Około
10, gdy czytałem książkę usłyszałem trzaskanie szafkami w
kuchni. Zastanowiło mnie, bo miałem być sam w domu. Ida na
uczelni, Em i Bruno w szkole, dziadkowie mieli dzisiaj jakieś
spotkanie w Domu Kultury gdzie dalej mieli wczuwać się w rolę
emerytowanych nauczycieli. Hm. Czyżby jakiś niespodziewany gość?
Może Bea wpadła bez zapowiedzi z dzieciakami?
Zszedłem
więc na dół, cichutko, na paluszkach. Bo co jak to jakiś
maniakalny morderca, któremu w obecnym stanie szybko nie ucieknę?
Wiem wiem, ci z reguły atakują nocami i na odludzi, ale jednak...
Wślizgnąłem
się więc bezszelestnie do kuchni ( naprawdę potrafię cicho niczym
kot się poruszać) i moim oczom ukazała się najmłodsza z moich
sióstr stojąca do mnie tyłem i jakaś jej natapirowana koleżanka,
która spojrzała mi prosto w oczy.
Skinęła
bez słowa głową do Em, żeby ta się obejrzała. Ta odwróciła
się zamaszyście, a gdy mnie ujrzała, szklanka wypadła jej z
hukiem z ręki, rozbijając się o podłogę.
-Królik...nie
miałeś być u lekarza....?- zaczęła niepewnie.
Zaczęło
mnie to bawić. Oto moja młodsza siostra została przyłapana na
wagarach przez starszego brata, który jest jej opiekunem prawnym i
chodzi na wszystkie wywiadówki. To się nazywa wpaść jak śliwka w
kompot. Albo wpaść po prostu w gówno.
-A
nie, jakoś widzisz, pomyliłaś dni, bo idę jutro.- uśmiechnąłem
się do niej i jej koleżaneczki, która łypała na mnie spod oka
zza jej ramienia, nawet nie tyle przestraszona i skruszona, co
ciekawa.
-Wiesz,
skończyliśmy wcześniej lekcje i...
-Tja,
nie ściemniaj, ok? Czego nie umiałaś?- znam na tyle swoją siostrę
by wiedzieć, że po prostu przeraziła ją wizja jakiejś jedynki,
gdy czuła się niedouczona. Cóż, pewien nadmiar ambicji i
nieradzenie sobie z nimi jest jak najbardziej rodzinny. Choć, ja
nigdy nie zwiewałem bo bałem się sprawdzianu tylko....
-Chemii...-
powiedziała skruszona, patrząc w podłogę.
-Przecież
bym ci wytłumaczył!
-No
ale taki wkurwiony chodziłeś przez parę dni, nie chciałam...
-Dobra,
moja wina.
-Ale
nie mów babci, co? Ja to wszystko nadrobię, w weekend nawet mi
wytłumaczysz, tylko nie mów babci, co?- mimo, że ja jestem
opiekunem prawnym swojego rodzeństwa, nie sieję takiej grozy, jak
nasza kochana Sisi.
Sisi
nie uznaje wagarów.
Sisi
ma swoją obsesję nauczycielską, z której nie wyleczyła jej żadna
emerytura.
Sisi
jest potworem, przed którym wiecznie wzajemnie się kryjemy. Jak to
rodzeństwo.
-Dobra
dobra, nic jej nie powiem.- śmiałem się już całkowicie- Ale
tylko, jak to nadrobisz, co? Wierzę w twój rozsądek.
-Ta....po
raz pierwszy chyba....
Dziewczyna
stojąca za Em ciągle mi się przyglądała.
-A
ty, czemu się urwałaś? Też nie umiałaś?
-Nie,
mi się po prostu nie chciało siedzieć w durnej szkole,
rozumiesz...- i spojrzała na mnie znacząco.
-W
sumie. Też kiedyś byłem młody chociaż nie wyglądam pewnie!-
zaśmiałem się i stwierdziłem, że nie będę im przeszkadzał.
Umknąłem więc na swoje poddasze, puszczając mimo uszu
zapewnienia, że na pewno nie jestem stary, tylko
dojrzały...cokolwiek to miało znaczyć.
