piątek, 21 lutego 2014

they keep calling me

We wtorek wieczorem dowiedziałem się, że zmarła. Rzuciła się pod pociąg.
Pamiętam, jak raz opowiedziała mi o „grze na przetrzymanie”. Jak chciałaby w to zagrać. O tym, jak stajesz na torach gdy jedzie pociąg i uskakujesz w ostatnim momencie. Zapytałem jej wtedy, czy to właśnie w tym momencie człowiek ostatecznie decyduje, czy ma żyć, czy umrzeć. Mówiłem jej, że to głupota. Choć, nie tymi słowami.
Ona nie uskoczyła. Może nie zdążyła, powinęła się jej noga...a może nie chciała.
Nie było mnie tam, nigdy się nie dowiem, jak oderwała skrzydła od swojego życia.
Nigdy nie byliśmy ze sobą jakoś specjalnie blisko. Raczej jak statki, które mijają się od czasu do czasu na różnych archipelagach. Na korytarzu uczelni, w jednej sali ćwiczeniowej. Na wielu ogniskach. Rozmawialiśmy o wszystkim. O tych wszystkich bzdurach, sensie istnienia, o jej chłopakach, moich problemach z dziewczyną. Nigdy nie umówiliśmy się z premedytacją na kawę, nigdy nie poszliśmy razem do kina. Ot, byliśmy kiedy byliśmy, dla siebie od czasu do czasu, do porozmawiania. Po prostu jak ludzie, którym nie jest przeznaczone być dla siebie aż tak ważnymi.
Nie myślałem, że tak to odczuję. Zastanawiałem się, czy iść na jej pogrzeb. Nawet przecież nie znałem jej rodziców. Nie wiedziałem, czy wtedy, gdy rzucała się pod pociąg z kimś była.
Kupiłem kwiaty, wziąłem wolne w pracy, założyłem garnitur. Tak jak każe kanon. Nie dotarłem nawet do kościoła, bo pomimo że była ateistką, miała pogrzeb kościelny. Hipokryzja rodziny. Ale ja tam nie dotarłem, na to przedstawienie. Wsiadłem w auto i zamiast pojechać na ten sam cmentarz, na którym leży moja mama, pojechałem do swojego miejsca. Żeby pomyśleć. Znów, żeby pomyśleć, choć całą poprzednią noc biegałem w błocie i nic innego nie robiłem, tylko myślałem.
Kupiłem paczkę papierosów, niebieskie Lucky Strike, takie, jakie zawsze paliłem. Trzymałem je cały czas w ręce, ale nie zapaliłem ani jednego.
Nie zapaliłem ich może dlatego, bo obiecałem. Obiecałem ponad 3 lata temu, gdy umierała moja mama. „Króliczku, ale rzuć palenie, wiem, że nadal popalasz”. Pochopnie powiedziałem, że tak, że przyrzekam, że już nie zapalę. A obietnic się dotrzymuje.
Zmarli wołają zza grobu, wiecie? Jak w tej piosence, „they keep calling me!”. Miałem ochotę tak krzyczeć aż po samo niebo. Aż zabraknie powietrza i siły.

Nie martw się mamo, już nigdy, postaram się, a teraz śpi spokojnie, morfina powinna działać. Teraz już nie powinnaś rzygać jak struty kot. Możesz spokojnie umierać mamo, wszystkim się zajmę. Twoim pogrzebem, twoimi dziećmi a moim rodzeństwem, tak mamo, będę pilnował, żeby dziadek chodził regularnie do lekarza. I żeby babcia się nie forsowała, bo nadal myśli, że ma 20 lat. Tak mamo, będę nadal kochał. Tak mamo. Ja będę dalej żył. „

Czasem mam ochotę zadeptać swój cień. Czasem mam ochotę uderzać głową w mur, żeby mózg wypłynął razem ze wszystkimi myślami, razem z krzykami moich zmarłych. Wolałbym tą krwawą breję. Bo oni wołają, wołają, wołają.

Ponad 3 lata temu byłem ostatni raz na pogrzebie. Większości unikałem, nie potrafiłem. Nie lubiłem nigdy tej iluzji pożegnania, tego ceremoniału i nieraz ciekawskich, którzy lubią zaglądać do trumien.
Potem odszedł Vincent, ale on pogrzebu nie chciał. Nie chciał kwiatów, płaczu, nie chciał sztucznych łez. Przecież nie przegrał ze swoją głową, ze swoją depresją. Umarł w pewien sposób dumniej, mówił, że nie będziemy go pamiętać przynajmniej jako tchórza, który w strachu przed życiem przedawkował psychotropy po raz kolejny, raz a skutecznie. Mówił, że to śmieszne. Tyle razy na oddziale psychiatrycznym z powodu prób samobójczych, a teraz, gdy już jest wszystko dobrze, dopada go inny potwór w jego głowie, rak. Doprawdy, było to śmieszne, Vincencie? Podły żart. Najczarniejszy humor, humor losu.
Nie musiałem iść na jego pogrzeb, bo go nie było. Oddał ciało nauce. Tak też można zrobić, sam się nad tym zastanawiam. Zrobiliśmy dla niego skromną uroczystość, wszyscy jego przyjaciele. Wino, kobiety i śpiew, tak chciał być żegnany. Muzyką, tańcem pod gwiazdami, śmiechem przemieszanym ze łzami i rozrywaniem serca. Jak prawdziwy szaleniec życia, jak artysta. Tak, to było dobre. Najpiękniejszy pogrzeb, pieśń pochwalna tego, co było i tego, co będzie.

