piątek, 28 lutego 2014

czy kochasz na tyle, by dać z siebie to, co jest najlepsze?

Niechętnie w takie dni wraca się do domu. Gdy atmosfera jest gęsta tak, że można gryźć powietrze, niczym Hamlet z jednego z wierszy Herberta. Dlatego siedzi się u przyjaciół, rozmawia z nimi, szukając „chwil”, analizując,a potem zapominając, oddalając się. To leczy jak nic innego.

Nie lubię współczucia. Nie lubię wielkiego trzęsienia się nade mną, nie lubię zamartwiania się. Człowiek nieraz musi poradzić sobie sam. Nikt nie siedzi w jego głowie, nie walczy z jego demonami. Tak, to moje demony. Prywatne. Mogę ci o nich opowiedzieć, ale żaden z twoich egzorcyzmów nie pomoże, póki sam nie zagłaszczę tego kota na śmierć. Dlatego wolałem to zdystansowane ciepło. To, które nie jest uwikłane w moje prywatne piekło.
Dlatego też wolałem być chociaż przez chwilę poza domem, przez parę dni, zastanowić się, co dalej. Nie chciałem widzieć tego współczucia i lęku Sisi, tego samego, który przepełniał ją kiedyś, nie chcę słyszeć, jak dziadek na siłę próbuję ją rozweselić, udając sam przed sobą, że nic się nie dzieje. Na naszym życiu znowu położył się cień, piekielne widmo przeszłości.
To wszystko zaczynało być żałosne. To wszystko jest żałosne- żyć, nie żyjąc, umartwiając się. Wszystko przez widma przeszłości. To wszystko- nie miało sensu. A jeśli coś gryzie, uwiera, sensu właśnie nie ma- trzeba się tego pozbyć. Otrzepać się z kurzu tej zbędnej drogi. Już następnego dnia zauważyłem, że moja reakcja nie miała racji bytu. Była za mocna. Bo tak jak napisała, a potem powiedziała Frida nad talerzem z pączkami, nie można przecież żyć w lęku, że się spotka swojego ojca na ulicy. Już nie można, to żadne życie. Nie ma w tym strachu odrobiny racjonalności.
Logika nieraz ratowała mnie w życiu. I chyba pomogła tym razem.
Pomogła mi...ale przecież nie jestem w tym sam. Dotarło do do mnie po burzy. A raczej, dzięki niej. Dotarło dogłębnie, mocno, przeszywająco.

W pewnym momencie, przez tą racjonalność, pomyślałem dość. Czas może nawet pierwszy raz krzyknąć, przede wszystkim do Sisi, żeby nie trzęsła się nade mną jak nad jajkiem. Ktoś, do cholery, musi trzymać tą rodzinę razem, nie pozwolić, żeby się znowu topiła w tym, co powinno już odejść. Albo raczej-zmienić kształt.
Trzeba może było po prostu na spokojnie porozmawiać. Tylko, że to nie zawsze jest takie proste. Bo jak przekonać, że nie czujesz się znowu martwy, kiedy na ciebie patrzą i widza, co chcą? Jak zmienić ciche, zatroskane szepty w prawdziwe szczerze wyznania?
Ale można spróbować. Jak ja rzucić nad kubkiem herbaty, niby w przestrzeń, że powinniśmy się przestać tym przejmować. Przejmować się tym, co już było.
Nie myślałem, że wyniknie z tego tak wielka burza. Nawet nie wiem, jak do tego doszło. Bo wszystko działo się za szybko, jak podczas burzy wiosennej właśnie.
Nie myślałem nigdy, że usłyszę od swojej najmłodszej siostry, neurotycznej nastolatki, że to moja wina.
Moja wina?
„To twoja wina, że nie mam ojca. Twoja i matki!”
Zabolało jak najmocniej wymierzony policzek. Uderzenie znienacka, najmniej spodziewane. Jak to, ona nie ma ojca? O co do kurwy nędzy jej chodzi? Że co, może powinniśmy z nim zostać? Czy, przepraszam bardzo, ale czy jej popierdoliło się głowie?
I gdy wybiegła z kuchni z płaczem, wszystko do mnie dotarło.
Bogowie, jaki ja byłem głupi. Jaki ślepo zapatrzony w siebie. Bogowie, wybaczcie. Jak my wszyscy patrzeliśmy tylko na to, co oczywiste!
Widziałem tylko to, że ktoś mnie skrzywdził. Widziała to moja mama, moja babcia, która trzęsła się zawsze nad moim uszkodzonym po „wypadku” sercem, mój dziadek. Widziałem swoje lęki, swoje wspomnienia, swoje problemy. Ja, ja, ja. Najgorszy w tym momencie, w tym wszystkim, egoistyczny skurwysyn.
Jak można mieć takie klapki na oczach?
Przecież...przecież w tym wszystkim nie ma tylko mnie. Ja to jeden z wielu. Wcale tak wiele nie znaczący.
Przecież...przecież w tym wszystkim nie ma tylko mnie. Tego, który został skrzywdzony w tak oczywisty sposób. Mazgaj, egoista, do kurwy nędzy!
Popełniłem największy błąd swojego życia. My popełniliśmy. Ja, ten, który zawsze stara się niby szukać tego, co widzi drugi człowiek. Idiota, jaki idiota!