No
tak, nie jestem taki stary, choć nieraz przed swoim rodzeństwem
próbuję udawać tak bardzo poważnego. Oczywiście, nigdy mi to nie
wychodzi. Wszyscy wiedzą o moich wybrykach, choć tak naprawdę,
byłem jednym z tych sprawiających mniej problemów nastolatków.
Nie powiem, że nie piłem taniego wina czy nie urywałem się z
lekcji, gdy czułem, że po prostu nie chce mi się na nich
siedzieć.
Z
tego wszystkiego przypomniał mi się słynny niegdyś w moim liceum
bar „Pod kasztanami”, i takiż sam, niedaleko, "Szuwarek"
szumnie nazywany barem, bo była to melina, gdzie nieletni się
upijali razem z żulikami, było tanie wino na szklanki i szlugi na
sztuki. Jak ktoś chciał tanie wino na wynos, miła pulchna i
śmierdząca pani „barmanka” przynosiła szybko plastikową
butelkę, żeby przelać siarkofruta, tak, żeby klient nie płacił
za szkło i mógł po konkurencyjnej cenie wypić winko w zaciszu
parku. Tak, w takich miejscach bywałem częściowo, nie tylko
biegałem po operach i filharmoniach. Nie tylko cytowałem Platona,
ale też go piłem, bo jesteś tym co pijesz a było to swojego czasu
najtańsze z tanich win. I mam , co dziwne, sentyment.
Byliśmy
gówniarzami, bogowie, jak strasznymi gówniarzami byliśmy.
Wszyscy
licealni znajomi, ja z Ewką, swoją byłą dziewczyną, wiecznie
ubrani na czarno, para za poważnych szczeniaków myśląca, że
zrozumie sens wszechświata i stworzy nową jakość życia!
Byliśmy
tymi, co uważali się za buntowników, choć tak naprawdę
kochaliśmy nazywać się pokoleniem nic, pokoleniem straconych idei.
Rozkochiwaliśmy się w filozofii czytając Nietzschego i
Schopenhauera, cytując co rusz ich słowa i mówiąc, jak bardzo
mieli rację. Odrzuciliśmy na bok wszelkie ideały piękna, mówiące
o moralności i miłości. Zachlewaliśmy mordę, uciekaliśmy z domu
do siebie nawzajem albo na dzikie wypady nad morze zimą, biliśmy
się po nocach w barach i w parkach, biliśmy sami z sobą, ze swoimi
myślami i swoim ego. Szukaliśmy pustki, twierdząc że mamy ją w
sobie, byliśmy w błędzie, gdy szukaliśmy jej w śmierci,
zapominając, ba, nie wiedząc, że ona pustką nie jest, bo jest
życiem. Mogliśmy śpiewać o sobie jak Manson
Zobaczyłem
w telewizji jak ksiądz zabił gliniarza
i
wiem, że oni są też naszymi bohaterami
Śpiewamy
śmiertelną pieśń dzieci
Bo
nie mamy przyszłości
i
chcemy być tacy, jak ty
Darliśmy
się zresztą nocami na poznańskich osiedlach, darliśmy Mansonem i
CKOD, darliśmy piosenkami brudnych dzieci ulic i mówiliśmy, że
miłości nie ma, jednocześnie kochając się po raz pierwszy i
szepcząc czule te słowa, tracąc dziewictwo w miłosnych właśnie
uściskach, a nie żadnych innych, nie w bramach czy dyskotekach, jak
sądzili nieraz przeczuleni rodzice. I czuliśmy się tacy wyjątkowi,
że w tym okrutnym świecie znaleźliśmy kogoś, kto kocha
prawdziwie, gdzie miłość staje się prawdą.
Nosiliśmy
glany i wymyślaliśmy najbardziej dziwaczne sposoby, by je wiązać.
Nosiliśmy wszelkie naszywki z groźnymi nazwami zespołów i
farbowaliśmy stare koszulki na czarno.