Indie, ale pamiętaj, ja nie chcę, żebyście srali wielce o tym, kim byłem, bo byłem kupą gówna. Jasne, że się boję śmierci, chociaż tyle razy chciałem umrzeć. Ale wtedy ja chciałem a nie ktoś decydował za mnie, decydowała choroba. To trochę niesprawiedliwe, nie uważasz?
I jasne, że się boję. Boję się jako cholera. Co, może ty mi powiesz Indie, jak było? Ty przecież już umarłeś. Dobra głupi żart. „

Siedziałem w samochodzie, pośrodku wielkiego nigdzie, myśląc o tym wszystkim. O tych wszystkich, których kochałem, a których nie ma. Przede wszystkim o nich.
Kiedy umarła moja mama, a niedługo potem Vincent, zastanawiałem się, czy to jest sprawiedliwe.
Czy to nie ja powinienem był nie żyć, odejść wtedy, jak miałem 14 lat, kiedy stanęło mi serce i kiedy wypływała z niego cała krew po „wypadku”. Może nie powinienem się budzić z tej śpiączki. Może miało być inaczej. Może to mnie nie powinno być, może to ja nie powinienem się narodzić.
Czasem czuję, jakby wisiało nade mną fatum. Jakbym przyciągał umierających. Dobrze, że przestałem pracować z chorymi na raka. Traktowałem to zbyt egoistycznie, jako własną terapię i przyznaję się do tego. Oswajałem śmieć. Jakby można ją było oswoić. Można?

Może jestem jakimś jebanym aniołem śmierci. Może wszyscy jesteśmy. Wszyscy, których kochamy, kiedyś odejdą. A potem wołają cię z zaświatów, krzyczą w twojej głowie.

Naprawdę miałem ochotę zapalić, mamo. Naprawdę. Ale nie zrobiłem tego. Dusiłem się w tym cholernym aucie, więc wysiadłem z niego i usiadłem przy drodze. Z ręką zaciśniętą na paczce Lucków. Zacząłem kiwać się jak dziecko, zostawione przez wszystkich na środku ulicy. Samo, samiusieńkie, nie ma nikogo, do nikogo nie wyciągnie rączek. Jeszcze chwila i się popłacze. Przód, tył, przód, tył.
I nagle wszystko ustało. Zaczęło padać. A mnie deszcz, nic innego tylko deszcz, zawsze ukoić potrafił.

