Chyba po raz pierwszy muszę się
poddać „blogowym zabawom”. Bowiem pewna niecnota (zobaczysz,
policzymy się przy piwie, oj, zobaczysz!) nominowała mnie do
wzięcia udziału we wspominaniu. Nie takim, które na nowo każe
pewne rzeczy rozdrapywać, a takim, które ma przynieść szczęście.
Ma być kolejnym zbieraniem drobinek dobra i ciepła w tym pięknym
świecie. Bo wiecie, ten świat ma takich rzeczy sporo. Tylko nie
zawsze możemy to dostrzec. Bo bywa ciężko, bo bywa ponuro. Bo nie
doceniamy czasem, póki nie stracimy. Bo nie chcemy nieraz widzieć,
że pewne rzeczy są ulotne i siłą próbujemy z nimi zostać. A tak
nie zawsze można.
Jak to powiedział pewien mądry
człowiek, wspomnienia to prawdziwy skarb, który trzeba umiejętnie
odkurza. Bo czasem, gdy za dużo wspominamy, zapominamy, że żyjemy
tu i teraz. Nie możemy dać ponieść się tęsknocie za chwilami
minionymi. Musimy raczej czerpać z nich energię. Bo materia trwania
wreszcie zmienia się w energię, którą możemy wykorzystać wedle
własnych potrzeb, jak mniemam.
Jak już napisałem niecnocie Joannie (
a będę tak mówił, a co!) czasem najważniejsze chwile nie są
wcale kamieniami milowymi. To niekoniecznie coś, co zmieniło nasze
życie całkowicie. Bo zmiany przynoszą i drobne kamienie z samego
dna rzeki. To na nich często zmieniają się prądy. Więc...ja będę
wspominał po swojemu. Jako że uparty ze mnie człowiek co właśnie
wszystko pod swoje tylko i swoje dyktando musi robić.
Dlatego pozwólcie, że tym razem
zagram wam spektakl. A może nie spektakl, bo nie jestem tu aktorem.
Może po prostu zajrzyjcie do kalejdoskopu, gdzie najważniejsze,
najcenniejsze i szczęśliwe życie będą jak błyski piorunów
podczas wiosennej burzy. To po nich pachnie ozonem i powietrze się
oczyszcza.
A może po prostu, zostańcie w tym
momencie pasażerami na gapę mojego pociągu. To, co miga za
szybami, oślepiająco wyraźnie, nieraz zamazane, to wszystko było.
To to, czego w pełni nie pojmiecie umysłem, bo wspomnienia takie,
obrazy, kształtuje się sercem. Zatem...Zaczynajmy!
Akt I
Stacja I
Jest mokry, deszczowy dzień. Widzicie
jak za oknem wiatr szarpie za gałęzie drzew. Jest przygnębiająco
sterylnie. Bo oto znajdujemy się w miejscu, na które mówi się
„ośrodek rehabilitacyjny”. Na łóżku siedzi 17 letnia
ciemnowłosa dziewczyna. Przy niej siedzi młodszy o parę lat
chłopak. Już wówczas wysoki, za szczupły. Mający jeszcze
ciemniejsze włosy niż ona. Rozmawiają cicho, żeby nie wzbudzić
czujności pielęgniarek. Chłopaka nie powinno tu być,
zdecydowanie. Ale on uwielbia zakradać się do jej pokoju, nigdy
wcześniej nie rozmawiał w ten sposób z żadną dziewczyną. Może
jest w niej trochę zakochany, chociaż ona jest parę lat starsza.
To nie ma znaczenia.
Razem przeszli sporo po wypadkach. I
choć jego wypadek był dziwny, nie można na to nawet chyba tak
mówić, to ona w życiu przeszła jeszcze więcej. Od dziecka jest
niewidoma.
Za oknem robi się coraz ciemniej, on
wie, że niedługo będzie musiał uciekać. Chociaż nie chce. Przy
niej się nie jąka, nie wstydzi tego kim jest i tego, co mu
zrobiono, chociaż, tego ostatniego nawet jej nie mówi. Ale przy
niej jest mu dobrze. Lepiej niż w domu. Ale wie, że to wszystko
będzie musiało się niedługo skończyć.
Nagle ona zamyśla się. I prosi go o
rzecz, o której on by nigdy nie pomyślał. Nie sądził, że o coś
takiego można poprosić. Chce, żeby on opisał jej kolory. Mówi,
że ma dużą wyobraźnię i żeby on też spróbował. Więc zaczyna
wymyślać, zaczyna mówić. Tworzyć określenia. Wyobraźnia niesie
go sama. Niebieski jest włożeniem jej palców do kubka z lodowatą
wodą, zielony jest zaśpiewaniem pewnej piosenki. Widzi, że
dziewczyna się wzrusza. Zaczyna się śmiać, że widzi, widzi,
widzi!
