wtorek, 4 listopada 2014

Zima, którą trzeba przetrwać.

-Gniewasz się jeszcze na babcię za rano?- zapytał mnie dziadek, gdy piliśmy jeszcze razem przed południem herbatę.
-To ona jest na mnie obrażona, nie ja na nią.- powiedziałem spokojnie.
-Nie jest obrażona tylko...
-Tak, wiem, ona martwi się w ten sposób.
-Dokładnie.
-Tylko, dziadku, ja nie wiem co zrobić, żeby się nie martwiła. Ile razy mam ją w ogóle przepraszać?Teraz to chyba ona powinna.

Od paru dni, od mojego "wyskoku z winem" atmosfera była dość napięta. Na następny dzień moja babcia najpierw opierdoliła mnie, potem ciotkę , a na końcu siebie samą, już płacząc. To nie było miłe, ale sądziłem, że załatwiło sprawę. Oczyściło atmosferę, jak to mówią.
Jednak strasznie się pomyliłem. Nic nie załatwi sprawy mojego umierania. Umierania, które wmówiła sobie jeszcze bardziej niż ja tamtej nocy. Umierania, o które się boi dwa razy bardziej bo....
-Wiesz, że nie chodzi tylko o ciebie?- powiedział dziadek zmęczonym głosem.
-Wiem. Dosadnie to zaznaczyła, tylko nie musiała mówić tych wszystkich rzeczy. Bo jej nic takiego nie zrobiłem.
-Nie musiała, masz rację.
Gdy zszedłem na dół, zaskoczyła mnie brak słów i trzaskanie talerzami przez moją babcię. Od słowa do słowa, od samego poranka doszliśmy do karczemnej wręcz awantury, w której to ona wręcz wrzeszczała, wykrzykiwała mało przyjemne frazy, a ja w pewnym momencie, jak to ja, nie miałem nic do powiedzenia.
Ja, jak to ja reagujący dość nerwowo na krzyk po prostu wyszedłem, nawet nie trzaskając drzwiami.
Ja, jak to ja, marzyłem o papierosie.
A potem jeszcze jedna awantura. "Co, wychodzisz? Umrzesz gdzieś po drodze". Do cholery. Tym razem miałem już ochotę wyjść z prawdziwym hukiem, ale powstrzymałem się ostatkiem rozsądku. Bo to by tylko pogorszyło sprawę.
Nie było nawet o czym rozmawiać już z dziadkiem.
-Pójdę się położyć. Nie najlepiej się czuję dziadku.

Bo nie chodziło przecież tylko o mnie. Bo zawsze, zawsze gdy zbliża się ta data, 7 listopada, Sisi dostaje małpiego rozumu. Nie można się jej dziwić. Przecież straciła swoje dziecko. A ja straciłem matkę.
7 listopada na zawsze przeklęty.
W tym roku to dodatkowo trudniejsze. Bo przecież ja choruję, bo też może mnie stracić, bo zaczyna w to jeszcze bardziej wierzyć. Miota się jak zwierzę w klatce, bo ja też się miotam. A ona to widzi.
Może, to nic, ale to zrobiło się jaskrawsze, zwłaszcza, że przecież parę dni temu sam zwątpiłem i dopiero odbudowuję też kruche podstawy swojej wiary.
Każda rodzina ma swoje duchy poupychane w szafach, które od czasu do czasu muszą roztaczać swoje trujące opary, czyż nie?

"Ale musisz przecież znaleźć w sobie siłę właśnie też dla nich" pojawił się wyraźny głos w mojej głowie.

Tak, przecież ci obiecałem. A ja nie łamię obietnic mamo. Obiecałem ci że nigdy nie zapalę. I pamiętam, jak właśnie tego dnia, parę dni przed twoją śmiercią tego przeklętego siódmego, gdy na chwilę odzyskiwałaś jasne myśli w morfinowym nowotworowym amoku, mówiłaś, że mam ci obiecać. Mówiłaś, że to na mnie możesz liczyć, że beze mnie sobie nie poradzą.
Mamo, przecież ja ci nie musiałem niczego obiecywać, to było tak oczywiste. Jak to, że zajmowałem się tobą i robiłem ci zastrzyki. Ja to że podjąłem pewne decyzje póki jeszcze żyłaś. Nie było innej możliwości, ja musiałem stać się wtedy ojcem dla twoich dzieci, a swojego rodzeństwa i dzieckiem dla twoich rodziców. Bo nimi ktoś też musi się już zająć a twoje siostry...sama je znasz. Są kochane, ale miewają pstro w głowie. Choć, to o tobie mówili że jesteś lekkomyślna po tym, jak wpadłaś jeszcze na studiach z tym wysokim, ciemnowłosym doktorantem z innej uczelni. Po tym, jak urodziła się moja najstarsza siostra. Okazało się, że byłaś najbardziej odpowiedzialna. Odpowiedzialna w kochaniu. Nawet umierając, myślałaś o tej odpowiedzialności.

Ale, tu nie chodziło o obietnice mamo. Nie musiałem nic obiecywać, do niczego mnie nie zmusiłaś, wiedziałaś zresztą...ale może chciałaś umrzeć spokojnie. Gdybym miał umrzeć, też bym chciał, żeby mi ktoś obiecał. Ale chyba....chyba nie ma kto tak naprawdę.
A ja sam nie mam siły mamo. Naprawdę się wszystko dokumentnie spierdoliło, nie mam siły. Zamiast być dla nich wszystkich ostoją zostałem..no właśnie, czym teraz zostałem? Kolejnym powodem do łez mamo? To nie tak miało być.
Tak bardzo właśnie dzisiaj bym chciał, żebyś tu była. Żebyś uspokoiła babcię, jak ja uspokajałem ją gdy wy się kłóciłyście. Naprawdę cię dzisiaj potrzebuję.

"Słyszę głos
Musisz nauczyć się walczyć o siebie
Bo nie mogę być zawsze w pobliżu"

Płyną słowa z piosenki * w mojej głowie. Tak mamo, nie możesz. Już od tych paru lat nie możesz. I to było już w porządku, wiesz. To było w porządku, bo wiem że stale nas wszystkich kochasz z daleka, bo wszystko się jakoś ułożyło, bo można tęsknić spokojnie patrząc w gwiazdy i wierzyć że ktoś naprawdę mnie kochał i nadal widzieć to w gwiazdach właśnie i w słyszeć w szepcie wiatru w którym zostaje każdy z nas, ale...

