A więc...wróciłem. Cały i zdrowy,
tylko ponoć jeszcze bardziej wychudzony, niż zawsze. Najpierw
słoneczne dni, ale wreszcie spadł deszcz, co z tego, że marznący.
Jak zawsze, oczyścił wszystko. Zmył cały kurz, który powinien
przestać zalegać na świecie i w sercu.
A więc wróciłem, darzący jeszcze
większą łagodnością świat, wypełniony na nowo ciepłem i
spokojną radością, której nie można równać nigdy z chwilami
szaleńczej euforii. Wiedziałem, że wszystko ułoży się w
porządku. Wiedziałem, że trzeba choć w przyspieszeniu zastosować
stare metody, które nie mają żadnych reguł tak naprawdę. Bo
zawsze wszystko ostatecznie rozbija się o naszą własną duszę.
Wszystko.
Wielu ludzi mówi, pisze, że nie
przetrwałoby kilku dni z samym sobą. Tak dogłębnie, słuchając
tego, co ma się w głowie. Może coś w tym jest. Ale ja właśnie
tego potrzebowałem. I jak zawsze dotarło do mnie, że bycie samemu,
a bycie samotnym to dwie całkowicie odmienne sprawy. Bo ja byłem
tam sam, ale nie byłem samotny. Miałem przecież ze sobą drobinki
wszelkiej miłości, jakiej doznałem w życiu. Tak naprawdę miałem
ze sobą cały wszechświat.
I nawet gdy wróciłem, musiałem się
nad tym na nowo zastanowić. Myślałem tam, w tamtym dzikim miejscu
o wielu sprawach- ale myśl o tym, czym jest samotność uczepiła
się mnie jak rzep. Może przez jedno ze zdarzeń, które miało tam
miejsce.
Wiecie, czasem potrzebne są nam znaki,
a wszechświat je nam daje. Czasem potrzebne są rzeczy prawdziwe,
namacalne a jednocześnie przychodzące z magii. Tak, jakby świat
chciał nam coś pokazać. My musimy tylko otworzyć oczy. Grzebanie
tylko w swojej głowie nic nie pomoże, jeśli nie połączymy tego z
darami świata.
Przez dwa dni półdziki pies kręcił
się dookoła, może przyciągnięty dziwną obecnością człowieka
w lesie. Nie miałem za bardzo czym się z nim podzielić, zresztą,
na początku nie zwracałem na niego większej uwagi. Był, to był.
Ot, tak, po prostu, jak wiele zwierzą, wiele psów porzucanych na
drogach. W tym momencie go..zignorowałem. I to był może jeden z
niewielu grzechów, w jakie wierzę. Grzech ślepoty.
W każdym razie, kręcił się dookoła.
Może pamiętał, jak kiedyś, jako szczeniak, był pieszczony przez
przyjacielskie, właśnie ludzkie ręce. Potem odkryłem, że na szyi
miał ślad od łańcucha, którym pewni przez wiele lat był
przykuty do swojego posterunku. Okrutne i smutne. Był już stary,
niedołężny. W tamtym regionie, w którym byłem, zastrzeliliby go
pewnie bez zastanowienia, bo tam tak robi się z półdzikimi psami,
które zbijają się w watahy i atakują kurniki. Nikt nie widzi, że
one też mają serce. Że one też chcą kochać.
Może dla wielu to dziwne, ale nie dam
sobie nigdy wmówić, że zwierzę nie rozumie, nie kocha. Nie dam
sobie wmówić, że swojego „zielonego czucia” nie ma roślina.
Wszystko w tym świecie dla mnie posiada duszę. „Wszystko
jest jednym, a jedno jest wszystkim”. Nic nie jest lepsze
ani gorsze, człowiek jest tak samo w tym wielkim cyklu przemiany.
Wszystko czuje, wszystko kocha, wszystko zasługuje na szacunek,
głęboki, pierwotny szacunek, który wielu ludzi tak dalece zgubiło.
W nocy z piątku na sobotę pies zaczął
skomleć i wyć. Nie wył, jak ktoś, kto odczuwa wielki ból- a
raczej jak ktoś, kto bardzo się boi. Ktoś, kto zgubił się
podczas czarnej nocy i przestał widzieć kompas gwiazd, pomimo tego,
że świecił wyjątkowo jasno. Zbliżyłem się do niego,
przyklęknąłem. Spojrzał mi w oczy i tym razem nie obnażył w
psim zwyczaju zębów, grożąc mi kalectwem bądź śmiercią, jeśli
tylko spróbuję wejść w jego psi świat. Nie zrobił tego jak
wcześniej, bynajmniej. Zaskomlał cicho. Podszedłem więc bliżej,
a raczej przysunąłem, już na klęczkach. Pies położył mi łeb
na kolanach. W pierwszy odruchu chciałem podnieść go, zanieść do
samochodu, który stał jakieś 3 kilometry dalej zaparkowany na
leśnym parkingu, iść przez noc, przez las, donieść nawet do
psiego lekarza...ale nagle dotarł do mnie, że nie ma to sensu.
Od zawsze wiem przecież, że każdy
musi kiedyś umrzeć. Śmierć nie jest zła, wiecie? Jest naszą
słodką przyjaciółką, jest pierwotną siłą, też ciepłą i
spokojną. Trochę o niej zapomnieliśmy w naszej betonowej dżungli,
w której od śmierci odcinamy się ścianami szpitali i hospicjów,
nie mówimy o niej w telewizji, bo jest niewygodna. Nie ma pięknego
makijażu i nie wpasowuje się w nasz kult witalności. Mało kto
umiera w domu, mało kto dotknął zwłok. I zapominamy, że dla
każdego przyjedzie kiedyś pora i nieraz nie można już walczyć,
nieraz trzeba dać spokój. Nieraz trzeba pozwolić odejść, bo to
kolej rzeczy. Jeśli śmierć nie jest zadawana pochopnie, z własnej
ręki, jeśli po prostu przychodzi, energia z jednej zmienia się w
drugą... śmierć jest dobra . Nie ma śmierci niesprawiedliwej,
śmierci pochopnej. Sama śmierć, w gruncie rzeczy, jest dobra. Jest
w pewien sposób darem i nie chodzi mi tu o ukojenie cierpienia
nawet. I po prosu, trzeba się z nią pogodzić. Ci, którzy zostają,
muszą to przede wszystkim zrobić. Nie ci, co odchodzą.
