wtorek, 28 października 2014

"Czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy, sam też stoję trochę z boku, wiem że dobrze jest być i dobrze jest mieć" Pidżama Porno

Około 10, gdy czytałem książkę usłyszałem trzaskanie szafkami w kuchni. Zastanowiło mnie, bo miałem być sam w domu. Ida na uczelni, Em i Bruno w szkole, dziadkowie mieli dzisiaj jakieś spotkanie w Domu Kultury gdzie dalej mieli wczuwać się w rolę emerytowanych nauczycieli. Hm. Czyżby jakiś niespodziewany gość? Może Bea wpadła bez zapowiedzi z dzieciakami?

Zszedłem więc na dół, cichutko, na paluszkach. Bo co jak to jakiś maniakalny morderca, któremu w obecnym stanie szybko nie ucieknę? Wiem wiem, ci z reguły atakują nocami i na odludzi, ale jednak...
Wślizgnąłem się więc bezszelestnie do kuchni ( naprawdę potrafię cicho niczym kot się poruszać) i moim oczom ukazała się najmłodsza z moich sióstr stojąca do mnie tyłem i jakaś jej natapirowana koleżanka, która spojrzała mi prosto w oczy.
Skinęła bez słowa głową do Em, żeby ta się obejrzała. Ta odwróciła się zamaszyście, a gdy mnie ujrzała, szklanka wypadła jej z hukiem z ręki, rozbijając się o podłogę.
-Królik...nie miałeś być u lekarza....?- zaczęła niepewnie.
Zaczęło mnie to bawić. Oto moja młodsza siostra została przyłapana na wagarach przez starszego brata, który jest jej opiekunem prawnym i chodzi na wszystkie wywiadówki. To się nazywa wpaść jak śliwka w kompot. Albo wpaść po prostu w gówno.
-A nie, jakoś widzisz, pomyliłaś dni, bo idę jutro.- uśmiechnąłem się do niej i jej koleżaneczki, która łypała na mnie spod oka zza jej ramienia, nawet nie tyle przestraszona i skruszona, co ciekawa.
-Wiesz, skończyliśmy wcześniej lekcje i...
-Tja, nie ściemniaj, ok? Czego nie umiałaś?- znam na tyle swoją siostrę by wiedzieć, że po prostu przeraziła ją wizja jakiejś jedynki, gdy czuła się niedouczona. Cóż, pewien nadmiar ambicji i nieradzenie sobie z nimi jest jak najbardziej rodzinny. Choć, ja nigdy nie zwiewałem bo bałem się sprawdzianu tylko....
-Chemii...- powiedziała skruszona, patrząc w podłogę.
-Przecież bym ci wytłumaczył!
-No ale taki wkurwiony chodziłeś przez parę dni, nie chciałam...
-Dobra, moja wina.
-Ale nie mów babci, co? Ja to wszystko nadrobię, w weekend nawet mi wytłumaczysz, tylko nie mów babci, co?- mimo, że ja jestem opiekunem prawnym swojego rodzeństwa, nie sieję takiej grozy, jak nasza kochana Sisi.
Sisi nie uznaje wagarów.
Sisi ma swoją obsesję nauczycielską, z której nie wyleczyła jej żadna emerytura.
Sisi jest potworem, przed którym wiecznie wzajemnie się kryjemy. Jak to rodzeństwo.
-Dobra dobra, nic jej nie powiem.- śmiałem się już całkowicie- Ale tylko, jak to nadrobisz, co? Wierzę w twój rozsądek.
-Ta....po raz pierwszy chyba....
Dziewczyna stojąca za Em ciągle mi się przyglądała.
-A ty, czemu się urwałaś? Też nie umiałaś?
-Nie, mi się po prostu nie chciało siedzieć w durnej szkole, rozumiesz...- i spojrzała na mnie znacząco.
-W sumie. Też kiedyś byłem młody chociaż nie wyglądam pewnie!- zaśmiałem się i stwierdziłem, że nie będę im przeszkadzał. Umknąłem więc na swoje poddasze, puszczając mimo uszu zapewnienia, że na pewno nie jestem stary, tylko dojrzały...cokolwiek to miało znaczyć.

No tak, nie jestem taki stary, choć nieraz przed swoim rodzeństwem próbuję udawać tak bardzo poważnego. Oczywiście, nigdy mi to nie wychodzi. Wszyscy wiedzą o moich wybrykach, choć tak naprawdę, byłem jednym z tych sprawiających mniej problemów nastolatków. Nie powiem, że nie piłem taniego wina czy nie urywałem się z lekcji, gdy czułem, że po prostu nie chce mi się na nich siedzieć.

Z tego wszystkiego przypomniał mi się słynny niegdyś w moim liceum bar „Pod kasztanami”, i takiż sam, niedaleko, "Szuwarek" szumnie nazywany barem, bo była to melina, gdzie nieletni się upijali razem z żulikami, było tanie wino na szklanki i szlugi na sztuki. Jak ktoś chciał tanie wino na wynos, miła pulchna i śmierdząca pani „barmanka” przynosiła szybko plastikową butelkę, żeby przelać siarkofruta, tak, żeby klient nie płacił za szkło i mógł po konkurencyjnej cenie wypić winko w zaciszu parku. Tak, w takich miejscach bywałem częściowo, nie tylko biegałem po operach i filharmoniach. Nie tylko cytowałem Platona, ale też go piłem, bo jesteś tym co pijesz a było to swojego czasu najtańsze z tanich win. I mam , co dziwne, sentyment.

Byliśmy gówniarzami, bogowie, jak strasznymi gówniarzami byliśmy.
Wszyscy licealni znajomi, ja z Ewką, swoją byłą dziewczyną, wiecznie ubrani na czarno, para za poważnych szczeniaków myśląca, że zrozumie sens wszechświata i stworzy nową jakość życia!
Byliśmy tymi, co uważali się za buntowników, choć tak naprawdę kochaliśmy nazywać się pokoleniem nic, pokoleniem straconych idei. Rozkochiwaliśmy się w filozofii czytając Nietzschego i Schopenhauera, cytując co rusz ich słowa i mówiąc, jak bardzo mieli rację. Odrzuciliśmy na bok wszelkie ideały piękna, mówiące o moralności i miłości. Zachlewaliśmy mordę, uciekaliśmy z domu do siebie nawzajem albo na dzikie wypady nad morze zimą, biliśmy się po nocach w barach i w parkach, biliśmy sami z sobą, ze swoimi myślami i swoim ego. Szukaliśmy pustki, twierdząc że mamy ją w sobie, byliśmy w błędzie, gdy szukaliśmy jej w śmierci, zapominając, ba, nie wiedząc, że ona pustką nie jest, bo jest życiem. Mogliśmy śpiewać o sobie jak Manson
Zobaczyłem w telewizji jak ksiądz zabił gliniarza
i wiem, że oni są też naszymi bohaterami
Śpiewamy śmiertelną pieśń dzieci
Bo nie mamy przyszłości
i chcemy być tacy, jak ty

Darliśmy się zresztą nocami na poznańskich osiedlach, darliśmy Mansonem i CKOD, darliśmy piosenkami brudnych dzieci ulic i mówiliśmy, że miłości nie ma, jednocześnie kochając się po raz pierwszy i szepcząc czule te słowa, tracąc dziewictwo w miłosnych właśnie uściskach, a nie żadnych innych, nie w bramach czy dyskotekach, jak sądzili nieraz przeczuleni rodzice. I czuliśmy się tacy wyjątkowi, że w tym okrutnym świecie znaleźliśmy kogoś, kto kocha prawdziwie, gdzie miłość staje się prawdą.
Nosiliśmy glany i wymyślaliśmy najbardziej dziwaczne sposoby, by je wiązać. Nosiliśmy wszelkie naszywki z groźnymi nazwami zespołów i farbowaliśmy stare koszulki na czarno.

Czuliśmy na sobie ostatni powiew punku, ale wiedzieliśmy dobrze przecież, punk is dead, wiedzieliśmy, że wszystkie idee, które wałkujemy, są nieprawdziwe, że to już nie istnieje. Wiedzieliśmy, ale jednocześnie wierzyliśmy, w swoim głupim buncie przeciw temu, co istnieje w naszym społeczeństwie. A potem wracaliśmy na ciepłe obiady do domu.

Byliśmy gówniarzami, marnymi larwami, głupoty nam w głowie, chlanie po parkach choć nigdy do zgonu w moim przypadku, nigdy tak by stracić kontrolę, bo nie o to chodziło. Kolejne pierwsze razy, próby samobójcze, dyskusje o śmierci, dyskusje o bagnie świata, dyskusje o religii i monopolu kościoła, rozmowy o polityce i sztuce i o tym, jak powinny być od siebie oddzielone, a nie potrafią.
Czuliśmy się ponad to gówno, generacja nic, której nic i wszystko wolno. Ale w tym wszystkim nie było pustki, w tej głupocie byliśmy jakoś dojrzali, bo to było dorastanie, powolne i bolesne, bo każde dorastanie jest bolesne najbardziej, bo wtedy dopiero odkrywamy ból w całości.
Dorastanie w oparach alkoholu, w oparach patologii, bo przecież uciekasz przed biciem lub wspomnieniami o nim, uciekasz przed ojcem alkoholikiem albo syndromem DDA, myślisz że cierpisz za cały świat, uciekasz bo boisz się swojej orientacji, nie wiesz jeszcze kim jesteś. Interesowało nas wszystko, czarne dziury, teorie Hawkinga i kłótnia Van Gogha z Gauguinem, pasjonowaliśmy się sztuką, bohemą, pasjonowaliśmy się teatrem, połykaliśmy książki i poezję a potem po paru łykach taniego wina, spowici dymem takiego tytoniu analizowaliśmy teorię Junga i Freuda, zastanawialiśmy się nad końcem świata, bo jednak czuliśmy w sobie to słynne no future. Było boleśnie, było głupio, było niedojrzale, było buntowniczo tym dziecinnym buntem pierwszych kroków w dorosłości, nikt nie wiedział, że do pewnych rzeczy są inne drogi. Były małe i wielkie tragedie, miłostki nastolatków i problem że nie zadzwoniła, ale była i śmierć tego, który przedawkował, bo głupio wpadł w dragi. Był problem nie mam drobnych na ćmiki ale był i problem, bo Pawła wyrzucili z domu gdy przyznał się że jest gejem- i gdzie teraz pójdziemy? Było dorastanie i nie było w tym nic mądrego, ale i nie było i pustki. Byliśmy głupkami jak wszystkie nastolatki świata, nie byliśmy ani trochę mądrzejsi, ale mieliśmy w sobie zapał. Płonęły wtedy w nas gwiazdy. Teraz niektórzy to stracili, gdy dorośli, pochłonęły ich korporacje i zmienianie pieluch własnym dzieciom ale...