Ale ja dzisiaj strasznie tęsknię. Tęsknię za twoim głosem, za tym jak tylko ty potrafiłaś przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, a ja mogłem, naprawdę mogłem w to wierzyć. Nawet gdy to były tylko kłamstwa a ja to wiedziałem. Wiesz, tobie jednej na takie kłamstwa pozwalałem, bo przecież zawsze się wierzy rodzicom. Przecież każdy z nas chce od czasu do czasu znów mieć 5 lat nie mieć wątpliwości w to, że świat to tylko przygoda, przez którą ten, kto uczył nas stawiać pierwsze kroki poprowadzi nas za rękę.
Czasem znów chciałbym mieć 5 lat.
5 lat, zanim niedługo potem ojciec nauczył mnie bólu, zanim dowiedziałem się, że wcale nie jest tak łatwo. Czasem znowu chciałbym wierzyć i nigdy, nigdy nie wątpić. Ale przecież trzeba dorosnąć, czyż nie, mamo? Mimo to chciałbym usłyszeć dzisiaj do ciebie to cholerne kłamstwo, że będzie dobrze.

Bo teraz nie mam komu wierzyć. Chociaż, mamo, wiesz, może i mam, bo już uwierzyłem ostatnio w pewne słowa i przeżyłem...ale dzisiaj nie chcę tak do końca. Znowu, nie chcę. Bo to nie to samo i nigdy takie samo nie będzie.
Matkę ma się jedną, śmiałaś się nieraz, gdy i na ciebie się denerwowałem.

Tak jaskrawo wciąż pamiętam tamte dni mamo. To nie jest tak jak twierdziła Sisi, że zapomniałem że to już, że w ogóle o tobie nie myślę, tylko, jak rzuciła w swoim amoku, "ma mi się na amory i głupieję już totalnie". Mamo, wiesz że to nie tak. Nigdy nie zapomnę, jak mógłbym w ogóle?

Tak wyraźne nadal widzę te duszne noce, ostatnie noce, kiedy nie spałem w ogóle i trzymałem cię z rękę. Dni, kiedy uspokajałem wszystkie swoje siostry i brata już nie mówiąc, że mama będzie żyła. Bo nie było już najmniejszej nadziei. Mówiłem, że po prostu spokojnie odejdziesz i sobie poradzimy.
Pamiętam swoje podłe myśli "niech to się już skończy" gdy wyłaś z bólu jak zwierzę, płakałaś, traciłaś zmysły a ja udawałem, że to nie szkodzi. Pamiętam, jak parę razy gdy już się uspokoiłaś i zasnęłaś wyłem w łazience w ręcznik, żeby nikt nie słyszał, bo już sam nie dawałem rady. Bo też musiałem krzyczeć, ale obiecałem że się nimi zajmę. I nikt nie mógł tego widzieć, jak mnie też to boli, bo masz rację mamo, musiałem wtedy być silny dla nich. Ja musiałem, bo ty już nie mogłaś, ty, w tamtych dniach naczynie na ból.

Jak mógłbym zapomnieć, powiedz mi? Jak mógłbym zapomnieć płaczącą właśnie wtedy babcię i Idę, która uciekła i zamknęła się w łazience, bo bała się patrzeć, jak odchodzisz?
Jak mógłbym zapomnieć sam moment, gdy było po wszystkim? Ten cholerny zimny spokój który mnie dopadł. Wiesz, przedtem mówiłem "niech to się skończy" i było mi tak wstyd za to, a gdy się skończyło....nie czułem nic. Potem zrozumiałem, że gdy serce człowieka rozpada się na kawałki, nie czuje się bólu, nie płacze się, nie rozszarpuje się własnych nadgarstków. Mamo, czy wiesz, że gdy serce człowieka rozpada się na milion małych kawałków, tak całkowicie, a nie tylko się łamie jak przy pierwszym zawodzie miłosnym, to właśnie nie czuje się nic? Po raz pierwszy tak naprawdę to odczułem. Ale myślę, że ty wiesz, bo przecież ojciec sprawił, że rozpadło się twoje. Wtedy, gdy ja miałem umrzeć, wtedy, gdy wszystko wyszło na jaw.

Zmarłaś nad ranem. Kolejna bezsenna noc, po której załatwiałem wszystkie formalności. Ot tak, po prostu, machinalnie. Przytulałem siostry i brata, udawałem momentami uśmiech, krzywy uśmiech na pocieszenie, choć pod nim nie było nic. Mamo, w tym momencie naprawdę istniało tylko to wydrążenie pod moją twarzą, w którym nie było naprawdę żadnego uczucia. Tylko obietnice. Tylko obowiązki.

Gdy wszyscy poszli spać poszedłem pobiegać. Jak co dnia. Tak po prostu, jak każdego, machinalnie żyjesz dalej. Biegniesz przed siebie i nie pozwalasz się zatrzymywać. Więc biegłem. Biegłem, biegłem, biegłem. Na pełnym pędzie. 10 kilometrów, 12, 16, 20, 22...biegłem, aż nie upadłem. Bo moje nogi nie były w stanie wykonać już żadnego ruchu. Bo każdy mięsień bolał i wył, żebym przestał.
Wiesz mamo, serce to też mięsień. I chociaż był w milionach kawałków wtedy też zabolał. Wracał do życia, bo przecież ja musiałem żyć. Usiadłem nad jeziorem, doczołgałem się prawie do niego. Usiadłem i czekałem na ból. Tak, teraz masz swój moment. Teraz możesz atakować, teraz możesz, gdy nikt nie widzi.
I przyszedł. Ale wcale nie rozerwał serca po raz kolejny mamo, wiesz? Wręcz przeciwnie. Zrozumiałem, że to dobry ból. Mamo, bo przecież ból to nic takiego, jeśli płynie z miłości. Tego też tym nie nauczyłaś. Tego i wielu innych rzeczy.