Tak mamo, będę nadal kochał. Tak mamo. Ja będę dalej żył. „

Przypomniałem sobie dawne słowa, zapisane, gdy umierał Vincent. Odnalazłem je po powrocie do domu. Ale przypomniałem sobie, przypomniałem wszystko. W tej panice, w tej chwili zrezygnowania. Pamiętam.
Szczęście jest pustką bez bólu, słyszysz. W swojej głowie. Nie sprawisz, że ktoś będzie szczęśliwy jak ty. Nie możesz mu się ze swoim szczęściem narzucać. Nie odwrócisz ruchu, choroby. Nie sprawisz, że przeżyje. Nie sprawisz, że nie będzie rzygał po chemii, nie dasz kolejnych miesięcy łapczywie chwytanych jak tlen. Każdy ma swoje życie, Indie, zrozum to wreszcie idioto! Ale jeśli na kimś nam zależy- ten ktoś jest po części twoim życiem.
Spotykasz mnie, więc jestem. Ja tworzy się w zetknięciu z Ty.
Jeśli spotykałem cię tyle razy, a ty teraz odchodzisz- odejdzie część mnie. Skoro już zabierałaś ze sobą mój uśmiech, gdy przypadkiem widzimy się na ulicy?
Umieramy codziennie w sobie.
Ale umieramy i w drugim człowieku.
Zwłaszcza, gdy go kochamy. Kochamy jak brata, kochamy jak matkę, kochamy miłością kochanka.
Nie chciałbym być wieczny. Nie chciałbym być, trwać, nie umierając w drugim człowieku. To śmierć nadaje kształt mojemu życiu. Każdy początek musi mieć koniec. Zawsze nadchodzi moment, gdy musimy się pożegnać. Czasem żegnamy się latami, czasem to chwila, jak burza przesuwająca się po wiosennym niebie. Czasem nie zauważamy, że ktoś odszedł. Czasem widzimy aż za dobrze. Czujemy tą cholerną pustkę, której i tak nic nie wypełni.
Przeżywałem tą pustkę.
Żegnałem kogoś, kogo kochałem.
Czasem przychodzi taki dzień, gdy wszystko się przypomina. Dlatego, że wiesz, że znów będzie trzeba się pożegnać. Wejść na chwilę do pustego wagonu, który nigdzie nie jedzie tak naprawdę. A potem pociągnąć za zwrotnicę, wybiec i iść dalej. Ten pociąg, ten wagon odjechał i nigdy już się nie spotkacie. Żegnaj.
Tak naprawdę pożegnanie nadaje sens naszemu spotkaniu. Tak naprawdę śmierć powoduje, że żyjemy. Jak to jest umrzeć? „Tak jak urodzić się, tylko, że w drugą stronę”. Cierpienie nadaje jakikolwiek sens życiu. Trzeba coś zburzyć, by można było zbudować. Banały, banały z którymi sobie nie radzimy. W które nie chcemy wierzyć tak naprawdę.
Ty Indie poradziłeś sobie nieraz i wiesz, że gdy znowu staniesz w obliczu tego, poradzisz sobie.
Chcielibyśmy widzieć tylko jedną stronę. Nigdy nie przestawiać zwrotnicy, by nie musieć żegnać kolejnych wagonów. Czasem boimy się spotykać, by żegnać.
Nie można bać się jednak tych dni, gdy doceniasz swoje szczęście. Nie można nie pokochać smutku. Smutek to po prostu inna twarz szczęścia.
I pachnie tego dnia deszczem. Ta tandetna sceneria, gdy deszcz miesza się z łzami, gdy nie widzisz, co tak naprawdę zmyło makijaże uśmiechów. Niektórzy będą stać w deszczu, by udawać płacz. By być bardziej wiarygodnymi. Inni staną w cieniu, by nic nie można było spostrzec. Bo choć deszcz miesza się z łzami- deszcz nie sprawia, że oczy stają się czerwone. Chciałbyś, żeby każdy poczuł czasem taki deszcz. Ten, który oczyszcza, przenika duszę. By poczuł zapach. Smak zimnych kropel na języku. Jego pieszczotę na rozpalonych policzkach. Czasem deszcz jednak możemy poczuć za zbyt wielką cenę. Czasem spłacamy dług latami.
Ale warto. Nawet ugrzęznąć w tym błocie, w którym brodzimy po kostki przez długie miesiące, chcąc się schować w zaciszu, suchym i ciepłym. Deszcz nas osłabia, ale i wzmacnia. Oczyszcza. Jak łzy.
Uwielbiam czuć się wodą. Stawać się jednym z deszczem. Nienawidzę, gdy muszę stać się łzami. Swoje, to co innego. Gdy staję się łzami cudzymi. Nienawidzę, gdy twoje łzy wsiąkają we mnie, bo wiemy, że będziemy się żegnać. Żegnać w twoim bólu, żegnać w momencie, gdy nie można walczyć. Nienawidzę ich, gdy wiemy, że to wszystko, ta walka będzie pozorna, będzie gryzieniem powietrza. Nienawidzę ich nie dlatego, że zostawiają we mnie ślady. Tych śladów się nie boję. Ja sobie dam radę. Nienawidzę, bo choć wiem, że bez cierpienia nie ma szczęścia, zawsze trudno to znieść u kogoś, kogo się kocha. Brata, matki, kochanki. Przyjaciela.
Ale nienawiść daje siłę. Nienawiść do tych łez. Pozwala chwycić mocniej za rękę i czule pogłaskać po głowie. Nie kłamać, wszystko będzie dobrze. Bo nie będzie. Ale dają siłę by powiedzieć „będę przy tobie”.
Nie boimy się śmierci. Gdyby każdy z nas usłyszał, że zaśnie spokojnie, po prostu pewnego dnia się nie obudzi, nikt by się jej nie bał. Boimy się cierpienia i starości. Boimy się igieł powbijanych w ciało i bólu. Boimy się zastrzyków i morfiny na uśmierzenie bólu przerzutów.
Nic dziwnego.
Ale może ten strach da się ukoić, choć trochę, gdy ktoś potrzyma nas za rękę?
Gdy mój oddech staje się twoim oddechem.
Boimy się straty. Że nigdy nie zobaczymy tego tak samo. Że nie poczujemy zapachu.
Boimy się tego, że odejdziesz, a ja zostanę sam. Wycofuję się powoli wcześniej. Wychodzę po angielsku. Ja nie wyjdę. Zostanę. Potem zaboli dwa razy mocniej, ale zostanę.