Sam już mając 16 lat czułem się co prawda starzej niż inni, mając młodsze rodzeństwo do opieki i zarabiając na rodzinę, ze swoimi przeżyciami, będąc trochę ojcem, zastępując trochę tego, który spieprzył sprawę . Czułem się może bardziej nieraz boleśnie, bo jako dziecko odkryłem ból i nie mogłem sobie z jego nadmiarem poradzić. Uczyłem się układać w sobie cierpienie zadane przez ojca, uczyłem się może nie dorastać, a jak być dzieckiem, bo mi to zabrano. A teraz czuję się jakbym zupełnie nie dorósł, nie dojrzał i miał 5 lat mentalne biegając po kałużach i szalejąc w podróżach, zamiast wydawać pieniądze na mieszkanie i zaciągać kolejne kredyty. U mnie zawsze trochę w odwrocie. Jednak i ja posmakowałem taniego wina i byłem jednym z tej generacji nic, czule dotykający po razi pierwszy piersi kobiety. Też dorastałem i pewne rzeczy były w tym nie do uniknięcia.

Gadam, jakbym miał 50 lat a nie 27, prawda?

Bo wzięło mnie na wspomnienia, prawie jakbym znowu czuł to co wtedy, jakbym siedział nad piwem w tej żulerni Pod Kasztanami czy w Szuwarku.
Zszedłem na dół zrobić sobie coś do jedzenia. Em i jej koleżanka siedziały sobie nadal przy stole, Em jakby zmęczona i zirytowana.
Spojrzałem w jej oczy, porozumiewawczo. Więc jak gdyby nigdy nic, usiadłem sobie obok nich z kanapkami i zagaiłem rozmowę.

-Czym się interesujesz?
Odpowiadała mi cisza przez chwilę, wreszcie natapirowana rzekła.
-Muzyką.
Ok., fajnie, myślę sobie, będzie o czym rozmawiać. Muzyka to przecież mój konik, no nie?
-Grasz na czymś?
-Nie.
-Mhm. A śpiewasz może, nie wiem interesujesz się historia muzyki?
-Nie.
-To nie wiem, bo nie rozumiem, jak interesujesz się muzyką?
-No słucham jej.
-Mhm.- trochę się zaskoczyłem.-Wiesz, ja słucham też, choć nie tylko, jeszcze sobie gram widzisz. Ale lubisz na przykład biografie muzyków, o? Ja niedawno znowu przeczytałem sobie biografię Manosna, o, albo Marli Callas.
-Maria Callas?
-Nie wiesz kto to? Najgenialniejsza moim zdaniem śpiewaczka operowa.
-Opera jest nudna.
-Mhm..wiesz, dla mnie opera to podstawa muzyki, a raczej jej najdoskonalsza forma. Mozart, Wagner…To czego słuchasz?
-Tego i tamtego, co mi wpadnie w ucho, co znajomi polecą, mam na mp3.
-Mhm…
To osobiście nie jest dla mnie interesowanie się muzyką, ale próbuję dalej. Bo nie trzeba na czymś grać czy znać nuty ale...cholera. Mówić, że człowiek się interesuje muzyką i mówić potem o tym tak beznamiętnie? A gdzie pasja? Gdzie iskra? My potrafiliśmy w liceum się zabić prawie w sporze o Republikę czy przekazie tekstów NIN.
Ale to nic. Próbuję dalej.
-Czytałaś może ostatnio coś fajnego?
-Nie, nie czytam, książki są nudne. Tylko lektury muszę, ale chyba wezmę opracowania.
Em przewróciła oczami. Zgłupiałem, ale próbowałem dalej.
-To co robisz w czasie wolnym?
-No spotykam się ze znajomymi, siedzę na necie.

Aha. Ok. No dobra, nie każdy musi mieć wielką pasję ale jednak…pasja, zainteresowania…w wieku 16 lat mogłem godzinami gadać o biologii, historii sztuki, książkach, teatrze…Rozmawiać. Zastanowiłam się- czy ludzie w tym wieku mają pasję?

Patrzę na swoją siostrę i myślę o tym, jak pięknie maluje i jak spędza godziny przy sztalugach. Jak właśnie potrafi mówić o wartości techniki późnych impresjonistów albo zachwycać się Francisem Baconem. Nie znosi fizyki i chemii, ale jest coś, co kocha robić. Kłóci się z nami o książki, sama kupuje ich stosy za swoje marne kieszonkowe. Zastanawia się, w co właściwie wierzy i zaczyna dyskutować już ze mną i z Idą na dziwne tematy polityczne.
Ale potem przypominam sobie swoją ostatnią wizytę w liceum rok temu ponad u pewnej nauczycielki, którą chciałem zobaczyć. W moim liceum, które w Poznaniu do tej pory ma opinię najlepszego i najbardziej wyzwolonego artystycznie. I przypominam sobie rozmowę na lekcji, gdzie to nauczyciel chwali się byłymi uczniami. I przypominam sobie...pustkę.
Przypominam sobie próbę rozmowy właśnie z każdą z koleżanek Em, a wcześniej Idy. Chyba się postarzałem, nie rozumiem już młodzieży. Albo od czasu, gdy darłem się no future, coś się jednak zmieniło. Może faktycznie jestem za stary albo za dziecinny.

Nie chcę generalizować, bo znam ludzi młodszych ode mnie- pomijam studentów, mówię o etapie liceum abo końca gimnazjum, bo nawet ludzi w tym wieku znam jakoś nieraz, choć coraz mniej, bo czas biegnie. Ale znam ludzi w tym wieku, z genialnymi zainteresowaniami nieraz, myślących, z błyskotliwym umysłem, nawet tu, na blogach tacy są widoczni. Nastolatki, a jednak.Miss Pewter,  Fei Hoshi, Cranberry Smile, Elleth, Bona Von Turka i wiele innych-mądre, młode dziewczyny. Myślące, w pewnych kwestiach może i dojrzalsze niż niektórzy dorośli, bo ze świeżym spojrzeniem. Bo i nieraz wiek się nie liczy, ani doświadczenie.
Zuzka, inna znajoma Em, która zagięła mojego dziadka w rozmowie o religii.

Ale...cały czas, pomimo poznania takich a nie innych ludzi, miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Że w ogóle coś właśnie poszło nie tak, że ludzie w wieku tych 14-17 lat są mniej dojrzali ode mnie, gdy byłem w ich wieku.
Bardzo możliwe, że to odczucie tylko. Bo już patrzę inaczej, bo moje spojrzenie staje się sztywne jak biologicznie soczewki oczu. Przecież to kwestia perspektywy, w kwietniu skończę 28 lat, patrzę inaczej. Wiadoma sprawa. Ale ostatnio poruszyliśmy ten temat z Beą, moją siostrą, która w liceum przecież uczy fizyki. I jak się okazuje, nie tylko ja mam takie wrażenie.
-Bea, czy nie myślisz ze to dlatego, że my jesteśmy już starsi?
- Nie, gadałam o tym i z innymi nauczycielami i oni twierdzą, ze tak jest. Z tymi starszymi całkiem wiesz. Dinozaury pedagogiczne- zaśmiała się łagodnie, jak to ona- Wiesz i oni mówili, że my w wieku tych dzieciaków byliśmy dojrzalsi, nie chodzi tylko o naukę, z którą coraz gorzej, wiesz jak się męczę ze swoimi uczniami, ale o zachowania, przemyślenia, zainteresowania. I ci nauczyciele też mówią, że z roku na rok coraz gorzej.

Aha, pomyślałem sobie wtedy, więc to nie tylko moja paranoja tym razem. A jak już, to paranoja współdzielona.

I zastanawiam się, czemu. Byliśmy głupi przecież, nazywaliśmy się niczym, szukaliśmy pustki, niektórzy grzecznie siedzieli w domu i byli mądrzy, inni pili i ćpali, wołali no future chcąc to wprowadzić w życie. Ja byłem trochę na pograniczu, ale z szerszej perspektywy patrząc, nie byliśmy lepsi, o nie.
Ale chyba byliśmy jakoś... inni? Nie wiem, jak to określić. Czasami mam wrażenie, że ten ogół o którym piszę, ogół, z którym zetknąłem się dzisiaj w swojej kuchni, z którym moja siostra się styka w tym swoim ukochanym liceum w którym się uczyła a teraz uczy, ten ogól, on odnalazł tą pustkę.

Oni przejęli po nas za mocno nazwę generacji nic, zero. I dlaczego ja się pytam, czym się różnimy? Dlaczego oni dojrzewają wolniej? A może nie wolniej, ale inaczej?
W jakiś sposób mam wrażenie, że tak właśnie jest. A przecież nic nas nie różni. Powinno być tak samo boleśnie, tak samo rodzice leją, krzyczą, tak samo gwałci nas życie, jebie jak mówił Kurt, nasz idol. Jest konflikt pokoleń. Czemu nie szukają wydmuchanych idei, które w wieku nastoletnim, do cholery, są tak potrzebne? Dlaczego zamiast upijać się ideologicznie tanim winem udając nową bohemę, upijają się po prostu, dla samego picia a potem chwalą się na fejsie i instagramach zdjęciami butelek?
Dlaczego ich bunt, choć nasz nie był dobry, był bezsensowny, nieudolny, dlaczego ich bunt nie ma w sobie buntu, nie ma dążenia? Bo takie właśnie mam wrażenie. Jakby ten bunt był przeżywany wirtualnie, był na zdjęciach, był w lajkach, komentarzach, hashtagach, był na tumblrach i zupach, ale nie był namacalny. Jakby ból dorastania był oddalony. Wszystko było podsunięte pod nos, wszystko zostało już przeżute, przetrawione i zwymiotowane. Jakby nie było do czego dążyć, bo już wszystko jest. A nie ma nic

A w tym wieku trzeba się buntować do cholery! Trzeba się buntować namacalnie, cierpieć choćby tylko w swojej głowie i dążyć do rzeczy utopijnych, może to się wydawać absurdalne, ale to napędza świat, w tym wieku, zanim zaczną się prawdziwe problemy a nie złamane serca i brak kasy na chlanie albo ukochane buty, w tym wieku trzeba nauczyć się myśleć, analizować, szukać siebie.

Niekoniecznie trzeba buntować się w ten sposób, jak my to robiliśmy, bo to tylko jedna z form, niekoniecznie skacząc na koncertach, wybijając zęby i pijąc tanie wino na szklanki, można ciszej, po swojemu, w domu, z ogromną ilością książek, bo potem, jak już będziesz pracować i zarabiać mało kto na bunt i myślenie takie jak wtedy ma siły i czas.

