sobota, 13 września 2014

Historia pewnej piosenki, historia pewnego romansu.

Najbardziej intymna, najbardziej rozdzierająca. A teraz....najbardziej aktualna. Jakże teraz aktualna.
Połóż się a podłodze, najlepiej z drewna, tak, żeby było czuć każde drganie. Tak, żeby móc być rozrywanym, na nowo wracać, lirycznie szeptać, aż wreszcie krzyczeć i wić się.
Najbardziej istotna, bo przecież mówi o tym romansie, w który wplątałem się dawno temu. Mówi o wilgotnych, rozwartych ustach, których nie wolno całować. Które rozsądek zabrania posiąść na dobre.

Kiedyś powiedziałem swojej byłej dziewczynie, jak rozumiem ten kawałek. Najważniejszy, najbardziej szarpiący. Nie była zazdrosna o nią, wręcz...przeciwnie. Nawet mnie wyśmiała, może dlatego, że przedtem spaliła ogromnego jonita z jakimś kumplem na pół. Ale potem nie mówiłem, dlaczego ona jest właśnie taka ważna. Po prostu wstydziłem się jakoś, że tak głupio można ją rozumieć, po swojemu, bo przecież ona to wyśmiała. Głupota. Mówiłem, że jest istotna, ale nie z jakich powodów, od paru lat. Kryłem się z tym, dlaczego przy niej zamieram, dlaczego czasem zaczynam się trząść, niezrozumiale. Dlaczego ciarki pokrywające moje ciało nie mają już naturalnych rozmiarów. To wspomnienie uzależnienia, wspomnienie rozkoszy i cierpienia zarazem. To myśl o spokoju i walce zarazem. Myśl o treści życia i jego nieodłącznej części.
Rozbija moje serce na kawałki i jednocześnie ponownie składa.
Zabiera oddech i pozwala oddychać.

Tylko raz, za namową chłopaków zaśpiewałem to na scenie. To nie był dobry pomysł. Inne kawałki tego zespołu? Proszę bardzo. Nawet to Prison Sex, które wywołuje wspomnienia jeszcze tragiczniejsze. Ale nie przynosi pragnienia. Niech będą. Ale nie to.
Wszyscy byli przerażeni. Gdy wydarłem się „theres no love in fear” nie zauważyłem, że pociekły mi łzy. Gdy śpiewałem „as i blow your fucking throat away”, gdy śpiewałem inne frazy nie zauważyłem że jak wariat poraniłem się swoimi własnymi paznokciami, nie zauważyłem, że wijąc się w tym transie poraniłem się do krwi.
Nigdy więcej.
Można tylko słuchać, leżąc na drewnianej podłodze. Rozpadając się i scalając. Wprawiając każdy atom duszy w drganie.
Czasem się chce, by ktoś był obok i chwycił za rękę. Czasem chce się, żeby to była Ona, dzisiaj nad ranem, przebudzony, chciałem, gdy leżałem w nocy na szpitalnym łóżku zamiast na podłodze, czując muzykę do głębi w sercu ale...potem pomyślałem, że może to nie fair.

Nie fair, bo przecież ten kawałek mówi o moim najstarszym romansie.

Choć nie. Pierwsza była muzyka i o nią każda kobieta może być zazdrosna, bo jest obecna stale. Ale ona, ta druga...bywa bardziej zachłanna. Bywa tą, co pociąga i tak trudno nieraz z nią walczyć. Trzeba przed nią zamknąć drzwi. Bo muzyka nie rozdziela wiecznie, drganie strun skrzypiec może pogodzić jedną miłość i drugą, tej do kobiet z krwi i kości. Ale ta druga...ta się nie dzieli. Odbiera w pełni. Gdy zakładasz jej obrączkę na palec, znikasz zupełnie.

Widziałem dziś tę szczelinę
Kiedy błagałaś mnie, bym został
Lepiej upewnij się, że nie wejdę
Bo jeśli zdołam to uczynić, oboje możemy zniknąć”.