A gdy już zaśniesz i wiem, że nic nie będzie cię niepokoić do następnego dnia, gdy wiem, że uśniesz tej nocy, wyjdę do domu.
Po drodze zmoknę. Deszcz zmyje cały twój strach, który we mnie przelewasz. Mimo wszystko jestem egoistą. Ktoś powie, że to, że nie wyszedłem po angielsku tylko zostałem aż zaśniesz, to też egoizm. Najświętsza prawda. Altruizm ,przyjaźń, jest największym egoizmem, najdziwniejszym. Ale kto mówił, że egoizm jest zły? Pozwala przetrwać. A czasem każe oddać własne życie. Czasem każe wziąć cudze we własne ręce, ale nadal żyjesz po swojemu. Jak to? Lubię sobie wyobrażać, że cudze życia czasem, w czyichś rękach to pączki kwiatów, które czekają na odpowiedni moment. Ale czasem trzeba je ogrzać w dłoni, gdy przychodzi mróz. Ocalić je przed tym, że nie będą mogły nigdy zakwitnąć. Wszyscy jesteśmy ogrodnikami, grzejącymi kwiaty czyjegoś życia. Bo zawsze jesteśmy z kimś powiązani. Nie żyjemy za kogoś, ale mamy na niego wpływ. Nie unikniemy tego, jakbyśmy bardzo nie zamykali się w swoim świecie, jakbyśmy bardzo mówili „ nie kocham”. Bo nie zdecydujemy, czy ktoś kocha nas. Temu nie idzie zapobiec.
Każdy z nas ma ogród cudzych kwiatów i od nas tylko zależy, czy uratujemy te kwiaty, przez które ktoś jest z nami związany. Czy je ogrzejemy. Od nas zależy, jak nasz ogród wygląda. Czasem to inni decydują, jak wygląda nasz krzew, naszej róży. Pąki w wielu ogrodach.
Moje własne w cudzych ogrodach są doskonale ogrzane.
Ale mam nadzieję, że i ja jestem dobrym ogrodnikiem.
Przynajmniej o te pąki będę się starać. Kochanki, dziadków, brata, siostry. Przyjaciela. Póki nie nadejdzie ich czas. Póki nie będzie powiedziane, że maja przekwitnąć. Bo każde płatki w końcu opadną. Żegnamy się w naszym wspólnym ogrodzie. Żegnamy, bo odchodzisz. Żegnamy, bo cały krzew ciebie umiera.
Ale bez tego kwiatu byłbym innym człowiekiem.
Spotykasz mnie, więc jestem
Część mojego ogrodu, tego, który tworzę stanie się pewnego dnia pusta. Ale nigdy nie zapomnę twoich płatków.
Mojemu krzewowi ktoś będzie musiał też nieraz pomóc.
Bo spotykasz mnie, więc jestem. „
Od wtorku chciałem uderzać swoją głową w mur. Chciałem drapać, gryźć. Chciałem sam odejść tak, by nikt mnie nie znalazł. Zapomniałem o całej czułości. O tym, że idzie się dalej. A ja nie chcę zapominać- przede wszystkim o najważniejszym.
Nie liczy się, że odchodzisz. Nie liczy się, że wszyscy umrzemy. Nie liczy się ta pustka. Liczy się tylko miłość, która była. Która wtedy dawała siłę trwać przy cudzym bólu i która teraz pozwala iść dalej. Bo może nie żyjemy tylko dla siebie. Może żyjemy też dla tych wszystkich głosów. Tych, których żyją i tych, którzy odeszli już dawno. Już nie boli to, że wołają. Już nie są demonami. Są tą drobiną twojego własnego życia, drobinami troski o nie. Drobinami miłość.
Bogowie, jak dobrze, że mogę tęsknić. Tęsknota, słyszenie tych głosów to dar. Bo to znaczy, że kochałem. A co więcej jest potrzebne? Na cóż ja mogę narzekać? To wszystko mój egoizm, wiecie? Mogę się mazać, bo odeszli ci, których kochałem. O nich myślałem też od wtorku. Ale może tak naprawdę maskowałem swoje wyrzuty sumienia. Bo za mało mi zależało być może, bo w jej życiu byłem i pozostałem nikim. Bo znaliśmy się tylko w przelocie. Nie tak blisko, by móc ją ogrzać. Może, gdyby każdy otrzymał choć odrobinę więcej ciepła, czułości, może nikt nie chciał by skakać pod pociągi? Może w tym wszystkim jest też ogromnie dużo mojej winy? To boli. Cholernie rozdziera i każe pomstować na ruch, którego się nie wykonało. Każe łzom się wylewać za to, czego się nie uczyniło. Nie domyśliło się, nie weszło głębiej. Ale może to nie było możliwe? Może nie można ocalić wszystkich? Wszystkim podać ręki? Zresztą, kim ja jestem żeby tak mówić? Jakimś jebanym superbohaterem? Chyba mam przerost ego. Jak można ocalić człowieka, który nie chce żyć? Pan Nikt.
Nie, nie usprawiedliwiam się. Tylko czasem chciałbym mieć jeszcze więcej siły. Więcej odwagi, więcej uwagi dla drugiego człowieka. Chciałbym mieć więcej ciepła bo może...może choć czasem to by coś dało.
Nie uratujesz wszystkich, Indie”
Kolejne życie zniknęło. Serce przestało bić. Ale ja, niezależnie od tego, jak mało czy jak wiele zrobiłem, czy wyszedłem po angielsku, czy chwyciłem za rękę tuż przed- muszę żyć dalej. Ze swoim sumieniem i głosami, które mówią o miłości. Może to właśnie jest właściwa, prawdziwa pieśń życia.
I może też, skoro czasu się nie cofnie, nie zapobiegnie się tej chwili, kiedy przejeżdżał pociąg, nie cofnie się całego cierpienia- może czas skupić się na żyjących, o zmarłych pięknie pamiętając. Może nie warto za bardzo cofać się ku duchom.
Oczywiście nie dotarłem nawet na pogrzeb. Spóźniłem się. Zostawiłem dla niej kwiaty i pogniecioną paczkę papierosów. Dla tej, która zawsze podkradała mi szlugi przed egzaminami. Dla tej, która nie bała się pociągów, ale bała się życia.