Czuliśmy
na sobie ostatni powiew punku, ale wiedzieliśmy dobrze przecież,
punk is dead, wiedzieliśmy, że wszystkie idee, które
wałkujemy, są nieprawdziwe, że to już nie istnieje. Wiedzieliśmy,
ale jednocześnie wierzyliśmy, w swoim głupim buncie przeciw temu,
co istnieje w naszym społeczeństwie. A potem wracaliśmy na ciepłe
obiady do domu.
Byliśmy
gówniarzami, marnymi larwami, głupoty nam w głowie, chlanie po
parkach choć nigdy do zgonu w moim przypadku, nigdy tak by stracić
kontrolę, bo nie o to chodziło. Kolejne pierwsze razy, próby
samobójcze, dyskusje o śmierci, dyskusje o bagnie świata, dyskusje
o religii i monopolu kościoła, rozmowy o polityce i sztuce i o tym,
jak powinny być od siebie oddzielone, a nie potrafią.
Czuliśmy
się ponad to gówno, generacja nic, której nic i wszystko wolno.
Ale w tym wszystkim nie było pustki, w tej głupocie byliśmy jakoś
dojrzali, bo to było dorastanie, powolne i bolesne, bo każde
dorastanie jest bolesne najbardziej, bo wtedy dopiero odkrywamy ból
w całości.
Dorastanie
w oparach alkoholu, w oparach patologii, bo przecież uciekasz przed
biciem lub wspomnieniami o nim, uciekasz przed ojcem alkoholikiem
albo syndromem DDA, myślisz że cierpisz za cały świat, uciekasz
bo boisz się swojej orientacji, nie wiesz jeszcze kim jesteś.
Interesowało nas wszystko, czarne dziury, teorie Hawkinga i kłótnia
Van Gogha z Gauguinem, pasjonowaliśmy się sztuką, bohemą,
pasjonowaliśmy się teatrem, połykaliśmy książki i poezję a
potem po paru łykach taniego wina, spowici dymem takiego tytoniu
analizowaliśmy teorię Junga i Freuda, zastanawialiśmy się nad
końcem świata, bo jednak czuliśmy w sobie to słynne no future.
Było boleśnie, było głupio, było niedojrzale, było buntowniczo
tym dziecinnym buntem pierwszych kroków w dorosłości, nikt nie
wiedział, że do pewnych rzeczy są inne drogi. Były małe i
wielkie tragedie, miłostki nastolatków i problem że nie
zadzwoniła, ale była i śmierć tego, który przedawkował, bo
głupio wpadł w dragi. Był problem nie mam drobnych na ćmiki ale
był i problem, bo Pawła wyrzucili z domu gdy przyznał się że
jest gejem- i gdzie teraz pójdziemy? Było dorastanie i nie było w
tym nic mądrego, ale i nie było i pustki. Byliśmy głupkami jak
wszystkie nastolatki świata, nie byliśmy ani trochę mądrzejsi,
ale mieliśmy w sobie zapał. Płonęły wtedy w nas gwiazdy. Teraz
niektórzy to stracili, gdy dorośli, pochłonęły ich korporacje i
zmienianie pieluch własnym dzieciom ale...
Sam
już mając 16 lat czułem się co prawda starzej niż inni, mając
młodsze rodzeństwo do opieki i zarabiając na rodzinę, ze swoimi
przeżyciami, będąc trochę ojcem, zastępując trochę tego, który
spieprzył sprawę . Czułem się może bardziej nieraz boleśnie, bo
jako dziecko odkryłem ból i nie mogłem sobie z jego nadmiarem
poradzić. Uczyłem się układać w sobie cierpienie zadane przez
ojca, uczyłem się może nie dorastać, a jak być dzieckiem, bo mi
to zabrano. A teraz czuję się jakbym zupełnie nie dorósł, nie
dojrzał i miał 5 lat mentalne biegając po kałużach i szalejąc w
podróżach, zamiast wydawać pieniądze na mieszkanie i zaciągać
kolejne kredyty. U mnie zawsze trochę w odwrocie. Jednak i ja
posmakowałem taniego wina i byłem jednym z tej generacji nic, czule
dotykający po razi pierwszy piersi kobiety. Też dorastałem i pewne
rzeczy były w tym nie do uniknięcia.