Bo tak naprawdę, w momencie, gdy zostanę z nią na zawsze, zniknę nie tylko dla tej, którą kocham ziemską ludzką miłością. Zniknę dla samego siebie i dla tej ponętnej, w jej prywatnym, osobistym aspekcie. Śmierć zabija wtedy siebie samą. Ta osobista, dotycząca tylko ciebie samego. Zresztą...umrzeć, to tak jak się narodzić. Tylko w drugą stronę. A życie też należy tylko do ciebie.

Pierwszy raz pomyślałem o niej będąc już dzieckiem. Ale nie słyszała moich nawoływań, zresztą, kto by traktował je poważnie..

Spotkałem ją naprawdę, mając 14, prawie 15 lat. Wtedy miała twarz starszej ode mnie kobiety, którą owszem, zawsze się podglądało przez dziurkę od klucza albo przez niezasłonięte okno. Widziało się, jak wiesza pranie złożone z kuszącej bielizny, ale nigdy nie miało się, jak to chłopiec, odwagi sięgnąć po więcej. Aż przychodzi do ciebie sama. Piękna i kusząca, a zarazem tak ciepła, dająca tak wielką ulgę...z jej objęć, z jej ramion nie chciało się wychodzić.
Paradoksalnie, w tym okrutnym świecie, w tym świecie w którym rządy objął sadystyczny król- ojciec, te ramiona były bezpieczną przystanią. Dawały ukojenie, dawały słodki spokój zapomnienia. Matczyne ciepło i erotyczny zapach podwiązek. Tego potrzebują zagubieni, krzywdzeni chłopcy. Szczęśliwy ten, kogo taka kobieta zostaje pierwszą erotyczną nauczycielką być może. Być może, bo to zawsze zostawia ślad. Zawsze się za tym goni.
Widzicie, śmierć, paradoksalnie, uczy życia.
Tak bardzo spodobało mi się w jej ramionach, tak rozkoszne były czułe pocałunki, iż długo broniłem się, by wrócić do tego świata, do którego przynależałem.
Jeszcze nie czas na to, żebyśmy zamieszkali w jednym domu. Zostawiła mnie wtedy, choć nie chciałem, wtedy chciałem, by wzięła mnie ze sobą.
Obudziłem się na sali szpitalnej, a raczej- wybudzono mnie ze śpiączki. Obudziłem się z tym piętnem, które mi zostawiła. Raz umarłeś chłopcze, raz zaznałeś pocałunków śmierci dosłownie, na parę minut, gdy zmarło ci serce. Raz umarłeś i nie chciałeś wracać, zapadłeś w śpiączkę na krótki czas. Ale trzeba wracać, trzeba żyć.
Mam wrażenie, że wtedy wygoniła mnie siłą. Może to tylko kolejna z jej gier?
Bo wiedziałem, że choć mnie wygnała...pokochała mnie szczerze. Może trochę obsesyjnie. Od tego momentu bowiem jakaś część jej zawsze będzie należeć do mnie.

Odszedłem więc od niej, ale stale ją nawoływałem. Tęskniłem. Raz zaznawszy- można za nią tęsknić, choć to przeczy ludzkim instynktom. Ona uzależnia, jak żadna inna, uzależnia. Bo gdy już się ją dotknęło, czasem ma się wrażenie, że tylko stojąc u jej drzwi w ulewnym deszczu można jeszcze cokolwiek czuć.

Wślizguję się znów w tą szczelinę
Jestem żywy, gdy mnie dotykasz
Jestem żywy, gdy spychasz mnie w dół

Wślizguję się, wślizguję się...

Ale zamieniłbym to wszystko
Na choć jeden mały fragment umysłu”.

Człowiek jej pragnie, pragnie zatopić się w niej, kochać się z nią aż do samego końca...ale przecież ona, piękna i ostateczna i tak nadejdzie. I tak przyjdzie, więc jeśli zaznać rozkoszy....cóż, nie można w niej być pochopnym. Ale to zrozumiałem później. Po tym, gdy słuchając innego kawałka, o niej chciałem się zabić. Potem, gdy słuchając tego kawałka o nas dochodziłem do siebie. Do tego czym jest ta miłość. Do tego, co może mi ona zaoferować, a co może przetrwanie.
Słuchałem tego kawałka po tym co zrobiłem, płacząc. Po raz pierwszy od wielu lat szczerze płacząc. Pozwalając sobie na łzy, a nie tylko zwierzęce wycie pod wiaduktami pociągów.