Przypomniałem sobie swoich zmarłych,
znowu, tych, którzy odchodzili po kolei. Tak, właśnie, trzeba się
i z tym pogodzić. Nie walczyć z tym, co w gruncie rzeczy
prawidłowe, choć ciężkie do przełknięcia.
Zawsze mówiłem też, że każdy
umiera samotnie. To jego droga. Ale to nie znaczy, że musi umierać
samemu. Bo to wielka różnica.
Każdy z nas wyrusza w ostatnią trasę
samotnie, jako jeden, niepowtarzalny. Nie zabierze się przecież
nikogo ze sobą. Gdy obumierają wszystkie zmysły, najpierw wzrok,
smak, na końcu dotyk i słuch, jesteśmy w tym wszystkim sami.
Wchodzimy w nieznane. Ale ktoś może przy nas być. Nie na naszej
drodze, ale na drodze obok.
I on też nie chciał przemierzyć tej
drogi sam, chociaż był samotny. W ostatnim odruchu psa
łańcuchowego, którego ktoś przestał kochać, chciał może
znaleźć kogoś, kto go odprowadzi. Pisałem jakiś czas temu, że
czasem czuję się jak „anioł śmierci”. Chyba mam po prostu
wprawę w odprowadzaniu...i nie ma w tym nic złego. Nawet nic
smutnego.
Klęczałem więc z psim łbem na
kolanach, głaszcząc go i mówiąc do niego, żeby się nie bał, że
będzie dobrze, dobrze nie dlatego wcale, że będzie żył. Ale i
tak nie chodziło przecież o słowa, a może o sam głos. Czasem
potrzebny jest wysiłek zrozumienia. Drobinki ciepła rozsiane po
świecie. Nic więcej, nic mniej. Po jakiejś godzinie przestał
oddychać zupełnie, agonalne spazmy i drżenia ciała ustały. Dla
niego koniec. Dla mnie tylko i aż przystanek.
To było ciężkie. Tak, jestem miękki,
tak, poruszyło mnie to To było cięższe niż czuwanie, bezsenność
i katowanie ciała, żeby porozmawiać z sobą. Tamto to nic, to
egocentryczne słuchanie tego, co przecież już mi znajome. Stare
metody były błogosławieństwem na inne lęki. To przyniosło nowe,
nieznane, to, co mogło stać się prawdziwym lekarstwem.
Najgorsza noc, zdecydowanie, w której
wygasł ogień o który się tyle razy oparzyłem. Noc, która jednak
przyniosła w ciągu tego czasu zrozumienie i zarazem spokój. Po
słońcu przyszedł deszcz, tak bardzo dla mnie symboliczny, tak
istotny w moim życiu. Bo ja naprawdę go kocham., ale dlaczego, to
już chyba inna historia. Mogłem wrócić do domu. Do ludzi. Swoich
ludzi i położyć swój łeb na ich kolanach.
Tej nocy bowiem dotarło do mnie coś
znowu, zrozumiałem pewne sprawy. A raczej przypomniałem je sobie,
bo rozumiałem wcześniej, tylko do siebie nie dopuszczałem, och,
jakim ja głupcem być potrafię, uparty jak osioł.
I już nie chodzi o zrozumienie samej
śmierci, bo z tą naprawdę można się pogodzić. Z odchodzeniem
tych, których się kocha i tych przypadkowych. Ten rozdział póki
co niech będzie zamknięty. Do następnej.
Nie można pogodzić się z tym, że
niektórzy póki żyją, nie zaznają ani chwili czułości, jakiej
naprawdę potrzebują. Albo nie chcą jej nawet zauważyć Smutne
jest, że niektórzy są sami i samotni zarazem. Nie dostają tyle,
ile pragną- czy to z winy cudzej ślepoty, czy to z powodu własnych
klapek na oczach.
Samotność. Gorzkie słowo, prawda?
Widzicie, ja trochę dziwnie jakoś na
to patrzę. Dla mnie to nie jest brak ludzi, nie wynika z niego.
Samotność to wielka dziura pod sercem, którą nosi każdy z nas.
Niezależnie, czy ma partnera, czy ma rodziców, czy ma przyjaciół.
To dziura, która czasem się powiększa i nas uwiera, a czasem jest
malutka i jej nie dostrzegamy, wtedy, gdy jesteśmy szczęśliwi.
Jest cholernie względna, płynna.
Muszę przed sobą przyznać, że w
ostatnim czasie czułem się samotny- nie dlatego, że nie miałem
przy sobie ludzi, którzy by mnie kochali, to nie tak. Im nie można
nic zarzucić. To dlatego, że nie byłem sam dla siebie, jeśli
rozumiecie o co mi chodzi.. I potrzebowałem bycia samemu, żeby tą
dziurę jakoś ukoić. By zrozumieć, porozmawiać na spokojnie. Nie
ma co się szarpać, nie ma co panikować. Trzeba być samemu dla
siebie, bo może o to chodzi w samotności i w walce z nią. Najpierw
być samemu dla siebie, żeby móc być też dla świata.
Każdy w nas ma pewne sprawy, których
nikt inny nie zrozumie. Każdy ma swoją drogą, z którą sam musi
podążać. Swoje wspomnienia, swoje czucie, swój ból. Nawet swoją
samotną radość. Może właśnie z tego ta dziura się
wywodzi...ale wiecie, że to wcale nie jest złe? To jest potrzebne,
jeśli tak naprawdę się zrozumie. Samotność jest tym, co o nas
nieraz stanowi. Jest nami samymi, tym, z czego można wywieść swoją
własną siłę, jedyną i niepowtarzalną. To nasza droga.
Ale niestety, jest to droga, na której
można się cholernie zagubić. Gdy samotność rozrasta się dziko,
lubi pożerać. Stale głodna, głodna, głodna. Z dziury pod sercem
robi się dziura czarna, której nie można nic odzyskać. Trudno
wyciągnąć porozrywane kawałki siebie. Moja dziura zaczęła się
tak właśnie niedawno powiększać.
Może dlatego, że znowu zapomniałem,
ze życie samotnemu i samemu bywa bardzo powiązane. Musiałem zostać
naprawdę sam, żeby to zrozumieć. Może dlatego, że zapomniałem o
tej sile, którą mamy w swoich głowach i sercach. Bo mamy ją
wszyscy i ja w to będę wierzył, wiecznie i nieprzerwanie.
Widzicie, na dziurę samotności jest
pewna rada- cudza obecność. I nie musi być namacalna, to nie musi
być człowiek, koło którego się budzimy.