Pytam więc- co do cholery idzie nie tak?
Konsumpcjonizm? Internet? Szybkie oczekiwanie efektów? Pokolenie fast food i facebook? To, czego my nie mieliśmy?

Przecież nawet jak się spojrzy na te chore zabawy gimnazjalistów, o których pisałem niedawno, zabawy seksualne i upodlenie seksu zamiast mówienia nie ma miłości i tracenia z jej powodu dziewictwa, to płakać się chcę. Wolałem swoje wyskoki, połamane żebra i ręce, swoje puste chlanie choć nigdy nie upijanie tak naprawdę, bo naprawdę upiłem się na studiach, ale wolałem to zamiast słoneczka czy zabawy w duszenie! Woła to o pomstę do nieba jak dla mnie, nic nie wnosi do życia.

Uczyliśmy się na bólu i bliznach, na starych zapomnianych ideach, bohemie, ale gdzie tu idea? Nie przesuwaliśmy granic głupoty chyba aż tak daleko ,jak to mam miejsce teraz. Ale mówię, może jestem za stary. Tak naprawdę tylko obecni licealiści, obecne nastolatki znajdą kiedyś odpowiedź. Ale..ich perspektywa też się zmieni. Może więc odpowiedzi tu nie ma.

Być może się mylę, w wielu kwestiach na pewno, ale czasem mam ochotę krzyknąć, ogarnijcie się. Sam jestem trochę stary choć nadal za młody, ale rozmawiając z ludźmi parę lat młodszymi, tylko parę lat, odczuwam nieraz przepaść nie do przeskoczenia nieraz, nie mówiąc o wyjątkach swoich. I nie chodzi mi o egzaltację nastoletnią, tak typową, bo ta jest do przełknięcia. Może to ze mną coś jest nie tak? Nieraz tak się zastanawiałem
Nie tak jest ze mną, z moją starszą siostrą, z innymi nauczycielami, z Kaśką która w pracy ma kontakt z obecnymi nastolatkami, a nawet Em, która w liceum mówi, że ci ludzie są niedojrzali i nie może się z nimi dogadać. A teraz przewracała oczami.

Mam paranoję? Chciałbym w tym przypadku. Nie mówię o wielkich wartościach, bo ich nie uznaję nieraz nawet jako dorosły, choć żyję utopiami. Ale mówię o braku myślenia. O pewnej głupocie, która przelewa mi się już po uszy, bo tak to nieraz odczuwam. Nie ma nawet głupoty niszczenia destrukcji. Jest facebook, instagram, gadu-gadu odchodzi do lamusa. Są szybkie randki i krótkie związki, jest brak głębokich przemyśleń i zainteresowań, a w tym wszystkim permanentna depresja i zagubienie tych, co są myślący i niestety, boleśnie przekonują się o tym, jak to jest być innym. Papugi wśród wróbli, cóż.

Straszliwa cisza nastała w kuchni.
Jezu. Znowu. Tym razem ja przewróciłem oczami. Em też było za dużo. Jakoś zagadała, źle się czuje, ma jeszcze sporo do zrobienia, zaraz wróci babcia....
Natapirowana dziewoja opuściła nasz przybytek
-Geez, Em, kto to był?
-Znajoma, poznałam ją na angielskim, wiesz że się przepisałam do innej grupy. Wydawała się fajna.
-Nie no nic nie mówię ale wiesz...
-Tak. Wiem. Ale z kimś muszę się kumplować, no nie? Daj kanapkę zresztą.
Wzięła mi najlepszą, z wędzonym serem i rukolą. Zawsze wie, co porwać, skubana. To też rodzinne. Uciekła do siebie, do swojego komputera i facebooka. Ja, nie będąc lepszym, zawędrowałem na swoje poddasze i też odpaliłem laptopa, a teraz piszę, zastanawiając się nad tym wszystkim.

No gdzie to wszystko się zgubiło? Owszem, było podobnie. Nie mówię nie. Była tępota, brak zainteresowań, pasji, rozmów. Ale czy na taką skalę, wśród ludzi, którzy mają iść na studia, w liceach? Chyba właśnie nie. Może właśnie tu o skalę chodzi po prostu.

Generalizuję? A i owszem. To bardzo możliwe. Widzę przez pryzmat swojej starości? Nie przeczę, że tak może być. Szufladkuję, wiem doskonale, choć nie znoszę tego robić, ale tym razem zdarzyło mi się. I nie piję już taniego wina. Wątroba już nie przetwarza a żołądek nie przyjmie w żaden sposób, bo wydaje się obrzydliwe już. Zwłaszcza tego na szklanki nie przełknę.
Szkoda w pewien sposób, że nikt nie wypije go za mnie, wznosząc toast krzycząc bezczelnie i buntowniczo no future. Ale każda epoka dobiega końca.

 


A na koniec, może trochę ironicznie, ale z sentymentem...bo przecież to nam Grabaż śpiewał, że nienawidzi naszej generacji. To my wybijaliśmy na jego koncertach zęby, koncertach Pidżamy w każdym z poznańskich barów czy zimą pod CK Zamkiem, ale to nam mówił, że za dużo się modlimy i za dużo czytamy wierszy, zmieniamy gitary na karabiny, jesteśmy chorzy od przemocy ale...Cóż. Może to przekleństwo starzenia że teraz widzę inaczej?

Hej hej, jak nazywa się twój Bóg?
Na imię ma zgiełk, przypadek czy przepaść?
Hej twój Bóg, dziwny twór o twarzach stu

Monstrum z cybernetycznego nieba. 

Ale, jak w innej piosence, cóż, ja wyrosłem z pryszczy. Choć, tak naprawdę, nigdy nie miałem z nimi problemu. 

poniedziałek, 27 października 2014

Keep your head up, keep your heart strong

Jeden
Jestem zmęczony. Noszę na sobie ślady wszystkich minionych wojen. Już nie wiem, o co tu chodzi.
Nienawidzę przecinków. Zresztą nie cierpię wszelkich znaków cholernych interpunkcyjnych, bo zawsze pojawiają się nie w porę. Inaczej w słowie pomyślanym, inaczej w powiedzianym, inaczej
w napisanym dziś, inaczej jutro, inaczej trochę później. Interpunkcja jest jak biopsja. Przeżera się
do samego szpiku, do samego dna i nigdy nie ma dosyć, nigdy się nie męczy tak jak ja czytając po
raz setny tę samą książkę, którą uważam za najgłupszą z głupich, ale czytam pod wpływem tak zwanego wewnętrznego imperatywu. Tracę na nią cenne godziny, które mi pozostały na ostateczne zmarnowanie życia. Czytam, chociaż wiem, że kiedy skończę, kiedy przepłyną ostatnie litery ostatniego zdania, kiedy wybrzmi ostatnia fraza, będę nieskończenie bardziej zmęczony niż w chwili rozpoczynania lektury i na pewno pogrążony w rozpaczy i na pewno zanurzony w poczuciu niesmaku i jakiejś ze wszech miar fundamentalnej klęski. Kolejną noc zmarnotrawię upiornie, a później tylko wyrzuty głupiego sumienia będą mnie ścigać i moje palce mniej śmiało przemierzą senny werbel klawiatury. Tak się stanie.
To nieuniknione. Nienawidzę interpunkcji, bo wybija mi słowa z rytmu, który jest nadany im apriorycznie i te wszystkie kropki, przecinki i cała reszta śmiesznych żołnierzyków bezcześci moje myśli i niesie je w jakąś nieruchomą, albo raczej nazbyt ruchomą noc, bezbrzeżną, melodramatyczną ciemność i z każdą chwilą coraz bardziej pewny jestem, że aby moja historia i jakakolwiek historia zyskała sens, powinienem radykalnie i nieodwołalnie pozbyć się ich, zabić, unicestwić tę piekielną armię. Niech już mi nie przeszkadza myśleć, pisać i mówić, niech zniknie, niech przedostanie się pod inne pióra i tam miesza, a ode mnie wara.

Drugi
Długo nie piłem. I nic. Wypiękniałem choć stałem się jeszcze bardziej obrzydliwym. Dla samego siebie, ale to nic, bo wypiękniałem. Tak. Nasze ciało jest świątynią. Trzeba je czcić. Modlić się do niego. Więc się módlcie. Jeśli wola. Ja nie będę. Próbowałem. Chciałem. Nie chcę. Moje ciało jest tylko echem. I zdrajcą. Nie przemawia do mnie imionami piękna i jasności. Ani dobra. Ani blasku. Wypowiada tylko jedno imię. Wypromienia. Nie moje. Ale i nieobce. Niepojęte. Zaklęte. Imię dawne. Od którego nigdy nie ucieknę. Chociaż tak bardzo pragnąłem uciec. Nie ucieknę. Nie. Nie ma takich miejsc. Tak odległych galaktyk. Nie ma.

Trzeci
Dawne pocałunki. Dawna magia. Jeszcze teraz tak bliska. Wystarczy zasnąć. Zasypiam. Ale wtedy otwierają się studnie. Te wdowy samotne głębinnie. Te wdowy smutne i czyhające na każdego, kto mógłby podzielić ich rozpacz. Swoim smutkiem. Kamienne żony, zaklęte na zawsze w marmur przechodniów obojętnych, kruchych, przełamanych jak opłatek. Lecz nie w porę. Nigdy nie w porę.

Czwarty
-Kim jesteś?
-Słucham?
-Kim jesteś? Hetero-, homo-, ktoś-?
-Jestem..
-Nie wiesz? Nie wiesz, czy jesteś Pan czy Pani Nikt?
-Nikt?
-Tak. Pan czy Pani? Powiedz..
-Jestem.. Ja jestem.. Pan. Pan Nikt. Tak. Pan Nikt. Właśnie. Teraz mnie słychać? Ja jestem Pan Nikt. I ja wam opowiem.

Piąty
Wewnętrzna ciemność jest zawsze duszna, zgubna i pełna demonów. Oczom otwartym w ciemność nocy często objawiają się aniołowie.

Szósty
Jeszcze jej nie widział, a już wiedział, że śpiewa. Jeszcze nie słyszał, a już dobiegał do niego aksamitny poszum powietrza wokół jej drobnej postaci. Echo jej śmiechu i jej świetlistego głosu. Śpiewu, który był czymś o wiele czystszym niż najjaśniejsza i najwznioślejsza z pieśni. Śpiewu wywyższonego ponad istotę, z której ust płynął. Patrzył i widział i słyszał skrzydła wszystkich aniołów w dniu stworzenia. I promieniał przed nim uśmiech Boga jak orzeł wśród śniegów górskich grani. Wolność, myślał. Oto staje się wolność.

