Kordian "Królik" Sobierajski
zmarł w nocy wczoraj w nocy, w środę, 5 listopada.
Jego serce, zmęczone po kolejnym
koniecznym zabiegu odmówiło posłuszeństwa. Nie chciało więcej
bić. Lekarze zrobili co w ich mocy. Nie są jednak cudotwórcami,
jak sam mawiał.
Nie myślcie jednak, że się po prostu
poddał. To serce było sercem wojownika. Bo tak naprawdę Kordian
umierał od 7 października, kiedy to jego operacja nie powiodła
się. Zaskoczył wszystkich lekarzy budząc się po 3 dniach
śpiączki, gdy dawano mu prawie zerowe szanse na przeżycie. Walczył
jeszcze przez prawie miesiąc. Wierzył, że się uda. Nadal miał
marzenia i plany. Pomimo wielkiego bólu, jaki doznawał i wielkiego
zmęczenia
Przez ostatnie dwa tygodnie gasł w
oczach. Samo serce, pewne zdarzenia w których oskarżał siebie o
cudzą krzywdę nie dawały mu spokoju. Mimo to walczył, a niektóre
dni były "cudem przetrwania", jak mówił. Nie każdemu
mówił jak bardzo jest źle, jak to on, nie chciał nikogo martwić.
Wszyscy jego najbliżsi jednak liczyli się z tym, co może się
stać. I co się stało.
Siły dodawały mu wszystkie dobre
myśli od jego przyjaciół, miłość, która zakwitła pod tym
chorym sercem w ostatnich miesiącach, o której również nie mówił
głośno. Chciał, by wszystko rozkwitnęło z czasem. Okazało się,
że czasu mu zabrakło.
Kordian prosił mnie przed operacją,
gdyż sądził już wtedy, że może umrzeć, bym w razie takiego
wypadku to ja powiadomiła jego znajomych. Nigdy nie lubił odchodzić
bez pożegnań, uważał to za nieeleganckie. Tak też chciał na
wszelki wypadek pożegnać się i tutaj.
Tuż po operacji chciałam usunąć ten
tekst i oddać mu też kilka listów, które miała potem rozdać.
Chciałam, żeby to był jakiś znak, że jednak się uda. Kordian
wolał, żebym je zatrzymała. Tak samo jak nie zmienił hasła
dostępu na bloga. Jakby wiedział. Bo, przecież, on zawsze
wiedział. Liczył się z tym.
Nie pozostaje mi nic innego, jak
wypełnić jego wolę.
Nie usunę oczywiście jego bloga.
Niech pozostanie w sieci jako pamiątka fragmentów jego pięknego
życia. Bo dla nas wszystkich, jego rodziny, jego przyjaciół, był
cudownym człowiekiem. Człowiekiem, którego duchowe serce było o
wiele silniejsze od fizycznego. Pamiętajmy go właśnie takim.
Dla mnie i dla mojego męża był
najwspanialszym przyjacielem jakiego mogliśmy mieć i najlepszym
człowiekiem jakiego znaliśmy.
Niech wędruje szczęśliwe w Krainie
Wiecznych Łowów.
Barbara, znana bardziej jako Frida
Jeśli czytacie te słowa, oznacza
to, że ja nie żyję. Czy można było zacząć banalniej? Jak we
wszystkich przygodowych filmach i tych wyciskających łzy. Ale nie
mam innego pomysłu na początek, zresztą, przecież nigdy, żaden
początek nie jest zbyt oryginalny.
Wszyscy rodzimy się krzycząc. Od
tej reguły nie ma odstępstwa, w końcu wszyscy krzyczymy by
zaczerpnąć pierwszego oddechu. Ostatni oddajemy światu z reguły w
ciszy.
Jeden z moich przyjaciół, Vincent
,który zmarł krótko przede mną, o którym często tu wspominałem,
zapytał mnie kiedyś, czy to dlatego krzyczymy, bo życie jest
kurewsko trudne, a jesteśmy tak cisi, bo śmierć jest spokojem?
Nie umiałem mu wtedy odpowiedzieć.
Nie mam pewności i teraz, pisząc
te słowa.
Ale tak, życie jest trudne. Życie,
jego wybory jest trudniejsze, niż umieranie. Życie niszczy nas od
samego początku, otula gryzącym powietrzem tuż po wyjściu z
ciepłej wody matczynego łona. Życie uderza nas w twarz raz za
razem, życie droczy się z nami, życie każe nam walczyć, nieraz
każe nam krzyczeć i wić się.
Ale to wcale nie znaczy, że nie
jest piękne. Nie wiem, czy tam jest tak samo, choć nigdy w to nie
wątpiłem. Teraz chociaż zaspokoiłem swoją ciekawość.