W tym wszystkim była też moja mama. I było moje rodzeństwo. Bea, Ida, Bruno...i Em.
Była za mała, żeby pamiętać ojca. Nie widziała, jak pił, jak robił się agresywny. Nie widziała, jak uwielbiał wymyślać nowe sadystyczne zabawy. Nie do niej przychodził z tym wszystkim. Zresztą, w ten sposób nigdy go nie interesowała.
Wszyscy zapomnieliśmy, że ta mała, niespełna 4 letnia dziewczynka nagle została wyrwana ze swojego domu, nagle zamieszkała z dziadkami, ale bez taty. Mama cały czas płakała, jeszcze bardziej zapomniano o niej, gdy urodził się Bruno. Bo przecież nim się trzeba było zająć, przewijać, karmić, wstawać w nocy.
Nie, to nie tak, że nikt nie pogłaskał jej po głowie. Że nie była przytulana, tkwiła zamknięta na jakimś strychu. To nie tak. Ale wszyscy zapomnieliśmy o niej w tej jednej sprawie. Nikt nigdy nie wytłumaczył jej, nie porozmawiał z nią, jak głęboko zagrzebany jest ten rodzinny trup.
Bo zawsze była za mała. Bo zawsze „to przecież dziecko, nie zrozumie!”
Jasne, wszyscy w domu wiedzą, dlaczego byłem wtedy w szpitalu, co się stało, że ojciec pił i bił. Wszystko jasne, oczywiste. Ale czy na pewno?
Nikt nigdy nie mówił o samym ojcu w ten sposób, jaki ona by może oczekiwała. Owszem, wiedziała, na jakiej uczelni wykładał, kim był. Suche fakty. A ona go nie pamięta. Pomimo całej mrocznej legendy w rodzinie..każde dziecko chyba chce coś wiedzieć więcej o swoim ojcu. Chce się bowiem wiedzieć, skąd się pochodzi. Chce się wiedzieć, że oprócz tych czarnych rzeczy...mogły być też białe. Bo były. I nawet ja nie mogę temu zaprzeczyć. Nie zapomniałem kolekcji wędek, tego jak uczył mnie łowić, nie zapomniałem książki, którą dostałem na urodziny. Chociaż, może zapomnieć właśnie chciałem. Ale te jasne strony...te jasne strony pozwalały też przetrwać i widzieć w tym wszystkim po prostu człowieka, który też, być może się załamał. I zaczęła brać nad nim górę jego druga natura. „Kto jest bez grzechu, niech rzuci kamień”. Może to właśnie powinienem już wcześniej powiedzieć Em? Może też właśnie to? I wiele innych rzeczy, o których tylko ja w tym domu wspominać miałem prawo?
Ona przecież jest jeszcze dzieckiem...do cholery, jest na tyle dorosła, żeby uprawiać seks, a nikt nie odważy się porozmawiać z nią o tym, co się kiedyś stało? Nikt? Czy nie zauważyliśmy, czy ja nie zauważyłem, że ona po prostu już w pewnych aspektach dorosła? Że wszystko potrafi już przyjąć i nie trzeba jej wcale chronić? Dlaczego nie umiałem spojrzeć na nią, jak na innych? Nigdy nie będę umiał sobie na to chyba odpowiedzieć.
Nie miałem nigdy problemu, żeby mówić o tym z Idą, Beą. Z bratem. Ale między mną a Em zawsze stoi pewien mur, trudny do przeskoczenia. Możemy razem śmiać się przy stole, możemy rozmawiać o książkach, możemy nawet mówić o jej chłopakach...ale zawsze jest ta granica, której się nie przekracza. Niewidzialna bariera, o którą człowiek w pewnym momencie się potyka.

Ten mur umie przebić Bea, umie przebić babcia...ale nie ja. I już chyba wiem, dlaczego nigdy nie dostałem wizy na jej terytorium.