Siódmy
W tamtym śnie jedynie półksiężyc lampki rozświetlał półmrok pokoju. Siedział z małym lusterkiem w dłoniach i próbował wyrwać wyjątkowo wredny, twardy i kujący włos, który szpecił mu brodę. Nagle: jest! Nareszcie trzyma go pomiędzy szczypcami pęsety i ciągnie, ciągnie, wydobywa z ciała. Ale włos się nie kończy. Wydłuża się w nieskończoność, wybiega z jądra skóry, jak szew scalający twarz z resztą ciała. Czuje, jak splot walczy o drogę na powierzchnię, jak nitka po nitce demon włosa wydobywa się na wolność i oddycha, oddycha w upojeniu. Pierwsza jest ulga, że to już, że znowu broda nieskalana, zachwycająca, apollińska. Potem na dywan opada wielka różowo lśniąca chusta. Nagły ból oczu. Trzeba je natychmiast przemyć, przetrzeć, uzdrowić. Ból nie do zniesienia. Próbuje mrugać, ale powieki gdzieś umknęły i nie można ich poczuć. Co się dzieje? W panice pochyla się nad muślinem migotliwie spoczywającym na kwiatach dywanu. Chce dotknąć, cofa dłoń.. Już wie. Już rozumie. Przez upiorniejący ból obnażonych oczu, dopada wyłącznika lampy i kryje się w kojących ciemnościach. Powoli opada na oparcie sofy. Nieruchomieje. Otwiera do krzyku to, co pozostało z jego ust. Wie. Wie na pewno. U jego stóp spoczywa nieopatrznie odpruta twarz. Jego twarz, którą sam pozbawił przyczepności. Nie dotknie jej, nie zdoła. Nie podniesie rąk do krwawej masy, którą teraz nosi. Chciałby zamknąć oczy, ukryć się w idealnej czerni. Nie może. To sen, szepcze to przecież tylko koszmarny sen. Zaraz minie. Minie..
Budzi go własny skowyt. Potem jest Luna i mrok odchodzi.

Tak, chciałem ulotnić się na jakiś czas, przez swoje chore wizje, swoje fanaberie dziecinne całkiem. Choć, to nie jest główny powód. Ale jak widać, bez pisania tutaj chwilowo nie potrafię wytrzymać. To mój azyl, dzięki któremu nie męczę każdego człowieka z osobna. Dzięki któremu mogę oddalić się do swojej jaskini i przemyśleć wszystko po swojemu, na spokojnie. A potem wyjść i i wyciągnąć do kogoś rękę. Do tego, kto mi ją w jaskrawym, oślepiającym świetle po prostu poda.

Możliwe, że jestem winien tu pewne wyjaśnienia. Jak się okazało, więcej ludzi się przejmuje tym, co tu piszę, niż sądziłem. Dlatego czasem mam wrażenie, że pisać nie powinienem. Też nie tu. Tak samo, jak mam czasami wrażenie, że powinienem zniknąć z życia pewnych ludzi, bo za bardzo się mną przejmują. Moją dziecinadą.

A więc musiałem odpocząć na pewien czas od tego miejsce, co jak widać, nie wychodzi mi za bardzo. Chciałem zniknąć nawet na dobre, bo za jego pośrednictwem też być może, w jakiś sposób zraniłem ważną dla mnie osobę. W ułamku też przez to. Bo przez te słowa, które tu nieraz zapisuję, być może dla wielu staję się iluzją. Bo te słowa, na ekranie, to tylko spora część mnie. A nie całość.
Tu nie widać, jak nieraz marudzę i mam pretensje do całego świata, że nikt nie kupił pomidorów. Tu nie widać jak nieraz irytuję się też na ludzi, nie tylko ich uwielbiam. Bo nie piszę o tym, bo po co. Bo to nieistotne, jaką kawę rano właśnie wypiłem na co mi zwrócił ktoś uwagę. Ten blog to tylko część mnie, nie całość i o tym też niektórzy zapominają.
Bo mam wrażenie, że prze te słowa wyłania się nieraz wyidealizowany obraz, ile razy bym też nie pisał, że jestem momentami cholernie słabym, złym człowiekiem- nikt mi już nie chce wierzyć.

A ja sam zacząłem się gubić powoli w tym, kim jestem. Gubić przez jedną, najgorszą sytuację i parę innych. Bo z jednego zrodziła się cała lawina. Zacząłem więc gubić się przez nadmiary słów i ich niedobory, przez swoje emocje. Przez to jak widzą mnie inni, a jak ja widzę siebie. Najcięższe pytanie- kim ja właściwie kurwa jestem. Zadane po raz kolejny w życiu, trafiło na moment wielkiego zmęczenia. Zmęczenia wszystkim po kolei, bo nie ukrywajmy, to nie jest najlepszy moment w moim życiu. Moment poczucia bezsilności i zmuszania się do cierpliwości w wielu kwestiach, tak po prostu zdrowotnie. Moment, w którym mówią ci "nie denerwuj się, to ci szkodzi na serce". No jak się kurwa nieraz nie denerwować?
Przestałem w tym wszystkim wiedzieć, kim jestem. Kim chciałem być, a kim się stałem? Czy sam sobie nie wmawiam pewnych rzeczy? Czy nie wmówiono mi innych rzeczy kiedyś? Mój stały ląd, pewności siebie, zalały wody oceanu, wszedłem na zbyt wysoką górę i moje serce osłabło, gdy skończył mi się tlen.

Pomyślałem o tym, czego jestem pewien.
Wiem po prostu, że nienawidzę ranić ludzi. Zawsze sam wolę przyjmować ciosy na siebie, niż komuś je zadawać, co wiąże się z pewnym demonem, który mówi mi, że będę tak samo zadawał rany jak kości z których powstałem. Jak mój ojciec, który zadał niejeden cios i zostawił bliznę. Zresztą, nie tylko przecież mi. A ja nigdy nie chciałem. Nawet obiecałem sobie, że tego nie zrobię. A to obietnica, której nie można dotrzymać. Dlatego boli w dwójnasób.
Nienawidzę więc ranić ludzi, czasem przeradza się to w obsesję.
Nie uznaję dobra i zła, to wszystko jest dla mnie relatywne, ale mimo wszystko dążę do ideału ze swojej głowy, co bywa zgubne.

Jednocześnie, wiem o sobie tyle, że z wieloma rzeczami muszę poradzić sobie sam. I że mam w sobie tyle siły i doświadczenia, że bez problemu już sobie nawet z dawnymi demonami poradzę.
Choć wpadam nieraz w stany histeryczne, nieraz wręcz dostaję ataków paniki bo jedna tama pękła, bo przez to, że okazuję się skurwysynem, inne demony zrywają się ze smyczy, muszę radzić sobie sam. Znam siebie i nie chcę nigdy nikogo w to plątać. A to też nie zawsze wychodzi.
Zawsze wiem, że sobie poradzę, ale w momencie paniki łapię się wszystkiego, każdego, kogo uważam za człowieka, którego potrzebuję. Miejsca, które jak mniemam, może mi pomóc.
Dlatego, mimo że potrzebowałem pisania tutaj, wyłączyłem wszelkie komentarze. Dlatego było mi głupio przed kimś, przed kim się ze swoim stanem histerycznym wysypałem, dlatego przed innymi udawałem, że naprawdę, nic ale to nic się nie stało, Póki było można, udawałem. Ale, to nie zawsze wychodzi jak to widać w praktyce. Tak samo jak chęć nieranienia.
To kolejny ideał, który muszę w sobie obalić. Ale na to przyjdzie jeszcze czas.

Wiem, że staram się dawać ludziom jak najmniej rozczarowań sobą. Nie chcę nikomu kłamać o tym, że jestem jakimś supermanem, bo nie jestem. Tylko staram się nie łamać cudzych sercem a otaczać je ciepłem. Choć odrobiną. Nie zawsze mi to wychodzi, dużo w tym mojej ślepoty, dużo moich błędów, o czym już wyżej pisałem. Ranię. Bo wbrew obietnic danym samemu sobie jestem tylko człowiekiem. Czasem mam wrażenie, że nie chciałbym nim być, ale nagle wszystko sobie przypominam.
Dla wielu być może przez to staję się iluzją. Sam zaczynam wątpić, przechodzić na drugi biegun. Nie widząc kogoś pośrodku, a widząc tylko bestię w sobie. Tak rozpaczliwą, miotającą się bestię.

Ta wędrówka, między jednym a drugim powodowała niezmierne zmęczenie, każdego z moich serc. Bezsenne noce, w których rzucenie skrzypiec w cholerę było chyba najwymowniejszym dla mnie samego momentem, w którym się opanowałem, bo przecież, nie mogę demolować instrumentu, przez to, że wściekam się na samego siebie. Niszczenie skrzypiec jako metafora niszczenia siebie. Tego, co z sobą bezsensownie robię.
Dzisiejsza ciężka noc. Ale przyszedł świt i jak zwykle musiałem siebie zapytać, co ja tak naprawdę odpierdalam. I po co. Bo w całej mojej rozpaczy przestawało chodzić o drugiego człowieka, a zaczynało o mnie. A tak nie powinno być. Nie na tym powinienem się skupiać przecież. To nie ja zostałem zraniony, a wpuszczam demony przez to, że uparłem się swoją głupotą na nie-ranienie. A tak się nie da.

Być może, żeby pewne rzeczy naprawić, choć, wątpię, by w jakikolwiek sposób się dało, nie można przestać być tym, kim się było, skoro takiego człowieka pokochano. Bo nie umiem zmienić siebie na siłę, tak, wiem już kim jestem i nie zmienię tego właśnie. Nawet, nie chcę.
Nie zmienię, bo jakim człowiekiem bym nie był, zawsze przydarzy się komuś ból. A lepiej czuć ból, niż nie czuć nic w ogóle, jak śpiewa pewien zespół. Lepiej dawać miłość jeśli ma nawet spowodować ból, niż dawać nienawiść, która uczyni to samo. Miłość nadal jest czysta, nawet jeśli sprowadza człowieka na złe drogi.
A przecież mimo wszystko, mimo że noszę w sobie bestię i miłość całego wszechświata jak każdy z nas, nieraz było w ciągu ostatnich lat przynajmniej więcej cudzych uśmiechów niż łez, które sprawiłem. Jeśli posługiwać się bilansami, to może nie jest tak źle choć...żadnego ludzkiego życia i serca nie można w cholerny bilans ująć.
Każdy cierpi osobno i za to trzeba ponieść odpowiedzialność. Ale, jak usłyszałem w tych dniach, nie można się też za to krzyżować i odbierać siebie samemu sobie. Nie można wyrwać swojego serca. Choć przychodzi moment, że chciałoby się z wielu powodów.
Więc, w tym wszystkim chyba chodzi o wybory. I ja nadal wybieram miłość i ciepło. I nadal będę się starał, szukając innych serc- i szukając też samego siebie. Bo siebie znaleźć właśnie trzeba, nieraz na nowo.