Szkoda, że nie poznałem cię bliżej. Szkoda, że mijaliśmy się jak statki na archipelagach, jak w naszym ulubionym wierszu. Przynajmniej wiedziałem, jakie wiersze lubiłaś. Szkoda, że muszę mieć wrażenie, że my, którzy zostaliśmy, jednak cię zawiedliśmy. Nie ogrzaliśmy twoich kwiatów w odpowiedni sposób, nie osłoniliśmy przed mrozem tak jak należało. Czasem tu wpadnę, przy okazji, chociaż nie wierzę za bardzo w gadanie do grobów. Jeśli masz mnie słyszeć, usłyszysz mnie wszędzie. A już na pewno usłyszysz moje wołanie w miłości, jaką trzeba mieć dla świata. I dla życia. Mam nadzieję, że jest ci dobrze, gdziekolwiek jesteś, jeśli jesteś. Lepiej niż tutaj. Jeśli chcesz, możesz mnie zawołać, jak inni. Bo ja tęsknię, ale żyję dalej. Mnie to już nie boli.”


47 komentarzy:

  1. Strasznie smutne...jak bardzo nie wiemy co się tak naprawdę dzieje w głowach ludzi, których znamy. Niby mówisz, że nie znałeś jej zbyt dobrze, ale są przypadki, że najbliżsi decydują się odejść, a my nie wiemy dlaczego, bo nic nie wskazywało, niczego nie poczuliśmy, nie znaleźliśmy "śladów"...

    Za niezapalenie papierosa należą Ci się gratulacje. Twoja mama na pewno jest z Ciebie dumna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda, nigdy do końca nie wiemy, co jest w cudzej głowie...ale możemy próbować choć tam zajrzeć. a nawet jeśli nie- to możemy jakoś być.
      i mi się też zdaje, że ślady, tropy zostawia się zawsze, bo każdy ruch je powoduje...tylko czasem cholernie trudno to dostrzec.

      i dziękuję. mam nadzieję, cóż, zawsze zwykłem dotrzymywać obietnic.

      Usuń
    2. Pamiętam znajomy zostawił kiedyś tylko list. Oczywiście przeczytany już po ty jak zawisł na drzewie. Rodzice byli w takim szoku, że nie wiedzieli co zrobić ze sobą. Okazało się wtedy, że to przez to że dziewczyna go rzuciła. Tu akurat sądzę że były pewne sygnały, ale wiesz jak to bliscy mówią (albo nie wiesz...): "nie ta, to następna". A on nie chciał żadnej następnej.

      Usuń
    3. wiesz..to czasem jeszcze dobrze, że ktoś list zostawi. to jakieś pożegnanie, wytłumaczenie może. łatwiej nieraz zrozumieć. a tak naprawdę mało samobójców list zostawia, niewielki odsetek. sam listu bym nie zostawił.

      i widać czasem skutki bagatelizowania złamanego serca. bo każdy cierpi inaczej, to, co dla kogoś bywa do przełknięcia dla kogoś może być..no, dosłownie zabójcze. nigdy nie siedzimy w cudzej skórze- i to właśnie nie daje nam prawa nieraz do oceniania. do wyśmiewania jak się nieraz zdarza. każdy nosi bowiem swój bagaż. ale chyba zmierzam tutaj w troszkę innym kierunku:)

      Usuń
  2. Ciśnie mi się na usta- że KAŻDY jest odpowiedzialny tylko za swoje życie, tylko albo aż tyle. Możesz być wsparciem, możesz dać całego siebie - ale ktoś może po prostu tego nie chcieć. Tylko tyle - każdy decyduje za siebie. Trzeba to szanować, kochać, być i szanować wybory innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jasne, każdy tak naprawdę jest za siebie odpowiedzialny-nie przeżyjemy za kogoś jego życia, nie zdecydujemy. ale to nie znaczy, że nie można przy kimś być. starać się. właśnie do tego to wszystko się sprowadza może, do szacunku i miłości. a to wbrew pozorom, nie zawsze jest takie łatwe.

      Usuń
    2. Bo nie o "łatwość" w tm chodzi ;) ale o ciągłe próbowanie, pomimo odrzucenia i trudności...

      Usuń
    3. to też prawda. w życiu nie ma być wcale łatwo. właśnie może te trudności, tak naprawdę nadają wszystkiemu wartość?

      Usuń
    4. Wiesz, ja nie lubię myśleć o tym wszystkim że to trudność, że żyć dobrze jest trudno, że to wszytko jest trudne - nie lubię tego... Wolę myślę że to jest właśnie mój wybór- ja chce być, chce kochać, chce wybierać prawdę i dobro... a przecież mogę powiedzieć że "mam wyjeb. na wszytko" i w tedy będzie łatwo ;P

      Usuń
    5. i może dobrze. bo w sumie nie wiem, czy można w życiu tak do końca powiedzieć, że coś jest łatwiejsze albo trudniejsze. może coś po prostu jest, albo nie jest dla nas.

      Usuń
  3. smutny ten post. Szkoda...że nie wszystkim można pomóc i nie każdy chcę przyjąć tą pomoc.Mama na pewno jest z Ciebie dumna, że nie zapaliłeś tego papierosa. Życie Cie nie rozpieszcza...3maj sie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. życie nie jest od rozpieszczania, jakby nie było:)
      ja wierzę w jakiś sposób, że każdemu można pomóc. tylko czasem potrzebny jest odpowiedni klucz do odpowiedniego zamka...a o to już trudniej.

      Usuń
    2. no tak wszystko się zgadza ;) dużo doświadczyłeś (tak myślę) i inaczej patrzysz na swoje życie. Doceniasz to co masz..

      Usuń
    3. bo nic innego nie zostaje, jak doceniać:)

      Usuń
    4. zawsze łatwiej jest usiąść i narzekać.