To dar cudzej miłości, który
otrzymaliśmy na drodze. Przypadkowy, celowy- to nie ma chyba
wielkiego znaczenia. Ważne, że nas dotknął a my to dostrzegliśmy.
Ważne, żebyśmy o tym pamiętali. Że są ludzie, którzy chcą nas
kochać. Chcieli lub zechcą kiedyś. I wtedy, nawet gdy zostajemy
sami, nie mamy do kogo ust otworzyć- to może dodać nam siły. To
może sprawić, że dziura samotności będzie tylko dodawała siły.
To umocni nas na naszej drodze.
Ale może mogę tak po prostu mówić,
bo mi łatwo.
Łatwo mi snuć taką teorię, bo w
moim życiu nigdy ludzi nie zabrakło- choć były momenty, że to ja
nie chciałem ich widzieć i przed nimi uciekałem. Jestem tak
naprawdę bardzo bogatym człowiekiem. Mam wspaniałych ludzi dookoła
siebie, przyjaciół, rodzinę na którą mogę liczyć. Dane mi
było- i być może będzie jeszcze- kochać w ten całkiem inny
sposób, kochać jak mężczyzna kobietę. Dużo miłości i ciepła
na drodze, naprawdę dużo, pomimo niektórych problemów, niektórych
ran i krzywd. Dlatego to dziecko w środku może się przestać bać.
Jasnym jest, że pewne sprawy muszę
załatwić samemu. To naturalne, a do tego u mnie bardzo silnie
reprezentowane. Jestem niestety człowiekiem, który lubi „sam, po
swojemu” w kwestii swoich problemów. Bo samotność jest moja,
moje są dziwne myśli, moje jest osuwanie się w przepaść. Tylko
moje. Nikt mnie nie poprowadzi za rączkę. Ale tą ręką może mnie
pogłaskać. Pokazać, że nie jest mną, ale jest obok. Ja tego też
potrzebuję, to mnie mobilizuje- i tyle starczy. Nikt nie weźmie
moich demonów, bo nie jest w stanie, ale czuwa nad snem, żebym mógł
je pokonać w każdym z majaków. I może do tego to wszystko się
sprowadza. Ale mi jest łatwo, ja naprawdę czuję się kochany i
mogę za to dziękować.
A może...z jednej strony „łatwo mi
mówić”, bo mam właśnie tych ludzi, już ich mam-ale może tak
naprawdę, nikt z nas nie jest nigdy sam? Może czasem po prostu
słabiej to odczuwamy., to ledwo namacalne wibracje w przestrzeni.
Ale zawsze...choć głupio to zabrzmi- mamy w sobie cały
wszechświat. Pierwotną miłość...i mamy szansę. Żeby zaznać
coraz więcej i więcej ciepła. Nieustannie. Zawsze jest ktoś, kto
nam błogosławi. Zawsze jest ktoś, komu zależy. Czasem trzeba to
tylko wyłapać, choć nie jest łatwo. Czasem wystarczy spojrzeć w
gwiazdy, z dala od miast
„ Ale widzę co innego. Gdy
patrzysz w nocne niebo, w danym momencie na tą jedyną gwiazdę,
możesz mieć pewność, że ktoś widzi ją w tym samym momencie.
Taką samą, w tak odległym miejscu. Jest szczęśliwy, czasem
samotny. Ma rodzinę, a może nie ma nikogo. Ma 12 lat i jest
zapalonym astronomem, albo jest staruszkiem w wieku 89 lat, który
stracił już wszystkich bliskich. Tego też mnie nauczyła- może w
tym momencie powinieneś uśmiechnąć się do gwiazdy, posłać temu
komuś trochę szczęścia? A może, jeśli ci źle, powinieneś
powierzyć temu komuś, poprzez gwiazdy, swój smutek i samotność?
Dzięki gwiazdom wszyscy jesteśmy trochę mniej samotni. Nawet, gdy
one upadają, gasną. Nadal widzisz ich światło, po milionach lat.
Są daleko- choć umarły, nadal świecą. To gwiazdy uczą nas
pamiętać. I tak właśnie powinno być- powinniśmy widzieć nie
upadek, nie zapamiętywać szeroko rozwartych, nieruchomych już
źrenic, może powinno się zapamiętać blask. I piękno. Nie
rozpamiętywać tylko podziwiać i uśmiechać się z sentymentem. To
cholernie trudne, ale niebo to potrafi. My też możemy.
„Gdy będziesz daleko i nie będziesz mogła mi nic powiedzieć, ja nie będę mógł ci powiedzieć jak bardzo tęsknię, spójrz na tą gwiazdę. Właśnie na nią będę spoglądał, gdy nocami zapłaczę, jeśli tam, gdzie ty trafisz ogóle są noce. Tam będę patrzył, gdy będę tęsknił. Może nawet nie będzie tam czasu, ale wszystkie gwiazdy muszą być widoczne. A ta szczególnie, to przecież zawsze była moja gwiazda, która nie pozwoli zapomnieć. Więc się już nie bój”- powiedziałem jej pewnej nocy. Moja gwiazda. Vega.
Czasem, gdy tęsknimy a nie możemy tego powiedzieć, spójrzmy w gwiazdę. Zawsze można powiedzieć temu, kogo się kocha- ta gwiazda będzie nasza. I będzie przekazywać nam naszą miłość. Naszą tęsknotę. Naszą obecność, która może dodać nam sił.”
Napisałem to już jakiś czas temu. I
nadal w to wierzę. Nadal wierzę w gwiazdy. W to, ze nasza
przestrzeń mimo wszystko jest wypełniona też tym, co dobre. Tylko
trzeba to odnaleźć.
Nosimy w sobie wiele sprzeczności.
Jesteśmy nieraz tym półdzikim psem, który po prostu chce, by ktoś
go pogłaskał, odprowadził. Chcemy na chwilę zapomnieć, chcemy
pamiętać. Potrafimy kochać i wbijać w serca noże słów i
czynów. Potrafimy mordować, palić, gwałcić i dawać siebie jak
na stosie.
Żyjemy w szalonych czasach, w których
można „liczyć ciała jak owce”, parafrazując jeden z kawałków
A perfect Circle. Żyjemy w czasach, w których mam wrażenie,
strasznie się pogubiliśmy. Nie potrafimy rozmawiać z innymi, nie
potrafimy wsłuchać się i mówić z sobą. Gdzieś to wszystko nam
pouciekało.
I pomimo tego, że potrzebujemy innych
ludzi, ich oddechów, które ogrzeją nasze dłonie, gdy robi się
nam źle- nadal wierzę, że najwięcej tkwi w naszej głowie.