Tak. Wiem już kim jestem i wiem kim nadal chcę być. W braku swojej doskonałości, uczący się na błędach ale przecież, nigdy nie doskonały. Doskonałość jest przecież nudna i przereklamowana. Silny swoją ogromną, bezbrzeżną słabością. Śmiejący się nieraz bólem. Słaby przez swoje wspomnienia, ale uparty przez swoje marzenia. Ten ze stałym lądem w środku, w oceanie emocji, który zalewa czasem brzegi. I niech każdy postrzega we mnie to, co chce. A jeśli się rozczaruje...cóż. Mogę tylko przeprosić za iluzję, kolejną. Bo każde nasze spojrzenie jest iluzją, tak naprawdę. Żyjemy w niej i się w niej obracamy.
Mam tylko nadzieję, że nigdy nie zostanę hipokrytą choć...kto z nas hipokrytą nieraz nie bywa?
Tak. Muszę też nauczyć się wybaczać. Nie komuś, a samemu sobie. Wybaczać wszelkie niedoskonałości. Nie biczować się wstydem i brudem zakorzenionym we mnie przez przeszłość.

Stanąłem chwiejnie na nogi, wyszedłem z jaskini. I choć wiele osób wcześniej mnie wołało, starało się wydobyć, dopiero dziś przyszedł ktoś, kto sprawił, że uwierzyłem naprawdę.
I za tamte starania też wszystkim dziękuję, za szanowanie też nieraz mojego uciekania od tematów nieraz, albo rozmowy o części tego, co się dzieje. Zdecydowanie, wtedy dzięki temu człowiek nie zatapia się w sobie całkowicie.
Ale dzisiaj przyszła moja kochana, moja urocza, jak promyk słońca Kaśka. Wpadła na kawę w kursie między Warszawą a swoim rodzinnym miastem, musiała przecież zahaczyć o Poznań. A skoro Poznań, to musiałem być i ja i mój rodzinny dom. Choć na chwilkę, godzinkę po prostu. Tak bardzo jej na tym zależało.
Moja Kaśka, która swojego czasu przecież potrzebowała mnie najbardziej- a każdy z nas czasem musi czuć się potrzebny.
Ona nad kubkiem z kawą siedząca na moim łóżku, ja nad wielkim kubkiem herbaty rozciągnięty jak zawsze na podłodze obok psa. Zawsze tak samo, gdy przychodziła. Gadaliśmy o jej pracy, o tym jak się żyje w Warszawie, o mojej operacji...ale ona widziała, że jest coś innego jeszcze. Więc jej opowiedziałem.
Opowiedziałem jej o wszystkim, o każdym kolejnym zdarzeniu, o każdym kolejnym dniu i nocy, gdy zbiera się na wymioty. Opowiedziałem, mogąc już o tym mówić, mówiąc o tym, gdy po swojemu doszedłem do wniosków mi potrzebnych. Bo żadne cudze słowa nie pomagają, jeśli nie jesteś w stanie zrozumieć tego i poczuć w sobie.
Mówiłem o całym zwątpieniu, o całej bestii w sobie, o głupocie, o ślepocie, patrząc gdzieś bok, jakby też w głąb siebie znowu...ale potem zobaczyłem ją.
Wargi jej drżały, a kocie oczy były zaszklone.
-Do cholery, Króliku? Jak ty możesz przez takie zdarzenie zapomnieć o tym, co już zrobiłeś?
-Hm?
-Skarbie...ty nie niszczysz ludzi wcale. Mnie choćby uratowałeś. Gdyby nie ty, to bym już przecież nie żyła, nie pamiętasz jak...

Oczywiście, że pamiętałem. Jak mogłem zapomnieć?

Gdy wszystko się uspokoiło, kolejne wspomnienia i jej płacz chwilowy, dopiliśmy kolejno ona kawę, ja herbatę, pomyślałem, że cholera, jednak warto. Nawet, gdy mam nieraz brudzić sobą i ranić jak każdy człowiek. Warto, bo mimo wszystko, ona nadal żyje. Może jakoś dzięki mnie. W dosłowności też, dzięki mnie. Ale jeśli uda ci się czasem uratować jedno życie, przez zbyt gwałtownym ruchem, to czy nie jest tak, że uda ci się czasem uratować cały wszechświat? W końcu, wszyscy go w sobie nosimy.

Nie jestem i nigdy faktycznie nie będę żadnym superbohaterem, nie będę świętym, który ma ręce niezbrukane cudzą krwią. Nie zostanę żadnym mędrcem, który zbawi świat, nie sprawię, że powstaną piękne utopie, nie sprawię, że każdy poczuje się potrzebny i kochany, wręcz przeciwnie, czasem sprawię, że ktoś poczuje się całkiem odwrotnie. Nie ocalę wszystkich, bo nawet naprawdę nieraz nie potrafię ocalić samego siebie. Od płaczu, od bólu, od histerii. Nie jestem w stanie nieraz ocalić siebie, choć nadal, chcę utrzymać tak bardzo swoje serce silnym.
Nie jestem supermanem. Ale jestem człowiekiem, na początku i na końcu zawsze jestem przede wszystkim człowiekiem i takim chcę zostać. Myślę, że mimo wszytko warto.



Spędziłem czas na oglądaniu przestrzeni, która wyrosła pomiędzy nami
I zraniłem swój umysł na byle jakiej namiastce
Czy na tych bliznach, które są nieodłączną częścią niedojrzałości i braku doświadczenia
I zaraziłem własne oczy nudą
Mimo to dno morskie nie chce nadal wpuścić mnie do środka
A przecież daję z siebie wszystko, by objąć tę ciemność, w której się unoszę

Teraz maszeruję z powrotem, w dół tej góry
Z siłą fali powstałej pod wpływem zmieniającego się prądu
Ten wiatr jest tak delikatny na mojej skórze
A to słońce tak mocno świeci po mojej stronie
Rozglądając się na zewnątrz za szczęściem
Którego szukałem pomiędzy kartkami papieru
Czując się ślepym, uświadamiam sobie
Że wszystko czego szukałem, to siebie samego
Wszystko, czego poszukiwałem to siebie samego

Niedawno spotkałem się z jednym z moich przyjaciół
I on rzekł, że moje oczy błyszczą
A ja powiedziałem, że byłem daleko w podróży poza zasięgiem
A on rozumiał
On rozumiał co miałem głęboko w myśli
I to było wspaniałe uczucie widzieć jego twarz
Czuć to pokrzepienie, które wlewa w moją duszę
Poczuć to ciepło uśmiechu, gdy rzekł
"Jestem szczęśliwy, że goszczę ciebie w domu, cieszę się że mam cię w domu"

Trzymaj głowę wysoko, zachowaj serce silnym
Skup myśli, zachowaj długie włosy
Moja droga, głowę noś dumnie uniesioną, niech twoje serce zostanie zdrowe
Bądź zdeterminowana w swoim działaniu
Zachowaj dzielne serce.

Bo ja zawsze będę pamiętał ciebie takiego samego
Oczy jak kwiaty polne, w ich wnętrzu demony zmian


czwartek, 23 października 2014

Z opowieści iluzji

Kolejny poranek jak na ciężkim kacu.
Kac moralny, kac fizyczny? Proszę bardzo, wszystko w pakiecie od życia, nawet nie trzeba kupować wódki. Starczy być chujem i starczy dostać odpowiednie leki na uspokojenie. Kap, kap, kroplówko. Kac prosto w żyłach. Żadnego spokoju, tylko ciemne sny bez snów.
Wolałbym jednak upić się mocną whiskey, jak napisałem kiedyś "być draniem, mieć na imię Dwight i pisać cholernie mocne wiersze".

Moje wiersze są słabe. Tak samo jak życie.

Wolałbym być draniem i się nie przejmować, bo co za różnica, skoro rani się ludzi tak samo. Co za różnica, czy ironiczny uśmiech, czy prawdziwy. Co za różnica, czy uderzasz pięścią w twarz, czy tego nie robisz. Co za różnica, skoro potem serce boli tak samo.
Co za różnica. Wszystko jest iluzją. Tylko mi by było wygodniej. Mi by było wygodniej, czasem modlę się nawet po cichu, żeby przesiąknął mnie cynizm. Taki prawdziwy, niczym się nie przejmujący. Mi by było wygodniej z tym jak już przesiąka mnie zwykłe, męskie skurwysyństwo. Tak, wszystkich nas to dopada. Wszyscy to świnie, kobiety o złamanych sercach mają rację. Ja nie jestem wyjątkiem.


System przeładowany. Usmażone moje myśli. Rozciągają się jak ser. Tyle świateł padło naraz na scenę. Ja na kolanach skąpany we krwi. Tyle nagle spojrzeń. Proszę nie patrzeć tak na mnie, ta zbrodnia to nie moje dzieło, ja tu tylko sprzątam, kłamię na głos. Ktoś potrzebuje znowu ofiary, twierdzą, że się nadaję. I na cudzego kata i na ofiarę siebie samego.
Czy muszę?
Urodzony by umrzeć. Zbliżam się do krawędzi. Tak mnie coś swędzi. Tak w środku. To nie serce. Przecież go nie ma. Tak często sobie mówiłem, że nie umiem kochać. Bo nie umiem. Nie tak, żeby to nie miało złych konsekwencji. Więc to nie miłość. To tylko puste słowo. Obrazek z marnej kolorowanki. Krawędź. Spokojnie. Będzie następna linijka, następna strona. Czy na pewno?
Diamenty są wieczne. Pozbieram parę cudzych spalonych na mnie emocji, skruszonych na pył wspomnień. Uwierzę, że to była wina łatwopalnego gazu, że to tak naprawdę był węgiel. Tylko i aż. Oszlifuję. Doszukam się ideału. Podniosę do rangi nieśmiertelnika. Zawieszę na łańcuszku. Obok siebie zawiśnie pierwsza i ostatnia miłość, ostatnia moja łza i psychiczny obrazek końca.
Moim słońcem jest światło elektryczne. W rogu mojego serca schował się zidiociały morderca. Dla niego nieistotny jest brak zleceniodawcy, celu bądź zapłaty. On to robi dla sportu. Traktować cudze emocje jak tarczę strzelniczą. Ponoć i tak jest ich za dużo. Ktoś może zrobić przesiew. Więc od dzisiaj drogi do mojego serca pilnuje płatny morderca.