      Usuń
    5. to wcale nie jest łatwiejsze, jeśli spojrzeć tak długoterminowo, zdaje mi się. a może inaczej- nie ma łatwiej, trudniej. jest po prostu inaczej i każdy człowiek czego innego potrzebuje w danym momencie.

      Usuń
  4. bardzo mi przykro z powodu Twojej Mamy oraz tej koleżanki.
    a co do tej znajomości, wiesz czytając Twój wpis, stwierdziłam, że takie znajomości są naprawdę cudowne. spotykacie się od czasu do czasu, jak kumple, coś Was łączy, uczelnia, jakieś imprezy, ogniska, wspólni znajomi, ale to czysta koleżeńska relacja, można porozmawiać naprawdę o wielu sprawach. każdy z nas ma takich znajomych i fajnie czasem ich spotkać po latach, może czasem za nimi nie tęsknimy, czasem o nich nie pamiętamy, ale kiedy spotykamy ich po jakimś czasie, wywołują szczery uśmiech na naszych twarzach, naprawdę mi przykro, że odeszła...

    wiesz, nie znam aż tak dużo osób, które nie lubię osoby A, bo ktoś tam jej nie lubi, ale naprawdę się z tym spotkałam, jest to żałosne, bo każdy z nas jest inny i dogada się z różnymi ludźmi, ale to już ich indywidualna sprawa.

    czasem jednak niedobrze wiedzieć o kimś za dużo, chociaż w tej sytuacji wcale nie uważam, żeby na tym coś traciła ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. wiesz, ja już trochę nie mam sił jej tego uświadamiać, owszem poczytała już jakieś artykuły ale wciąż zamierza przy nim trwać, bo wierzy, że on nie sięgnie po twarde narkotyki i że jego ominą te całe nieprzyjemne skutki, ale powiedz mi, jaką możemy mieć pewność? teraz trwa, a za dwa lata coś będzie się z nim dziać do ucieknie? nie pomoże mu? nie będzie z nim? bo nagle coś jest nie tak? niestety ja to tak widzę, bo ona jest słaba psychicznie i wiem, że sobie z tym nie poradzi, ale to jej wybór, jej życie, jej niepewny los i jej większa szansa na spieprzenie sobie życia

    OdpowiedzUsuń
  6. Popłakałam się. Wiem, że to mnie nie dotyczy, że to Twoje życie. Ale się popłakałam. Dawno nie było mi tak smutno i tak niezręcznie.
    Przepraszam, ale nie wiem co napisać. Wszystko wydaję mi się być trywialne i niegodne czytania.
    Najwidoczniej ja jestem zbyt krucha i palę po każdej kłótni/rozmowie z moim ojcem. Jestem z Ciebie dumna, że Ty jednak nie zapaliłeś. Obietnic trzeba dotrzymywać.

    Przepraszam za ten komentarz. Nie powinnam tego pisać. Nic to nie zmienia i wydaje się to być takie szczeniackie. Moja szczerość bywa po prostu momentami żałosna.

    Trzymaj się. Ściskam mentalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hej hej dziewczyno, tu nie ma co płakać. bo już jest dobrze:) nie ma co być smutno, bo co by nie było, ja nie uważam, że życie mam spieprzone, wręcz przeciwnie, za pewne rzeczy mogę dziękować.
      obietnice po coś są, czyż nie?

      i czemuż szczeniackie? nie bardzo rozumiem, tak jak i przepraszania, no weź:)
      a szczerość żałosna nigdy nie jest. przynajmniej, w moim mniemaniu:)
      i wzajem;)

      Usuń
    2. Jestem zbyt wrażliwa. I nad wyraz bywam szczera.
      Nie rozpaczałam nad Twoim losem, bardziej chodziło mi o jakieś złączenie mentalne i zrozumienie.
      Wyglądasz na twardego faceta. Także czuję, że dasz sobie radę ;)

      Nie znamy się, dlatego takie moje "wylewności" nie są na miejscu.. ;)

      Usuń
    3. czyli posiadasz po prostu dwie wielkie zalety:)
      i um, dzięki jak sądzę:) ale to fakt, poradzę sobie, cokolwiek by się ie działo;)

      blog to miejsce na rzeczy, które nigdzie indziej nie są na miejscu. poza tym...po co nieraz przejmować się jakimkolwiek kanonem?:)

      Usuń
  7. Tak naprawdę śmierć zabija hurtem - przychodzi po jedno ciało, a zabiera dziesiątki dusz.
    Dobrze, że dotrzymałeś obietnicy. Czasami tylko to pozostaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zawsze to troszkę inaczej określałem, raczej że śmierć tak naprawdę dotyka nie tego, co odchodzi, a tych, co zostają. ale masz rację.
      i obietnice od tego są:)