Tak, chciałem przedtem do niej wrócić, nie tylko stawać przed jej domem i zaglądać w okna, chciałem w pełni znów ją odczuć, jej giętkie, delikatne i silne zarazem ciało. Złączyć się z nim na dobre. Chciałem na nowo wejść do jej łóżka, zamknąć przy niej oczy i odzyskać spokój.

Stałem więc u drzwi, ale nie otworzyła mi wtedy. Potem wstydziłem się tej słabości i wielu ludziom kłamałem, że nie, przecież te blizny to od czego innego, wcale nie chciałem się wykrwawić na śmierć. Wstyd, że się nie udało, potem wstyd, że w ogóle się chciało. Do dzisiaj nieraz tak kłamię, zwłaszcza na początku znajomości jakiejkolwiek. Bo odzyskałem choć mały fragment umysłu.

Oswoiłem swoje lęki przez wiele lat. Oswoiłem zniszczonego chłopca, zniszczonego bólem, który myślał, że jej dom jest ukojeniem które powinien dostać tu i teraz. Chłopcze mój, ona jest dla ciebie za stara, musisz jeszcze zdobyć doświadczenie. Więc odeszło się od niej. Inne rzeczy bolały, mentalne wymioty...ale ona przestała być rozwiązaniem.

Będę się dławił, dopóki nie przełknę
Dławił się tym płodem który jest przede mną
Czymże on jest, jeśli nie moim odbiciem?
Kim że ja jestem, żeby osądzać i spychać w dół”

Zbiłem wszystkie krzywe zwierciadła. Podlałem wszystkie kwiaty żeby ożyły. Zawiązałem krwawiące nadgarstki.

Nieraz nadal przychodziła. Oczywiście, nigdy się nie kochaliśmy, nie całowaliśmy nawet. Nie wymienialiśmy pozdrowień na szpitalnym korytarzu. Wtedy bowiem miała inne oblicze. Była cudza. I to bywało najgorsze.
Nie byłem po prostu, po męsku zazdrosny. Ale cudze odchodzenie sprawiło mi ból. I wtedy przychodziły myśli, że może to kara. Że może to mnie powinna wtedy zabrać, może nie powinienem dać się wygonić z jej łóżka będąc jeszcze chłopcem. Może każe mnie za to, że zapomniałem.
Ja tylko wyciszyłem wspomnienia. Zapomnieć się przecież nie da. Nigdy.
Gdy zabrała niektórych, których kochałem znów miałem myśl, że powinienem z nią odejść. Znów ją wołałem, żeby choć chwilę porozmawiać.

Połóż twój spust na moim palcu
Roznieś moją głowę ponad linią winy
Lepiej upewnij się, że nie wejdę
Bo jeśli zdołam, oboje możemy zniknąć”

Stała pod moimi oknami, nigdy nie wchodząc. Nie zamieniliśmy ani słowa, ale wiedziała w moich oczach, że jednak ją kocham. Mogąc być z kobietami, z tamtą którą kochałem, mogę kochać i ją. Kochając innych ludzi, będąc za nich odpowiedzialnymi, mogę kochać i ją.

Wspomnienia o niej, gdy przyszła do mnie, gdy przychodziła do innych, dotykały nieznacznie i pozwalały właśnie żyć. Pewność, że w końcu i w niej nastąpi spełnienie, w dobrym momencie, gdy zakończę, być może, wszystkie swoje sprawy.
Szliśmy obok siebie, moje nadgarstki z tatuażami blizn, mówiąc o tym, jak można jej pragnąć. Szliśmy zgodnie, każde robiąc swoje. Ja kochając całe życie, którego i ona jest częścią, ona obserwująca, wciąż się uśmiechająca. Naturalna. Przyobiecana przyszłości.