Do dzisiaj pamiętam wszystkie twoje mądrości, choć nigdy nie uważałaś się za mądrą, wręcz przeciwnie. Miałaś straszne kompleksy. Ale ja pamiętam, kochałem wszystkie twoje książki z zagryzmolonymi marginesami. Bo to mi po tobie zostało. Książki i skrzypce, które kiedyś dostałem, bez okazji za pieniądze ze sprzedanego mieszkania. Skrzypce na które nie było nas stać. Chciałaś bowiem, żebym grał, więc nie przestawałem grać. Chciałaś, żebym grał, mimo że to był pomysł ojca. Chciałaś, żebym pokonał go w swojej głowie, więc zrobiłem to najlepiej jak potrafiłem. Chciałaś, żebym umiał kochać.
Myślę, że jednak, mimo wszystko, umiem kochać mamo. Nieraz przecież dokonywałem wyborów miłości, choć inne rzeczy na tym cierpiały. Umiem kochać i myśleć sercem, choć jest wadliwe. Myślę więc nim pomimo problemów.
I nie robię tego tylko dla ciebie, a dzięki tobie w dużej mierze, choć ty wiesz....

"Włosy są siwe i płomienie wciąż płoną
Tak wiele marzeń odłożonych na półkę
Mówisz, że chciałam, żebyś był ze mnie dumny
Tak naprawdę, ja zawsze sama tego chciałam"

Wróciłem wtedy znad jeziora do domu. Domu, który znów przez chwilę był jak grobowiec. Udawanie normalności. Ale po wszystkim trzeba iść dalej, nauczyć się podnosić, nawet, gdy nie ma cię w pobliżu.
Wiesz, mamo, tego jednego bym nie chciał. Tego, żeby czyjeś serce musiało się przeze mnie rozpadać na małe kawałki. Tego bym nigdy nie chciał, płaczu,bólu. Ale miałaś zawsze rację, płacz jest ceną za miłość właśnie. Ceną, którą warto ponosić.
Zresztą, to nie jest tak, że się poddaję. Nie mógłbym im tego zrobić. Nie chcę tego robić sobie. Nie chcę śniegu w listopadzie.

"Śnieg może poczekać
Zapomniałam moich rękawiczek
Wytrzeć nos
Założyć nowe buty
Robi mi się ciepło na sercu
Gdy pomyślę o zimie"

Wiesz jak zawsze też kochałem zimę. Pamiętam to jak zabierałaś nas na sanki i to jak sam uczyłem się jeździć na łyżwach. A ty potem kupiłaś nam wszystkim za swoje oszczędności używane łyżwy właśnie, żebym każdego nauczył. Potem powiedziałaś, że to zamiast nowego płaszcza, wyrwało ci się, ale to nic.
Zawsze uwielbiałem śnieg, biały, czysty. Kojarzył się z zabawą.
Ale potem był ten dziwny listopad, wiesz, mamo. I dlatego nienawidzę śniegu w listopadzie. Nienawidzę rozmoczonych płatków, które wcale się nie utrzymają na ciepłej jeszcze ziemi. Nie utrzymały się i wtedy, gdy pierwsze spadły na twoją trumnę spuszczaną do wielkiej czarnej dziury.
Cały pogrzeb znów byłem spokojny. Ale ten śnieg...wiem że to głupie mamo, ale ten śnieg sprawił, że w swojej własnej głowie straciłem nad sobą panowanie. Dlatego przyszedłem później do domu, omijając część twojego pożegnania, skromnego przyjęcia. Nie potrafiłem przez chwilę słuchać tego wyświechtanego "przykro mi". Dałbym za to w zęby.
Przez chwilę bowiem mamo miałem wrażenie, że miłość to topniejący płatek śniegu, płatek śniegu, który nie ma znaczenia, topi się na drewnianym wieku trumny. I nie potrafiłem z nikim rozmawiać.
Tym razem wszyscy w domu zrozumieli. Nie pytali.

Była więc zima już w listopadzie, ale po niej wiosna, lato...

"Chłopcy zostali odkryci wraz z odejściem zimy
Kwiaty konkurują ze sobą na słońcu
Lata mijają a ja ciągle czekam
Znikając tam, gdzie stał śniegowy bałwan
Lustereczko, lustereczko, gdzie jest ten kryształowy pałac?
Lecz ja jestem w stanie zobaczyć tylko samą siebie
Ślizgającą się wokół prawdy o tym kim jestem
Lecz wiem tato, że lód robi się coraz cieńszy."

Czas płynął. Czas leczył rany, czas sklejał serca. Tak dobrze było zawsze patrzeć na to, jak moje rodzeństwo dorasta, jak rosną dzieci mojej starszej siostry. Wiesz, że to była trudna decyzja, gdy kazano mi wybrać, zakładasz ze mną swoją rodzinę i odchodzisz od nich, albo rezygnujesz ze mnie. A ja przecież obiecałem, zresztą...potem też zrozumiałem, że nikt nie powinien kazać mi wybierać, jeśli każe, to nie rozumie. Jeśli nie rozumie, to nie widzi mnie sercem tak naprawdę. To nie jest taka miłość jakiej bym być może potrzebował. Jakiej bym pragnął.
Być może, mamo, ta obietnica uratowała mi życie, być może mamo, nawet zza grobu zawdzięczam ci, że uratowałaś moje serce. Bo wiem, że wybrałem dobrze. I niczego nie żałuję.
Czas płynął, wszystko już było dobrze, poradziliśmy sobie przecież.
Do tej pory sobie radziliśmy bez ciebie. Chodziłem na wszystkie wywiadówki, zmusiłem Idę i Em do tego żeby nauczyły się prać, zrezygnowałem z paru rzeczy, oni też. Zrezygnowaliśmy wszyscy z wielu rzeczy, ale też i tak wiele każdy z nas wywalczył przecież. Nawet ja.
Czasem denerwowali, do tej pory denerwują mnie ludzie, którzy nie doceniają swoich rodziców albo tego, jak wiele możliwości mają, póki nie mają obowiązków tak naprawdę. Denerwowali mnie ludzie z wymówkami, bo ja wymówek nigdy mieć nie mogłem przecież.
Ale chociaż mnie denerwują, jak wczoraj, to nadal niczego nie żałuję. Czasem zastanawiam się, jakby było, gdybyś żyła. Czy może jednak dzięki temu stypendium zagranicznemu którego nie przyjąłem stałbym się sławnym muzykiem? Dla sztuki i pasji trzeba umieć wszystko poświęcić, mówili. Cóż, widać to nie było tak ważne. Nie było, skoro i moje marzenia się zmieniły.
Czy gdybym wyjechał wtedy z nią do innego kraju czy byłbym może ojcem, mężem? Czy gdybym nauczył się egoizmu i nie przejmował się uczuciami dziadków, rodzeństwa jak wielu ludzi, mówiących o tym że ma swoje życie, czy byłbym szczęśliwszy? Szczerze wątpię. Bo widzisz mamo, mimo że tego ostatnio nie widać, mimo że się załamuję tak bardzo i jestem tak straszliwie zmęczony, ja jestem szczęśliwy. I nie żałuję żadnego wyboru. Dziękuję, że nauczyłaś mnie właśnie tego. Wybierać sercem. Byłaś naprawdę mądra.
Mądra i piękna mamo.