      Usuń
  8. Bardzo mi przykro...
    Zdążyłam Cię poznać jako człowieka wrażliwego, czasem aż nadto. I wiedz, że moim zdaniem zrobiłeś dla niej wszystko, co było możliwe z Twojej strony. Znajomym byłeś dobrym, w tej relacji nie można zrobić nic więcej. Nie wiedziałeś, co tak naprawdę siedzi w jej głowie, poza tym, że raz czy dwa się zdradziła ze swoimi zamiarami, planami(?), Skąd mogłeś jednak wiedzieć, że mówi poważnie? W tych chorych czasach deklaracje szalone są w modzie, często nie mają pokrycia. Powiedziałeś jej, że to głupota, swoją powinność spełniłeś. Nie tak znowu bliskim znajomym trudno przecież prawić kazania, prawda?
    Uderzyło mnie to, że czujesz się w jakiś sposób winny. Uwierz, nie masz najmniejszego powodu.
    Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. już nie ma co być przykro. bo jest dobrze. w sensie...no po prostu, jest dobrze. coś kłuć musi, boleć musi, ale to taka sama część życia jak wszystkie inne.

      a ja wyrzuty sumienia mieć będę. nie takie, przez które oddychać aż nie można, po tej nocy już nie takie...ale jednak pozostają. bo właśnie o to chodzi, że czasem z głupich rozmów, wiele, wiele lat temu ( bo rozmowa o pociągach miała miejsce na 1 roku studiów jeszcze) można było wyciągnąć jakieś wnioski. bo może można było coś zrobić.
      może ja się nie czuję winny do końca za siebie samego...ale ( to pewnie głupio zabrzmi) w tym momencie noszę poczucie winy pewnego rodzaju- za świat. bo czasem można jako część tego świata dać z siebie komuś więcej...ale właśnie jest jakaś granica. nie można dać wszystkim. nie można zapobiec wszystkiemu. nikt nie jest herosem codzienności, żeby móc, potrafić. i to jakoś boli. uwiera. ale z tym uwieraniem właśnie się żyje dalej..bo co więcej zrobić można? można chyba tylko się zmobilizować, żeby, jeśli coś się na drodze zdarzy, zrobić więcej jakoś.

      Usuń
    2. Można było teoretycznie. Jak już wspominałam, nie znaliście się na tyle dobrze, byś ją analizował. Nie można wejść w skórę każdej napotkanej osoby, zwłaszcza gdy ona sama zbytnio na to nie pozwala.
      Kordian, proszę Cię, Ty zawsze dajesz z siebie wszystko, widzę po naszych rozmowach u mnie choćby. Nie znamy się, a czuję zaangażowanie większe niż u kilku osób, które w swoim czasie z czystym sumieniem nazwałabym przyjaciółmi. W innych sytuacjach pewnie masz podobnie. Jeśli zwiększysz to jeszcze o jeden stopień, wykończysz się emocjonalnie. Pamiętaj, że świata nie naprawisz...

      Usuń
    3. a ja w skórę często chcę wchodzić.

      widzisz, wyznaję zasadę, że nie ma granicy, zawsze można jeszcze więcej. i hm..miło, że to tak odczuwasz.
      tak naprawdę ci powiem- znam siebie i wiem, że mogę jeszcze więcej. mnie jest trudno spalić. a może to wszystko jest ułudą? i wiem, że świata się nie naprawi...nie cały. ale niektóre lalki mogą stać się prawdziwymi chłopcami.

      Usuń
  9. Po raz pierwszy nie wiem co Ciebie napisać. Być może, że obecnie śmierć wypełnia moją głową, to wolę milczeć.

    OdpowiedzUsuń
  10. pogrzeb tak naprawdę nie powinien mieć w sobie takiego żalu i smutku. osoba, która odchodzi idzie w końcu do dużo lepszego miejsca i będzie na nas czekać. chociaż ja sama też uciekam od takich miejsc, 'uroczystości'...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz, to też czasem kwestia, w co się wierzy. poza tym...to wszystko pięknie brzmi w teorii, jasne, może to powinna być i radość pewnego rodzaju. jak wielka fiesta w Meksyku. ale nieraz...trudno to przeskoczyć, w sobie samym. bo odczuwamy tą dziurę pod sercem jeszcze boleśniej. różnie bywa.

      Usuń
  11. To musze przyznac, ze spodobal mi sie post. :) I wystroj bloga tez, bo zawsze na to patrze. Bede zagladac tu czesciej. Zapraszam do wspolnej obserwacji i jesli chcesz mam zniszki w najnowszym poscie, nawet 70 procent. Pozdrawiam i czekam na kolejny post!

    OdpowiedzUsuń
  12. tak, masz rację, nie można ciągle tego rozmyślać, nie można się w tym smutku zbyt zagłębić, jasne, czasem nie jest łatwo i potrzebujemy czasu by dojść do siebie, ale mimo wszystko trzeba iść dalej, dobrze, że masz taką postawę!

    przeczytała kilka artykułów, przeraziła się, ale wierzy, że jemu jednak nic nie będzie, że nie sięgnie po cięższe narkotyki i że uda mu się to rzucić, ale jak on pali teraz nawet raz na półtora tygodnia, dla niego może to jest sukces, dla niej zmiana na lepsze, ale substancje z marihuany w organizmie pozostają do 3 tygodni, skoro nie umiał przekroczyć tego okresu, to ewidentnie wskazuje to na to, że jest uzależniony, że musi to zapalić. szkoda mi jej, ale masz rację, nie przeżyję życia za nią i chyba już nic więcej zrobić nie mogę. chciałabym, żeby jemu naprawdę się nic z tego powodu nie stało, ale mam wrażenie, że to niemożliwe, że już jakieś zmiany w jego mózgu zajść musiały, ale jeśli zaczną dziać się z nim niefajne rzeczy, to ona sobie z tym nie poradzi, bo jest za słaba, i mam wrażenie, że to wszystko zrobi z niej naprawdę wraka... ale można gdybać i gdybać, ona go nie zostawi, więc czas pokaże, co wyjdzie