Najwięcej zależy od nas samych. Nasza samotność, nasz ból. To,
czy się poddamy, czy będziemy walczyć. To, czy znajdziemy się na
drodze. Nieraz musimy odpocząć, nieraz płaczemy nocami, nieraz
potrzebujemy wytchnienia. Ale nadal to nie znaczy, że przegraliśmy.
Musimy znaleźć na siebie sposób. Znaleźć te drobny miłości,
żeby przetrwać. Może potrzebujemy więcej tej miłości od ludzi
dookoła albo jednej, wyjątkowej osoby, która poprowadzi za rękę.
Ażeby potem móc samemu kochać, po prostu kochać razem z tą
wielką przestrzenią, w której są złe i niedobre, ale są także
piękne i czułe rzeczy. Wierzę, że zawsze możemy je znaleźć. Bo
możemy odnaleźć nawet tego, kto odprowadzi nas do ostatniej bramy.
Może musisz przetrwać, żebyś i ty
mógł powiedzieć kiedyś komuś „po prostu zostań ze mną,
przytulę cię i ochronię, przed innymi, przed złymi”. Może
nie wiesz, jak kiedyś to komuś będzie potrzebne, nie zdajesz sobie
jeszcze sprawy. Wszystko jest jednym jedno jest wszystkim. Magiczny
krąg zależności. Może dlatego musisz przetrwać, nie dać się
pożreć swojej samotności, nawet będąc zawsze samemu. Może
dlatego.
Ale... czasem najpierw musisz powiedzieć to sobie.
P.S. Tak na serio, wiem, że robię się już nudny ze swoimi
wywodami tego typu. Ale w czasie trudniejszym to nieraz człowiekowi
potrzebne. Wracam już jednak do swojej formy błazna, żywego
mentalnie srebra, które zaskakuje nieraz. Już nie będę taki
poważny. Bójcie się! :)
Ja sie boje bo lubie Twoje wpisy, rozmyslania... I po raz kolejny czuje, ze sie rozumiemy... I ja potrzebuje pobyc sama ze soba, nie samotna a sama. Tylko... Kto obroni mnie przede mna ? :)
OdpowiedzUsuńJa nienawidze patrzec na smierc a zawsze patrze...
Dobrze, ze wyjazd zadzialal.
Um, cóż, dziękuję, ale nie wiem, dlaczego tu się bać?
UsuńTy sama. Zresztą,czy przed sobą trzeba się bronić? Może trzeba oswoić, ugłaskać...ale nie bronić. Bo obrona kojarzy mi się raczej z budowaniem murów, warowni...a te w nas samych chyba tylko przeszkadzają.
Bo to patrzenie nigdy nie jest łatwe. Ale śmierć to część życia, nie jego przeciwieństwo. I może nieraz trzeba się z tym też, ukoić.
I też się cieszę, jeśli mogę tak powiedzie:)
Masz racje... Do wszystkiego. Przypomniales mi o moich myslach nowszych... Aaaa z reszta splycone sa moje komentarze bo mozg mam wyprany.
Usuńto potem możemy podyskutować, teraz go na nowo pobrudź XD
UsuńOch, mam nadzieję,że już dziś jest lepiej. Przeraża mnie jednak myśl,że jeszcze dziś spędzę dzień z ową koleżanką... :P Ale ma być jeszcze jedna, wiec może i ją pomęczy. Wiem,że dziś będę baaardzo niemiła :)
UsuńA wracając tematem do notki, to masz rację, obrona kojarzy się z murami i o ile te mury czasem nie przeszkadzałyby między niektórymi osobami to w żadnym wypadku nie można ich robić między sobą. A ja potrzebuje pobyć samej (nie samotnej), po prostu odpocząć i to nie dlatego,że coś jest nie tak.... Tylko po prostu każdy czasem potrzebuje odetchnąć, odsapnąć i nabrać sił do dalszego biegu po marzenia.
I tak, jak najbardziej, śmierć to naturalna część życia, to coś co się stanie pewnego dnia i to nie jest nic strasznego, tylko jeszcze często o tym zapominam ;) A ja najbardziej powinnam o tym pamiętać, pracując w moim zawodzie.
wiesz, może będziesz akurat tą, która ją jakoś "zreformuje"?
Usuńnie chciałbym ci więc dzisiaj podpaść XD
rozumiem doskonale o co chodzi. czasem faktycznie musimy odetchnąć w ten sposób, potrzebujemy tej prywatnej przestrzeni, sam na sam w takim kontekście jest też jak najbardziej pozytywne:)
no tak, u ciebie w zawodzie faktycznie to może być częsta rzecz. wszystko, co w jakiś sposób dotyka medycyny- a jednak to dotyka, mogę tak mówić?- jest blisko rodzenia i umierania, tego odwiecznego cyklu.
Dla mezczyzn jestem mila, a Ciebie Kroliczku jakos darze szczegolna sympatia :)
UsuńMozna tak mowic. W ped. specjalnej jest wiele zaburzen co skracaja zycie. Wiec ja bede pomocnikiem by te krotkie zycie bylo lepsze. Jakos... Zapomnialam o tym aspekcie. I to niedobrze :p zle ja juz tak mam z pamiecia.
Przestrzen osobista moja jest nadszarpnieta... Wiec musze polatac dziury :) Szkoda, ze ja nie moge gdzies tak wyjechac. :p
Ale w lato tak chyba zrobie.
ale to seksizm! XD dobra dobra...nie przesadzam XD dzięki xD
Usuńno więc właśnie, będziesz się stykać z chorobami...a przez to ze śmiercią jednak. z cierpieniem, barierami...ale cóż, to piękne powołanie.
a może nie tyle z pamięcią..o pewne rzeczy się już w głowie pomija:) tak naturalnie, w tym sensie:)
więc ceruj, ceruj...a może i za jakiś czas jakiś wyjazd samotniczy ci się nawinie?:) i może faktycznie, byle do lata. wtedy łatwiej ponoć XD
W lato studiow nie ma, nie mialabym duzo obowiazkow :) I cieplej by bylo. To nie martwiac sie o schronienie sam kocyk by mi wystarczyl.