Kiedyś już powiedziała w kłótni coś podobnego, co wczoraj. „Matka ciebie bardziej kochała!”. Próbowałem jej wytłumaczyć,że mama wszystkich nas kochała tak samo. Że może rozmawiała ze mną więcej, niż z nią, bo byłem już starszy, bo zawsze byliśmy blisko, przez to, że oboje mieliśmy pewne „porozumienie” ale...ale nie rozumiałem. Dzisiaj chyba już wiem.
Ta istota o naprawdę kruchym sercu może zawsze czuła się pominięta. Przeze mnie i przez mamę.
Może zawsze czuła się trochę z boku, gdy grzebaliśmy tego trupa, takiego, jakiego ma większość rodzin.
Może pomimo całej czułości, może pomimo tego, że tak, naprawdę wszyscy ją kochamy...może nie mogła tego poczuć do końca?

I zastanawiam się, jak przez te wszystkie lata, jak mogłem być tak ślepy, widzieć tylko siebie w tym wszystkim? Jestem głupcem. Ścierwem egocentryzmu. Jest mi naprawdę wstyd. Tak, jak chyba jeszcze nigdy nie było. I długo nic tego wstydu nie zmaże.
Nie wiem, czy w ogóle można się z tym pogodzić. Nic nie rozgrzesza głupoty. Ale można spróbować naprawić, czyż nie? Nie ma spalonych mostów. A nawet jeśli zamienisz je w stosy...zawsze możesz to odbudować. I przysiąc sobie, że już nigdy nie zawiedziesz. A przysiąg się dotrzymuje.



Poszedłem do jej pokoju.
-Kordian, ja nie chciałam...- rzuciła od wejścia, z zapłakaną buzią.
Wiecie, że czasem nie trzeba nic mówić? Słowa są zbędne, istnieje inna, wspanialsza mowa. Prostsza, płynąca prosto z serca. Czasem trzeba podejść i po prostu przytulić. Chyba trochę ją zatkało.
Mam wrażenie, że po raz pierwszy, tak naprawdę i tak szczerze rozmawiałem ze swoją siostrą. O tym, co było. Bez faktów, oczywistości, a z emocjami. Bo może one były w tym wszystkim najważniejsze. A ja ich tak często unikałem. O mamie. I o ojcu. Nie powiem, że to było łatwe. Nie powiem, że nie chciały wrócić stare nawyki uciekania wzrokiem i kłamania, że przecież nic się nie stało. Nie powiem, że nie słyszałem, jak wszyscy domownicy podsłuchują pod drzwiami.

A na koniec...na koniec mogliśmy się śmiać. I śmialiśmy się naprawdę. Wspominając najgłupsze rodzinne anegdoty. Jak dziadek zapomniał kupić papieru toaletowego na święta i można było powiedzieć, że mieliśmy „przesraną Wielkanoc”. Wspominając, jak mama biegała z palącą się patelnią, bo nigdy nie nauczyła się porządnie gotować. Jak przykułem Idę do grzejnika.

Ten śmiech był naprawdę i tylko jej oczy przypominały o tym, jakim byłem głupcem. Jak zapomniałem też o tym wszystkim, co dobre.
Wiem, że nie da się naprawić wszystkiego jedną rozmową. Zburzyć tego muru, który jest między nami, pomimo tego, że ją kocham i wskoczyłbym za nią w ogień. Bo przecież jest moją małą siostrą, której musiałem myć łapki lepkie od cukierków. Której musiałem pomagać przy lekcjach i która rysuje najpiękniejsze portrety.
Nie da się zrobić wszystkiego od razu. Ale możne to jakiś początek? Za to można mieć prawdziwą nadzieję, że już nigdy się niczego tak dokumentnie nie spieprzy. Że przestanie się być ślepym.

I może...nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Może oboje- i ona i ja, a może wszyscy po prostu potrzebowaliśmy wyciągnięcia tego trupa z szafy? Po każdej burzy przecież wychodzi słońce. A powietrze zawsze jest czystsze. Bo nagle, po tej rozmowie...jakby wszystko zaczęło być tak, jak zawsze. Naturalnie. Weselej.
Po burzy właśnie- trzeba żyć normalnie. Starając się, by było coraz piękniej i piękniej. Bo to zawsze możliwe.

Tak, pięknie jest po prostu żyć.


A tak na koniec...mieliśmy kiedyś pewną zabawę, podaj mi 4 piosenki. Ta, która rozrywa ci serce, ta, która cię mobilizuje w okresie największego doła, ta którą śpiewasz gdy jesteś szczęśliwy i ta, przy której płaczesz. Podaj mi 4 piosenki, a powiem ci, kim jesteś. Zawsze wygrywałem w tej grze. I dzisiaj najważniejsza jest ta, która najbardziej mobilizuje, podnosi człowieka z kolan Bo przecież najważniejsze jest, by dawać tym, których się kocha to, co w nas najlepsze. A ja po prostu muszę postarać się jeszcze bardziej.