    OdpowiedzUsuń
  13. Myślę, że da się oswoić ze śmiercią. Ale śmierć kogoś bliskiego nigdy nie sprawi, że nie poczujesz nic. Chociaż czasem może być tak, że długo nie będziesz czuł nic, wtedy Ty przestajesz żyć. I żeby żyć na nowo trzeba przejść przez ten ból.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. samą śmierć oswoić można, jasne. ale właśnie, gdy ona jest dość...daleko. bo dziury pod sercem jak ja to określam zostają zawsze, pojawiają się w tym jednym jedynym momencie. ale właśnie my musimy czuć. my musimy iść dalej.

      Usuń
    2. Musimy. Dla siebie i dla innych. Bo w tym całym bólu i rozpaczaniu po śmierci kogoś bliskiego nie możemy być egoistami. I nie możemy myśleć w ten sposób, że tylko nas to boli. Bo boleć może kogoś także nasz ból

      Usuń
    3. to też prawda. nie można się w swoim bólu egoistycznie "zawija"...ale to nieraz nie jest logika, jakby nie było, to emocje. i żadne tłumaczenie nie pomaga.

      Usuń
  14. Anioł śmierci? Raczej zbiegi okoliczności. Choć jednego dnia myślałam to samo. Pożegnanie jest ciężkie, bo uświadamiasz sobie, że to już koniec. Nie pogadasz, nie odwiedzić - już tej osoby nie ma. Ten koniec dla żyjących jest ciężki, ta ostateczność. Ja nadal przeżywam śmierć mojej koleżanki, widziałam ją w trumnie. Była ode mnie młodsza. Umarła w wieku lat 15/16, ja jeszcze nie byłam dorosła. Wtedy pierwszy raz zapłakałam. Byłam na wielu pogrzebach, ale to był pierwszy na którym płakałam. Bo było mi smutno, że ktoś młodszy ode mnie zginął, osoba, którą znałam. Potem gdybałam. Najgorsze jest to, że ona sama skończyła ze swoim życiem i swoją śmiercią spowodowała lawinę nieszczęść. Ja to wszystko pamiętam i te jej twarz. A na twarzy nie było spokoju.
    Ja i moje pogmatwane myśli, heh, kobiety XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to taka metafora była XD
      i owszem zawsze mówiono, że śmierć bardziej niż tego, co odchodzi, dotyka tych, co zostają.
      w trumnie już człowiek wygląda pięknie, choć sztucznie. i właśnie...w takiej twarzy może możemy się dopatrzeć tego, co chcemy zobaczyć?

      Usuń
    2. Ale trafiła w moje myśli XD
      Śmierć dla zmarłego jest wybawieniem i pewną nagrodą, choć nie zawsze. Bo niektórzy oprócz cierpienia boją się o swoich bliskich. Co z nimi się stanie jak mnie nie będzie? Czy poradzą sobie? itd.
      Na jej twarzy były te uczucia, które miała tuż przed śmiercią. To nie było sztuczne, lecz prawdziwe i to, że ona nie zaznała spokoju umierając.

      Usuń
    3. och, ten rodzaj strachu znam doskonale.

      widzisz i tu się zaczyna wszystko na tym i kończy, w co wierzysz. w co wierzysz, że jest po śmierci.

      Usuń
  15. smutek się wkradł, nie ma co. "Może to mnie nie powinno być, może to ja nie powinienem się narodzić." - wczoraj mój kumpel powiedział mi dokładnie to samo, kropka w kropkę, przecinek do przecinka, dlatego przeraziłam się trochę, jak to przeczytałam u Ciebie :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie ma co się przerażać. u mnie to chwila, u mnie to moment. szybko się goi.

      Usuń
    2. jasne, że nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, ale to nasze życie i to my wybieramy, czy się użalamy nad tym, co nas spotkało, czy idziemy do przodu!

      masz chyba dużo w tym racji, sama mam innych znajomych, którzy palą okazjonalnie, to jest tak 3-4 razy w roku, dla nich do sposób wyluzowania raz na jakiś czas, nie codzienność, ale kiedy ktoś nie umie paru dniu bez tego przeżyć, to tylko samego siebie oszukuje, że nie jest uzależniony. a jeśli ktoś uważa, że marihuana nie szkodzi, to jest naprawdę w wielkim błędzie, jedna specjalistka się wypowiadała, że analizowano badania mózgu osób: zdrowych i nie palących trawki, chorych na schizofrenię oraz palących trawkę i badania te pokazują podobieństwa w strukturze mózgu osób palących i chorych na schizofrenię i powiedz mi, że to naprawdę nie szkodzi?

      Usuń
  16. Najgorsze jak dla mnie to to,że nie można dotknąć drugiego człowieka, spojrzeć na niego nawet jak bardzo, bardzo się chce... Ja na szczęście już na pogrzebach nie bywam, ale to zabawne bo w swoim życiu byłam na wielu pogrzebach a nigdy na weselu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a to chyba statystyczna norma. łatwiej trafić na pogrzeb, niż na wesele.

      Usuń