Ale wy żyjecie. I nie zapominajcie,
że właśnie życie, to które nieraz doświadcza nas wielkim bólem
i cierpieniem, jakim dotknęło nieraz i mnie, jest piękne. Jest
darem, największym darem, jaki otrzymaliście. Nigdy, przenigdy go
nie zmarnujcie.
Nie zmarnujcie czasu który jest wam
dany na wybory które sprawią, że życie będzie jałowe. W waszym
odczuciu jałowe. Bo to określenie ma wiele znaczeń. Odważcie się
decydować na to, co sprawi, że wy, właśnie wy będziecie
szczęśliwi. Nawet, jeśli tak wielu tego nie zrozumie.
To między innymi właśnie chcę
wam powiedzieć, ja, którego już nie ma w dosłowności w tym
świecie- nie zmarnujcie życia. Bądźcie szaleni, bądźcie
natchnieni, bądźcie odważni. Realizujcie wszystkie marzenia i
nigdy, nigdy nie przestańcie marzyć.
Ja marzyłem zawsze. Byłem nieraz
szalony w tym, by tych marzeń dotknąć. Marzyłem pewnie nawet
chwilę przed tym, zanim kazali wdychać mi gaz który prowadzi do
krainy, jak się okazało, wiecznego snu.
Marzyłem i zdobyłem się na
odwagę. I powiem jedno- niczego nie żałuję. Niczego bym nie
zmienił. Bo w swoim krótkim życiu, mimo wszystko, doznałem tak
wiele. Nie chodzi o to, ile żyjesz. Ale jak żyjesz.
Ja swoje życie lubiłem. Naprawdę
lubiłem i nie chciałem się jeszcze żegnać, ale jak widać, nie
było wyboru. Tak właśnie miało być. Ale miałem dobre życie,
więc nie warto nad nim płakać. Płaczcie nad tymi, których ciała
są sprawne, ale dusze zamrożone. Płaczcie nad tymi, którzy mają
oczy szeroko otwarte, a nic nie widzą. Zajmijcie się żywymi i ich
losem. O zmarłych nie trzeba się martwić. Zmarli mają się
dobrze. Za nich nie trzeba się modlić. Modlitwy i ciepłe myśli
trzeba kierować ku żywym.
Zmarli są być może po to, by z
ich dawnych ciepłych myśli korzystać, w nich się ogrzewać.
Nasłuchiwać echa ich opowieści, w której było dobro. W tym, co
dali wam kiedyś. Nie trzeba się o nich martwić nic a nic.
Nie płaczcie nad tym, że ktoś nie
żyje, zwłaszcza ktoś, kto w waszym życiu był tylko błyskiem,
tchnieniem. Nikim tak ważnym, by zostawiać po sobie wielkie dziury.
Nie płaczcie, dlatego że umarłem.
Nie płaczcie, bo coś się skończyło.
Jeśli cokolwiek dla kogoś tutaj
znaczyłem, nie płaczcie. A cieszcie się, że w ogóle byłem.
Człowiek nie powinien nigdy żałować, że coś stracił, kogoś
stracił. Bo tak naprawdę nic nie należy do niego. Posiadanie to
tylko ułudy. Wszyscy pływamy w oceanie, którego pieszczotę na
naszym ciele możemy doceniać. Możemy śpiewać w nim głośno
cudne pieśni. Ale nigdy nie oswoimy fali, możemy ją tylko
ujeżdżać. Ale nie posiadać.
Nikt więc nigdy mnie nie miał na
własność. Być może, stałem się nieraz kolejną falą w czyimś
życiu, tak po prostu. Jeśli przyniosłem z nią coś dobrego,
cieszę się. I sam za to dziękuję. Jeśli coś zniszczyłem sobą,
z całego serca przepraszam.
Nigdy nie płaczcie dlatego, że
ktoś odszedł z waszego życia. Czy umarł, czy złamał wam serce,
czy po prostu poszedł w swoją stronę. Doceńcie tylko to, że
mogliście go poznać. I dostrzeżcie też to, czego miał was
nauczyć. Bo każde spotkanie jest też nauką. O własnym życiu. O
sobie samym.
Zresztą, nikt tak naprawdę do
końca nie odchodzi.
Wszyscy jesteśmy opowieścią,
którą sami piszemy. Opowieścią, która kiedyś przeminie, w
której zatrą się echa słów i piosenek. Przez jakiś czas jednak
moja opowieść będzie żywa, moje słowa i dźwięki będą niosły
się przez świat wraz z wiatrem, moje myśli nigdy nie zostawią
wielkiej pustki. One się tylko oddalą.
