Jeden
Jestem
zmęczony. Noszę na sobie ślady wszystkich minionych wojen. Już
nie wiem, o co tu chodzi.
Nienawidzę przecinków. Zresztą nie cierpię wszelkich znaków cholernych interpunkcyjnych, bo zawsze pojawiają się nie w porę. Inaczej w słowie pomyślanym, inaczej w powiedzianym, inaczej
w napisanym dziś, inaczej jutro, inaczej trochę później. Interpunkcja jest jak biopsja. Przeżera się
do samego szpiku, do samego dna i nigdy nie ma dosyć, nigdy się nie męczy tak jak ja czytając po
raz setny tę samą książkę, którą uważam za najgłupszą z głupich, ale czytam pod wpływem tak zwanego wewnętrznego imperatywu. Tracę na nią cenne godziny, które mi pozostały na ostateczne zmarnowanie życia. Czytam, chociaż wiem, że kiedy skończę, kiedy przepłyną ostatnie litery ostatniego zdania, kiedy wybrzmi ostatnia fraza, będę nieskończenie bardziej zmęczony niż w chwili rozpoczynania lektury i na pewno pogrążony w rozpaczy i na pewno zanurzony w poczuciu niesmaku i jakiejś ze wszech miar fundamentalnej klęski. Kolejną noc zmarnotrawię upiornie, a później tylko wyrzuty głupiego sumienia będą mnie ścigać i moje palce mniej śmiało przemierzą senny werbel klawiatury. Tak się stanie.
Nienawidzę przecinków. Zresztą nie cierpię wszelkich znaków cholernych interpunkcyjnych, bo zawsze pojawiają się nie w porę. Inaczej w słowie pomyślanym, inaczej w powiedzianym, inaczej
w napisanym dziś, inaczej jutro, inaczej trochę później. Interpunkcja jest jak biopsja. Przeżera się
do samego szpiku, do samego dna i nigdy nie ma dosyć, nigdy się nie męczy tak jak ja czytając po
raz setny tę samą książkę, którą uważam za najgłupszą z głupich, ale czytam pod wpływem tak zwanego wewnętrznego imperatywu. Tracę na nią cenne godziny, które mi pozostały na ostateczne zmarnowanie życia. Czytam, chociaż wiem, że kiedy skończę, kiedy przepłyną ostatnie litery ostatniego zdania, kiedy wybrzmi ostatnia fraza, będę nieskończenie bardziej zmęczony niż w chwili rozpoczynania lektury i na pewno pogrążony w rozpaczy i na pewno zanurzony w poczuciu niesmaku i jakiejś ze wszech miar fundamentalnej klęski. Kolejną noc zmarnotrawię upiornie, a później tylko wyrzuty głupiego sumienia będą mnie ścigać i moje palce mniej śmiało przemierzą senny werbel klawiatury. Tak się stanie.
To
nieuniknione. Nienawidzę interpunkcji, bo wybija mi słowa z rytmu,
który jest nadany im apriorycznie i te wszystkie kropki, przecinki i
cała reszta śmiesznych żołnierzyków bezcześci moje myśli i
niesie je w jakąś nieruchomą, albo raczej nazbyt ruchomą noc,
bezbrzeżną, melodramatyczną ciemność i z każdą chwilą coraz
bardziej pewny jestem, że aby moja historia i jakakolwiek historia
zyskała sens, powinienem radykalnie i nieodwołalnie pozbyć się
ich, zabić, unicestwić tę piekielną armię. Niech już mi nie
przeszkadza myśleć, pisać i mówić, niech zniknie, niech
przedostanie się pod inne pióra i tam miesza, a ode mnie
wara.
Drugi
Drugi
Długo
nie piłem. I nic. Wypiękniałem choć stałem się jeszcze bardziej
obrzydliwym. Dla samego siebie, ale to nic, bo wypiękniałem. Tak.
Nasze ciało jest świątynią. Trzeba je czcić. Modlić się do
niego. Więc się módlcie. Jeśli wola. Ja nie będę. Próbowałem.
Chciałem. Nie chcę. Moje ciało jest tylko echem. I zdrajcą. Nie
przemawia do mnie imionami piękna i jasności. Ani dobra. Ani
blasku. Wypowiada tylko jedno imię. Wypromienia. Nie moje. Ale i
nieobce. Niepojęte. Zaklęte. Imię dawne. Od którego nigdy nie
ucieknę. Chociaż tak bardzo pragnąłem uciec. Nie ucieknę. Nie.
Nie ma takich miejsc. Tak odległych galaktyk. Nie ma.
Trzeci
Dawne pocałunki. Dawna magia. Jeszcze teraz tak bliska. Wystarczy zasnąć. Zasypiam. Ale wtedy otwierają się studnie. Te wdowy samotne głębinnie. Te wdowy smutne i czyhające na każdego, kto mógłby podzielić ich rozpacz. Swoim smutkiem. Kamienne żony, zaklęte na zawsze w marmur przechodniów obojętnych, kruchych, przełamanych jak opłatek. Lecz nie w porę. Nigdy nie w porę.
Czwarty
-Kim jesteś?
-Słucham?
-Kim jesteś? Hetero-, homo-, ktoś-?
-Jestem..
-Nie wiesz? Nie wiesz, czy jesteś Pan czy Pani Nikt?
-Nikt?
-Tak. Pan czy Pani? Powiedz..
-Jestem.. Ja jestem.. Pan. Pan Nikt. Tak. Pan Nikt. Właśnie. Teraz mnie słychać? Ja jestem Pan Nikt. I ja wam opowiem.