Usuńi Kroliczku to nie seksizm! Czemu ciagle mnie ktos z seksem laczy? :p
ale mi chodzi o seksizm jako dyskryminację kobiet, jaki seks co?XD
Usuńno tak. nawet bez kocyka można:)po prostu, na trawie spać, pod gołym niebem, albo na plaży i dalej potem przed siebie z rana:) już mnie wyobraźnia i tęsknota kolejna ponosi, no XD
No i teraz oskarzasz o jakies skojarzenia z seksem no! :p zeniby wszystko na seks... zaczynajace sie by mi sie z jednym kojarzylo :D
Usuńi ja sie rozmarzylam. Szum trawy, szum morza... :) coz. Musze zadowolic sie muzyka i cieplym lozkiem.
teraz wszystko na mnie, tak?XD
UsuńSamotność a bycie samotnym... Wydaje mi się, że są tacy ludzie, którzy non stop mają wokół siebie ludzi, otaczają się nimi, cieszą ich towarzystwem... Ale mimo wszystko gdzieś w głębi są samotni, odrzucają tych ludzi, może nawet dobierają ich pod złym kątem, nie chcą uzewnętrznić się, robią wokół siebie otoczkę szczęśliwych ludzi, którzy po wejściu do domu... Cierpią... bo boją się pokazać prawdziwego ja itp.
OdpowiedzUsuńA samotność czasem jest dobra, ale taka chwilowa, żeby sobie wszystko po kolei poukładać, przemyśleć, i mieć szansę wrócić z powrotem, jako ktoś niby ten sam, ale jednak nowy. I ja tam takie notki lubię, więc jak tylko Ci to sprawia przyjemność to pisz dalej tak :P Pozdrawiam :)
to też prawda. niby są w tłumie, są kochani, a jednak nie potrafią tego odnaleźć, doceni. może właśnie dlatego też, że nie potrafią kochać siebie? w sensie wiesz...czasem siebie trzeba najpierw oswoić. ale te otoczki właśnie jak piszesz, pozory, też są bardzo zgubne.
Usuńwłaśnie ja takiej często potrzebuję, sam na sam. zdrowotne:)
spoko, jak piszę na wesoło też się rozwodzę, w końcu, jesteśmy w mojej norze, a ze mnie przynudnawy filozof wyrósł XD
ale jak można się ze sobą oswoić, kiedy z każdej strony w mediach trąbią, że żeby być modnym, trzeba ubierać się tak a tak, żeby być zdrowym jeść to i to, i ten człowiek myśli, że on jest beznadziejny, bo przecież nie robi tego, co jest zalecane, a skoro jest beznadziejny, to znaczy że nie może siebie akceptować i tu koło się kręci. nie kocha siebie, udaje pewnego siebie, a koniec końców i tak się w sobie coraz bardziej zamyka :)
Usuńja w ciągu tygodnia mam takie sam na sam, bo studiuję w Krakowie, mieszkam prawie-sama, więc wystarczająco siebie mam, a w weekend jak jestem z rodziną to mnie wszyscy wkurzają... bo SĄ!
e tam, jaki przynudnawy, masz coś po prostu do powiedzenia, mądrego czy sensownego i to się ceni :>
hm. nie wiem, jakoś na mnie...mody za bardzo, trąbienie to dobre a to nie, nie działa. tak z osobistej perspektywy mogę rzec, że trzeba zdać się na intuicję, wyciszyć w sobie, na chwilę odciąć i potem intuicji już innego rodzaju ufać można...ale ja mam dziwne "pomysły":)
Usuńnie wierzę też w ludzi beznadziejnych, gorszych i tak dalej. więc tego mi się już nie wmówi XD
ale owszem...dla wielu ludzi, o ile nie większości, to błędne koło. i to jest po prostu smutne.
a, czyli już od harmideru odwykłaś?XD to ja ten domowy harmider, jak wrócę z takiego sporadycznego "sam na sam" kocham. ale znowuż- wiem, o co chodzi xD
no, sensu czasem tutaj brakuje XD mądrości też XD
no wiesz, na Tobie na przykład nie robi to wrażenia, na mnie też nie, ale istnieją z pewnością ludzie, którzy chcą być tacy jak ktoś sobie to wymyślił :P
Usuńto w jakich ludzi wierzysz, w takim razie? XD jestem niezwykle ciekawa! :D
inaczej by było gdyby chcieli uwierzyć, że można inaczej żyć, ale oni się boją zmian..
rany boskie, co ja tak dzisiaj od parady gadam :P wiem co chcę napisać a piszę zupełnie coś innego. chyba nie odwykłam, ale po prostu przyzwyczajam się łatwo do czegoś innego, i później jak wracam, to tak jakoś... inaczej mi :P pasowałoby chyba mi już na dzisiaj zamilknąć :D
wiara w siebie na najwyższym poziomie :D
owszem, tych ludzi widać pełno dookoła. ale to nic dziwnego-wszystkimi nami jakoś kieruje instynkt stadny, a stado szuka przewodnika...chodzi mi o to, że takie podążanie być może jest nawet bardziej "ludzkie" niż ten cały opiewany nieraz indywidualizm?
Usuńmi to nie przeszkadza, w sensie, jak napiszesz tak że nie zrozumiem, to zawsze można właśnie wyjaśnić:) także tego:)
rozumiem. już dotyczy ciebie bardziej inna przestrzeń, że tak to po swojemu ujmę:)
a i owszem XD
no okej, jest ten instynkt stadny, ale dlaczego on zwykłe rozumowanie przysłania? to mnie dziwi, że ludzie nieraz wiedzą, że robią źle, ale tego nie zmieniają, tylko dalej brną za kimś, zamiast podejmować własne decyzje. masz rację, ale kurde... czy to już nie jest przesada? że ludzie coraz bardziej przypominają jeden drugiego, wszyscy są jednakowi, bo idą za nimi, bo nie chcą być sami dla siebie, tylko ich sensem jest to by być dla KOGOŚ...
Usuńpostaram się już gadać z sensem, dzięki :-) ooo, kurde, dobrze mówisz :D
trochę więcej jej na pewno by nie zaszkodziło :D
bo rozumowanie wymaga wysiłku. a wielu ludziom się ..nie chce. nie masz czasem takiego przebłysku, idiotycznego przebłysku, że może by jednak pójść na łatwiznę, też zacząć beczeć jak reszta owiec? że po co to całe wysilanie? właściwie- złe i dobre istnieje tutaj chyba tylko w indywidualnym kontekście. bo wszystko ma jakieś konsekwencje.
Usuńczasem mi się zdarzy dobrze prawić XD
mam, kurczę, chyba każdy czasem ma :) ale mam też myśl, że nie chcę być taka jak wszyscy, i to mi daje powera. a jak nie daje, to leżę i się wkurwiam na siebie, że co ze mną nie tak! wszystko ma swoje konsekwencje, ale nieraz da się uniknąć tych poważniejszych, wybierając coś innego.