Będę we wspomnieniach które po
sobie zostawiłem, w słowach które napisałem, w muzyce, którą
stworzyłem. Będę śladem w oczach ludzi, którym podarowałem
uśmiech. Będę snem w nocy, który wcale nie przerazi, który
dobrze śnić. To wszystko będzie trwało, z czasem coraz mniej
widoczne. Ale moja opowieść być może zbuduje inne opowieści,
opowieści, którymi karmi się świat. Nikt z nas nie jest bez
znaczenia i ja też nie byłem. Dodałem coś od siebie światu. Sam
świat w sobie przecież nosiłem, w swoich kościach kości dawnych
ludów, w swojej duszy gwiezdny pył wszechświata. I ty także to w
sobie masz, ty, który czytasz jedne z moich ostatnich słów.
Powtórzę ci, ja, głos zza grobu, który już nie ma czasu w tym
dosłownym ciele- nie zmarnuj tego.
Nie odejdę więc całkiem.
Moja opowieść będzie niosła się
echem, mam nadzieję, dobra opowieść, mimo wszystko. Jeśli jednak
chcecie uczynić mnie nieśmiertelnym w świecie ludzi,według
waszego czasu, nie płaczcie, nie żałujcie że mnie nie ma, choć
nadal jestem w echach samego siebie.
Jeśli chcecie uczynić mnie
nieśmiertelnym, nie stawiajcie mi pomników, nie żałujcie niczego
co było mną.
Jeśli chcecie uczynić mnie
nieśmiertelnym, śpiewajcie dla mnie czasem wesołe piosenki. Jeśli
chcecie mnie pożegnać, napiszcie dla mnie wiersz, wypijcie dla mnie
słodkie wino i zatańczcie pod księżycem. Wykrzyczcie do gwiazd,
symbolu tego, co martwe, wykrzyczcie całą muzykę, jaką w sobie
nosicie, wykrzyczcie moje imię bez żalu, pod tym niebem, pod którym
przecież wszyscy nadal jesteśmy.
Jeśli chcecie uczynić mnie
nieśmiertelnym w oczach ludzi, nie płaczcie, a śmiejcie się.
Bo jestem nadal opowieścią, która
się dokonała, ale jestem opowieścią, w której nic nie brakowało.
Ale ta opowieść nie miałaby nigdy
znaczenia bez miłości.
Będę w tchnieniu żywych, którzy
mnie kochali i których ja kochałem. W tchnieniu tych, którzy nawet
nie wiedzieli być może, że oddałem im kawałek swojego chorego
serca.
Zawsze, gdy patrzyłem w gwiazdy,
były dla mnie wyjątkowe. Usłyszałem kiedyś o tym, że niektóre
gwiazdy są martwe, wypalone, ale ich światło nadal do nas dociera.
Z czasem słabnie, jak wszystko, z czasem ostatnie okruchy gwiazdy
wracają do miejsc, z których pochodzą.
Podobnie jest z miłością. To, że
ktoś odszedł, nie znaczy, że nie ma miłości. Ona zawsze zostaje.
Ona zawsze otula tych, którzy zostali. Rozświetla im mrok. Jak
napisałem dość niedawno kiedyś komuś, jeśli bałem się
jednego- to tego, że zostawię za mało światła. Tego, że nie
świeciłem, nie ogrzewałem, nie płonąłem miłością na tyle
mocno za życia, że to tak szybko się wyczerpie!
Nie mi to oceniać. Mnie już nie
ma. Ale wiem, że gdy żyłem, starałem się. Starałem się z
całych sił, patrzyłem sercem i słuchałem go. Widziałem piękny
świat, który kochałem. Widziałem wspaniałych ludzi, też w
każdym z was po kolei, wspaniałych ludzi, którym zawsze chciałem
dać trochę czułości.
Czułość, moje ukochane oblicze
miłości.
Całe życie się starałem.
W tym życiu było najważniejsze.
I o tym też możecie pamiętać, o mojej miłości, treści życia.
O miłości która wiruje w tańcu pod księżycem.
I wy kochajcie także. Nie
zamykajcie swoich serc przez uprzednie zranienia czy tęsknoty.
Kochajcie zawsze, bo to jest to, co po was zostanie, jedyna rzecz,
którą warto zapamiętać. Jak głęboko kochaliście.
Bo ja kochałem.
Kochałem.
Kochałem.
Kochałem.
I tą miłość i wam zostawiam.
Bo na mnie już czas. Na ostatnią,
największą przygodę, z której już przecież nie wrócę.
Macham wam na pożegnanie,
ostateczne, Włóczykij w czarnym kapeluszu, Skrzypek na zapadającym
się dachu, Indianin tańczący pod niebem.
Ten, który kochał. Ten, który
zawsze pamiętał o czułości.
Żegnajcie.