Nigdy żadnym wyjątkiem nie byłem.
Nigdy nie byłem też nikim wyjątkowym, to wszystko iluzja. Bo ktoś taki jak ja nie może być wyjątkowy. Zawsze mówiłem, że brudzę. Bo mam w środku brud tylko właśnie i pustki, w które można za łatwo wpaść, pułapki. Jestem jak obraz w piosenki Mansona, nadal mokry, jeśli mnie dotkniesz, zostaniesz splamiona do końca swoich dni.
Po prostu, jak zwykle, urojony idiota.
"Wpędzasz ludzi w kłopoty" powiedziała mi kiedyś Najpiękniejsza Dziewczyna, a ja śmiałem się z tego. Powiedziała to samo wiele razy, patrząc na mnie znacząco, gdy mówiłem o kolejnej znajomej, po prostu znajomej, takiej samej jak ona.
"Wiesz, też miałam etap, gdy się w tobie podkochiwałam, ale mi łatwo przechodzi" śmiała się ona, a ja mówiłem, żeby przestała gadać bzdury. Tak naprawdę, ile razy miała rację?  

Uzależniony od człowieka, od oddechu i wymachu emocjonalnego. Jak grypa, spojrzenie czy deszcz. Szukam ciągle akceptacji jak zwierzę pokarmu, akceptacji która jest niemożliwa, bo jestem potworem. Wybijam okna swojej nieistniejącej wyjątkowości byle zostać dostrzeżonym. Powoli obcinam każdą nierówność charakteru, za niedługo będę kulą toczoną od osoby do osoby, kochaną przez wszystkich, a w duchu co pewien czas zabijaną- najczęściej nabijaną na pal, kładzioną nad ogniem i skwierczącą. Czyja to wina padnie pytanie. Usłyszę pewnie, że moja. Tak się czasem zdarza. Mi często.

Ja po prostu nie mogę tego pojąć. Nie potrafię zrozumieć. Jak to możliwe?
Choć, noszę przecież w sobie pustkę. A w niej najłatwiej może ludziom umieścić iluzję, to, co chcieliby zobaczyć.
W końcu rozumiem sam też. Jak Vince. Jestem szklanym człowiekiem, niczym więcej. Szkło iluzji, które łatwo rozbić o rzeczywistość. "Bo nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart, a czerwień mojej krwi to tylko jakiś żart". Cóż. Bardzo trafnie ujęte.
Zapominam tylko, że w iluzje najbardziej wierzymy. Zapominam o tym, jak łatwo słowo zmienić w ciało. Ciało dziecka, które trzeba zrzucić w przepaść. Bo nie ma racji bytu.
A potem płacz matki i ojca. Rozrywający szloch

Jestem takim paranoicznym byłym superbohaterem. Nie jestem kimś komu należy ufać. Moja moc to wiatr. Poruszam słabymi sercami. Szukającymi oparcia. Jestem jak lep na muchy. Tylko wystarczająco duże nie polegną na mnie. Musisz naprawdę wyglądać dobrze, mimo, że czujesz się źle by złapać się na mój trick. Spokojnie, nie jestem ani pająkiem ani łapką- jestem swoją ofiarą, cierpię tak samo jak ty. Choć, kogo to obchodzi i jakie to ma znaczenie?
Moja cisza jest w stereo. To taka wręcz ognista zabawa dla pojedynczego fana. Wypala we mnie emocje jak gimnazjaliści papierosy- ukradkiem, szybko, bezsensownie- nie poczuje smaku, już wyrzuca. Jestem tylko człowiekiem. Nie potrafię powstrzymać ciszy. Słyszałeś kiedyś o człowieku walczącym z ciszą? Tu muzyka tylko wzmacnia ją. Ona nie jest wokół mnie. Jest we mnie.
Ucieknę i się schowam. Pomoże mi to na sekundę, dwie. Może uda mi się zaczerpnąć oddech aż po kres moich płuc. Boję się jednak, że w tym moim bezpiecznym miejscu okażę się sam. Strach przed nieznanym jest głupotą- nigdy nie byłem mądry. To co widzisz w moich oczach to nie szok, to zrozumienie. Sytuacji w której się znaleźliśmy. Tego, że teraz nigdzie nie mogę się już schować bo mój największy wróg jest tuż przy mnie. Jestem nim ja sam.
Stałem się też twoim wrogiem i to boli o wiele bardziej.
Po wieczność i jeden dzień dłużej. Tak sobie obiecywać można patrząc w gwiazdy leżąc w obcych sobie łóżkach. Pokochać, nie stracić, zrozumieć, zatracić się. Teraz jak na to patrzę staram się przed samym sobą wytłumaczyć, że to kwestia wieku, marzeń. Tłumaczenie mi nie wychodzi do końca. Czuję słuszne oskarżenia. Są ciepłe, słone i wilgotne. Bezczelnie lecą po mojej twarzy. Dzięki bogu nie spływają po mnie jak woda.
Zasłużyłem przecież. 

Jestem chory na brak poczucia rzeczywistości i infekuję tym innych. Jestem pasożytem na słowach, które powodują gorączkę emocji, które nie powinny istnieć. Ale są.
A ja nic nie potrafię już zrobić. Nie potrafię tego odwrócić.
Jestem chory na innego człowieka. Chcąc tak bardzo kochać, cały świat, nie umiem kochać już chyba po prostu, oprócz tej Jednej, którą nie każdy może być.
Jestem chory na serce. Dosłownie i w przenośni. Może, tak naprawdę jest bardziej martwe, niż sądzili wszyscy. Może jego blizny tak naprawdę nigdy nie dawały mi nadziei.
Jestem chory i to ja nie powinienem istnieć, być zrzuconym ze skały tego świata. Nie cudze emocje. Cudza miłość. Bo ta zawsze jest piękna. Tylko gdy trafia na zgniłego już trupa, staje się przekleństwem.

Nie mam już nic, jedynie rany. Poranny wiatr zabrał mi wszystko z dłoni. Deszcz zmył moje piękne barwy. Jestem szary, taki mało materialny. Nie pachnę jak cukierek, nie jestem mięciutki jak przytulanka. Nie mam nic do powiedzenia ci. To nie autoreklama. Chcesz oglądaj, chcesz idź dalej. Wolna droga, wolny wybór, wolność jest trudna do opanowania.
Lecę długą drogą w dół bez oddechu. Jak gumy bez cukru. Wykorzystuje wiatr do napędzania moich płuc. Chwytam okazję za ogon. Nikt mi jednak nie powiedział, że to te jaszczurki, które żyją bez ogona. Splotę z nich sznurek. Zanim dotknę głową dna zawisnę kostką w dół. Bungee szaleństwa rozpoczyna swój bieg.
Ogrzej mnie światłem swego komunikatora. Jeśli nie możesz mnie dotknąć to chociaż zabłyśnij nową wiadomością. Pokaż, że nie wszystko potrafię przewidzieć. Postaw wszystko na jedną kartę. Zamieszaj kubkiem z kawą, wylej ją potem na mnie z fusami. Przepowiem ci przyszłość, która zdarzyła się wczoraj.
Nikt nie zostaje na wieczność na górze. Słyszałaś to głuche tąpnięcie w okolicach brzucha? To ja wypadłem z twojego serca. Jesteś wolna. Znajdź adres, znajdź imię. Bądź sobą nową kolorową. Wersją anty-alkoholowo-narkotykowo-nikotynową. Wolną od zawirować polityczno-społecznych. Bo co nie my to ty. Więc na to ty składa się cały korowód powodów dlaczego nie warto się do mnie i mojego świata pchać.

Jak zawsze, chciało mi się wymiotować. Reakcja obronna organizmu na własne skurwysyństwo. Wymioty, pasują idealnie do rysu mojej prawdziwej osobowości.
Cały korytarz się trząsł. Tak naprawdę trząsłem się ja. Tak naprawdę to nie ściany przybliżały się do mnie i wirowały, a tylko moja głowa.
Jestem chory na serce, to prawdziwe i metaforyczne. Tej nocy stały się jednym.

Po otwarciu oczu byłem tak cholernie spokojny. Żadnych mdłości. Niedotleniony mózg staje się czysty i logiczny. Spodobało mu się odcinanie od złych myśli, znalazł metodę, by je wyłączyć. Serce znalazło sobie sposób, żeby przestawało boleć. Ale nie wyłączy tak cudzego żalu.

Spokój nie trwa to długo. Po chwili przychodzi histeria. "Głupawkę wczoraj miałem". Tak. Napad histerycznego śmiechu przemieszany z mdłościami nie jest niczym nowym. Histeryk. Głupawka lepiej brzmi. Nie odpowiadam wtedy za słowa, głupawka, naćpałem się.
Tak, naćpałem. Brakiem tlenu, sobą samym.
Histeria, z której spada się na samo dno. Potrzebna tym razem kroplówka na sen, w środku szpitalnej przedwczesnej nocy, gdy powinienem już spać według wszystkich pielęgniarek, zwłaszcza po czymś takim. Niech kapie. Niech odcina mnie od świata.
Bo nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart.

Wie pan, omdlenia się zdarzają w pana schorzeniu, to norma, nie ma się czym martwić.
Świetnie. Do tego zostałem mimozą.

Nie zostaję w szpitalu na własne życzenie choć za przyzwoleniem lekarza. Nie wytrzymałbym tam kolejnej nocy.
Kap, kap, kap. Jak z kroplówek spływa w żyły zwykłe skurwysyństwo i łagodzenie wyrzutów sumienia.
Och, ono jest czyste przecież, w tym wszystkim nieużywane.

Czekam teraz, aż przyjedzie po mnie siostra, czekam na to, co miało być eksplozją radości i przez co przepełniała mnie ekscytacja.
Już wcale tak nie będzie. Bo jak można śmiać się całym sercem, gdy cudze krwawi z twojej winy?
Można udawać uśmiech, jak dzisiaj przecież i tak robię. Wymieniam myśli z pielęgniarką od której też pewnie powinienem trzymać się z daleka, żeby jej nie skazić, wymieniam smsy, myśli, mówię głupoty. Jestem błaznem
Ci zawsze zostają alkoholikami i podcinają sobie ostatecznie żyły.

Może więc to prawda. Niech lepiej serce nic nie czuje. Niech ma same blizny, martwe strefy, które zmieniają się silne.
Są silne. Ale blizny na sercu w końcu zabijają. I może lepiej.