Muszę ci coś wyznać, mój przyjacielu.
Nie jestem głupcem.
Meczy mnie już zaczynanie kolejny raz, od nowa.
Gdzieś indziej.

Czy urodziłeś się, by się buntować, czy dawać wykorzystywać?
Przysięgam, że nigdy nie ulegnę.
Odmawiam.

Cz ktoś dostaje to, co najlepsze, najlepsze, najlepsze w tobie?
Czy ktoś zabrał ci wiarę?
To prawdziwe. Ból, który odczuwasz,
Twoje zaufanie, musisz wyznać-czy ktoś dostaje to, co
najlepsze, najlepsze, najlepsze

w tobie?”

30 komentarzy:

  1. Dużo agresywnych, ciężkich słów. Jesteś na siebie zły, ale sądzę jako osoba postronna, że troszeczkę przesadziłeś z tym krzyżowaniem siebie. Jesteś tylko człowiekiem. A ludzie popełniają błędy. Być może bardziej dostałeś po dupie. Zapomniałeś jak to jest być małym dzieckiem, nie wiedziałeś przecież, jak ona to może postrzegać.
    Podam może głupi przykład. Jesteś ode mnie starszy, tak sądzę, ale ostatnio rozmawiałem z swoją ciotką o mojej matce. O jej zachowaniu. Wiesz, trzęsie dalej dupą, stara się mną dyrygować i takie różne. Zachowuje się, jakbym ciągle miał pięć lat i trzeba było otaczać mnie opieką. Zupełnie tak, jakby chciała nadrobić te lata, w których pracowała dużo, albo te obecne, w których pracuje jeszcze więcej. Jakby chciała wepchnąć się na siłę do mojego życia, bo kiedyś było jej zbyt mało ze względu na pracę. Albo jakby po prostu zapomniała, że świat się nie cofa i dorosłem. Po prostu dorosłem. Wiesz co mną wstrząsnęło? Od dłuższego czasu mówiłem, że wyjeżdżam na Sylwestra. Nie będzie mnie w mieście, jadę do Warszawy. Nie pytałem jej o zgodę, oznajmiłem jej tylko, aby się z tym oswoiła. Zrobiła mi histerię tuż przed moim wyjściem. Nie płakała, ale chodziła nerwowo, szukała czegoś, czym się mogłaby zająć i co chwilę przychodziła, żeby mi powiedzieć, że ona się na to nie zgadza i że ona odwoła swoje plany, bo wiedziała, że wścieknę się, gdy będzie siedziała sama, zmartwiona w domu w Sylwestra. Złamała mnie tym, byłem wkurwiony. Bardzo. A gdy powiedziałem, że wygrała rozpłakała się, podeszła do mnie i przytuliła się. I przeprosiła mnie za to. I powiedziała, że ona wie, że nie ma prawa mnie już zatrzymywać i wie, że kolejnym razem mnie już nie powstrzyma. I że dopiero teraz widzi, że jej synek już dorósł. Że decyduje o sobie w dużej mierze. I ona nic na to nie poradzi. I że prosi mnie o jeszcze ten rok, aby się z tym oswoić. Widzisz? Ona nie miała o tym pojęcia. Nie wiedziała, tak sądzę, że traktuje mnie w ten sposób. Jasne, mówiłem do niej, ale nie docierało. Wiesz, nie przyswoiła sobie tego. A w pewnej sytuacji, postawiona pod murem... Uderzyło w nią to, jak to wygląda.
    Czy nie było podobnie z Tobą? Cały czas myśleliście, że jest za mała. Bo tak się sądzi. Świat czasem staje w miejscu. Ja przez wiele lat mówiłem, że moja mama ma 35 lat, a już 43 na karku. Zatrzymała się dla mnie w czasie. Zapomniałem, że się starzeje. Że nie jest już tak młoda.
    A Ty zapomniałeś, że ona dorasta. Że czas pędzi na przód. Nie zatrzymuje się. I nie ma w tym nic złego dopóty dopóki zauważysz to i postarasz się zmienić swoje postępowanie.
    Sądzę, że taka rozmowa i dla Ciebie, i dla Twojej siostry była bardzo potrzebna. I może nawet lepiej, że odbyła się ona właśnie teraz. Nie sądzę, żebym zrozumiał moją mamę wcześniej, gdy byłem młodszy i ledwo wszedłem w dorosłość. Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. A ona dorosła, dojrzała do tego, aby usłyszeć tę historię od Ciebie. I ty także, by ją opowiedzieć. To był dobry moment. Inny byłby zły. Wcześniej mogłaby tego nie zrozumieć. Nie w pełni. Nie uwierzyć. Każde dziecko chce idealną rodzinę. Kochającego tatę, opiekuńczą mamę. Być może prawda byłaby zbyt bolesna. A nawet mogłaby wpaść w depresję.