Usuńjest postęp, oby tak dalej XD
rozumiem o o chodzi:)
Usuńcoraz lepiej, coraz lepiej XD
Boimy się zostać sami ze sobą...hmm...ja akurat tego nie rozumiem, ponieważ jestem osobą, która MUSI mieć za wszelką cenę odrobinę siebie samej tylko dla siebie. Bez ludzi, bez dźwięków, wszystko wtedy przytłacza. Natomiast samotność, to dla mnie zupełnie co innego. W samotności łaknę kontaktu z kimś, z czymś, z tymi irytującymi dźwiękami nawet. Ale tego wówczas nie ma. I to jest ta dziura w sercu, kiedy wiesz, że aby normalnie funkcjonować, musisz ją "zalepić', a tu klops...nie ma czym.
OdpowiedzUsuńPS: Czekam na Twoje drugie oblicze! ;)
a tam pisałaś, że byś się bała XD w sensie, pod tamtym postem, ale ja chyba coś źle zrozumiałem w takim razie XD
Usuńwłaśnie o to chodzi, o to rozróżnienie, bycia samemu dla siebie, a bycia samotnym. ja mam wrażenie, że ludzie za często gubią tą różnicę.
i zawsze jest czym. tylko szuka trzeba czasem hm...bardziej uparcie:)
spoko, Dwie-twarze znudził się tą monotonią smęcenia XD rzuć monetą XD
A tak, napisałam, ale to chodziło o swoje duchy i tu ja Ciebie nie zrozumiałam, bo Tobie zapewne chodziło o siebie samego, a ja wzięłam to dosłownie. Cóż...górę wzięły moje doświadczenia paranormalne :P Zdarzało mi się być samej z "moimi" duchami, ale były na tyle "moje", że dzięki mnie również chyba zaznały spokoju, bo odeszły.
UsuńJestem miszczem interpretacji! xD
Nie mam monety przy sobie, a nie chcę mi się wstawać spod ciepłej kołdry. Niech orzełek będzie tym "jajcarzem", a Ty sobie tam rzuć i napiszesz co poczytamy następnym razem :>
a, to już rozumiem o co chodzi, ok, nieporozumienie wszelkie wyjaśnione:)
Usuńi dosłownie też brać można. pamiętaj, jestem szamanem, nic co "dziwne" nie jest mi obce:)
ale tym razem to nie było to po prostu;)
yup, miszcz nad miszczami xD
wiesz, to wena najść musi, coś się musi zdarzyć, co uruchomi mi lawinę w głowie no. moneta w sumie..też może być niezłą inspiracją XD
Jak jesteś szamanem, to poproszę Cię o odpędzenie tych moich duchów jak wrócą :>
UsuńMasz naprawdę nieograniczoną wyobraźnię, jeśli moneta Cię zainspiruje...chociaż może każdy tak ma, ale nie każdy umie z tego korzystać...
spoko, polecam się:)
Usuńmoneta, ze swoim znaczeniem symbolicznym akurat trudną rzeczą nie jest. w sensie..można do niej miliony skojarzeń dorobić, zdecydowanie!
Ja tam piszę posty o życiu - jakbym się przerzuciła na symbolikę, to już bym nie była sobą. Na szczęście jest komu i o tym pisać...:>
Usuńjakby wszyscy to samo pisali, to by po prostu nudno było, ot co. także tego...niech każdy swojego podwórka pilnuje XD
UsuńDlatego nigdy nie ośmielę się powiedzieć, że jestem niekochana. Jak słyszę ten frazes z ust różnych osób, mam ochotę nimi potrząsnąć. Bo kochanym się jest przede wszystkim przez swoich bliskich, to najważniejsze, a tak często o tym zapominamy. Mnie brakuje specyficznego rodzaju miłości. Ktoś kiedyś powiedział, że mogłabym się zadowolić miłością rodziny i wreszcie zamknąć, ale wiadomo, że człowiek jest "nienasycony niczym wilk" i ciągle chce doznawać czegoś nowego. Taka nasza natura. Poza tym bliskich mam jak miałam, ale z racji swojej depresji poczułam się samotna w ich towarzystwie nawet. Nie potrafili i nie potrafią prawidłowo reagować ciągle by kopniaki dawali motywujące. Pamiętam, jak byłam mentalnie posiniaczona przez to i zamiast wzmocniona, jeszcze bardziej zapłakana. Byłam samotna, ale nie sama - dokładnie.
OdpowiedzUsuńCo do śmierci: dla mnie jest to wciąż temat trudny, bo mało miałam z nią do czynienia, ale za to jeden z tych epizodów był naprawdę tragiczny, a wobec tego traumatyczny.
Cieszę się, że wróciłeś z nowymi siłami :))
a wiesz....są osoby, które nigdy nie były kochane, też w tym kontekście...znaczy, to są skrajności, ja wiem, ale skrajności, które mogą się zdarzyć. z tym, że ja wierzę też w inną miłość, która dotyczy każdego;)
Usuńi jasne, też o to chodzi- potrzebujemy różnych obliczy miłości, jesteśmy żarłoczni, bo chcemy odczuwać na wiele sposobów. tylko czasem no...nie wszystko naraz. trzeba się czasem uzbroić w cierpliwość tak, wiem, to nie jest łatwe i tak dalej, to męczy, irytuje...ale co innego nieraz nam zostaje?
po prostu potrzebowałaś czegoś innego, innego rodzaju troski, rozumiem jak najbardziej. można powiedzieć ... " nie dogadaliście się", to, co zawsze działało dało inny efekt. szkoda, że czasem tak wychodzi. chcemy dobrze, a jeszcze kopiemy leżącego...ale można to naprawić, prawda? znaczy, póki nie dojdzie do pewnej granicy...chyba można?
zatem trudno ją oswoić?
Nie lubię Cię za to, że właśnie wywołałeś u dwudziestoletniego chłopa łzy. Idę zrobić coś z tymi oczami, bo przeciekają, niech je cholera!
OdpowiedzUsuńum...przepraszam?
UsuńSłusznie, ale wybaczam. Po prostu ten pies skojarzył mi się z moim zmarłym pupilem i cóż...
Usuńrozumiem. więc jeszcze raz, przepraszam.
UsuńMi właśnie podobasz się taki otwarty, szczery (mam nadzieję), trochę liryczny. Dostrzegasz to, czego nie widzi nikt inny. Jest to w jakimś stopniu urocze i wyjątkowe.