W każdym razie, radziliśmy sobie. Pomału, po kolei.
Boję się jednak, że teraz sobie nie poradzimy, wiesz? Że ja sobie nie poradzę.

Nie może być spokoju. Teraz ja jestem strasznie słaby i oni też się boją, że się wszystko powtórzy. Śnieg w listopadzie. Miłość, która topniej na naszych oczach. Ból. Śmierć. Czas, który leczy rany, ale nie leczy tęsknoty.

I dlatego tak mi ciebie teraz brakuje, dlatego tak bardzo tęsknię dzisiaj, po tym, co powiedziała Sisi w złości. Wiem, że nie chciała, że ją poniosło, ale to zabolało, bo mamo, jak bym mógł zapomnieć? Jak mógłbym umierać i odpuszczać? Czy ona nie widzi, że ja próbuję, że walczę mimo wszystko? Też dla nich, nie tylko dla siebie?
Przecież obiecałem mamo, przecież kocham. Kocham ich tak bardzo wszystkich których ty kochałaś mamo. To dodaje siły.

"Na pewno wszystkich?"- znów ten głos w głowie, twój głos.

"Kiedy się zdecydujesz
Kiedy zaczniesz siebie kochać tak mocno jak ja to robię
Kiedy się zdecydujesz
Bo rzeczy zmieniają się bardzo szybko
Wszystkie białe konie odeszły
Mówię ci, że zawsze będę chciała mieć cię blisko
Mówisz, że rzeczy się zmieniają
Moja droga"

Mamo, nigdy nie będę w stanie tak bardzo jak ty. Nikt mi nie zastąpi nigdy tej miłości, nie jest w stanie właśnie. Ja sam? Jak miałbym to zrobić? Jak ja mógłbym siebie kochać, gdy nieraz nawet wątpię, że w ogóle można mnie kochać? A mi tak bardzo tej miłości dzisiaj brakuje.
Nigdy nie lubiłem tego słowa, sierota. Ale chyba właśnie tak się czuję.
Mimo to wiem, rzeczy się zmieniają. Muszę sobie radzić z tym co mam. Mogę dzisiaj przeraźliwe tęsknić, mogę wspominać, ale nie wolno mi rozdrapywać ran.
Wiem, muszę walczyć. O siebie, o to, by dzięki tej wygranej walce przetrwali i inni. Bo obiecałem, niezależnie, co nieraz mówią, co myślą.
Rzeczy się zmieniają i jesteś w mojej dzisiejszej tęsknocie, tak namacalna, ale nie ma cię już obok, tak dosłownie. Więc muszę sobie poradzić sam. Jestem dorosły i muszę sobie radzić sam. Muszę sam uwierzyć w to twoje kłamstwo "będzie dobrze" i sprawić, by uwierzyli w nie inni. Też, by uwierzyła babcia.
Może sprawię, że stanie się prawdą? Tak mimo wszystko, naprawdę, naprawdę wreszcie będzie dobrze?

Wstałem z łóżka, nie było innego wyjścia. Nie można tak leżeć i rozpamiętywać.. Trzeba biec, wiecznie biec, nawet gdy nogi bolą i odmawiają posłuszeństwa. Jak nie możesz biec, możesz się czołgać. Stale naprzód. Nie można tkwić w miejscu, nie można się cofać.
Śnieg tym razem zaczeka, a może to ja zaczekam na niego.
Może przetrwam tą zimę. I kolejną. I kolejną. 
A potem się zestarzeję  może bez zimy. Na którejś z wysp. Tak pomimo. Pomimo zmęczenia i braku nadziei.
Zszedłem na dół, zobaczyłem swoją babcię, bujającą się na krześle i grzejącą dłonie o kubek z herbatą. Z mętnym, nieobecnym wzrokiem. Zobaczyłem starszą, kruchą kobietę, którą ktoś powinien się też zająć przecież. Zrobiło mi się strasznie żal. Strasznie przykro, że też ja powoduję to, że ona się boi. Nie była już groźna i krzycząca, istna Walkiria własnej złości, była po prostu smutna. I ten smutek chciałoby się wygonić, chciałoby się sprawić, żeby te oczy, tak kochane już nie musiały płakać. Może, choć przez chwilę się uda.
Podszedłem do niej, wyjąłem jej kubek z herbatą. Wiem, że było jej głupio, ale zawsze ma problem z przepraszaniem. Bo przecież "babcia ma zawsze rację". Jest uparta. Jest uparta, jak ja.
"Jedno działa zawsze Króliczku. Dobre serce"
Po prostu ją przytuliłem.
-Wszystko będzie dobrze babciu, nic się nie bój.


*"Winter" Tori Amos, którego to kawałka fragmenty znalazły się powyżej, zostało stworzone z myślą o jej własnym ojcu, który wspierał ją w dążeniu do każdego z celów. Została też stworzona z myślą o tęsknocie. Bo rzeczy zmieniają się za szybko.



