów tyczy się domu rodzinnego. Rodzice naszych rodziców powielają błędy swoich rodziców, przez co nasi rodzice, wychowując nas, przejawiają pewne zachowania naszych dziadków... I możliwe, że pewnego dnia my znajdziemy się w takiej sytuacji, gdy automatycznie tak potraktujemy naszą pociechę, jak nas traktowali nasi rodziciele. Może tak być, ale niekoniecznie musi. Schematy da się opuścić, czego dowodem jest moja mama. Po tragicznej śmierci Taty (mojego ojczyma), została kompletnie sama z trójką dzieci... I się podniosła, jej zachowanie naprawdę uległo zmianie. Zmieniła metody wychowawcze, aczkolwiek dalej zdarzają jej się potknięcia, czasami wraca tak "niesprawiedliwa, zrzędząca mama", właściwie to kopia naszej babci. Czasami opowiada mi mama o swoim dzieciństwie. Od cioci (siostry mamy) też się nasłuchałam. Wychodzi na to, że moja babcia to potwór. I moja mamusia, opierając się tylko na "naukach życiowych" pochodzących z jej dzieciństwa, również powinna być takim potworem. A nie jest - opuściła schemat i jestem szczęśliwa, że tak się stało. A do babci podejść trzeba ze zrozumieniem, bo i w jej przypadku można się cofnąć o kilkadziesiąt lat, odkryć to i tamto.
    Czasami człowiek po prostu lubi szukać wymówek - dlaczego nie, skoro tak łatwo je znaleźć. Ale każdy z nas jest obdarzony niezwykłą siłą i, jeżeli zachowanie naszych rodziców przytłacza nas, pewnego dnia odważymy się powiedzieć im "Nie!", postawić własne warunki i rozpocząć własne życie, poza granicami schematów. Oczywiście, jeżeli tego pragniemy. Nikt nic nie musi i jeżeli komuś wygodnie już na starcie skazać się na porażkę, bo "Maja mama twierdzi, że (...)", a "Ojciec powiedział o moich planach, że są (...)" - niech skazuje siebie na porażkę. Siebie, nie swoich rodziców, bo oni mają własne życie, własne błędy do naprawienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a nawet jeśli ją będziesz przypominać, to co z tego, hm?:>
      i w tym wszystkim chyba właśnie o to chodzi, żeby zdać sobie sprawę, że żadnego schematu powielać nie musimy. to nie jest łatwe, jasne, ale chociaż częsciowo zawsze może się udać. jak dla mnie nie można w to wątpić:)
      dlatego też, brawa dla twojej mamy i wielki szacunek:)
      i właśnie tu warto "stanąć", w tym miejscu- przede wszystkim krzywdzimy często siebie samych. a nie warto.

      Usuń