OdpowiedzUsuńJa także muszę odpocząć od wszystkiego. Pobyć sama ze sobą. Jest to trudny dla mnie czas. Uczę się niejako żyć od nowa. Nie wiem ile czeka mnie jeszcze takich początków, trochę się nawet tego boję, że kiedyś nie podołam temu.Nie podniosę się (zresztą ile razy można się podnosić?). Może te limity nie istnieją. A my sami sobie jesteśmy granicą. Nie wiem.
Zaskakujesz mnie. Dużo piszesz, ale odnoszę wrażenie, że dobrze się Ciebie słucha (czyta). Przynajmniej mi sprawia to jakąś przyjemność. W sumie zastanawiałam się co się z Tobą dzieje, gdyż dawno Cię tu nie było.
Życzę Ci, żeby ten czas był dobry (lepszy).
Ściskam!
um...dziękuję:) czy coś:)
Usuńczasem musi być może właśnie trudno, żeby potem mogło być, jak to mawiają, pięknie. czasem trzeba najpierw brodzić w bagnie, żeby dojść do czystej wody. niestety, nikt nie sprawi, że będzie łatwo, tylko my sami możemy dojść do pewnych rzeczy.
widzisz, ja wierzę, że człowiek, jeśli mu się nieraz pomoże, gdy się zmęczy na swojej drodze, wszystkiemu podoła. że nie ma dla niego właśnie rzeczy, po których podnieść się nie potrafi...jeśli tylko znajdzie swoje lekarstwa, swoje egzorcyzmy na demony. jasne, znowuż- nie jest to łatwe. ale nie niemożliwe. i ile razy się nie upada, tyle siły można znaleźć, żeby się podnieść. zresztą, jakimi ludźmi bylibyśmy bez upadków? właśnie dla mnie limity, w osobistym kontekście siły, wytrwałości- nie muszą istnieć.
i cóż, to miłe:)
i wzajemnie. dużo siły i wytrwałości właśnie życzę, w przestrzeń wysyłam dobre myśli:) łap!
Myślę, że czasem potrzeba oderwania się od rzeczywistości i pobycia sam na sam.
OdpowiedzUsuńotóż to:)
UsuńMi to pomaga. Chociaż niektórzy wolą mieć zawsze kogoś obok.
Usuńno, to już rzecz indywidualnych potrzeb właśnie:)
UsuńA mnie mówią, że tylko jak sama jestem z własnymi myślami, nie grozi światu wojna werbalna, i populacja może czuć się bezpieczna XD
OdpowiedzUsuńniebezpieczna kobieta! XD
UsuńTeż czasami potrzebuję odciąć się od wszystkiego i pomyśleć w spokoju, zwykle w nocy nachodzi mnie na przemyślenia odnośnie wszystkiego co chodzi mi po głowie. :) Dobrze się tak zatrzymać, zastanowić nad życiem. :) Też uważam że zwierzę rozumie i czuje. Ludzie mogą odejść, bo wiecznie im się coś nie podoba, a zwierzę zawsze przy nas zostanie. Być może w niektórych przypadkach to trochę naiwne na przykład ze strony psów, że są tak łatwowierne wobec ludzi, a oni mogą im zrobić krzywdę. Czasami będąc w gronie dużej ilości osób można być samotnym, odczuwam też momentami coś takiego. Odnośnie takich wywodów i przemyśleń, zawsze wpływa to na nas dobrze, ja jestem takiego zdania. :)
OdpowiedzUsuńno sprzyja akurat wielu rozważaniom. ma w sobie pewnego rodzaju magię.
Usuńto prawda. zwierzę kocha często...intensywniej. mniej wymaga, oczekuje cudowna bezinteresowność, której bardzo często nie doceniamy niestety.
i pomaga, bo wylać myśli uporządkować jakoś trzeba:)
zazdroszczę Ci tego oderwania się od codzienności. też by mi się przydało, ale pojawia się przykry paradoks: nie mam czasu. nie mam czasu być sama - nie samotna. czasem przeszkadza mi ten tlum ludzi, który mnie otacza. tlumy na uczelni, tłumy na peronie, tłumy w pociągu. i dom pełen kochających ludzi. ale czasami mam ochotę trzasnąć drzwiami w poszukiwaniu swojego kąta.
OdpowiedzUsuńwięc mam nadzieję, że jednak czas na to się pojawi. ja nadal się martwię, że ty się przemęczysz, wiesz?
Usuńale właśnie, każdy takiego swojego kąta potrzebuje, tego sam na sam bo i kota na śmierć można zagłaskać...naprawdę, mam nadzieję, że odetchniesz jakoś.
w sumie nie jest tak źle :) miałam robić rysunek na zamówienie, ale postanowiłam postawić dzisiaj na siebie i tak kursuję po tych blogach, zwinięta pod kocem w ciemnym pokoju a za oknem leje tak, że chyba zaraz je zasłonię :P
Usuńja najchętniej wybyłabym w okolice Krakowa. do mojej przyjaciółki (swoją drogą poznanej dawno temu na blogu). tamto inne powietrze, inni ludzie i inne otoczenie pomogło mi się regenerować. nie byłabym tam ani sama, ani samotna, ale odseparowana od ludzi, na których nie mam ochoty patrzeć i których obecnośc mnie przytłacza.
rozumiem, stawiamy na relaks tej niedzieli. i słusznie:)
Usuńbo czasem niektórych niestety za dużo, a innych za mało. trudno w życiu nieraz zachować prawidłowe proporcje.
Masz rację, dużo zależy od nas samych, od naszego nastawienia, podejścia do sprawy, sposobu myślenia. Jeśli chodzi o mnie to ja od zawsze spędzałam dużo czasu z samą sobą - lubiłam pisać/zastanawiać się/analizować - różne sytuacje/ swoje życie. I czasami dziwiło mnie to jak ktoś odpowiadał, że on nie wie jaki jest, że on nie wie co lubi. Myślałam - jak można tego nie wiedzieć? I wtedy zorientowałam się, że niektórzy faktycznie nie chcą myśleć o tym, co się w ich życiu dzieje, nie lubią być sami, bo wtedy za dużo myśli przychodzi im do głowy, które wolą od siebie odepchnąć. Ale czasami jest to potrzebne - ten czas, dzięki któremu zaczynamy wiele rzeczy rozumieć, dzięki któremu coś nowego dostrzegamy i dzięki czemu możemy coś zmienić w swoim postępowaniu..