Mamo
wróciłem po twój czysty pogłos
o całej prawdzie
po wierne echo deszczu
etole, zorzę jeszcze tlącą się w piecu lata
Powieś coś na wysokiej tyczce
i na wietrze rozpocznij taniec
To będzie znak życia
To będzie ekran cudownego kina
Obiegniemy sad i znów daleki ślad słońca na policzku
zawoła nas na śniadanie.
Jakże potrafiłem kochać twoje czarne od węgla dłonie
bo przytulały złych i dobrych synów
I jak zorza, już wtedy zaczynała się wiara w kolory i ulotność, w czyimś śnie?
Wróciłem,
by wreszcie być tylko szczurem w piwnicy,
w którą włożono ogień.
Żebyś widziała te błyski w źrenicach oprawców
Żebyś mogła ich przytulić
i pokochać.
I umieram na samą myśl, że i ciebie pokonałby ogień
Dziś już nie ma chleba
który by mnie nasycił, ani wody dla tego pragnienia
Tylko ogień, wszechobecny ogień.
Mamo, wróciłem,
wiedząc, 
że wrócić się nie da. 

40 komentarzy:

  1. Wiesz, że zawsze mam łzy w oczach jak słucham tej piosenki?

    Moja mama wkręciła sobie, że umrze, gdy będzie miała 48 lat. Prababcia umarła, gdy miała 88, babcia 68, więc... A dzisiaj skończyła 49. Ciężko czasem odgonić takie myśli, więc nie dziwię się Twojej babci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, bo porusza sama w sobie. Dla mnie ma jeszcze po prostu...to słynne, większe znaczenie, nic dziwnego przecież:)
      Też jej się nie dziwię, bo przy tym wszystkim co się dzieje trudno nie mieć myśli że przecież umrę, niedługo może, znowu coś się spieprzy. Sam mam te myśli, moja babcia cóż...zawsze martwiła się na zapas, nie pokazuje tego a potem wybucha. Trudno się mówi. Może teraz już uwierzyła w "kłamstwa". Tego się trzymam. Kłamstwo może stanie się prawdą:)

      Usuń
    2. No tak, ale chyba właśnie przez to Twoje znaczenia jakoś bardziej.
      To trochę jak ja, nie pokazuje, a potem masakra.. xD Oby stało się prawdą :)

      Usuń
    3. Hm. To nie wiem, czy to dobrze, czy to źle.
      No, trzeba czasem nad tym popracować, bo potem patrz jakie głupie sytuacje wychodzą XD

      Usuń
    4. Bo pewnie ani dobrze, ani źle :D
      Pomyślę nad tym xD

      Usuń
  2. Wiesz... Nie wiem co Ci napisać, znów... Jedyne co namyśl mi przychodzi to to,że stres i to co się dzieje często nas "gubi". Nie dziwię się w ogóle Twojej babci, nie dziwię się też Tobie jak się przez to czujesz. Nie wiem jak wyjść z takiej sytuacji ale chyba to po prostu trzeba przejść...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Nadmiar wszystkiego, początek listopada od paru lat był jakoś trudny, choć w zeszłym roku do przetrwania ale..cóż. Za dużo rzeczy naraz. Ale i z nimi trzeba sobie jakoś poradzić, bo przecież co innego zostaje?:) Nie można się poddawać, nadal wierzę, że nie można. Nawet w tym cholernym zmęczeniu. I nie można też sprawić, by poddawali się inni, co nie?:)

      Usuń
    2. O :) Właśnie :) Ja przechodzę taki nadmiar wszystkiego i sama ze sobą nie mogę wytrzymać jak już pewnie zauważyłeś... Dlatego rozumiem, wydaje mi się,że rozumiem to wszystko. Wiem też jak przeżywają moi rodzice jak coś jest nie tak ze mną, albo z bratem, choć jeśli chodzi o śmierć i życie to ze mną są problemy :P Ale mama obrała dobrą taktykę udawania, że nic się dzieje by mnie dodatkowo nie denrwować.

      Usuń
    3. No właśnie mi też trudno ze sobą wytrzymać właśnie momentami, możemy podać sobie rękę.
      No to taką taktykę mają dziadek i siostry często i chwała im za to. Tylko cóż...Sisi to wulkan emocji, ona najpierw udaje, a potem wybucha. No ale, było, minęło:)

      Usuń
  3. Twoja notka jest tak naprawdę listem do mamy, ale czuję w nim dużo złości o wszystkie złe słowa które powiedziała Sisi. Myślę, że to w jej ramionach możesz na nowo znaleźć uścisk miłości matczynej.
    Nie rozumiem tylko czemu skoro operacja się udała, Wy wciąż myślicie o Twojej śmierci. Zbliża się rocznica śmierci Twojej mamy, ale to wcale nie oznacza, że trzeba wierzyć w to, że i tego dnia jest Ci pisane umrzeć. Śmierć może spaść z nieoczekiwanej strony. Nie raz nie dwa zdarzyło się, że ktoś całe życie chorował na płuca a umarł pod kołami samochodu. Twoja babcia musi się wreszcie pogodzić z tym, że tylko jednego w życiu można być pewnym: wszyscy kiedyś umrzemy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przeczę, zabolały mnie po prostu pewne słowa babci, ale już jest w porządku. Między nami przynajmniej, jest w porządku.
      Widzisz...ona się do końca nie udała. To znaczy zniknął główny problem, ale po kolei wychodzą następne. Jutro znowu mam wizytę u lekarza i okaże się, czy cokolwiek się poprawiło. Okazało się po prostu, w trakcie operacji, że jest gorzej niż wychodziło na wszystkich badaniach, stąd te wszystkie komplikacje po...po prostu, nadal czekam na wyzdrowienie że tak powiem i tak, nadal jest ryzyko, że mi się po prostu padnie na serce, większe niż u innych ludzi. Wiem, że może zdarzyć się zawsze:) Tylko po prostu widzisz...ja już jestem zmęczony czekaniem na to, żeby było cokolwiek lepiej. Bo sądziłem, że jest już lepiej, a w zeszłym tygodniu znowu wyszło inaczej. Trzeba może czasu, żeby się wszystko ustabilizowało. I to zmęczenie i czekanie robi swoje i odbija się na mojej rodzinie jakoś, co raczej nie dziwi, co nie?:)
      I każdy kiedyś umrze. Tylko po prostu mówię, trochę za dużo szarpania ostatnio, głupie teksty mojej ciotki o przeżywalności roku, przeszczepach serca ewentualnych- to zwłaszcza wryło się babci w świadmość. Co zrobić. Jakoś to będzie:)