Gadam,
jakbym miał 50 lat a nie 27, prawda?
Bo
wzięło mnie na wspomnienia, prawie jakbym znowu czuł to co wtedy,
jakbym siedział nad piwem w tej żulerni Pod Kasztanami czy w
Szuwarku.
Zszedłem
na dół zrobić sobie coś do jedzenia. Em i jej koleżanka
siedziały sobie nadal przy stole, Em jakby zmęczona i zirytowana.
Spojrzałem
w jej oczy, porozumiewawczo. Więc jak gdyby nigdy nic, usiadłem
sobie obok nich z kanapkami i zagaiłem rozmowę.
-Czym
się interesujesz?
Odpowiadała
mi cisza przez chwilę, wreszcie natapirowana rzekła.
-Muzyką.
Ok.,
fajnie, myślę sobie, będzie o czym rozmawiać. Muzyka to przecież
mój konik, no nie?
-Grasz
na czymś?
-Nie.
-Mhm.
A śpiewasz może, nie wiem interesujesz się historia muzyki?
-Nie.
-To
nie wiem, bo nie rozumiem, jak interesujesz się muzyką?
-No
słucham jej.
-Mhm.-
trochę się zaskoczyłem.-Wiesz, ja słucham też, choć nie tylko,
jeszcze sobie gram widzisz. Ale lubisz na przykład biografie
muzyków, o? Ja niedawno znowu przeczytałem sobie biografię
Manosna, o, albo Marli Callas.
-Maria
Callas?
-Nie
wiesz kto to? Najgenialniejsza moim zdaniem śpiewaczka operowa.
-Opera
jest nudna.
-Mhm..wiesz,
dla mnie opera to podstawa muzyki, a raczej jej najdoskonalsza forma.
Mozart, Wagner…To czego słuchasz?
-Tego
i tamtego, co mi wpadnie w ucho, co znajomi polecą, mam na mp3.
-Mhm…
To
osobiście nie jest dla mnie interesowanie się muzyką, ale próbuję
dalej. Bo nie trzeba na czymś grać czy znać nuty ale...cholera.
Mówić, że człowiek się interesuje muzyką i mówić potem o tym
tak beznamiętnie? A gdzie pasja? Gdzie iskra? My potrafiliśmy w
liceum się zabić prawie w sporze o Republikę czy przekazie tekstów
NIN.
Ale
to nic. Próbuję dalej.
-Czytałaś
może ostatnio coś fajnego?
-Nie,
nie czytam, książki są nudne. Tylko lektury muszę, ale chyba
wezmę opracowania.
Em
przewróciła oczami. Zgłupiałem, ale próbowałem dalej.
-To
co robisz w czasie wolnym?
-No
spotykam się ze znajomymi, siedzę na necie.
Aha.
Ok. No dobra, nie każdy musi mieć wielką pasję ale jednak…pasja,
zainteresowania…w wieku 16 lat mogłem godzinami gadać o biologii,
historii sztuki, książkach, teatrze…Rozmawiać. Zastanowiłam
się- czy ludzie w tym wieku mają pasję?
Patrzę
na swoją siostrę i myślę o tym, jak pięknie maluje i jak spędza
godziny przy sztalugach. Jak właśnie potrafi mówić o wartości
techniki późnych impresjonistów albo zachwycać się Francisem
Baconem. Nie znosi fizyki i chemii, ale jest coś, co kocha robić.
Kłóci się z nami o książki, sama kupuje ich stosy za swoje marne
kieszonkowe. Zastanawia się, w co właściwie wierzy i zaczyna
dyskutować już ze mną i z Idą na dziwne tematy polityczne.
Ale
potem przypominam sobie swoją ostatnią wizytę w liceum rok temu
ponad u pewnej nauczycielki, którą chciałem zobaczyć. W moim
liceum, które w Poznaniu do tej pory ma opinię najlepszego i
najbardziej wyzwolonego artystycznie. I przypominam sobie rozmowę na
lekcji, gdzie to nauczyciel chwali się byłymi uczniami. I
przypominam sobie...pustkę.