On jest oszołomiony, nie wie, co dalej
zrobić. Więc chce jej powiedzieć, jak wygląda czerwony...na co
ona przerywa mu. Każe mu podejść bliżej. W tym jednym momencie on
cieszy się, że ona nie widzi. Bo on nie wiedziałby, co zrobić ze
swoimi oczami. Zbliża się do niej, a ona mówi:
-Kordian, wiem, jak wygląda czerwony.
Dotyka jego twarzy, tej wiecznie
zdziwionej twarzy z młodzieńczym zarostem, przyciąga ją do
siebie...
I całuje go. Czerwony to dwa gorące
języki splecione w ustach, to rozpalona wilgoć.
Jego pierwszy pocałunek pachnie trochę
środkami odkażającymi i morelami, które wcześniej jadła. Jego
pierwszy pocałunek ma miliony kolorów, których nie określa się
wzrokiem. Jego pierwszy pocałunek jest czerwony.
Nigdy więcej się nie widzą.
Ale on po latach wie, że dzięki niej
tylko pojął, że widzenie oczami nic nie znaczy. Trzeba widzieć
sercem.
Stacja 2
On ma 21 lat, nadal jest zbyt chudy,
ale już się tym tak nie przejmuje. Przeżywa jeden z
najcudniejszych dni swojego życia. Biegnie przez pole zielone pole
niedojrzałej pszenicy. Goni ją, która dla zabawy ucieka, myśląc,
że nie ma nic lepszego jak droczenie się z nim. On specjalnie jej
nie dogania, ma świadomość, że jest o wiele szybszy, ale jak
dziecko jeszcze, chce podziwiać jej smukłą sylwetkę. Jak
mężczyzna chce czuć się, jakby na nią polował, a ona niewinna,
naiwna, sądziła, że może uciec, że on nie dobierze się do jej
gardła z zębami pocałunków.
Jest czerwiec, jest upalnie. Nagle
niebo przeszywa grzmot. Kolejna burza, można się było tego
spodziewać. Ale oni nie mają gdzie wrócić, gdzie się schować,
do najbliższego budynku mieszkalnego jest za daleko. Ona staje
przerażona. Nie lubi burzy, gdy nie może patrzeć na nią zza okna,
znad kubka z gorącą herbatą.
Zaczyna padać. On podbiega do niej,
przytula ją. I wtedy zauważa stary, sypiący się wiatrak..
Biegną tam, żeby się schronić, żeby
uciec przed deszczem.
Siedzą, wtuleni w siebie, szukający
ciepła. Chociaż, on nigdy nie marznie. Oddaje jej wszystkie rzeczy,
które nie przemokły w jego plecaku.
Wykorzystuje czas. Opowiada jej kolejne
bajki, mity. Lubi mówić piękne historie, o tym jak egipscy bogowie
Nut i Geb nie mogli się dotknąć, o tym, kim była Księżyc zanim
trafiła na niebo według Navahoo. A ona lubi go słuchać, co go
zawsze dziwi. Mówi, że to ją wycisza, że to ma w sobie magię.
Robi się ciemno, robi się zimniej. Ich ciała są coraz bliżej i
bliżej. Pocałunki, dotyk, nacisk. Zaplątani nawzajem w swoje
włosy, swoją ślinę, gryzą wargi aż do krwi.
Kochają się wiele godzin przy
akompaniamencie deszczu. Najpiękniejsza muzyka ich jęków i tego
szumu, drżenia nasiąkniętego zimnem i wodą powietrza.
Późną nocą już ona zasypia,
wtulona w jego nagie ciało. On jak zawsze nie może spać, wpatruje
się w jej uśmiechnięty lekko profil, gładzi jej plecy, bawi się
włosami. Wtedy zauważa, że przestało padać, a w dachu brakuje
paru dachówek.
Uśmiecha się do księżyca i gwiazd,
które przez parę sekund swoim zimnym światłem opromieniają ich
złączone w uścisku ciała. On wie, że teraz cały wszechświat
może im zazdrościć, bo są chwile, gdy serce aż pęka z nadmiaru
szczęścia i miłości. Z tą myślą zasypia.
Po latach wie, że serce umie śpiewać
naprawdę tylko wtedy, jeśli tak bardzo kochało, jak tego dnia. Po
latach on wie, że nieważne, co było potem- nieraz liczy się tylko
tu i teraz.
Akt II
Stacja I
Bez wytchnienia, aż do trzepotu serca.
„Twoje serce jest jeszcze za słabe, powinieneś uważać!”.