      Usuń
    2. Napisałeś wyżej, że "jest ryzyko, że mi się po prostu padnie na serce, większe niż u innych ludzi", no to kurde!! większe ryzyko to nie jest wyrok ostateczny, ja wierzę, że jesteś silny (bo jesteś), i mimo przeciwności losu, i kłód rzucanych pod nogi, wszystko będzie dobrze. Może po prostu potrzebujesz czasu, większej jego ilości niż inni ludzie. Ale ja jestem pozytywnie nastawionym człowiekiem (zapominając o poprzedniej notce u mnie) więc wierzę, że sie uda :-)

      Widzisz, mi dwadzieścia lat temu zmarł brat, w zasadzie zaraz po moim urodzeniu, i przez to moi rodzice stali się no, łagodnie mówiąc, zbyt opiekuńczy, co dostrzegam na wielu etapach swojego życia, że nie wiem, ja się do ich wiecznej obecności przywiązałam i przeprowadzka rok temu była straszna, bo jak to tak, w ciągu tygodnia bez nich? A Twoja babcia pewnie chciała poczuć przez chwilę, że ma nad czymś/kimś władzę. A swoją drogą, ciężko się jest pogodzić z losem, ale co zrobić....

      Usuń
    3. Rety, gdybym sądził że to wyrok, to bym wszystko pierdolnął, nie leciał jutro do lekarza choćby na badania, tylko położył się i zdychał albo w drugą stronę, wydałbym już wszystkie oszczędności na podróż życia i zmarł sobie w trakcie XD Jeny, wiem że to nie wyrok, tylko męczy mnie to szarpanie ciągłe, przypominanie mi przez lekarza że jest zjebanie- bo chwilowo jest, bo chwilowo topi mi się mięśień sercowy w osierdziu, bo przyplątało mi się zapalenie prawdopodobnie do szwy coś mi się nie chcą wchłaniać, wszystko po kolei. Wszystko, od czego niby można umrzeć, jasne, jak od samego życia. Nie mówię że to wyrok, tylko że jestem zmęczony też pewną wizją, z którą, mimo wszystko staram się walczyć. Bo gdybym się nie starał nie planowałbym pewnych spotkań, nie zgłaszał wniosku o wizę do USA i tak dalej. Nie mówię że ojapierdolęjużumieram- tylko że jest mi po prostu ciężko. Że jestem zmęczony wszystkim po kolei i też właśnie tym, że faktycznie, tak, jestem chory na serce, tak, mogę umrzeć z większym prawdopodobieństwem z tego powodu, ale wcale nie kładę się do trumny. To wcale nie jest pesymizm, to, co jest tutaj napisane. Wręcz przeciwnie. To kolejna próba mobilizacji. Bo mi się nie chce też już czekać, czas, czas...to nie jest jak się okazuje nieraz idealne lekarstwo :P Bo jest chujowo, ale nadal się staram. Mimo kolejnych zastrzyków, mimo kolejnych nakłuć, cięć, wymiotów od leków. Po prostu nie jest łatwo chorować i tyle. A ja jestem też, tylko człowiekiem. I chyba tyle:)

      I nie chodzi o władzę, ona po prostu też się martwi. Bo już dwukrotnie w ciągu życia myślała, że umieram na serce, nie tak z prawdopodbieństwem, ale dosłownie, raz jak prawie zabił mnie ojciec, teraz drugi raz, bo przez długi czas po operacji, te parę dni moje serce non stop stawało. I ja się nie dziwię jej przewrażliwieniu i wylewaniu emocji. Dlatego cóż, chociaż mi przykro, nie mam jej za złe tak naprawdę.

      Usuń
    4. Nie wiedziałam, że operacja nie przyniosła oczekiwanych skutków :( Tak szybko wróciłeś na bloga, jeszcze jak napisałeś o tym winie to myślałam, że już mogłeś, więc jest ok :P
      No cóż. Ja się babci nie dziwię, że się martwi, ale ona tymi swoimi rachunkami i zabobonami po prostu zamiast trzymać Cię na tym świecie to Cię przecież popycha tak jakby już w stronę grobu. Zupełnie jakby miało ją zaskoczyć to, jak już wszystko będzie dobrze...

      Usuń
    5. A jednak. Dzisiaj mam badania, okaże się co dalej. To znaczy...po prostu, mam serce bardziej popsute i zmęczone, niż wcześniej się wydawało.
      I wiesz, ona tylko teraz tak wybuchnęła. Każdy ma jakieś załamanie, gdy się o kogoś martwi, to normalne i ja to akceptuję. Nie wpycha mnie do grobu, nic z tych rzeczy. Sama też ma cięzki okres, więc tak jakoś dziwnie wyszło. Ale dzisiaj już marudziła normalnie o dziurawą skareptkę, więc wiesz XD

      Usuń
    6. Daj znać jak badania.
      Skoro to był tylko jednorazowy wybryk to i ja jej wybaczam :) Ludzie w nerwach robią często nierozsądne rzeczy. Pewnie nie raz jeszcze ugryzie się w język za to co powiedziała. Cieszę się, że jest już między Wami ok :)

      Usuń
  4. Ciężko mi skomentować tak osobisty list.
    Jedyne, co przychodzi mi do głowy to, by życzyć Ci siły w tych dniach. Tobie i mnie się przyda, także trzymam za Ciebie kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, dziękuję, a skoro ma się przydać...to wzajemnie też :*

      Usuń
  5. Wiele z tego co piszesz przeplata się z moimi własnymi wspomnieniami. Bardzo żywymi jeszcze. Więc wiele rozumiem. Tak silnych przeżyć nie da się po prostu zapomnieć, one znaczą człowieka już na zawsze i pewnie też w jakimś stopniu zmieniają. A rocznice... no tak, one są takim szczególnym czasem. Właśnie też się o tym przekonuję.
    Siłą rzeczy porównuję to wszystko do siebie... i muszę powiedzieć, że ja nie odczuwam tak silnej tęsknoty. Mimo że też ogromnie kochałam. I chyba u mnie zawsze tak jest. Tęsknię mocno, ale krótko. Po pewnym czasie chyba po prostu kieruję tę energię w inną stronę, ku życiu. Nie mam pojęcia jak to się dzieje i na czym polega, ale powtarza mi się w życiu już nie pierwszy raz. Więc w tym jednym nie umiem Cię jednak do końca zrozumieć. I życzę, żebyś umiał jednak tę tęsknotę oswoić, choć trochę...