Piąty
Wewnętrzna ciemność jest zawsze duszna, zgubna i pełna demonów. Oczom otwartym w ciemność nocy często objawiają się aniołowie.
Szósty
Jeszcze jej nie widział, a już wiedział, że śpiewa. Jeszcze nie słyszał, a już dobiegał do niego aksamitny poszum powietrza wokół jej drobnej postaci. Echo jej śmiechu i jej świetlistego głosu. Śpiewu, który był czymś o wiele czystszym niż najjaśniejsza i najwznioślejsza z pieśni. Śpiewu wywyższonego ponad istotę, z której ust płynął. Patrzył i widział i słyszał skrzydła wszystkich aniołów w dniu stworzenia. I promieniał przed nim uśmiech Boga jak orzeł wśród śniegów górskich grani. Wolność, myślał. Oto staje się wolność.
Siódmy
W tamtym śnie jedynie półksiężyc lampki rozświetlał półmrok pokoju. Siedział z małym lusterkiem w dłoniach i próbował wyrwać wyjątkowo wredny, twardy i kujący włos, który szpecił mu brodę. Nagle: jest! Nareszcie trzyma go pomiędzy szczypcami pęsety i ciągnie, ciągnie, wydobywa z ciała. Ale włos się nie kończy. Wydłuża się w nieskończoność, wybiega z jądra skóry, jak szew scalający twarz z resztą ciała. Czuje, jak splot walczy o drogę na powierzchnię, jak nitka po nitce demon włosa wydobywa się na wolność i oddycha, oddycha w upojeniu. Pierwsza jest ulga, że to już, że znowu broda nieskalana, zachwycająca, apollińska. Potem na dywan opada wielka różowo lśniąca chusta. Nagły ból oczu. Trzeba je natychmiast przemyć, przetrzeć, uzdrowić. Ból nie do zniesienia. Próbuje mrugać, ale powieki gdzieś umknęły i nie można ich poczuć. Co się dzieje? W panice pochyla się nad muślinem migotliwie spoczywającym na kwiatach dywanu. Chce dotknąć, cofa dłoń.. Już wie. Już rozumie. Przez upiorniejący ból obnażonych oczu, dopada wyłącznika lampy i kryje się w kojących ciemnościach. Powoli opada na oparcie sofy. Nieruchomieje. Otwiera do krzyku to, co pozostało z jego ust. Wie. Wie na pewno. U jego stóp spoczywa nieopatrznie odpruta twarz. Jego twarz, którą sam pozbawił przyczepności. Nie dotknie jej, nie zdoła. Nie podniesie rąk do krwawej masy, którą teraz nosi. Chciałby zamknąć oczy, ukryć się w idealnej czerni. Nie może. To sen, szepcze to przecież tylko koszmarny sen. Zaraz minie. Minie..
Budzi go własny skowyt. Potem jest Luna i mrok odchodzi.
Trzeci
Dawne pocałunki. Dawna magia. Jeszcze teraz tak bliska. Wystarczy zasnąć. Zasypiam. Ale wtedy otwierają się studnie. Te wdowy samotne głębinnie. Te wdowy smutne i czyhające na każdego, kto mógłby podzielić ich rozpacz. Swoim smutkiem. Kamienne żony, zaklęte na zawsze w marmur przechodniów obojętnych, kruchych, przełamanych jak opłatek. Lecz nie w porę. Nigdy nie w porę.
Czwarty
-Kim jesteś?
-Słucham?
-Kim jesteś? Hetero-, homo-, ktoś-?
-Jestem..
-Nie wiesz? Nie wiesz, czy jesteś Pan czy Pani Nikt?
-Nikt?
-Tak. Pan czy Pani? Powiedz..
-Jestem.. Ja jestem.. Pan. Pan Nikt. Tak. Pan Nikt. Właśnie. Teraz mnie słychać? Ja jestem Pan Nikt. I ja wam opowiem.
Piąty
Wewnętrzna ciemność jest zawsze duszna, zgubna i pełna demonów. Oczom otwartym w ciemność nocy często objawiają się aniołowie.
Szósty
Jeszcze jej nie widział, a już wiedział, że śpiewa. Jeszcze nie słyszał, a już dobiegał do niego aksamitny poszum powietrza wokół jej drobnej postaci. Echo jej śmiechu i jej świetlistego głosu. Śpiewu, który był czymś o wiele czystszym niż najjaśniejsza i najwznioślejsza z pieśni. Śpiewu wywyższonego ponad istotę, z której ust płynął. Patrzył i widział i słyszał skrzydła wszystkich aniołów w dniu stworzenia. I promieniał przed nim uśmiech Boga jak orzeł wśród śniegów górskich grani. Wolność, myślał. Oto staje się wolność.