Ćwiczy mimo to, całą noc, nie przestając. Palce są aż zmęczone,
ale to palce skrzypka, przecież muszą być posłuszne pomimo
cierpienia. Muszą być diabelnie szybkie i silne. Samodoskonalenie
wymaga poświęcenia, myśli. „Samodoskonalenie jest jak
masturbacja” przypomina sobie tekst z książki i parska śmiechem.
Mimo to nie przestaje ćwiczyć. Gra aż sił starczy. Bo to wszystko
musi być zagrane idealnie. Musi wygrać ten konkurs, tym razem,
inaczej całkiem zwątpi w siebie.
Nagle słyszy ciche pukanie do drzwi.
Nieśmiałe. Nikt tak nie puka, tylko ona, jego matka. Zawsze nad
wyraz taktowna, gdy tylko słyszy, że on gra.
Ostatnio nie układa im się najlepiej,
ostatnio pierwszy raz w życiu się pokłócili. Nie ma idealnych
dzieci, mamo, rzucił on ze złością a potem bardzo żałował.
Przeprosił już, ale to nie dawało mu spokoju. Bo mu już kiedyś
kazano być idealnym, chciano stworzyć do takim. A to bolało jak
nic innego.
Matka wchodzi więc do pokoju,
uśmiechając się nieśmiało. Ostatnio jest blada, zazwyczaj
szczupła w ostatnim czasie dodatkowo brzydko schudła. Nie wie
jeszcze, nikt jeszcze zresztą nie wie, że choruje już na raka i
umrze za parę lat, przegrywając ciężką walkę z chorobą, ale
wygrywając inną.
Wchodzi więc do pokoju i mówi:
-Króliczku...razem z babcią
pomyślałyśmy, że powinieneś to dostać. Wiesz, sprzedałyśmy w
końcu tamto mieszkanie ( słynne „tamto mieszkanie”) i obie
uznałyśmy, że chcemy, żebyś to miał. Króliczku, ja wiem że
nie ma idealnych dzieci...ale jeśli by były, to ty byłbyś moim
idealnym synem. Ty jesteś taki i to ja powinnam cię przeprosić.
On nie wie, co powiedzieć. Stoi jak
oniemiały cały czas, gdy ona wręcza mu jego wymarzone skrzypce.
Skrzypce, na które nigdy w życiu nie miało być go stać.
Przytul ją. Mówi parę rzeczy,
których nigdy nie usłyszy świat. Które ona powinna była usłyszeć
dawno temu. Pamięta co mówił nawet gdy potem czyta jej książki
po chemioterapii, parę miesięcy później.
Wygrywa ten konkurs. Ale to nie ma
znaczenia, skoro przedtem wygrał własne serce. I zrozumiał, co
jest naprawdę ważne.
Skrzypce są do tej pory dla niego
najcenniejszą rzeczą jaką posiada. Nie dlatego, że kosztują
majątek. Ich cenę liczy się miłością.
Akt III
Stacja I
Upał sierpnia. Widać 4 mężczyzn na
środku drogi. Wszyscy głowią się nad popsutym samochodem. Auto
słusznie zostało nazwane Kwasowozem. Kwasiu, mówią na niego
pieszczotliwie, pomalowany jest bowiem tak, jakby ktoś zaćpał
sporą dawkę lsd i chwycił za pędzel, umieszczając na karoserii
swoje kwasowizje.
Królik zawsze śmieje się tych
miniaturowych króliczków- zombie.
Wszyscy wyglądają na zmęczonych.
Królik ma podbite lewe oko, Majki prawe i do tego opuchnięty nos.
Leczy wyraźnego kaca. Zresztą, wszyscy oprócz Królika go mają.
Palą papierosy, popijają resztki piwa, które były w bagażniku.
Wszyscy, oprócz kierowcy rzecz jasna. Widać, że noc była ciężka.
Widać, że narozrabiali, bo koszulki zachlapane mają krwią i
podarte.
Gdy próbują naprawić samochód,
opowiadają sobie o nocy. Próbują skleić w całość, jak mogli
szukać jednego z nich upalonego niczym jamajskiego rastamana po
barach, zastanawiają się, jakim cudem doszło do bójki w samym
centrum Pragi. Skąd w samochodzie są koronkowe kobiece stringi? Czy
zabrali wszystko z hostelu, kiedy uciekali w pośpiechu z tego
miasta?
Klną nad autem, śmieją się z samych
siebie. Z boku wyglądają trochę jak w teledysku do Scar tissue
RHCP. Są zmęczeni, ale są szczęśliwi po takiej dawce szaleństwa.
Królik wyciąga harmonijkę i gra na niej w upale, podczas gdy dwóch
z nich decyduje o tym, żeby iść parę kilometrów do najbliższej
wioski.