Przypominam
sobie próbę rozmowy właśnie z każdą z koleżanek Em, a
wcześniej Idy. Chyba się postarzałem, nie rozumiem już młodzieży.
Albo od czasu, gdy darłem się no future, coś się jednak
zmieniło. Może faktycznie jestem za stary albo za dziecinny.
Nie
chcę generalizować, bo znam ludzi młodszych ode mnie- pomijam
studentów, mówię o etapie liceum abo końca gimnazjum, bo nawet
ludzi w tym wieku znam jakoś nieraz, choć coraz mniej, bo czas
biegnie. Ale znam ludzi w tym wieku, z genialnymi zainteresowaniami
nieraz, myślących, z błyskotliwym umysłem, nawet tu, na blogach
tacy są widoczni. Nastolatki, a jednak.Miss Pewter, Fei Hoshi, Cranberry Smile,
Elleth, Bona Von Turka i wiele innych-mądre, młode dziewczyny.
Myślące, w pewnych kwestiach może i dojrzalsze niż niektórzy
dorośli, bo ze świeżym spojrzeniem. Bo i nieraz wiek się nie
liczy, ani doświadczenie.
Zuzka,
inna znajoma Em, która zagięła mojego dziadka w rozmowie o
religii.
Ale...cały
czas, pomimo poznania takich a nie innych ludzi, miałem wrażenie,
że coś jest nie tak. Że w ogóle coś właśnie poszło nie tak,
że ludzie w wieku tych 14-17 lat są mniej dojrzali ode mnie, gdy
byłem w ich wieku.
Bardzo
możliwe, że to odczucie tylko. Bo już patrzę inaczej, bo moje
spojrzenie staje się sztywne jak biologicznie soczewki oczu.
Przecież to kwestia perspektywy, w kwietniu skończę 28 lat, patrzę
inaczej. Wiadoma sprawa. Ale ostatnio poruszyliśmy ten temat z Beą,
moją siostrą, która w liceum przecież uczy fizyki. I jak się
okazuje, nie tylko ja mam takie wrażenie.
-Bea,
czy nie myślisz ze to dlatego, że my jesteśmy już starsi?
-
Nie, gadałam o tym i z innymi nauczycielami i oni twierdzą, ze tak
jest. Z tymi starszymi całkiem wiesz. Dinozaury pedagogiczne-
zaśmiała się łagodnie, jak to ona- Wiesz i oni mówili, że my w
wieku tych dzieciaków byliśmy dojrzalsi, nie chodzi tylko o naukę,
z którą coraz gorzej, wiesz jak się męczę ze swoimi uczniami,
ale o zachowania, przemyślenia, zainteresowania. I ci nauczyciele
też mówią, że z roku na rok coraz gorzej.
Aha,
pomyślałem sobie wtedy, więc to nie tylko moja paranoja tym razem.
A jak już, to paranoja współdzielona.
I
zastanawiam się, czemu. Byliśmy głupi przecież, nazywaliśmy się
niczym, szukaliśmy pustki, niektórzy grzecznie siedzieli w domu i
byli mądrzy, inni pili i ćpali, wołali no future chcąc to
wprowadzić w życie. Ja byłem trochę na pograniczu, ale z szerszej
perspektywy patrząc, nie byliśmy lepsi, o nie.
Ale
chyba byliśmy jakoś... inni? Nie wiem, jak to określić. Czasami
mam wrażenie, że ten ogół o którym piszę, ogół, z którym
zetknąłem się dzisiaj w swojej kuchni, z którym moja siostra się
styka w tym swoim ukochanym liceum w którym się uczyła a teraz
uczy, ten ogól, on odnalazł tą pustkę.
Oni
przejęli po nas za mocno nazwę generacji nic, zero. I dlaczego ja
się pytam, czym się różnimy? Dlaczego oni dojrzewają wolniej? A
może nie wolniej, ale inaczej?