OdpowiedzUsuńwłaśnie o to też chodzi, czego każdy indywidualnie potrzebuje. nie można np. zmusić tego, co ucieka przed własnymi myślami, żeby był sam i tak stawiał im czoła. bo to nie jego metoda, nie jego zabawki i tak dalej:) ważne, to samemu wiedzieć, czego się chce, czego się potrzebuje, znaleźć właśnie swoje sposoby.
UsuńJa lubię takie notki jak ta. Wiedziałam, że jak wrócisz, to napiszesz coś, co i dla mnie będzie pociechą. Tylko jak zwykle napisałeś tego tyle, że sama nie wiem od czego zacząć. :P
OdpowiedzUsuńMoże najpierw od tego, że myślałam zawsze, że poczucie samotności to coś, co nie dotyka każdego człowieka. Myślałam, że to przypadłość ludzi odrzuconych, może nawet w czymś złych. Ale sam fakt, że każdy czasem czuje się samotny, trochę tą naszą dziurę pod sercem zalepia.
Czy ta dziura pod sercem z czasem się powiększa? Ciężko mi stwierdzić. Na obecnym etapie swojego życia, trochę się z tym zgadzam. Mam wspaniałego chłopaka, ale brakuje mi przyjaciółki. Jej odejście bardzo powiększyło tą dziurę. Nie wiem czy ktoś ją kiedyś zalepi. Czy przez dłuższy czas będzie ona mniejsza. Czy na starość też będę tak samotna.
Kolejna myśl jaka przyszła mi do głowy to taka, że czasem, jedynym sposobem aby się pozbyć uczucia samotności trzeba po prostu zostać samemu. Jakoś zaakceptować swoje własne towarzystwo i niczyje inne.
Co do pieska - podziwiam odwagę. Ja może dałabym jedzenie, ale bałabym się podejść. Jakkolwiek by nie skomlał. Ale... nigdy nie byłam w takiej sytuacji.
Na koniec - skąd wiesz które narządy po kolej padają podczas umierania? :P
hm, to chyba mogę się cieszyć, w sensie tej pociechy;)
Usuńhm, coś w tym jest. to może być jakoś "leczące", to, że każdy samotności doznaje. może też przez to, że to mobilizuje do tego, żeby choć trochę tę samotność u innych leczyć, a przez to i u siebie? w sensie...może łatwiej przez to być dla kogoś? tak mi się nasunęło po prostu.
i właśnie nie tkwimy w tym sami. paradoksalnie pocieszające, nawet bardzo.
właśnie- zabrakło jakiejś osoby, ważnej i dlatego się dziurę bardziej odczuwa. bo masz aspekt jednego rodzaju miłości- mężczyznę, którego kochasz i który ciebie kocha, masz rodzinę..ale tej miłości potrzebujemy więcej, innych rodzajów. tej przyjacielskiej też właśnie, zwłaszcza, że się ją miało, a potem straciło. brak musi być dokuczliwy.
i cóż...czas pokaże. ja życzę ci z całego serca, żeby ktoś to rozdarcie załatał. był dla ciebie w ten bliski, przyjacielski sposób. i wierzę, że to możliwe:) różnych ludzi jeszcze się w życiu spotka, prawda?:)
no właśnie dlatego ja musiałem być sam dla siebie przez parę dni.
hm...nie patrzyłem na to jak na jakąś odwagę, nie wiem.
to po prostu biologiczne umieranie, można o tym przeczytać w książkach medycznych:) fizjologia, związana z zapotrzebowaniem na tlen i partiami mózgu, które po kolei obumierają w określonej kolejności, jeśli to nie jest nie wiem, śmierć przez dziurę w mózgu dajmy na to w płacie skroniowym odpowiedzialnym za słuch. po prostu zazwyczaj jest to w takiej kolejności.
Tak tak, myśl, że każdy czasem czuje się samotny pomaga napisać do kogoś, wyciągnąć pierwszy rękę. I przede wszystkim wtedy to uczucie jest bardziej normalne, nie czujesz się jak ktoś kto ma problemy ze sobą ;)
UsuńTak, to prawda, wciąż poznaje nowe osoby, ale nie wiem czy na tyle co już przeżyłam będę potrafiła obdarzyć kogokolwiek takim zaufaniem. Mam koleżanki, którym się zwierzam i w ogóle, ale z żadną nie umówię się na piwo o północy. Nie wiem jak to określić. To była specyficzna przyjaźń. Dostarczała mi tego, czego brakuje mi w innych ludziach. Spontaniczności i szaleństwa.
No proszę. Nie wiedziałam, że śmierć jest do tego stopnia zbadana. Mimo to chyba jeszcze nie będę sięgać po tego typu literaturę. Zajrzę do niej ukradkiem na emeryturze, by mniej się bać :P
otóż to:) nie jesteśmy cóż..takimi wielkimi "dziwakami" wówczas:)
Usuńrozumiem o co chodzi, o jaki rodzaj cóż..zadry. można to chyba tak nazwać. trudno odbudować w sobie samym umiejętność zaufania...ale to nie jest niemożliwe. czasem trzeba właśnie pośród tych wielu trafić na odpowiedniego człowieka:) i cóż...pewne rzeczy się nie powtórzą. ale mogą nastać lepsze, czyż nie?:)
ano jest. raczej fizjologiznie nie jest czymś...wielce tajemniczym. i rozumiem, nie każdy chce o tym czytać etc XD
Jeśli nie zaczniemy od siebie, swojego nastawienia to nic się nie zmieni. Nikt nam nie pomoże. I nawet osoba, która będzie chciała poprowadzić nas za rękę nie ruszy nas z miejsca. Bo człowiekowi nie można na siłę pomóc ani go zmienić.
OdpowiedzUsuńPiękne to co piszesz. Z drugiej strony smutne i przerażające. Ale może tylko mi się tak wydaje?
Czarna dziura mnie pochłania. Chyba nie potrafię nas nią zapanować.
właśnie o to chodzi. może najpierw zawsze musimy mieć spokój w sobie. dopiero potem możemy dać coś światu od sobie. w sensie...tylko my sami sobie naprawdę pomożemy- ale nie wykluczam, że ktoś może nas po prostu naprowadzić:)
Usuńto twoje odczucia:)
mi się wydaje, że każdy potrafi...tylko to nie jest takie łatwe. w ogóle zorientować się- nie jest łatwo.
ile ja bym dała za takie ciepło... nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
OdpowiedzUsuńhm...nie pamiętam już w sumie chyba, jak to jest naprawdę marznąć...więc nie, nie wiem, nawet po sobie.
Usuń