Siódmy
W tamtym śnie jedynie półksiężyc lampki rozświetlał półmrok pokoju. Siedział z małym lusterkiem w dłoniach i próbował wyrwać wyjątkowo wredny, twardy i kujący włos, który szpecił mu brodę. Nagle: jest! Nareszcie trzyma go pomiędzy szczypcami pęsety i ciągnie, ciągnie, wydobywa z ciała. Ale włos się nie kończy. Wydłuża się w nieskończoność, wybiega z jądra skóry, jak szew scalający twarz z resztą ciała. Czuje, jak splot walczy o drogę na powierzchnię, jak nitka po nitce demon włosa wydobywa się na wolność i oddycha, oddycha w upojeniu. Pierwsza jest ulga, że to już, że znowu broda nieskalana, zachwycająca, apollińska. Potem na dywan opada wielka różowo lśniąca chusta. Nagły ból oczu. Trzeba je natychmiast przemyć, przetrzeć, uzdrowić. Ból nie do zniesienia. Próbuje mrugać, ale powieki gdzieś umknęły i nie można ich poczuć. Co się dzieje? W panice pochyla się nad muślinem migotliwie spoczywającym na kwiatach dywanu. Chce dotknąć, cofa dłoń.. Już wie. Już rozumie. Przez upiorniejący ból obnażonych oczu, dopada wyłącznika lampy i kryje się w kojących ciemnościach. Powoli opada na oparcie sofy. Nieruchomieje. Otwiera do krzyku to, co pozostało z jego ust. Wie. Wie na pewno. U jego stóp spoczywa nieopatrznie odpruta twarz. Jego twarz, którą sam pozbawił przyczepności. Nie dotknie jej, nie zdoła. Nie podniesie rąk do krwawej masy, którą teraz nosi. Chciałby zamknąć oczy, ukryć się w idealnej czerni. Nie może. To sen, szepcze to przecież tylko koszmarny sen. Zaraz minie. Minie..
Budzi go własny skowyt. Potem jest Luna i mrok odchodzi.
Tak,
chciałem ulotnić się na jakiś czas, przez swoje chore wizje,
swoje fanaberie dziecinne całkiem. Choć,
to nie jest główny powód. Ale jak widać, bez pisania tutaj
chwilowo nie potrafię wytrzymać. To mój azyl, dzięki któremu nie
męczę każdego człowieka z osobna. Dzięki któremu mogę oddalić
się do swojej jaskini i przemyśleć wszystko po swojemu, na
spokojnie. A potem wyjść i i wyciągnąć do kogoś rękę. Do
tego, kto mi ją w jaskrawym, oślepiającym świetle po prostu poda.
Możliwe,
że jestem winien tu pewne wyjaśnienia. Jak się okazało, więcej
ludzi się przejmuje tym, co tu piszę, niż sądziłem. Dlatego
czasem mam wrażenie, że pisać nie powinienem. Też nie tu. Tak
samo, jak mam czasami wrażenie, że powinienem zniknąć z życia
pewnych ludzi, bo za bardzo się mną przejmują. Moją dziecinadą.
A
więc musiałem odpocząć na pewien czas od tego miejsce, co jak
widać, nie wychodzi mi za bardzo. Chciałem zniknąć nawet na
dobre, bo za jego pośrednictwem też być może, w jakiś sposób
zraniłem ważną dla mnie osobę. W ułamku też przez to. Bo przez
te słowa, które tu nieraz zapisuję, być może dla wielu staję
się iluzją. Bo te słowa, na ekranie, to tylko spora część mnie.
A nie całość.
Tu
nie widać, jak nieraz marudzę i mam pretensje do całego świata,
że nikt nie kupił pomidorów. Tu nie widać jak nieraz irytuję się
też na ludzi, nie tylko ich uwielbiam. Bo nie piszę o tym, bo po
co. Bo to nieistotne, jaką kawę rano właśnie wypiłem na co mi
zwrócił ktoś uwagę. Ten blog to tylko część mnie, nie całość
i o tym też niektórzy zapominają.
Bo
mam wrażenie, że prze te słowa wyłania się nieraz wyidealizowany
obraz, ile razy bym też nie pisał, że jestem momentami cholernie
słabym, złym człowiekiem- nikt mi już nie chce wierzyć.
A
ja sam zacząłem się gubić powoli w tym, kim jestem. Gubić przez
jedną, najgorszą sytuację i parę innych. Bo z jednego zrodziła
się cała lawina. Zacząłem więc gubić się przez nadmiary słów
i ich niedobory, przez swoje emocje. Przez to jak widzą mnie inni, a
jak ja widzę siebie. Najcięższe pytanie- kim ja właściwie kurwa
jestem. Zadane po raz kolejny w życiu, trafiło na moment wielkiego
zmęczenia. Zmęczenia wszystkim po kolei, bo nie ukrywajmy, to nie
jest najlepszy moment w moim życiu. Moment poczucia bezsilności i
zmuszania się do cierpliwości w wielu kwestiach, tak po prostu
zdrowotnie. Moment, w którym mówią ci "nie denerwuj się, to
ci szkodzi na serce". No jak się kurwa nieraz nie denerwować?
Przestałem
w tym wszystkim wiedzieć, kim jestem. Kim chciałem być, a kim się
stałem? Czy sam sobie nie wmawiam pewnych rzeczy? Czy nie wmówiono
mi innych rzeczy kiedyś? Mój stały ląd, pewności siebie, zalały
wody oceanu, wszedłem na zbyt wysoką górę i moje serce osłabło,
gdy skończył mi się tlen.
Pomyślałem
o tym, czego jestem pewien.
Wiem
po prostu, że nienawidzę ranić ludzi. Zawsze sam wolę przyjmować
ciosy na siebie, niż komuś je zadawać, co wiąże się z pewnym
demonem, który mówi mi, że będę tak samo zadawał rany jak kości
z których powstałem. Jak mój ojciec, który zadał niejeden cios i
zostawił bliznę. Zresztą, nie tylko przecież mi. A ja nigdy nie
chciałem. Nawet obiecałem sobie, że tego nie zrobię. A to
obietnica, której nie można dotrzymać. Dlatego boli w dwójnasób.
Nienawidzę więc ranić ludzi, czasem przeradza się to w obsesję.
Nienawidzę więc ranić ludzi, czasem przeradza się to w obsesję.