W
jakiś sposób mam wrażenie, że tak właśnie jest. A przecież nic
nas nie różni. Powinno być tak samo boleśnie, tak samo rodzice
leją, krzyczą, tak samo gwałci nas życie, jebie jak mówił
Kurt, nasz idol. Jest konflikt pokoleń. Czemu nie szukają
wydmuchanych idei, które w wieku nastoletnim, do cholery, są tak
potrzebne? Dlaczego zamiast upijać się ideologicznie tanim winem
udając nową bohemę, upijają się po prostu, dla samego picia a
potem chwalą się na fejsie i instagramach zdjęciami butelek?
Dlaczego
ich bunt, choć nasz nie był dobry, był bezsensowny, nieudolny,
dlaczego ich bunt nie ma w sobie buntu, nie ma dążenia? Bo takie
właśnie mam wrażenie. Jakby ten bunt był przeżywany wirtualnie,
był na zdjęciach, był w lajkach, komentarzach, hashtagach, był na
tumblrach i zupach, ale nie był namacalny. Jakby ból dorastania był
oddalony. Wszystko było podsunięte pod nos, wszystko zostało już
przeżute, przetrawione i zwymiotowane. Jakby nie było do czego
dążyć, bo już wszystko jest. A nie ma nic
A
w tym wieku trzeba się buntować do cholery! Trzeba się buntować
namacalnie, cierpieć choćby tylko w swojej głowie i dążyć do
rzeczy utopijnych, może to się wydawać absurdalne, ale to napędza
świat, w tym wieku, zanim zaczną się prawdziwe problemy a nie
złamane serca i brak kasy na chlanie albo ukochane buty, w tym wieku
trzeba nauczyć się myśleć, analizować, szukać siebie.
Niekoniecznie
trzeba buntować się w ten sposób, jak my to robiliśmy, bo to
tylko jedna z form, niekoniecznie skacząc na koncertach, wybijając
zęby i pijąc tanie wino na szklanki, można ciszej, po swojemu, w
domu, z ogromną ilością książek, bo potem, jak już będziesz
pracować i zarabiać mało kto na bunt i myślenie takie jak wtedy
ma siły i czas.
Pytam
więc- co do cholery idzie nie tak?
Konsumpcjonizm?
Internet? Szybkie oczekiwanie efektów? Pokolenie fast food i
facebook? To, czego my nie mieliśmy?
Przecież
nawet jak się spojrzy na te chore zabawy gimnazjalistów, o których
pisałem niedawno, zabawy seksualne i upodlenie seksu zamiast
mówienia nie ma miłości i tracenia z jej powodu dziewictwa, to
płakać się chcę. Wolałem swoje wyskoki, połamane żebra i ręce,
swoje puste chlanie choć nigdy nie upijanie tak naprawdę, bo
naprawdę upiłem się na studiach, ale wolałem to zamiast słoneczka
czy zabawy w duszenie! Woła to o pomstę do nieba jak dla mnie, nic
nie wnosi do życia.
Uczyliśmy
się na bólu i bliznach, na starych zapomnianych ideach, bohemie,
ale gdzie tu idea? Nie przesuwaliśmy granic głupoty chyba aż tak
daleko ,jak to mam miejsce teraz. Ale mówię, może jestem za stary.
Tak naprawdę tylko obecni licealiści, obecne nastolatki znajdą
kiedyś odpowiedź. Ale..ich perspektywa też się zmieni. Może więc
odpowiedzi tu nie ma.
Być
może się mylę, w wielu kwestiach na pewno, ale czasem mam ochotę
krzyknąć, ogarnijcie się. Sam jestem trochę stary choć nadal za
młody, ale rozmawiając z ludźmi parę lat młodszymi, tylko parę
lat, odczuwam nieraz przepaść nie do przeskoczenia nieraz, nie
mówiąc o wyjątkach swoich. I nie chodzi mi o egzaltację
nastoletnią, tak typową, bo ta jest do przełknięcia. Może to ze
mną coś jest nie tak? Nieraz tak się zastanawiałem
Nie
tak jest ze mną, z moją starszą siostrą, z innymi nauczycielami,
z Kaśką która w pracy ma kontakt z obecnymi nastolatkami, a nawet
Em, która w liceum mówi, że ci ludzie są niedojrzali i nie może
się z nimi dogadać. A teraz przewracała oczami.