    Nie łam się, Króliczku. Wszystko ma swój cel w życiu, tak mówią.
    Straszna zabawa, swoją drogą. Dlatego, że ja bardzo często nie bazuję na jakiś zespołach, a piosenkach wyrwanych z kontekstu, zasłyszanych gdzieś tam w telewizji (np. VH1, gdzie lecą przeróżne piosenki, dobry rock lat 80 i 90, miodna stacja) albo radiu. Nie potrafiłbym odpowiedzieć na większość tych piosenek szczególnie, że teraz jaka by ona nie była, zazwyczaj jakoś takie, które mi się podobają kojarzą mi się z I. i zwykle w związku z tym jest melancholijny uśmiech i takie bolesne ściśnięcie za serce.
    Pozdrawiam i przepraszam za rozpisanie się ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jestem na siebie zły, bo jeśli mam prawo od kogokolwiek czegokolwiek wymagać, to tylko od siebie:) i poczułem się hipokryta. bo głoszę nieraz piękne teorie, a we własnym gnieździe mam nasrane, jak to mawiają.
      um...w sumie, to nie wiem, ile masz lat. w każdym razie ja dumnie reprezentuję rocznik '87.
      to mi się bardziej skojarzyło z syndromem opuszczonego gniazda, synek dorasta i tak dalej. ale pojmuję analogię, czyli niepanowanie nad emocjami et cetera, przez niewiedzę. ale nawet w prawie zapisane jest, że niewiedza nie rozgrzesza. bo widzisz, ja siebie nie katuję- ja tylko od siebie wymagam.to mobilizuje:)

      w każdym razie, jest dobrze, dobrze, bo wyszło jak wyszło i może właśnie tak dokładnie być musiało. jak zawsze, przyjmuję to z pokorą:)



      dlaczego straszna? ja ją zawsze bardzo lubiłem, zresztą, jako muzyka znam wiele podobnych zabaw z muzycznej XD trzeba było coś robić w przerwach między zajęciami:) nie jest straszna, tylko...może trzeba przywiązywać tak dużą rolę do muzyki w życiu, jak na przykład ja:)

      i jak najbardziej stety albo niestety rozumiem muzykę jako kojarzoną z uczuciami, przeżyciami. czasem to istne piekło.

      i nie ma za co, bo mi to nie przeszkadza XD

      Usuń
    2. A nie masz troszkę takiego syndromu w przypadku siostry? Cały czas była dla Ciebie malutka, aż uderzyło Ciebie z całą mocą, że wcale tak już nie jest.
      Poza tym, jasne. Dobrze jest od siebie wymagać, ale wymagać więcej, niż jesteś w stanie więcej zrobić, choćby przez wzgląd na to, że jesteś człowiekiem to błędne koło.

      No to jesteś dużo starszy, tak btw ;D No, może nie tak dużo.

      Straszna, bo jak już pisałem, ja nie potrafię podawać tytułów. Na ogół. Bardzo niewielu piosenek jestem w stanie podać tytuł, większość wygląda tak - znajomy puszcza, a ja z dumą "ha, znam!", albo coś w tym guście. Dlatego też nigdy nie potrafię określić stylów muzyki, jakiej słucham, bo bazuję na tytułach bardziej, aniżeli zespołach, a biorąc pod uwagę fakt, że z tytułami u mnie na bakier - no to leżę. I ta gra też by leżała, bo podając pierwsze cztery tytuły piosenek, które przychodzą mi do głowy to raczej nie wiem, czy dobre miałbyś o mnie mniemanie ;D.

      Usuń
    3. nie, raczej nie w ten sposób. po prostu pewne rzeczy się po drodze, z czasem zgubiły i dlatego wszystko kulało.
      ale ja nie wymagam więcej niż to, co mogę zrobić:) znam siebie na tyle. poza tym, lepiej jest dla mnie wymagać za dużo i zorientować się przez zmęczenie, że się tego nie uciągnie, niż nie wymagać w ogóle:)

      to ile ty masz lat?

      to moja przypadłość jest inna- podaję bezbłędnie tytuły w przypadku niektórych utworów ( dobra, większości czego słucham) rok utworzenia, płytę z której kawałek pochodzi ( w większości też przypadków tego, co lubię) i na pewno wszystko zapiszę ci nutami xD
      a styl to rzecz zupełnie inna, kiedyś, gdy istniały kanony muzyczne można było o nich mówić, ale w ostatnich 50 latach istnienia muzyki panuje całkowity eklektyzm i style się przenikają całkowicie.
      i wiedz, że tu najmniej o moje zdanie by chodziło XD

      Usuń
    4. No nie, nie mówiłem, żeby nie wymagać od siebie niczego, bo to do niczego też nas nie zaprowadzi. Jestem naocznym świadkiem.