Nie
uznaję dobra i zła, to wszystko jest dla mnie relatywne, ale mimo
wszystko dążę do ideału ze swojej głowy, co bywa zgubne.
Jednocześnie,
wiem o sobie tyle, że z wieloma rzeczami muszę poradzić sobie sam.
I że mam w sobie tyle siły i doświadczenia, że bez problemu już
sobie nawet z dawnymi demonami poradzę.
Choć
wpadam nieraz w stany histeryczne, nieraz wręcz dostaję ataków
paniki bo jedna tama pękła, bo przez to, że okazuję się
skurwysynem, inne demony zrywają się ze smyczy, muszę radzić
sobie sam. Znam siebie i nie chcę nigdy nikogo w to plątać. A to
też nie zawsze wychodzi.
Zawsze
wiem, że sobie poradzę, ale w momencie paniki łapię się
wszystkiego, każdego, kogo uważam za człowieka, którego
potrzebuję. Miejsca, które jak mniemam, może mi pomóc.
Dlatego,
mimo że potrzebowałem pisania tutaj, wyłączyłem wszelkie
komentarze. Dlatego było mi głupio przed kimś, przed kim się ze
swoim stanem histerycznym wysypałem, dlatego przed innymi udawałem,
że naprawdę, nic ale to nic się nie stało, Póki było można,
udawałem. Ale, to nie zawsze wychodzi jak to widać w praktyce. Tak
samo jak chęć nieranienia.
To
kolejny ideał, który muszę w sobie obalić. Ale na to przyjdzie
jeszcze czas.
Wiem,
że staram się dawać ludziom jak najmniej rozczarowań sobą. Nie
chcę nikomu kłamać o tym, że jestem jakimś supermanem, bo nie
jestem. Tylko staram się nie łamać cudzych sercem a otaczać je
ciepłem. Choć odrobiną. Nie zawsze mi to wychodzi, dużo w tym
mojej ślepoty, dużo moich błędów, o czym już wyżej pisałem.
Ranię. Bo wbrew obietnic danym samemu sobie jestem tylko
człowiekiem. Czasem mam wrażenie, że nie chciałbym nim być, ale
nagle wszystko sobie przypominam.
Dla
wielu być może przez to staję się iluzją. Sam zaczynam wątpić,
przechodzić na drugi biegun. Nie widząc kogoś pośrodku, a widząc
tylko bestię w sobie. Tak rozpaczliwą, miotającą się bestię.
Ta
wędrówka, między jednym a drugim powodowała niezmierne zmęczenie,
każdego z moich serc. Bezsenne noce, w których rzucenie skrzypiec w
cholerę było chyba najwymowniejszym dla mnie samego momentem, w
którym się opanowałem, bo przecież, nie mogę demolować
instrumentu, przez to, że wściekam się na samego siebie.
Niszczenie skrzypiec jako metafora niszczenia siebie. Tego, co z sobą
bezsensownie robię.
Dzisiejsza
ciężka noc. Ale przyszedł świt i jak zwykle musiałem siebie
zapytać, co ja tak naprawdę odpierdalam. I po co. Bo w całej mojej
rozpaczy przestawało chodzić o drugiego człowieka, a zaczynało o
mnie. A tak nie powinno być. Nie na tym powinienem się skupiać
przecież. To nie ja zostałem zraniony, a wpuszczam demony przez to,
że uparłem się swoją głupotą na nie-ranienie. A tak się nie
da.
Być
może, żeby pewne rzeczy naprawić, choć, wątpię, by w
jakikolwiek sposób się dało, nie można przestać być tym, kim
się było, skoro takiego człowieka pokochano. Bo nie umiem zmienić
siebie na siłę, tak, wiem już kim jestem i nie zmienię tego
właśnie. Nawet, nie chcę.
Nie
zmienię, bo jakim człowiekiem bym nie był, zawsze przydarzy się
komuś ból. A lepiej czuć ból, niż nie czuć nic w ogóle, jak
śpiewa pewien zespół. Lepiej dawać miłość jeśli ma nawet
spowodować ból, niż dawać nienawiść, która uczyni to samo.
Miłość nadal jest czysta, nawet jeśli sprowadza człowieka na złe
drogi.
A
przecież mimo wszystko, mimo że noszę w sobie bestię i miłość
całego wszechświata jak każdy z nas, nieraz było w ciągu
ostatnich lat przynajmniej więcej cudzych uśmiechów niż łez,
które sprawiłem. Jeśli posługiwać się bilansami, to może nie
jest tak źle choć...żadnego ludzkiego życia i serca nie można w
cholerny bilans ująć.
Każdy
cierpi osobno i za to trzeba ponieść odpowiedzialność. Ale, jak
usłyszałem w tych dniach, nie można się też za to krzyżować i
odbierać siebie samemu sobie. Nie można wyrwać swojego serca. Choć
przychodzi moment, że chciałoby się z wielu powodów.
Więc,
w tym wszystkim chyba chodzi o wybory. I ja nadal wybieram miłość
i ciepło. I nadal będę się starał, szukając innych serc- i
szukając też samego siebie. Bo siebie znaleźć właśnie trzeba,
nieraz na nowo.
Tak.
Wiem już kim jestem i wiem kim nadal chcę być. W braku swojej
doskonałości, uczący się na błędach ale przecież, nigdy nie
doskonały. Doskonałość jest przecież nudna i przereklamowana.