Wracają do domu parę dni później
niż zamierzali. Szczegóły opowieści zachowają dla siebie. Kac
Vegas? Sądzicie, że obudzenie się z tygrysem w pokoju jest ciężkie
do zrealizowania? Nie bądźcie śmieszni. Królikowi i Majkiemu
podczas tej wyprawy proponowano kupienie niedźwiedzia.
Dzięki temu on wie, że najważniejsze
to mieć przy sobie zawsze tak samo walniętych ludzi, jak on sam.
Dzięki temu docenia przyjaźń i swój złamany kiedy indziej nos. I
dziękuje bogom wszelakim, że nauczył się, że trzeba czasem
pozwolić sobie na szaleństwo.
Stacja II
On leży na białej plaży. Pod gołym
niebem, z rozłożonymi rękami. Niczym ukrzyżowany na pisaku. Jego
skóra na tle tej bieli i błękitu zdaje się być jeszcze
ciemniejsza. Jest wręcz aż nieprzyzwoita, kala to idealne
zestawienie barw. Ale on się nie przejmuje.
Leży na pisaku, które nagrzało
słońce święcące na tajskim niebie. Jeszcze dzisiaj przecież
kąpał się pod wodospadem i wspinał na cudaczne, jedyne w swoim
rodzaju skały. Kiedyś myślał, że to niemożliwe.
Teraz jest tutaj, słucha szumu morza,
wdycha zapach. Patrzy w obce niebo.
Ten miniony czas był dla niego ciężki.
Odeszła jego matka, zostawiła go kobieta, którą kochał i z którą
chciał się ożenić. Ale to nie ma teraz żadnego znaczenia, bo on
jest tu i teraz i żyje dalej.
Tęskni za tymi, którzy zostali w
zimnym kraju, w zimnej kulturze. Przywiezie im trochę słońca,
trochę ciepła. Bo na tym piasku odkrył, że jeszcze potrafi
kochać. Skoro kocha świat, to może to pokazać innym. Otrzeć ich
łzy, bo przecież każdy coś stracił.
Wyciąga ręce przed siebie, jakby
chciał chwycić w garść wszystkie gwiazdy tego obcego nieba.
Uśmiecha się do siebie i do wszystkich w przestrzeni. Wszystkich,
których kocha- i którzy kochają jego.
Jest szczęśliwy.
Jest szczęśliwy.
Kurtyna!
A więc teraz prosimy o oklaski, koniec
spektaklu.
Mam nadzieję, że podołałem zadaniu,
którym zostałem obarczony. Mógłbym napisać o tym, jak wygrałem
konkurs w Wiedniu ( muzyczny, oczywiście). O tym, jak zagrałem
pierwszy koncert i każdy kolejny. Mogłem napisać o sukcesach,
każdym pocałunku, każdym poranku, kiedy wędruję ze swoim psem.
Mogłem napisać o tym, jak znalazłem swojego psa. O tym, jakim
cudem jest rodzący się koziołek wiosną. O kocim ocieraniu się o
nogi. Mogłem napisać o tym, jak zostałem magistrem i o tym, jak spałem w stogu siana we Francji.
Mogłem napisać o tym wszystkim, bo to
wszystko jest tak samo ważne. Wybrałem parę chwil ze swojej
kolekcji, bo tak, jestem ich kolekcjonerem po prostu. Może nie
wydają się niektóre z nich szczęśliwe tak po prostu. Ale dla
Królika definicja szczęścia nie jest tożsama z definicją
euforii. Dla Królika szczęście to coś więcej. Szczęście nieraz
przejawia się też w łzach.
Doceniam życie takim jakim jest, w
całym jego kształcie, chłonę, pływam. Smakuję, smakowania mi
wiecznie trzeba. Gorącego piasku, chłodnej wody, uniesień serca,
mokrych pocałunków. I to wszystko jest w życiu każdego z was.
Każdy z was ma piękne chwile,
mniejsze czy większe.
Czas zamknąć oczy i je wydobyć na
wierzch, jak najcenniejsze klejnoty. A może czas po prostu rzucić
się w wir życia i popracować nad kolejnymi? Przyjąć te, które
zdarzają się samoistnie?
Tego wszystkim życzę- jak najwięcej
jak najcenniejszych chwil, po prostu.
I, Asiu moja droga, każdy ma taką "swoją piosenkę":>
I cóż...ja nie będę nikogo nominował. Nie nadaję się do takich zabaw..ale jeśli ktokolwiek z was chce- niech też powspomina. Niech poszuka okruchów dawnych chwil albo kamieni milowych, które zmieniły życie. Wspomnienia, te dobre potrafią być cudowną siłą napędową. Zwłaszcza, gdy nam źle...więc, jeśli masz ochotę, ty, który to czytasz- do dzieła!