    Ale przyszły mi do głowy dwie dobre rzeczy :)
    Ten listopad jest przecież wyjątkowo piękny i na żaden śnieg się nie zapowiada, prawda? Więc może trzeba być wdzięcznym za to, że chociaż w ten sposób świat nie przypomina o tamtym smutnym czasie.
    No i z tego co piszesz, miałeś wyjątkową, cudowną mamę :) A to ogromny skarb, nawet w postaci wspomnień. Więc kolejny powód do wdzięczności.

    Pisałam już, żebyś się trzymał? Trochę tego wszystkiego dużo jak na jednego Kordiana, co? No więc trzymaj się bardzo mocno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż...nie wiem czy powinienem przepraszać za wspomnienia ale...wspomnienia są potrzebne także, prawda?
      I wiesz, to nie jest tak, że ja w jakiś sposób zapominam o życiu, bynajmniej,. Tylko po prostu, właśnie tego dnia, przez pewne słowa mojej babci pewne wspomnienia odżyły i zaczęła się tęsknota. Ale dla mnie tęsknota to przede wszystkim coś pięknego, dowód miłości, tego, że było dane nam jej doznać:) Więc cóż, doceniam w pełni to, jaką miałem mamę i doceniam też to, że żyję póki co:) Ta tęsknota jest oswojona, od czasu do czasu tylko wraca silniej, ale przez inne powody. To wszystko.
      Dużo, ale cóż zrobić, tak to już się układa:)
      Ale się trzymam, trzymam po swojemu.
      W końcu, mamy piękny dzień:)

      Usuń
  6. Sprawiłeś, że mam ochotę przytulić własną matkę, chociaż mamy fatalny kontakt. Matkę, która chociaż przesyła pieniądze na leczenie i głupawe drogie zachcianki (czasami takie miewam. W odwecie za brak czułości?) nie chce mieć ze mną za wiele wspólnego. Odkąd zachorowałam, nie rozmawiamy prawie w ogóle. My dwie, bo z tatą i bratem konferuje, prosi ich do słuchawki. Musimy coś z tym zrobić, nim będzie za późno. Uświadomiłeś mi to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak- matka też jest człowiekiem i nie jest nigdy doskonała. Moja też nie była, nie przeczę, nie idealizuję. Nie zauważyła pewnych rzeczy, gdy byłem młodszym. Czasem bałem się ją obarczać pewnymi sprawami, bo była strasznie krucha i sam czułem się przy niej jak rodzic. Namawiała mnie do oglądania gejowskiego porno ( nie, nie żartuję XD miała dziwne pomysły XD). Ale właśnie..niedoskonały człowiek zostaje rodzicem. I warto, nieraz naprawdę warto po prostu spróbować poznać tego człowieka. Mieć choć świadomość, nawet jak się nie uda, że się próbowało przecież, niż potem...żałować, gdy będzie za późno. Właśnie nim będzie za późno, bo nigdy nie wiesz.

      Usuń
  7. Każda rodzina ma swoje duchy w szafie, dobrze powiedziane, a co najciekawsze, nam nieszczęśliwym zawsze się wydaje, że "trawa za płotem sąsiada jest zawsze bardziej zielona". Smutne, kiedy dzieci odchodzą przed rodzicami, ale smutno też, kiedy rodzice odchodzą za wcześnie. Nawet kiedyś sobie myślałam, że późne rodzicielstwo, takie po 40-stce jest z tego powodu do bani.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się jakoś tak nigdy nie wydawało, bo jednak, rodzinę, ogólnie rzecz biorąc, mam bardzo fajną i staram się ją doceniać. Ale właśnie wiem, że żadna wręcz nie ma prawa być idealna. Muszą się zdarzać kłótnie i każda ma jakąś mroczną historię. Moja też.
      Hm...też tak kiedyś na to patrzyłem ale...możesz rodzić mając 40 lat i potem dożyć 90 tki, więc twoje dziecko będzie miało 50 jak umrzesz, możesz rodzić mając 20 i umrzeć mając 30. Nigdy nie wiesz. Dlatego...niech i późne rodzicielstwo sobie będzie:)

      Usuń
  8. Aż oczy mi się zaszkliły podczas czytania. Mam ogromną ochotę Cię przytulić, jakoś dodać Ci otuchy, chociaż i bez tego jesteś dzielnym człowiekiem. Postanowiłeś zostać z rodziną, która Cię potrzebuje - coś pięknego. Chociaż Ty i tak napiszesz, że TAK TRZEBA I TO NIC WIELKIEGO.
    Matki nikt nie zastąpi, jej miłości i tego jak dobrze zna swoje dzieci - przecież nosiła je pod sercem... Nawet nie chcę wyobrażać sobie co musiałeś czuć, gdy odchodziła. Na pewno bardzo bolało, ale wiedziałeś, że musisz żyć dalej.
    Podziwiam Cię, za to ile przeszedłeś. Dla mnie jesteś bohaterem swojej rodziny. I nie pisz mi, że to nie prawda, że przesadzam, że TO NIC. Bo robisz na prawdę wiele i Twoja rodzina ma ogromne szczęście, że Cię ma. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo nie trzeba i to nic wielkiego. Bo to po prostu wybór, wybór, do jakiego każdy ma prawo. I to nic wielkiego wybierać i będę się przy tym upierał. Gdybym wybrał inaczej to też nie byłoby nic wielkiego. Tylko coś innego, prawda?
      Wiesz, matki są różne. Ale moja po prostu...no była właśnie dobrą matką. Dlatego mogę za nią tak tęsknić i to też jest na swój sposób piękne.
      I nie przesadzaj, serio XD

      Usuń
    2. Każdy ma wybór, ale nie każdy jest w stanie wybierać nie myśląc głównie o sobie. Gdybyś wybrał inaczej - miałbyś inne życie, może nie pisałbyś dziś bloga - ale zawsze powtarzam - po co gdybać?
      Dla mnie pamięć o zmarłych jest piękna. Czasem sobie myślę, że chciałabym aby i mnie ktoś tak wspominał, gdy już mnie nie będzie. Bo to będzie oznaczać, że wciąż żyję - w sercach tych ludzi, jak Twoja mama w Twoim sercu.
      Ej, chyba zacznę mówić UPARTY JAK KRÓLIK! xD

      Usuń
  9. "Muszę sam uwierzyć w to twoje kłamstwo "będzie dobrze" i sprawić, by uwierzyli w nie inni. Też, by uwierzyła babcia.
    Może sprawię, że stanie się prawdą? Tak mimo wszystko, naprawdę, naprawdę wreszcie będzie dobrze?"