Silny swoją ogromną, bezbrzeżną słabością. Śmiejący się
nieraz bólem. Słaby przez swoje wspomnienia, ale uparty przez swoje
marzenia. Ten ze stałym lądem w środku, w oceanie emocji, który
zalewa czasem brzegi. I niech każdy postrzega we mnie to, co chce. A
jeśli się rozczaruje...cóż. Mogę tylko przeprosić za iluzję,
kolejną. Bo każde nasze spojrzenie jest iluzją, tak naprawdę.
Żyjemy w niej i się w niej obracamy.
Mam
tylko nadzieję, że nigdy nie zostanę hipokrytą choć...kto z nas
hipokrytą nieraz nie bywa?
Tak.
Muszę też nauczyć się wybaczać. Nie komuś, a samemu sobie.
Wybaczać wszelkie niedoskonałości. Nie biczować się wstydem i
brudem zakorzenionym we mnie przez przeszłość.
Stanąłem
chwiejnie na nogi, wyszedłem z jaskini. I choć wiele osób
wcześniej mnie wołało, starało się wydobyć, dopiero dziś
przyszedł ktoś, kto sprawił, że uwierzyłem naprawdę.
I
za tamte starania też wszystkim dziękuję, za szanowanie też
nieraz mojego uciekania od tematów nieraz, albo rozmowy o części
tego, co się dzieje. Zdecydowanie, wtedy dzięki temu człowiek nie
zatapia się w sobie całkowicie.
Ale
dzisiaj przyszła moja kochana, moja urocza, jak promyk słońca
Kaśka. Wpadła na kawę w kursie między Warszawą a swoim rodzinnym
miastem, musiała przecież zahaczyć o Poznań. A skoro Poznań, to
musiałem być i ja i mój rodzinny dom. Choć na chwilkę, godzinkę
po prostu. Tak bardzo jej na tym zależało.
Moja
Kaśka, która swojego czasu przecież potrzebowała mnie
najbardziej- a każdy z nas czasem musi czuć się potrzebny.
Ona
nad kubkiem z kawą siedząca na moim łóżku, ja nad wielkim
kubkiem herbaty rozciągnięty jak zawsze na podłodze obok psa.
Zawsze tak samo, gdy przychodziła. Gadaliśmy o jej pracy, o tym jak
się żyje w Warszawie, o mojej operacji...ale ona widziała, że
jest coś innego jeszcze. Więc jej opowiedziałem.
Opowiedziałem
jej o wszystkim, o każdym kolejnym zdarzeniu, o każdym kolejnym
dniu i nocy, gdy zbiera się na wymioty. Opowiedziałem, mogąc już
o tym mówić, mówiąc o tym, gdy po swojemu doszedłem do wniosków
mi potrzebnych. Bo żadne cudze słowa nie pomagają, jeśli nie
jesteś w stanie zrozumieć tego i poczuć w sobie.
Mówiłem
o całym zwątpieniu, o całej bestii w sobie, o głupocie, o
ślepocie, patrząc gdzieś bok, jakby też w głąb siebie
znowu...ale potem zobaczyłem ją.
Wargi
jej drżały, a kocie oczy były zaszklone.
-Do
cholery, Króliku? Jak ty możesz przez takie zdarzenie zapomnieć o
tym, co już zrobiłeś?
-Hm?
-Skarbie...ty
nie niszczysz ludzi wcale. Mnie choćby uratowałeś. Gdyby nie ty,
to bym już przecież nie żyła, nie pamiętasz jak...
Oczywiście,
że pamiętałem. Jak mogłem zapomnieć?
Gdy
wszystko się uspokoiło, kolejne wspomnienia i jej płacz chwilowy,
dopiliśmy kolejno ona kawę, ja herbatę, pomyślałem, że cholera,
jednak warto. Nawet, gdy mam nieraz brudzić sobą i ranić jak każdy
człowiek. Warto, bo mimo wszystko, ona nadal żyje. Może jakoś
dzięki mnie. W dosłowności też, dzięki mnie. Ale jeśli uda ci
się czasem uratować jedno życie, przez zbyt gwałtownym ruchem, to
czy nie jest tak, że uda ci się czasem uratować cały wszechświat?
W końcu, wszyscy go w sobie nosimy.
Nie
jestem i nigdy faktycznie nie będę żadnym superbohaterem, nie będę
świętym, który ma ręce niezbrukane cudzą krwią. Nie zostanę
żadnym mędrcem, który zbawi świat, nie sprawię, że powstaną
piękne utopie, nie sprawię, że każdy poczuje się potrzebny i
kochany, wręcz przeciwnie, czasem sprawię, że ktoś poczuje się
całkiem odwrotnie. Nie ocalę wszystkich, bo nawet naprawdę nieraz
nie potrafię ocalić samego siebie. Od płaczu, od bólu, od
histerii. Nie jestem w stanie nieraz ocalić siebie, choć nadal,
chcę utrzymać tak bardzo swoje serce silnym.
Nie
jestem supermanem. Ale jestem człowiekiem, na początku i na końcu
zawsze jestem przede wszystkim człowiekiem i takim chcę zostać.
Myślę, że mimo wszytko warto.