Przestała być matczyną, erotyczną zarazem kobietą obfitych piersiach, stała się dziewczyną o promiennym uśmiechu. Swojską kumpelą, z którą przeszedłbym się na piwo. Nie kusiła podwiązkami i grą znaczeń, rozmawiała ze mną nieraz nocami, wracała do myśli. Ale ta twarz się jej chyba znudziła. W moim życiu znów zapragnęła być kimś innym.

Nie oszukała mnie. Po prostu, zaczęła się bawić. Otworzyła drzwi do swojego domu, wyszła na próg i zaczęła wołać, odziana tylko w swoją nagość dosłowności. Odziana tylko w obietnice i groźby. Kusząca.
Ale ja jej nie chcę. Mój kawałek rozumu mówi jej nie. Zdecydowanie, nie.

Przywiodłaś mnie tam, gdzie nie chcę być.
Widziałem miejsce, którego już nigdy nie chcę widzieć
Już nigdy więcej nie chcę widzieć tego miejsca”

Nie chcę do ciebie wracać moja droga. Nie teraz. Jeszcze nie, gdy czuję, że żyję, z tobą obok, ale nie razem. Nie chcę znów cię dotykać, całować, wplatać palców w twoje włosy. Nie dorosłem do tego, mylisz się, nie dorosłem.

Widziałem znów tę szczelinę
Kiedy błagałaś mnie żebym został
Chciałaś, bym sam się odepchnął
I ciebie również, kochanie.”

Może to co się stało, to była tylko jej gra. Może właśnie chciała mi przypomnieć, kim jestem i gdzie jestem. I kim ona jest w moim życiu. Nie chciała być może, bym zostawał na dobre, ale się stęskniła.
Znów bowiem sięgnęła moich ust, szarpiąc za włosy, a jednocześnie szepcząc mi do ucha, że wcale tego nie chcę. Kocham ją, ale nie mogę jej chcieć. Gdy mdlałem, znów widziałem jej uśmiechniętą, tym razem drapieżnie twarz. Gdy chwyciłem jej biodra, poczułem, że to nie teraz. „Jeszcze nie teraz, Kordianie”, zdawała się śmiać, odpalając papierosa. Ja rzuciłem przez jej jedną zdradę palenie.
Jakby mieszała mi w głowie, śmiała się z mojej bezsilności wobec niej. Jednocześnie chcąc mnie i odpychając, gdy nie jestem już chłopcem, a mężczyzną, który chce żyć. Powinien żyć.

Jeżeli, gdy mówię, że mógłbym ucichnąć jak westchnienie, gdy zostanę
Ty i tak bagatelizujesz moje ruchy
Muszę cię przekonać w inny sposób”

Może tak naprawdę, to ona nakazała mi żyć. Może tak naprawdę, tym razem nie mam jej przekonywać, że jej dom jest już teraz moim miejscem, w którym znajdę spokój?

Ten głos w głowie, który należy do mnie i do wszystkich obcych zarazem. Ten głos, który jest i jej głosem. „Musisz żyć, nie możesz ucichnąć, spokojnie odejść. Masz po co żyć. Masz dla kogo żyć. Nie możesz sprawić, by płakali bardziej, niż już teraz.”

Nie boję się jej. Znamy się za dobrze bym miał się bać. Kocham ją.

Nie ma miłości w strachu!”.

Kocham ją, w spokojny sposób, nawet gdy teraz tak igra ze mną. Nie mam jej tego za złe.
Kocham ją i wiem, że jest dobra, chociaż wielu jej tak nienawidzi. Robi, co musi. Przychodzi, gdy na każdego przyjdzie kolej. Tylko ja nie chcę, żeby kolej przyszła na mnie.
Nie chcę, by wpychała mnie w szczelinę. Nie teraz.