      20. Jezu, strasznie to wygląda... 20 będzie w listopadzie.

      Wow. Ja nie pamiętam na ogół jaki to album, rok pi razy oko czasem. Jesteś szalony ;D. Zdradzę Ci mały sekret. Całe życie chciałem nauczyć się grać na gitarze. Naprawdę, to było dla mnie jakieś... Ważne? Ale wiesz co mnie skutecznie powstrzymało? Nuty. Nie znam nut. Niby powinni nas tego nauczyć w podstawówce, ale nie uczyli tego. Nasza muzyka wyglądała tak, że puszczano nam piosenki i sobie wszyscy całą grupą śpiewaliśmy. A ja zapamiętuję melodie ze słuchu. Więc proste było przesłuchać i śpiewać. Szkoda, że nas tego nie nauczyli, bo potem w gimnazjum miałem duże problemy. Była żyleta z muzyki, która się wściekała, że mamy tak małą wiedzę i wymagała znajomości nut i zapisywania melodii i grania tych melodii. To było dla mnie potwornie stresujące, bo jak się pomyliłeś, albo powiedziałeś, że nie wiesz jak to zrobić, bo nigdy Cię nikt tego nie uczył to okropnie się darła i zdarzało jej się wyzywać. To nie było przyjemne.

      A o co by chodziło najbardziej? ;D

      Usuń
    5. *nie świadkiem, a przykładem. Dawid nie myśli, wybacz ;D

      Usuń
    6. et, chyba każdy człowiek jednak tam od siebie czegoś wymaga? no nie wiem, tak mi się wydaje.

      spoko mnie bardziej przeraża zbliżająca się nieubłaganie 30 XD

      a wiesz, że do gry na gitarze żadna znajomość nut nie jest ci potrzebna? większość gitarzystów których znam, w tym chłopaki od nas z zespołu nut nie znają. starczy opanowanie chwytów i potem zapis tabulatorowy. także- tak naprawdę, żeby grać na gitarze nic cię nie powstrzymuje:) i to jest naprawdę łatwe, tylko na początku się człowiek wścieka:)

      zasadniczo, nauka muzyki we wszystkich szkołach chyba tak wygląda XD nut się uczy teraz chyba nawet tylko w szkołach muzycznych? musiałbym się zorientować, jaki jest teraz program nauczania.

      czyli żaden z niej był pedagog:P

      po prostu gusta są różne i nie ma co się przerażać. ważne, co w tobie tkwi, a nie to co komuś ma się podobać.


      Usuń
    7. No kiedyś od siebie nie wymagałem za bardzo ;c.

      Ha, moją znajomą to samo. Chyba nawet na siłę się odmładza. Też się odmładzasz?

      Nie wiem ;D. Powiem, że nawet mam akustyka, który leży na szafie. Chyba. Pewnie zalęgły się w nich pająki *boisię*. Ponoć to proste i tak się zbieram w sobie, żeby może za jakąś pierwszą wypłatę kupić gitarę, who knows. Tylko najpierw trzeba mieć pracę, by mieć wypłatę. Fu, życie jest powalone ;DD

      A właśnie chyba nie. To znaczy nie wiem, I. chodził do muzycznej, siłą rzeczy to zna. A moja mama to inny rocznik, ale do dziś pamięta nuty. Kiedyś grałem na flecie prostym, do momentu, w którym wymagano bez nauczenia mnie jak się czyta, zagrać z nut ;D Czyli krótko wytrwałem de facto i potrafiłem kiedyś zagrać kilka kolęd. Dawno temu.

      Tak właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że jakoś tak muzyka zawsze była obecna w moim życiu. Od małego moi rodzice słuchali, puszczali kasety, grało radio itd.
      To całkiem fajne, chyba. Kiedyś kumpel się ze mnie śmiał, jak siedzieliśmy w kawiarni i czekaliśmy na koleżanki, a leciała w tle jakaś delikatna, francuska muzyka i zacząłem uderzać stopą o stolik w rytm. Stwierdził, że mam idealne wyczucie i czy gram na czymś. Rozbawił mnie, ale jakoś też sprawił, że się uśmiechnąłem rozbawiony. Przypomniało mi się tak. Grasz w zespole, więc pewnie takie sytuacje nie są dla Ciebie obce, a raczej to Twoja norma... ;D