Jestem nieczynny do odwołania. 

niedziela, 19 października 2014

"Nie ma dzieci – są ludzie; ale o innej skali pojęć, innym zasobie doświadczenia, innych popędach, innej grze uczuć. Pamiętaj, że my ich nie znamy" czyli o seksualizacji dzieci i ich skutkach gdybanie

Wiecie, szpitale to doprawdy fascynujące miejsca. Można tam zawsze zaobserwować wszystkie przemiany społeczne, stan i kondycję naszych małych lokalnych światów, w których przecież odbija się całokształt. Można, bo do szpitala może trafić przecież każdy. Niezależnie od wieku, statusu majątkowego i wykształcenia. W szpitalach poznaje się różnych ludzi, można z nimi rozmawiać i czasem dobie obserwować, tak po prostu. A wtedy widać to, o czym czasem boimy się mówić.
I tak wczoraj widziałem pewną kobietę z dzieckiem, która przyszła w odwiedziny do męża czy brata- zawałowca w tą jakże piękną niedzielę. Prawdopodobnie przyjechała ze swoją córeczką do Poznania okazyjnie też, bo odwiedziny, to od razu zakupy, bo rozpytywała się o kolejne galerie handlowe. Przyszły- poszły, tak po prost, narobiły trochę zamieszania, jak to nieraz odwiedzający w tym naszym małym szpitalnym światku. Ot, były. A we mnie utkwiło po ich wizycie na szpitalnym oddziale przerażenie.

Dziewczynka bowiem, na oko 4-5 letnia miała na sobie szpilki- tak, buty na obcasie u dziecka- spod sweterka prześwitywał dziecięcy stanik no i na twarzy nieodzowny makijaż. Makijaż?!
Bogowie, nawet moje siostry w deszczowe dni się nie malują! Nie nie, coś tu jest nie tak.
Rozumiem sukienka u dziewczynki podkreślająca jej płeć. Nawet u nas w domu mama, a częściej tak naprawdę babcia upychała w sukienki w kwiatki moje siostry, wbrew ich wyraźnemu niezadowoleniu nieraz-"babciu, chcę spodnie, jak ja wejdę na drzewo?"- wieczne marudzenie Idy. Mnie oczywiście nikt w sukienki nie upychał, co więcej, oszczędzono mi nawet słynnych przedszkolnych rajtuzek coby mi się pupcia nie przeziębiła, dumnie mogłem obnosić spodenki z naszytym Kaczorem Donaldem. I wszystko to jakoś grało, nawet nosiłem nieraz po starszej siostrze niektóre koszulki dziecięce, jak to w domach, w których rodzeństwa jest sporo, a jakoś się wielce nie przelewa i nikt na pieniądzach nie śpi. Ale, niech już będzie, dziewczyny czasem nosiły te sukienki jakby nie patrzeć i kwiatuszki miały wpinane we włosy. Sukienki.

Ale buty na obcasie krucafuks?! Przecież temu dziecku rośnie, zaczyna tak naprawdę rosnąć na dobre kręgosłup, kształtują się stawy, przede wszystkim skokowe, biodrowe! Nawet dorosłe kobiety nieraz wyrzekają się seksownych szpilek dla zdrowia (choć tyle samo czasu dla nich cierpią, to też fakt ). Ale katować dziecko szpilkami? Czy ja czegoś nie rozumiem cholera?

Wszedłem z powrotem do swojej sali ( luksusowa jedynka, nie ma co, nie chcą dalej żebym zarażał resztę zapaleniem płuc), otrząsnowszy się z pewnego rodzaju szoku. Dobra, w sumie, jakby nie patrzeć, widziałem już podobne rzeczy w tramwajach ale...

Wychyliłem się przez okno, żeby zaczerpnąć rześkiego powietrza z dworu. Ulicą przed szpitalem spacerowali ludzie.

Kolejne matki z dziećmi. Chłopiec w spodenkach i kurteczce ze Spidermanem. Kolejne mamy z dziewczynkami- dziewczynki, choć bez makijażu i szpilek, wyglądały bardzo dorośle. Szczerze- bardziej niż niektóre dziewczyny, które znam. Bardziej modnie niż te co zawsze mi się podobają, te co biegają w trampkach, poszarpanych jeansach, kurtkach wojskowych i zupełnie nieumalowane.

Nigdy nie zwracałem aż takiej uwagi na Małe Damy. Bowiem zazwyczaj nie interesują mnie małe dzieci, choć bardzo je lubię, jak moich siostrzeńców, ale nigdy nie zwróciłem uwagi na to, jak wyglądają, powiem szczerze. Nie zachwycałem się aniołkami z loczkami. Ot, kolejni ludzie tylko wersja mini, uśmiechnąć się można jak do każdego ( tylko żeby od razu nie podejrzewali człowieka o pedofilię, to byłoby spoko).

Ale, dzisiaj było inaczej. Postanowiłem się im po spotkaniu na szpitalnym oddziale wnikliwie przyjrzeć. I dostrzegłem jedno- strój małych dzieci, zwłaszcza dziewczynek nie różni się wiele od stroju dorosłych. Szaliczki, torebeczki, fikuśne wydekoltowane nieraz latem jak wygrzebałem z pamięci (bogowie, co one mają wsadzić w ten żałosny dekolt? wypchać sobie?-tak doszło do mnie, do czego są dziecięce staniki) bluzeczki. Buty damskie wersja mini, garsonki wersja mini. Tak wygląda dziecięca moda.
Zajrzałem sobie nawet na strony z dziecięcą odzieżą. Ratunku, gdzie ja żyję- pierwsza myśl.

Wstrząsnęło mną to. Dlaczego? Pamiętam jak dziś swój unisex sweter z Myszką Miki i koszulkę w delfiny, które rzecz jasna miałem po swojej siostrze starszej nawet. Swoje wszystkie spodnie co chwila rozdzierane na kolanie. Żadne dziecięce rurki jak noszą mali chłopcy ponoć ( sic! mam nadzieję internecie, że kłamiesz!) tylko zwykłe jeansy. Mogłyby być tak samo dziewczęce jak i chłopięce. Pamiętam zerówkę i innych chłopców w tych śmiesznych właśnie rajtuzkach. Te poobdzierane kolana i połamane drzewa gdy się wspinało po kwaśne jabłka, a to samo robiły moje siostry.

Fajnie, gdy ma się dziecko, chce się je wystroić, uczynić z dziewczynki małą damę a z chłopca małego macho od czasu do czasu. Fajnie, gdy dziewczynka kradnie mamie szminkę i udaje że się maluje a chłopiec kradnie golarkę i trzeba go ganiać po całym domu jak jednego z synów mojej siostry, żeby nie zrobił sobie krzywdy bo chce się golić jak tatuś i wujek. Fajnie gdy mają wzorce, dorastają do nich, próbują je dogonić- widzą w sobie w wieku 5, 6 lat a nawet wcześniej kobietę czy mężczyznę. Ale przestaje być tak miło, gdy się przesadza. Na szczęście są rodzice, którzy mają sporo oleju w głowie ( wielki ukłon w waszą stronę!) i nie dają się modzie, tej dziecięcej właśnie. Nie robią z dzieci Małych Dam i Małych Macho tak na co dzień. Tych rodziców jest jeszcze sporo, ale nie można zaprzeczyć, że problem istnieje. I nawet społecznie ma swoją nazwę.

Słyszeliście o zjawisku seksualizacji dzieci? Z tym mamy bowiem do czynienia. To dzisiaj widziałem na szpitalnym oddziale. A jest ona coraz częstsza.

Seksualizacja dzieci polega na wychowaniu takiej małej dziewczynki- rzadziej chłopca, choć to po prostu inny sposób seksualizowania- w przekonaniu, że żeby zaistnieć w społeczeństwie, musi ona eksponować swoją płeć. Przy czym nie jest ona eksponowana w sposób taki jak kiedyś- wy bawicie się w wojnę, my bawimy się w gotowanie (choć to było seksistowskie, nie przeczę! zawsze wolałem gotowanie niż wojnę, hm...) a w zgoła inny. Bardziej przedmiotowy. Płeć dziecka nie jest pewną rolą społeczną, zachowaniami, a wyglądem, seksualnością. Seksualnością i nadaniem jej głównego znaczenia w życiu dziecka. A takie wychowanie, często nieświadomie prowadzone przez rodziców- bo media, bo moda- jest brzemienne w skutkach i może rzutować na całe życie takiej małej istoty.

Bardziej widoczna niż w Polsce seksualizacja dzieci jest w USA czy Wielkiej Brytanii. To tu powstały pierwsze bikini dla mały dzieci, szpilki dla 5 latek a nawet noworodków czy najbardziej kontrowersyjne- zestawy do tańczenia na rurze dla małych dziewczynek ( nie, to nie żart jak wielu by chciało). Wbrew kontrowersji cieszyły się one dużym zainteresowaniem rodziców i samych dzieci, które miały owych seksualnych wygibasów się uczyć.

Bo taki stanik -myślimy-jest niby pozornie niewinny. Ale możemy się mylić.
W naszej kulturze obowiązuje nakaz zasłaniania piersi, bo stanowią one bodziec seksualny. Jednak 4-letnia dziewczynka nie ma jeszcze rozwiniętych piersi, więc nie ma też powodu, by je zakrywać. Podobnie jest ze stringami. Kobiety nie noszą ich przecież, żeby było im ciepło czy dla higieny. Szpilki to też typowy atrybut seksualny. Wydłużają nogi i powodują, że chodząc, wypinamy pośladki. Wymuszają określony sposób poruszania i uniemożliwiają aktywność fizyczną. Są nie tylko nieodpowiednie dla dziewczynek, ale też niewygodne i niebezpieczne.