    Jakie kłamstwo? Będzie dobrze. Szczęście przychodzi i odchodzi, jak przypływ i odpływ. Tylko człowiek się zbyt do niego przywiązuje.
    Przeżywaj swoją żałobę w ciszy i spokoju. Dobrze, że nie rzuciłeś w niepamięć wartości, których Ci przekazała...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz...my z moją mamą mówiliśmy na to kłamstwo gdy chorowała i wiedzieliśmy, że nie będzie dobrze. A raczej...nie będzie dobrze z nią, bo nigdy nie wyzdrowieje. Ale ogólnie, w życiu, w ten czy inny sposób, ostatecznie zawsze jest dobrze. Dlatego z żartem mówiliśmy na to nieraz kłamstwo. Już rozumiesz?

      Usuń
  10. Te listopad w ogóle jest jakiś kijowy :/
    U mnie w domu Babcia ma zawsze rację, nawet jeśli jej faktycznie nie ma :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Już teraz wiem z kim tak rozmawiasz...Bardzo kochasz swoją Mamę i rodzinę. Ale wcale Ci się nie dziwię... Mama nauczyła Cię wybierać sercem i to jest piękne, naprawdę. A babcie często zrzędzą nawet jak nie mają racji, ale często sobie to tłumaczyłam tym, że są starej daty i ludzie w tych czasach inaczej myśleli, może to nie mądre ale jakoś trzeba sobie radzić, prawda?
    trzymaj się Króliczku...jeszcze nie jeden listopad i nie jedną zimę tutaj przetrwamy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. A miłość, wiesz, ta nie znika przecież:) I po prostu, moja babcia do czasu do czasu pęka. Jak każdy człowiek, bo też jest tylko człowiekiem i to też przecież jej trzeba wybaczyć:)
      Mam nadzieję:)

      Usuń
  12. Tylko tyle mogę Często zapominamy że świat bywa okrutny dla ludzi których kochamy, tych których nienawidzimy i tych zagubionych. Nawet dla tych którzy rezygnują ze wszystkiego byle nie cierpieć. Jednak czasami bólu nie da się uniknąć bo jest nie widoczny głęboko w naszych sercach....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świat wcale nie jest okrutny. Po prostu rządzą nim pewne prawa, które nieraz nam, ludziom, trudno zaakceptować. Ale musimy sobie z nimi radzić. A ból, cóż, też jest potrzebny przecież.

      Usuń
  13. Wam wszystkim teraz potrzeba bardzo dużo siły, dobrze by było, gdyby wynikała ona z wzajemnego wsparcia, ale i spokoju. Dbajcie o siebie, z resztą... co ja będę mówić, sam wiesz jak powinno to wyglądać, ech ten pieprzony stres i strach...

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie powinno być tak, że rodzice opłakują śmierć swoich dzieci, wnuków - osób młodszych. Ale w tym świecie niczego nie można być pewnym, bo nigdy nic nie wiadomo.
    A odnośnie obietnic, to niby tylko taka umowa, ale... ja nie daję obietnic, których nie mogę spełnić i nie rozumiem ludzi, którzy obiecują wszystko wszystkim naokoło. Żeby tylko się od nich odczepili, żeby dali spokój.

    OdpowiedzUsuń
  15. Tak czytam i czytam, i widzę, jak piszesz bezpośrednio do mamy, to tak mnie coś ściska w sercu, bo to jest takie piękne, takie przejmujące, takie prawdziwe, że nie mam więcej słów by to określić. Ale przypomniało mi się, jak napisałeś u mnie, że żałujesz, że nie możesz wysłać takiego listu. A ja Ci powiem, że właśnie to zrobiłeś. Bo to nie chodzi o to, żeby napisać do kogoś, kto żyje, nawet jeśli ten ktoś tego nigdy nie przeczyta i nigdy nie dowie się o tych uczuciach... dlatego tym bardziej można napisać to do kogoś, kogo już tutaj z nami nie ma. A ja wierzę, że wszystkie te myśli, te uczucia i te słowa popłyną razem z biciem serca do Twojej mamy. Bo to jest możliwe. Gdy żyje ona w Twoich wspomnieniach, myślach, duszy, to tak jakby była tuż obok Ciebie i wiedziała o wszystkim, co robisz, piszesz, co dzieje się w Twoim życiu. Może to naiwne, ale...
    A co do babci, to zdarzają sie takie momenty załamania, zwątpienia, kiedy jest nie tak jak powinno, ale to mija. Zawsze mija.

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak przeczytałam o tym 7 listopada, to przypomniało mi się, że u nas w rodzinie też niektórzy mają takie "swoje daty" (wyliczone w tajemny sposób) i każą innym danego dnia na siebie uważać..

    OdpowiedzUsuń
  17. wiesz, popłakałam się jak skończyłam czytać. bo pamiętam jak umarła moja pra babcia właśnie na raka. i tak, też jestem narażona, ale ty wiesz... a całkiem niedawno na dzień przed moimi urodzinami umarł mi dziadek. nigdy nie zapomnę widoku płaczącego taty i tego jak tuliłam moją kuzynkę, jak płakałyśmy razem. wiem jak boli i jak brakuje tych osób. ale nie o tym ...

    a czy ja nie miałam pozwolenia na to by dać ci w łepetynkę jak zwątpisz? wiem, że brak Ci sił, ale musisz iść, wiesz? i poradzisz sobie, musisz! chciałabym móc Cię teraz przytulić.

    OdpowiedzUsuń