      Usuń
    8. ale kiedyś to kiedyś, teraz to teraz, powiem całkiem nieodkrywczo XD

      jak to chyba? i jak to boi się, co ty, pająków się boisz?XD
      i nie powalone- a raczej nie samo życie. tylko niektóre jego zasady bywają męczące:)

      o, a na czym grał? i którego stopnia muzyczną skończył? a może po prostu ci wyjaśnić zapis nutowy?XD skoro masz dobry słuch, to to nie powinno być problemem, zapoznać się z tym, opanować. wbrew pozorom to jest łatwe.
      w sumie, to tam śpiewam akurat XD

      Usuń
    9. Pianino i gitara. Z tego co wiem to nie skończył. Została mu chyba jedna klasa do zrobienia pierwszego albo drugiego stopnia.

      Eee... No może nie tyle boję się (kiedyś bałem się panicznie każdych), co nie lubię. Bardzo nie lubię, nie dotknę i w ogóle wolę myśleć, że nie żyją gdzieś w zakamarkach mojego pokoju.

      Eeee, a to nie byłoby dziwne, wyjaśnianie zapisu nutowego?

      O serio? A co w zasadzie gracie? ;DD moje marzenie z dzieciństwa, mieć zespół muzyczny i być wokalistą ;D Uosabiasz sporo moich pragnień z lat młodszych, to trochę dziwne ;D

      Usuń
    10. uch, nienawidzę pianina! XD no to ja studia skończyłem muzyczne:)

      a ja lubię pająki. nawet kiedyś jednego, jako dziecko w sekrecie hodowałem, ale z tego zrobiła się dość makabryczna historia. w każdym razie, jak dla mnie pająki są na swój sposób piękne. i fascynujące:)

      a czemu miałoby być dziwne?niebardzo teraz rozumiem:P

      w zasadzie to gramy coś, co można podpiąć pod szeroko rozumianą muzykę rockową, trochę jak przemieszanie Toola - czyli pewnego rodzaju psychodeli- z grungem i czasem znajdzie się coś...etniczno- transcendentalnego XD
      hm...no, brzmi to trochę dziwne XD

      Usuń
  2. rozmowa to podstawa. wszędzie, w związku, w rodzinie, wśród przyjaciół. oczyszcza emocje i złe odczucia...
    ale czytając ten wpis nie rozumiałam do końca jednej rzeczy. dlaczego aż tak się obwiniasz? czy to aby na pewno ma sens?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. otóż to. ale nieraz ludzie muszą się jak widać w rozmowach też jako tako "dotrzeć". nie zawsze jest łatwo jednak.

      ma sens, bo mobilizuje do tego, żeby coś z tym zrobić. to jest w dużej mierze moja wina- widząc tylko siebie nie zauważyłem paru innych rzeczy, które powinny być ważne. to egocentryzm przesłaniający coś istotniejszego. trzeba się nieraz umniejszyć, żeby nadać pewnym rzeczom sens.

      Usuń
    2. gdyby było łatwo, to byłoby nudno. pewne rzeczy musimy czasem "przetrawić", przygotować się do rozmowy, nie zawsze da się tak z marszu.

      skoro obwinianie się traktujesz jako mobilizację... ;)

      Usuń
    3. to prawda, nie może być tak wszystko z górki;)

      owszem. u mnie dużo rzeczy, które powinny być destrukcyjne działają całkiem odwrotnie:)taka...dziwna natura:)

      Usuń
    4. ale najważniejsze, że jakoś dajemy radę :)

      i taka natura ma swoje dobre strony, jak widać ;)

      Usuń
    5. owszem:) wszystko musi mieć dobre i złe strony:)

      Usuń
  3. Już podejrzewałam Twoją siostrę o wredność i znieczulicę, ale jednak okazało się, że po prostu jak każdy powie czasem coś, czego wcale nie uważa za prawdę.
    Tylko dla niej nigdy nie będzie to tak samo bolesne jak dla Ciebie. Ty pamiętasz wszystko, to jest niemal namacalne. A ona nigdy w życiu nic podobnego nie widziała, może sobie to jedynie wyobrazić, ale to wyobrażenie nigdy nie będzie dostatecznie silne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo takie mówienie czegoś, czego się nie uważa chyba tylko o zagubieniu i jakiejś desperacji mentalnej świadczy.
      nie można mówić jak dla mnie bardziej bolesne, mniej bolesne. to jest po prostu inne, widzimy to innymi oczami. ale to jest w porządku, wiesz? tylko trzeba znaleźć jakiś most pomiędzy tym i jest w porządku.

      Usuń
    2. Nie wiem, ja często mówię rzeczy, których nie przemyślę a później żałuję. Zbyt często.

      Usuń
    3. masz raczej...porywczy charakter?