Spędziłem
czas na oglądaniu przestrzeni, która wyrosła pomiędzy nami
I
zraniłem swój umysł na byle jakiej namiastce
Czy
na tych bliznach, które są nieodłączną częścią niedojrzałości
i braku doświadczenia
I
zaraziłem własne oczy nudą
Mimo
to dno morskie nie chce nadal wpuścić mnie do środka
A
przecież daję z siebie wszystko, by objąć tę ciemność, w
której się unoszę
Teraz
maszeruję z powrotem, w dół tej góry
Z
siłą fali powstałej pod wpływem zmieniającego się prądu
Ten
wiatr jest tak delikatny na mojej skórze
A
to słońce tak mocno świeci po mojej stronie
Rozglądając
się na zewnątrz za szczęściem
Którego
szukałem pomiędzy kartkami papieru
Czując
się ślepym, uświadamiam sobie
Że
wszystko czego szukałem, to siebie samego
Wszystko,
czego poszukiwałem to siebie samego
Niedawno
spotkałem się z jednym z moich przyjaciół
I
on rzekł, że moje oczy błyszczą
A
ja powiedziałem, że byłem daleko w podróży poza zasięgiem
A
on rozumiał
On
rozumiał co miałem głęboko w myśli
I
to było wspaniałe uczucie widzieć jego twarz
Czuć
to pokrzepienie, które wlewa w moją duszę
Poczuć
to ciepło uśmiechu, gdy rzekł
"Jestem
szczęśliwy, że goszczę ciebie w domu, cieszę się że mam cię w
domu"
Trzymaj
głowę wysoko, zachowaj serce silnym
Skup
myśli, zachowaj długie włosy
Moja
droga, głowę noś dumnie uniesioną, niech twoje serce zostanie
zdrowe
Bądź
zdeterminowana w swoim działaniu
Zachowaj
dzielne serce.
Bo
ja zawsze będę pamiętał ciebie takiego samego
Oczy
jak kwiaty polne, w ich wnętrzu demony zmian
Chciałabym coś napisać... Przeczytać... Albo kiedyś pisałeś inaczej albo ja inaczej czytałam... Teraz chyba nie rozumiem tego, albo nie potrafię zrozumieć, może nie chcę? Jakoś odpycha mnie to...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję tylko,że lepiej z Twoim zdrowiem?
Cóż, pewnie pisałem inaczej, bo mam dość nieciekawy okres wżyciu, poza tym, to pewna kontynuacja poprzedniego postu więc...można się pogubić, jakby nie patrzeć.
UsuńMożna tak rzec. Jakoś się leczę, powoli do siebie dochodzę:)
To dobrze. Wiem, ze leczenie nie jest latwe...
UsuńSel
Ano nie jest. Ale nie narzekam, skoro to konieczne przecież:)
UsuńZależy, ja narzekałam :P A już pod koniec nie wytrzymałam. Leki nie działały na mnie dobrze. Czułam się bardzo źle, ale na szczęście to już dawno, dawno :P Jeśli nie narzekasz i jest w miarę dobrze to naprawdę dużo.
UsuńWiesz, ja też mam momenty gdy narzekam, mam ochotę wszystko pierdolnąć po prostu...ale to momenty. Momenty ogólnej frustracji, że nie mogę jeszcze pewnych rzeczy robić. Ale zasadniczo nie jest źle, sądziłem, że będzie gorzej, więcej bólu, nawet więcej ograniczeń. Po tym, jak prawie umarłem cóż...nie można narzekać, co nie? Więc...to już by było dużo:) A jestem w stanie ugotować obiad radośnie pogwizdując. Więc sądzę, że właśnie jest dobrze:)
UsuńJa nie miałam momentów. U mnie był ból i ciągle źle się czułam i skoro źle się czułam, właściwie jeszcze gorzej lecząc się niż nie lecząc więc dla mnie było to poczucie bezsensowności :) Trzeba to przejść i tyle...
UsuńI t jest najgorsze, gdy nie masz od niego chwili odpoczynku właśnie...
UsuńNiestety, nic tego nie zmieni. Tylko właśnie, przetrzymać jakoś.
A ja Ci napisałam mejlika, więc jak będziesz miał chwilę, to zajrzyj na skrzynkę :-)
OdpowiedzUsuńOdpisałem jakby co:)
UsuńKażdy Twój post daje mi wiele do myślenia, w każdym odkrywam coś nowego, każdy niesie ze coś innego...
OdpowiedzUsuńLubię Cię czytać, tak po prostu...
Ściskam!
Hm, to chyba dobrze mimo wszystko, mimo że boję się tej iluzji...może to jednak powód, by dalej pisać:)
UsuńNie masz powodu, aby się bać :) Noo coś Ty :)
UsuńPisz, pisz bo robisz to świetnie :)
No cóż, jeszcze raz dziękuję:)
Usuńkażdy czasem miewa gorszy dzień, gorszy okres w życiu, ale trzeba pamiętać, że po każdej burzy wstaje słońce!
OdpowiedzUsuńa co do bycia bestią - ranienia innych ludzi, nawet jeśli nie chcemy, to jest to nieuniknione. niestety.
a jak się czujesz fizycznie? jesteś już w domu? ale dalej na zwolnieniu?
przepraszam za moją nieobecność, jakoś tak chyba musiałam odpocząć.
ano niestety, małe miejscowości mają i swój urok i swoje wady. dobrze mi było z dala od tego miasta, chociaż czasem go brakowało, jednak muszę być świadoma, jacy tu są ludzi, bo inaczej bardzo szybko znowu będę chciała stąd uciec,
tu duń ka,
Dziękuję za komentarz u mnie. Teraz ja się odwdzięczę i powiem : nie ogarniam tej notki. Muszę zagłębić się w początki bloga, może wtedy łatwiej będzie mi to pojąć ;). Mimo to stawiam diagnozę, a brzmi ona : świetnie piszesz, jesteś inteligentny i to widać już na początku, a po za tym momentami śmiałam się do monitora oraz plus dla Ciebie za Bena Howarda.