Wbrew pozorom, wbrew trudom i wbrew moim wyborom, wyborom przetrwania, dała mi wiele. Dała mi prawdziwe życie, znacząc mnie sobą na ciele i w sercu. Wiem, że kiedyś znowu się spotkamy i padniemy sobie w objęcia jak starzy przyjaciele, jak kochankowie, jak brat i siostra, jak matka i syn. Bo ona bywa wszystkimi naraz.
Wiem, że się spotkamy...tylko powstaje pytanie, kiedy.
Kocham ją, ale teraz jeszcze będę z nią walczył. Nie będzie mi miała tego za złe, wszyscy walczymy z nią, jeśli się obsesyjnie nie zakochamy, jak ja, będąc poranionym szczeniakiem.
Mogę ją kochać jako część życia, ale kocham i samo życie. I chcę jeszcze przetrwać, trochę jeszcze przetrwać, zanim zaznam z nią ostatecznej rozkoszy. Choć, przecież to nieuniknione, kiedyś gdzieś...

Nie ma miłości w strachu!
Znów gapię się w tę dziurę
Znów ręce na moich plecach
Przetrwanie to mój jedyny przyjaciel
Przeraża mnie to, co może nadejść
Tylko pamiętaj, że zawsze będę cię kochał
Nawet, gdy oderwę się od twojego pierdolonego gardła
Ale to nie skończy się w żaden inny sposób.”

Moje życie zawsze, nawet gdy o tym nie mówię, gdy tego nie widać, zawsze było przepełnione obecnością śmierci. Mojej, innych. Zawsze ten kawałek mi o niej przypominał. Nieraz musiał, bo przecież... ja przetrwałem. Ja, ocalony. Ja, rozbitek wyrzucony na brzeg.

Więc przetrwam jeszcze raz? Odnajdę kolejny dom, z daleka od jej pociągającej wody? Mam taki zamiar. Mam zamiar pomimo rozpadania się na kawałki. Pomimo tego, że ona jest piękna i mądra i nadal ją kocham. Pomimo tego, że lubię ją prowokować, stąd mam tyle blizn przecież.

To nie skończy się w żaden inny sposób, ale nie musi już teraz.

A teraz, mój drogi czytelniku, odpłyń ze mną. Zrozum mnie, zamykając oczy, marnując ze mną 14 minut życia, słuchając o historii pewnego romansu, który i ty prowadzisz z moją ukochaną od momentu, gdy się począłeś. Flirtujesz z nią przechodząc przez ulicę i pływają, nawet o nim nie wiedząc. Więc nie będę zazdrosny, bo i ty też, kiedyś ją pokochasz. Może nie tak jak ja. Może jak matkę, siostrę, przyjaciółkę, brata, ojca. Bo ona nimi wszystkimi jest. Też ją pokochasz, gdy nie będziesz miał odwrotu. Tylko jeszcze o tym nie wiesz.




Zamknij oczy i słuchaj, rozpadając się ze mną na kawałki. Bo żadnej miłości nie można się bać. Można przez nią cierpieć, odczuwać rozkosz. Może być trudna i cisnąć łzy do oczu. Ale nie można się jej bać. Nawet, gdy jej imię to Śmierć.  

83 komentarze:

  1. Z piosenki niewiele co zrozumiałam, bo nie znam angielskiego. Poza tym, Przyjacielu, to kompletnie nie mój gust muzyczny, ale ja rozpadłam się na kawałki, czytając tę notkę. A właściwie słuchając jej... Ten, kto raz pozna smak śmierci, będzie musiał wystrzegać się miłości, o której piszesz, przez całe swoje życie. Chociaż ja dostrzegam plusy tej sytuacji, bo ja nie płaczę, nie krzyczę, idę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Część tekstu jest właśnie zapisana kursywą:)
      Bo to miiłość niebezpieczna, gdy brakuje rozsądku ale bogowie...jakże dzięki niej nieraz smakuje życie.

      Usuń
    2. Czasem zastanawiam się, dlaczego ludzie tak się jej boją. Ale ja, tak samo jak i Ty... obydwoje mamy chyba w jakiś sposób przesuniętą granicę.