      Usuń
    4. Tak, zdecydowanie ;) bardzo łatwo się wkurzam i to na maksa :) Co gorsza nie potrafię tego w sobie opanować, bo nawet jak sobie wcześniej obiecam, że nie zareaguje to ręce po prostu świerzbią i to się tak samo... A później mi głupio. Tak jak dziś, niepotrzebnie może na Ciacha nawrzeszczałam, ze marnuje mi czas swoim niezdecydowaniem. Użyłam słych słów i już nie osiągnę tego, co chciałam tą rozmową osiągnąć:/
      Może to nie tylko porywczy charakter ale właśnie desperacja mentalna. Pytanie czy to się da leczyć? :P

      Usuń
    5. czyli taki typowy choleryk. co w sercu zagra, od razu musi na wierzch wyjść, bez myślenia o konsekwencjach.
      hm.charakter- jeśli to faktycznie charakter- ponoć da się jakoś skorygować. może nie całkiem, ale na pewno jakoś można nad sobą panować. tylko trzeba znaleźć odpowiednią metodę.

      Usuń
  4. Zauważyłeś, klapki zniknęły. Niektórym nie znikają. Zauważyłeś i nie uciekłeś. Jak dla mnie zareagowałeś bardzo dobrze. Myślę, że ten mur dość szybko zburzysz. Ważne, że zorientowałeś się. Bo to najważniejsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też mam takie wrażenie...że od czegoś trzeba po prostu zacząć:)

      Usuń
  5. Rozmowa to sprawa najważniejsza, trzeba się niekiedy zdobyć na szczerość wręcz do bólu. Byłam podobna do Ciebie w pewnej kwestii, wiesz? Choć też nie było to świadome. Ponoć czytałeś całość bloga, tak? Wiesz więc zapewne, że miałam straszne problemy zdrowotne jeszcze rok temu. To była istna męczarnia, ból, ból, i ból... wielomiesięczny. Pod wpływem tego niepostrzeżenie stałam się strasznie egocentryczna: bo przecież mnie bolało, ja cierpiałam, nie widziałam sensu. Innych -rodzinę mam na myśli - zaczęłam podświadomie traktować, jeśli nie z buta, na pewno niesprawiedliwie. W końcu ojciec nie wytrzymał i wygarnął, że choroba nie jest tylko moim cholernym problemem, ale wszystkich, a oprócz niej każdy ma też swoje, wewnętrzne. Grzmiał wtedy dosłownie, że mimo tego niezdiagnozowanego jeszcze wówczas choróbska powinnam się ogarnąć i zobaczyć co dzieje się wkoło.
    Tuż po fakcie ryknęłam żałosnym płaczem, bo - o zgrozo - jakże tak cierpiącą można rugać? Wystarczyła jednak chwila refleksji, by przyznać mu całkowitą rację.
    Takie nawałnice są czasem bezcenne, gdyż tylko one potrafią tak skutecznie oczyścić atmosferę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. skoro ból ma prowadzić do oczyszczenia...to ja się na taki "ból" w rozmowie jak najbardziej godzę, na tą szczerość:)
      yup, czytałem. i cóż..jakoś mnie to nie dziwi. w sensie, kiedy cierpimy, w ten albo inny sposób, trudno nam jest wyjść poza siebie, poza nasze mały, chory smutny świat. ale to nas jednak nie rozgrzesza. w sensie, jeśli zadajemy komuś tym naszym niewychodzeniem ciosy, ranimy kogoś całkiem niesprawiedliwie...nic nas nie rozgrzesza. i trzeba jakoś zdobyć się na to, żeby wyjść poza siebie, poza to swoje egocentryczne terytorium...tym bardziej, że to często wbrew pozorom bywa lecznicze dla nas samych.
      więc może dobrze, że na ciebie tata nawrzeszczał, mi siostra dała mentalnie po pysku i tak dalej:)
      jakby nie było, tylko po burzy potrafi tak przyjemnie pachnieć. dosłownie i w przenośni:)

      Usuń
  6. Jesteśmy tylko ludźmi. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie przesadzaj z ta chlosta samego siebie. Ciesz sie, ze w ogole zauwazyles swoj, jak to mowisz - egoizm. Jestes niesamowicie inteligentym gosiem z tego, co zauwazylam i odnosze wrazenie, ze wszystko dostrzegasz w odpowiednim czasie. Umiesz analizowac, dostrzegac - ciesz sie z tego i oby tak dalej, bo niektorzy mimo wszystko trwaja dalej w swym egoizmie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w sumie, sporo w tym racji. to już postęp, zauważyć coś i chcieć to zmienić.
      i cóż...dziękuję? czy coś w tym stylu:)

      Usuń