Mam
paranoję? Chciałbym w tym przypadku. Nie mówię o wielkich
wartościach, bo ich nie uznaję nieraz nawet jako dorosły, choć
żyję utopiami. Ale mówię o braku myślenia. O pewnej głupocie,
która przelewa mi się już po uszy, bo tak to nieraz odczuwam. Nie
ma nawet głupoty niszczenia destrukcji. Jest facebook, instagram,
gadu-gadu odchodzi do lamusa. Są szybkie randki i krótkie związki,
jest brak głębokich przemyśleń i zainteresowań, a w tym
wszystkim permanentna depresja i zagubienie tych, co są myślący i
niestety, boleśnie przekonują się o tym, jak to jest być innym.
Papugi wśród wróbli, cóż.
Straszliwa
cisza nastała w kuchni.
Jezu.
Znowu. Tym razem ja przewróciłem oczami. Em też było za dużo.
Jakoś zagadała, źle się czuje, ma jeszcze sporo do zrobienia,
zaraz wróci babcia....
Natapirowana
dziewoja opuściła nasz przybytek
-Geez,
Em, kto to był?
-Znajoma,
poznałam ją na angielskim, wiesz że się przepisałam do innej
grupy. Wydawała się fajna.
-Nie
no nic nie mówię ale wiesz...
-Tak.
Wiem. Ale z kimś muszę się kumplować, no nie? Daj kanapkę
zresztą.
Wzięła
mi najlepszą, z wędzonym serem i rukolą. Zawsze wie, co porwać,
skubana. To też rodzinne. Uciekła do siebie, do swojego komputera i
facebooka. Ja, nie będąc lepszym, zawędrowałem na swoje poddasze
i też odpaliłem laptopa, a teraz piszę, zastanawiając się nad
tym wszystkim.
No
gdzie to wszystko się zgubiło? Owszem, było podobnie. Nie mówię
nie. Była tępota, brak zainteresowań, pasji, rozmów. Ale czy na
taką skalę, wśród ludzi, którzy mają iść na studia, w
liceach? Chyba właśnie nie. Może właśnie tu o skalę chodzi po
prostu.
Generalizuję?
A i owszem. To bardzo możliwe. Widzę przez pryzmat swojej starości?
Nie przeczę, że tak może być. Szufladkuję, wiem doskonale, choć
nie znoszę tego robić, ale tym razem zdarzyło mi się. I nie piję
już taniego wina. Wątroba już nie przetwarza a żołądek nie
przyjmie w żaden sposób, bo wydaje się obrzydliwe już. Zwłaszcza
tego na szklanki nie przełknę.
Szkoda
w pewien sposób, że nikt nie wypije go za mnie, wznosząc toast
krzycząc bezczelnie i buntowniczo no future. Ale każda epoka
dobiega końca.
A
na koniec, może trochę ironicznie, ale z sentymentem...bo przecież
to nam Grabaż śpiewał, że nienawidzi naszej generacji. To my
wybijaliśmy na jego koncertach zęby, koncertach Pidżamy w każdym
z poznańskich barów czy zimą pod CK Zamkiem, ale to nam mówił,
że za dużo się modlimy i za dużo czytamy wierszy, zmieniamy
gitary na karabiny, jesteśmy chorzy od przemocy ale...Cóż. Może
to przekleństwo starzenia że teraz widzę inaczej?
Hej
hej, jak nazywa się twój Bóg?
Na
imię ma zgiełk, przypadek czy przepaść?
Hej
twój Bóg, dziwny twór o twarzach stu
Monstrum
z cybernetycznego nieba.
Ale, jak w innej piosence, cóż, ja wyrosłem z pryszczy. Choć, tak naprawdę, nigdy nie miałem z nimi problemu.