OdpowiedzUsuńA ja się nie dziwię właśnie że nie ogarniasz, bo właśnie cóż..jest tu dużo wątków wcześniej wspominanych. Chyba nawet ktoś kto mnie czyta regularnie, może sie zgubić ale cóż. Takiego tekstu potrzebowałem, wyrzucić z siebie pewne rzeczy:)
UsuńI cóż...dziękuję. I widzę, że lubimy podobną muzykę:)
a ja ciesze się, że już tutaj przyszedłeś. kiedyś pisałam, że zacytuję samą siebie: ,, słowo jest kluczowym zakończeniem siebie. jest dla mnie tym czym dla niektórych bywa dom, najjaśniejszy azyl. " pamiętaj o tym, dobrze?
OdpowiedzUsuńprzepraszam, że tylko tyle ale dziś na prawdę nie stać mnie na nic więcej.
Tak, wiem. Tak cenne słowa. Ale...nieraz stają się tylko słowami. Zresztą, ty wiesz, że ja nieraz siebie inaczej wyrażam. I słów mi brakuje. Ale tym razem przyszły i znów się wylały. Bo musiały, gdzieś, jakoś.Ale zapamiętam.
UsuńI za co mnie przepraszasz? No weź:)
tak, tu się z Tobą zgodzę, że potrzebuję tego miejsca, chociaż jak widać umiem się stąd choć na chwilę usunąć, dwa tygodnie sporadycznego zaglądania tu naprawdę były mi potrzebne, mam nadzieję, że teraz wrócę tu, bo jednak stęskniłam się za niektórymi ludźmi, za "rozmowami" z nimi - Ty do tej grupy z pewnością należysz, ale jakoś tak, naprawdę mam mniej zapału, może to przez te zmienne sytuacje, które ostatnio się dzieją i nawet jakbym chciała o czymś napisać, to za chwilę ulega dana sytuacja zmianie, więc czasem to bez sensu...
OdpowiedzUsuńmusisz się jeszcze regenerować, więc musisz się jeszcze ponudzić trochę, nie masz wyjścia. a wiem, że takie siedzenie w domu czasem nawet po niedługim czasie wychodzi bokiem.. ale musisz! ale czujesz się już dobrze?
Przypomniał mi się wiersz, w którym poeta wyśmiewał się z cebuli za to, że jest "tworem idealnym". Bo doskonałość jest oklepana. Nawet w Bleachu Mayuri powiedział, że idealność, perfekcja oznacza brak rozwoju. Nasze niedoskonałości są częścią nas i będą zawsze. Chociaż nie wiem jak bardzo chciałbyś być dobry, jesteś tylko człowiekiem. I w każdym z nas siedzą demony i siedzą anioły. Nie ma wyjątków.
OdpowiedzUsuńTo co piszesz wypływa z Twojego serca, dlaczego miałoby być iluzją? Nie rozumiem.
A ten wiersz znam:) W każdym razie fakt, właśnie doskonałość jest nudna, doskonałość jest oklepana, zwalniałaby z myślenia wręcz, z działania...ale jest też przez to między innymi po prostu niemożliwa. Bo oznacza stagnację. A stagnacja to pewien rodzaj śmierci. Ale czasem chciałoby się..cóz. Po prostu w jednej kwestii nie popełniać błędów. Ale jak widać, po prostu nie można. Ale tak też trzeba nauczyć się po prostu żyć:)
UsuńBo to tylko część mnie i mam wrażenie, że ludzie sobie nieraz za dużo dopowiadają na mój temat. A ja to ja, tylko ja przecież.
"kim ja właściwie kurwa jestem"- też to sobie zadaje.
OdpowiedzUsuńnie wiem dlaczego uważasz, że to co piszesz jest dziecinadą, jak dla mnie jest to bardzo dojrzałe.
Bardzo trafił do mnie drugi i czwarty tekst. Cyba jeszcze nie rozumiem innych, albo nie trafiają do mnie, albo pp prostu muszę wypocząć i jeszcze raz przeczytać.
Wgl chyba musiałabym zagłębić się bardziej w twojego bloga, bo jeszcze nie mogw wszystkiego powiązać ze sobą.
I to często jest pytanie bez odpowiedzi..choć, ja powiem, może na wyrost, ale jednak, że sporo swoich znalazłem, mimo wszystko.
UsuńCzasem to jak się zachowuje, jak wpadam w histerię etc bywa niesamowicie dziecinne i przelewa się to niestety tutaj.
Cóż...to pewne sploty myśli i fakt, ogólnie ten tekst trudno zrozumieć jeśli hm..jakoś nie zna się tego, co wcześniej pisałem. Tak jakoś wyszło tym razem:)
Hej no. Nie uciekaj od troski. Ktoś się martwi o Ciebie i Ty się o kogoś martwisz. Taka równowaga świata, nie? Coby się nie działo, kosmos się nie zawali.
OdpowiedzUsuń"Nikt mi nie chce wierzyć" - bo nie jesteś Kordianie cholernie słabym człowiekiem i o tym wiesz. Ale wiadomo, że ciężko jest wierzyć w swoją siłę i dźwigać ją na barkach. Bo tak - ona dużo waży. Ktoś mądry mi kiedyś powiedział, że człowiek silny to człowiek akceptujący swoje emocje. I to jest święta prawda, którą łatwo czasem zgubić. Bo wydaje się, że się nie powinno. Bo histerie są paskudne etc. Ale to część Ciebie. Nie ma co się siebie wstydzić. Jasne - warto pracować nad kontrolą, ale nie zawsze się da. Utrata jej jest czymś naturalnym.