      Usuń
  2. Uhhh sama nie wiem co napisać...
    Bo otarłam się o śmierć i... Czasem chciałabym wrócić w ten dziwny wir. Nie potrafię opisać uczuć względem tego, może to tak bardzo osobiste, nigdy też o tym nie mówiłam... To chyba jeszcze przez długi, długi czas będzie tylko moje. Mój pierwszy raz był gdy miałam 16 lat... Drugi półtora roku temu, oba były różne i różne pragnienia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc powiem po prostu- rozumiesz. Bo to pragnienie jest...zupełnie nielogiczne, ale gdy raz się tego dozna, posmakuje, gdy nawet choć raz prawdziwe się o tym pomyśli, o śmierci...to zostaje w człowieku. To kawałek w duszy, który zagnieżdża się na dobre i bywa cholernie niebezpieczny. Zwłaszcza w trudnych momentach życia.
      I ma to różne twarze, ale cóż...prowadzi ku jednemu.

      Usuń
    2. Naprowadziłeś mnie... Nazwałabym to psuciem się od środka. Jakby wraz z myślą... Pojawiła się jakaś bruzda, rana, albo gnijąca czerń i rośnie w człowieku i czasem niespodziewanie atakuje myślami.

      Usuń
    3. Wiesz, to może być psucie...ale nie musi. Ja przynajmniej już teraz wierzę ( wiem?) że to nie musi być wcale psucie. Nie musi to być toksyczna miłość, mimo, że niebezpieczna.
      Ale fakt, że zjawia się w pełni, owa myśl, wtedy, gdy psuje się często coś innego. Nagle, niespodziewanie.

      Usuń
    4. Ja się nie boje jej samej ale tego co po niej mnie spotka, bo wierzę,że coś spotka, jestem specyficzna i może też o tym nie mówię dlatego bo nie raz mam pewne sny i czuje pewne rzeczy :P Dlatego jakoś tak... Czasem aż ciarki mnie przechodzą i dla mnie to pewne psucie.

      Usuń
    5. Widzisz, a ja się nie boję tego co i po niej...bo odczuwam to chyba inaczej niż ty, to dlatego. Wiem po swojemu inne rzeczy:)

      Usuń
    6. To akurat każdy czuje inaczej, po swojemu, tak jak miłość :P
      I tak napisałam,że po prostu i ja jestem inna i inne są rzeczy z tym związane, dlatego to jakby taki jakiś... odrębny temat :P

      Usuń
    7. Otóż to, każdy ma swój pryzmat, każdy czuje inaczej i czuć tych porównać nie sposób, bo też i cudzej skóry nie przywdziejesz w żaden ze sposobów.

      Usuń
  3. "Myślę o śmierci, jak o szczytowym momencie życia" - tak mi się jakoś skojarzyło. Ale ona, choć kusi nieraz to sama dobrze wie, kiedy będzie mogła dorwać się do każdego z nas w ostateczności.
    Ja wierzę, że póki co będzie odwrócona do Ciebie dupskiem, ot co.

    A ten utwór rozwala mnie na kawałki... Za każdym razem, teraz też...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się temu skojarzeniu wcale. Bo jednak...coś w tym jest. Bo to element życia, jak narodziny ale..ostateczny. A to, co po nim, już nie należy do nas do końca.
      Kusi ale cóż...trzeba mieć właśnie ten mały kawałek umysłu. Zawalczyć o niego, żeby to był właśnie...jej, właściwy dla niej moment.
      Mam nadzieję, że jednak tak będzie. Nadal niespełniony do końca romans, o XD

      Wiesz, mi trudno nieraz uwierzyć, że on kogoś nie rozwala właśnie. Jakkolwiek ktoś go odbiera.

      Usuń
    2. Bo to jakby podsumowanie, o. Tego wszystkiego, co przeżyliśmy i jak przeżyliśmy, w jednej chwili. I jakby nie patrzeć - też na swój sposób najważniejszy. Bo przecież myślimy o niej całe życie, możemy mieć z nią "romans", jak sam to opisałeś, ale spełnia się dopiero na końcu.
      Choć też ona sama wybiera sobie niewłaściwe momenty. A może wlaściwe właśnie dla niej, niekoniecznie dla nas, ludzkich istot.
      No i niech tak będzie :)

      Wiesz, wszystko zależy może nie tyle od samego gustu muzycznego, co od chęci poczucia tej... muzyki. Umiejętności doszukania się emocji. Ja czasem powiem, że muzyki chociażby właśnie Toola, A Perfect Circle, Jefferson Airplane czy Doorsów nie słucham, ale ją czuję.