W Polsce ten trend coraz bardziej ożywa i jest coraz bardziej społecznie akceptowany. Tyle ubrania. To to, co jest najbardziej widoczne na ulicach.
Bo są jeszcze inne aspekty seksualizacji dzieciństwa. Bombardowanie dzieci seksem w mediach. Widzę sam, jak zmieniły się reklamy, te w tv czy na bilboardach. Jak zmieniają się programy dla dzieci, pamiętam swoje bajki- widzę ich bajki. Zabawki. Choćby jak zestaw małej modnisi:
"-Co jest złego w "małej modnisi"?
-Przekaz. Ukryta filozofia. Proszę pamiętać, że mama, wybierając rzeczy dla dziecka, a więc także zabawki, pokazuje mu, co jest ważne. Kupowanie "małej modnisi" jest wskazówką, że moda i uroda to sfery, na których dziewczynka powinna się koncentrować. To przekazywanie wzorca mówiącego, że "upiększanie się zapewnia powodzenie w życiu". "Mały lekarz" jest lepszy, bo pokazuje, że dobrze mieć pasję. Badania dowiodły, że dziewczynki, u których dorośli rozwijają potrzebę kształcenia się i zdobywania zawodu, rzadziej demonstrują ryzykowne zachowania seksualne (co oznacza również mniej zakażeń i niechcianych ciąż). Proszę mnie dobrze zrozumieć - nie chodzi o to, że dbanie o ciało jest złe. Jest dobre. Ale w rozsądnych granicach. Życie nie powinno się wokół tego obracać.-portal edziecko.pl

Przerażające, czyż nie? A moje siostry miały tyle barbie. Oczywiście i miliony innych zabawek, choćby klocków lego. Może po prostu ze wszystkim trzeba wypośrodkować?
Ale idźmy dalej. Mamy zabawki, ubrania, media. Czy coś jeszcze, zapytamy? Gdzie niby kolejne przejawy tej seksualizacji dzieci?
Ano choćby widoczne skutki takie jak sposób komunikowania się dzieci młodszych- gdy 7 latka mówi o koledze z klasy, że jest seksowny ( czy ona naprawdę wie, co to znaczy do cholery? obie opcje mnie przerastają) i u dzieci starszych. Takie choćby jak sexting.
Co to takiego sexting, zapytamy?
Ano, już wam mówię, jakby jeszcze jakimś cudem ktoś nie wiedział ( i się w to nie bawił, co nie? świnki wy!).

W Stanach Zjednoczonych, już co piąty nastolatek deklaruje przesyłanie za pomocą komórki i Internetu swoich nagich zdjęć i innych treści erotycznych. Sexting (zlepek słów sex i texting) to niebezpieczne zjawisko wymiany treści związanych z seksem przy użyciu technologii,. Najbardziej przypadł do gustu… nastolatkom.

Chęć rozrywki, początki fascynacji seksem, zainteresowanie płcią przeciwną, brak doświadczenia, ciekawość i nieśmiałość. To główne przyczyny, zainteresowania, jakie w młodych ludziach budzi sexting. Choć większość z nich uważa przesyłanie swych nagich zdjęć znajomym za naganne – zakazany owoc kusi. Dodatkowo budzi agresywne i złośliwe reakcje, przejawiane w stosunku do osób, które stały się ofiarami nowego trendu.

Pierwszą najbardziej znaną osobą, która doświadczyła tragicznych skutków sextingu była Jessie Logan – uczennica ostatniej licealnej klasy, która przesłała swoje nagie zdjęcie chłopakowi. Ten po zerwaniu rozpowszechnił zdjęcie Jessie. Dziewczyna próbowała radzić sobie z szykanami, które spotkały ją ze strony rówieśników – od przezwisk po wypraszanie z imprez z okazji rozdania dyplomów. Wystąpiła nawet w programie telewizyjnym, przestrzegając inne nastolatki, przed skutkami powierzania komukolwiek swych nagich zdjęć. Prześladowania ze strony osób, które spotykała na co dzień były jednak tak trudne do zniesienia, że Jessie ostatecznie zdecydowała się na najgorsze – 3 lipca 2008 roku, mając 18 lat popełniła samobójstwo.

Czy Królik musi coś dodawać? Chyba starczy.
Sexting to chyba nie wszystko. Są jeszcze zabawy gimnazjalistów-w macanie, w seks oralny. Słynne słoneczko. Seks jako zabawa, grupowa, na wyjazdach szkolnych? Przeszło to moje pojęcie nawet, dorosłego faceta który niejedną dziwną przygodę ma za sobą i na pewno wygrałby bezapelacyjnie w konkursie "najdziwniejsze miejsce do uprawiania seksu".

Ok, seks jest w porządku, o czym już pisałem hen hen, jakikolwiek, czy pomiędzy kochającymi się partnerami którzy tworzą z tego istne misterium, czy czasem nawet jako czysta przyjemność, ale przyjemność świadoma i dojrzała. Bo właśnie to jest klucz- świadomość i dojrzałość.

Seks jest w porządku więc, mówienie o nim nawet, edukowanie dzieci skąd się biorą dzieci i nie krycie niczego przed nimi ( w dobie internetu i tak nie uwierzą ci w bociana). Złe moim zdaniem jest, że z seksu zrobiono towar- i właśnie dzieci to widzą i naśladują. Towar w mediach, w naszym życiu codziennym. Mam duży dekolt i mam 5 w liceum u odpowiedzi. Mam długie nogi i łatwiej mi o pracę. Obciągnę mu, zaprosi mnie na imprezę.

Dlatego 6 latki chcą tańczyć na rurze i nosić stringi. Dlatego nastolatki coraz szybciej zaczynają współżyć nie wiedząc nawet, co to antykoncepcja i że z tego mogą być dzieci (dzieci mają dzieci- przeraża mnie to troszkę, mimo że moja siostra była wpadką moich rodziców i jakoś nic złego się nie stało) i co gorsza choroby. Nie znają swoich ciał bo tylko widzą to w pornolach i teledyskach, filmach, że to fajne, cool i wszyscy powinniśmy to robić. A jak nie robisz, nawet jak masz tylko 12 lat to jesteś frajer i koniec kropka.

Coś poszło nie tak powiem wam szczerze. Sam jestem otwarty w sprawach seksu, nie potępiam tego przypadkowego o ile jest świadomym wyborem i nikogo nie krzywdzi. Nie przeszkadzają mi filmy XXX u nastolatków, jeśli ktoś im wytłumaczy, że tak naprawdę kobiety nie zawsze mają słoniowy orgazm a penis może być czasem krzywy. I uświadomi, że istnieje przedwczesny wytrysk. No, chodzi mi o to- filmy porno są ok, gdy nie służą jako wymyślny materiał instruktażowy jakim nie mają być prawa. Nie przeszkadza mi wczesne rozpoczynanie współżycia (wczesne to dla mnie nadal te 15-17 lat, choć sam się w tym przedziale mieszczę) jeśli robi się to z głową- ale i miłością bądź choćby szacunkiem do siebie i swojego ciała. A nie na łapu capu. Nie przeszkadza mi sexting, jeśli jest też rozsądny, jak na przykład wysyłanie zdjęć erotycznych do swojego męża na podkręcenie atmosfery. Wszystko jest dla ludzi. Może tylko za dziko to wszystko rosło, bez prawdziwej rozmowy przez tyle lat? Może to też wina kulejącej edukacji seksualnej?

Ci młodzi ludzie biorą przykład z nas. Chłoną media właśnie. I wichruje się im psychika. Nie widzą nic złego nawet nieraz w gwałcie. Przerażające? Owszem, ale coraz częstsze. I my dzieci krzywdzimy coraz bardziej, nieświadomie. Z 10 latek robimy obiekty seksualne- aż, powiem czarnym humorem, nie dziwię się cholera pedofilom, że istnieją! ( oczywiście to tylko czarny humor, ale jest w tym i ziarno prawdy...)

Potem mamy skutki.
Badania łączą seksualizację z wieloma najbardziej palącymi i najczęstszymi problemami ze zdrowiem psychicznym wśród dziewczynek, włączając w to zaburzenia odżywiania, kłopoty niskim poziomem poczucia własnej wartości, depresję i niski poziom życia seksualnego w późniejszym wieku. Seksualizacja i uprzedmiotowienie kobiet w mediach wiąże się także z brakiem zadowolenia z własnego wyglądu i lękami związanymi z własną atrakcyjnością ( tak, panie, znowu to wy bardziej obrywacie w tej kwestii, przykro mi).

Więc jak widać to, że dzieci kopuiują nasze zachowania, nie jest taką błahą sprawą. Możemy im zniszczyć całe życie. Już to widzę po pewnych nastolatkach, czytając pewne blogi. Atrakcyjność jako waluta. I totalne załamanie, szybkie związki na macanie, moda na pro-ana, można tak wymieniać godzinami. To też po części skutki seksualizacji społecznej- i seksualizacji dziecka.

Cieszę się, że są jeszcze rozsądni rodzice, jest ich sporo. Tacy, co rozmawiają szczerze z dziećmi, tacy, którzy nie próbują na siłę podkreślać ich płci choć po prostu ją respektują, tacy co nie chcą determinować zachowań przez modę. Cieszę się, że tacy istnieją i sam takich znam- ale zastanawiam się, jak długo uda im się ochronić własne dzieci przez światem, przed coraz intensywniejszymi zjawiskami społecznymi? Jak bardzo rodzice w naszym świecie swobodnego dostępu do internetu który chowa w sobie to słynne porno, cyberseks i wszystkie gorsze aspekty ludzkiej natury, jak bardzo ci rodzice w tym świecie są w stanie zaszczepić dzieciom rozsądek, żeby po prostu umiały wybierać? Bo zakazy tu chyba nic nie dadzą. Tylko rozmowa.
Choć...sam nie mam dzieci i nieraz patrząc na to co się wyczynia z tym światem, cieszę się. Bo posiadanie dziecka to zawsze niesamowita, największa chyba w świecie istniejąca odpowiedzialność.
Nie mam dzieci, więc nie będę się już wymądrzał. Tylko wam, drodzy rodzice, jeśli to czytacie, życzę jak najwięcej rozsądku i cierpliwości wobec tego świata. Tak mimo wszystko.

Ale..nie tylko rodzice mają tu problem. My, dorośli, też odczuwamy skutki, sami je tworząc. Całkowite wypaczenie seksu- który jest wspaniałą rzeczą której jako ludzie nie powinniśmy się wstydzić? Zanik pewnych więzi społecznych? Coraz więcej przypadkowych matek i chorych na choroby weneryczne?
Co dalej?


Może po prostu trzeba zacząć seks traktować naturalnie, jako coś zwierzęcego ale i pięknego między dwojgiem ludzi-a nie pozwolić mu istnieć dziko, nie pozwolić mu istnieć tylko szeptem? Może zamiast stringów właśnie kupujmy małym dziewczynkom stetoskop? A zamiast ganić syna za pornole- pogadajmy z nim o tym, że tak naprawdę rzeczywistość dużo od porno odbiega, choć też-nie ma w nim nic złego? Może sami nauczymy się mówić i odkryjmy nieraz swoją własną, prawdziwą seksualność, która nie sprowadza się do dekoltu czy jędrnych pośladków albo ogromnego penisa. Może odkryjmy nieraz na nowo własną seksualność, która tak naprawdę wiąże się z pięknem samej istoty ludzkiej i do tego sprowadza. Może tu tkwi klucz?