Tak odnośnie iluzji wszelakich, to ja uważam, że... są częścią każdego człowieka. Paradoksalnie tą bardzo, bardzo realną częścią człowieka. Taką, która łatwo się wali w spotkaniu z prawdą. Ale takie coś jest widać potrzebne. Reset taki, przemianowanie, bo tak, to ta chwila, choćby człowiek padał ze zmęczenia.
Też się krzyżowałam. I czasem nadal jeszcze mam ku temu spore ciągoty i być może będę miała tak jeszcze długo długo. Ale nie można tak. Ja się prawie ukrzyżowałam, chciałam umierać długo i marnie.
I nawet jeśli jest obrzydliwie i koszmarnie, nie można zapominać o tych wszystkich małych-wielkich swoich osiągnięciach. Bo one są wartością trwałą. I należy je mnożyć, mnożyć, mnożyć, wedle woli. Nawet jeśli czasem wydają się nic nie znaczące - to tylko ułuda rozpaczy. A ona nigdy nie ma racji.
Owszem, równowaga, ale i tak tego nie lubię.
UsuńWidzisz, tylko to kwestia, jak postrzega się siłę. Ostatnimi czasy zwłaszcza, w trudnym okresie życia, w moich załamaniach co rusz, a nawet histeriach cóż...trudno mówić o ludzkiej sile. Ale właśnie, to kwestia definicji. Według tej..nawet, widziszmi nieraz trudno niektóre emocje zaakceptować. Ale ostatecznie nie ma innego wyjścia:)
Owszem, bo sami siebie widzimy w jakiś sposób, którego nie dostrzega ktoś inny- i te problemy z widzeniem że tak to ujmę już powodują, że balansujemy właśnie na iluzjach. Czym jest bowiem prawda? Tego i Piłat w Biblii nie wiedział, że tak ujmę metaforycznie:)
Cóż..to pewnego rodzaju spadek, jakby nie patrzeć. Ale właśnie nie warto. Zwłaszcza, gdy krzyżowanie jak u ciebie czy u mnie to rodzaj odruchu wręcz.
Dlatego, cóż. Walczyłem właśnie z nią:) I jakoś wyszło, mimo wszystko:)
Ale histerie czy załamania nie świadczą o ludzkiej słabości. Moja definicja to właśnie ta z akceptowaniem własnych emocji. Ja się po prostu nastawiłam, że tak ma być i staram się do tego dążyć. :)
UsuńGrunt, że wyszło. Może ten odruch krzyżowania się zniknie kiedyś.
Na pewno uratowałeś wszechświat. Jej wszechświat. Musisz nosić w sobie dużo odpowiedzialności za tą osobę. Nie wiem czy potrafiłabym udźwignąć takie brzemię. Tak, brzemię.
OdpowiedzUsuńOwszem, wtedy, Kaśki..tak, można tak powiedzieć. I widzisz, dla mnie odpowiedzialność to nie brzemię, czasem wręcz przeciwnie. Czasem mam wrażenie, że nie ma nic piękniejszego niż odpowiedzialność za drugiego człowieka właśnie. To nic ciężkiego. Gorzej, gdy nie można udźwignąć własnych błędów.
UsuńDobrze, że postanowiłeś wrócić. Wiesz, nie chciałam do Ciebie pisać po ostatnim poście, bo stwierdziłam, że tak będzie lepiej. Że być może na prawdę potrzebujesz tej izolacji i kolejne pytanie CO SIĘ DZIEJE Ci w pozbieraniu się nie pomoże. Wierzyłam jednak, że będzie dobrze i wrócisz do nas.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twoje porównanie wszystkiego co widzimy do iluzji. Nie potrafię uzasadnić dlaczego. Po prostu - podoba mi się.
Aaa... I od jakiegoś czasu nie cierpię słowa RELATYWNIE. :P
Bo właśnie w pewien sposób o to chodziło, chciałem mieć spokój swoją jaskinię...chociaż, żaden mail, który dostałem ani sms jakoś mi dziwnie nie przeszkodził, wręcz przeciwnie, sam byłem zaskoczony. Ale cóż, dobrze odczytałaś moje intencje. I przecież ja zawsze ostatecznie ogarniam, czyż nie?:) Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz:)
UsuńHm...może jeszcze przyjdzie ci do głowy, dlaczego.
A ja go za często aż używam XD
No tak, wracasz. W tym ogarnianiu jesteś mistrzem. ;)
UsuńChyba jaram się trochę rzeczami, które nie są oczywiste. Dlatego też postrzeganie wszystkiego co nas otacza, jako iluzji jest dla mnie w pewnym sensie fascynujące. Nawet powiedziałabym, że jest w tym jakaś magia.
Mój kolega na międzynarodowych stosunkach gospodarczych też i po prostu na łeb idzie dostać, gdy ktoś pozna nowe słowo i wplata je w każde zdanie. xD
Nie przesadzajmy. Lepiej by było, jakbym tak często nie miał załamek raczej XD
UsuńRozumiem, po prostu cóż...lubisz zasłony, jak ja to mówię zgodnie z tekstem Toola mojego ukochanego.
A, to można się zrazić XD
Jak ja cię rozumiem...
OdpowiedzUsuńNie uciekaj proszę...
Nie mam w naturze ucieczki więc cóż..zostanę:)
UsuńDobrze, że nie zniknąłeś i mam nadzieję, że nie znikniesz :)
OdpowiedzUsuń''kim ja właściwie kurwa jestem'' - też często zadaję sobie te pytanie...
Ano, nie mam jednak zamiaru znikać na stałe, za dobrze mi tutaj:)
UsuńWiesz...tak naprawdę, czy w ogóle możemy się naprawdę dowiedzieć?