      Usuń
    3. Podsumowanie hm...może nie sam moment, ale to, co po nim następuje, owszem, to jest jakieś podsumowanie życia. To po prostu tak samo ważny moment jak narodziny, chyba tak to można też przyrównać. Rodzisz się tylko raz, umierasz tylko raz w tej postaci, w tym całokształcie. Dwa bieguny.

      No tak, gust gustem, ale też każdy po prostu cóż...bywa otwarty na różne rzeczy:) Zresztą...o to przede wszystkim chodzi, o czucie, czyż nie?:)

      Usuń
    4. Ano to miałam na myśli :) Dobre porównanie z tymi biegunami. Zresztą... szczytowy moment, jak mówił Jimi, no :)

      Czucie przede wszystkim :) Dlatego staram się być wyrozumiała dla wszelkich gatunków muzyki, które ktoś jest w stanie poczuć. Nie ogarnę chyba tylko nigdy disco polo xD

      Usuń
    5. Owszem no, odwrotny XD
      No..każdy ma swoje czucie, ale ja nie wiem, jak właśnie można też disco polo czuć albo typowe łupanki XD

      Usuń
  4. W pewnym momencie, zanim jeszcze przeczytałam o łzach, popłakałam się, bo...
    Bo dla Ciebie miłość to COŚ, to coś wielkiego, nie ważne, w jakim kontekście o niej piszesz, to zawsze oznacza coś wyjątkowego.
    A widzisz... dla mnie miłość to tylko zlepek sześciu liter i nic poza tym.
    Pokochać śmierć, to pogodzić się z przeznaczeniem, przecież ona odwiedzi każdego z nas. Przedstawiłeś ją w taki sam sposób, w jaki ją sobie zawsze wyobrażałam. Tylko jako przedstawicielka płci pięknej (często zaniedbanej), nie snułam żadnych fantazji, tylko chciałam być taka jak ona.
    Wspomniałeś też o muzyce i miłości do niej. Nasunął mi się fragment jednego z wywiadów, w którym Jason Newsted (ex - basista Metalliki, którego po prostu kocham - choć to kolejne sześć liter), powiedział, że dokonał wyboru, nie będzie miał dzieci, a jego dzieckiem jest właśnie muzyka.
    To teraz idę poprawić make-up i posłuchać dalej nagrania Mety z Woodstocku '99.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to jest coś wielkiego. Każda twarz miłości, każdy rodzaj, bo ich jest wiele. Miłość objawia się na różne sposoby, miłość do ludzi, rzeczy, świata...i dla mnie to wszystko łączy się w treść, główny nurt życia. Łączy się w ostateczne, pierwsze i ostatnie. Dla mnie miłość jest w pewien sposób cóż...religią. Trochę jak u sufich, ale tylko trochę. Miłość po prostu jest, przepływa przez człowieka, łączy go z wszechświatem i wszystkim, co w nim jest...i dlatego mi z kolei trudno sobie wyobrazić, jak miłość może być po prostu pojęciem, nazwą, o jakiejkolwiek byśmy nie mówili. Nie mówię że to złe ale....nie wyobrażam sobie po prostu. Nie umiem sercem pojąć, choć rozumiem wiem o co chodzi.
      Odwiedzi dlatego cóż...nie powinno się jej bać. Tylko czasem się jej nie chce, za wcześnie. Każdy chyba chce odejść w momencie, w którym może powiedzieć sobie "tak, dobrze się bawiłem, teraz już zakończyłem swoje sprawy, czas wyruszyć w ostatnią podróż". Bo to też jest podróż.
      Hm...ale dlaczego, chciałaś? W jakim sensie po prostu, o. Jak ona.
      Widzisz...ja z kolei dokonałem innego wyboru. Nie potrafiłem nigdy wybrać jednej tylko miłości. W pewnym momencie, gdy powiedzmy, nawet czekała sława nie mogłem choćby odrzucić miłości do rodziny, której byłem i nadal jestem potrzebny. Cóż. Po prostu i ta miłość musi się dzielić i nie zazdrościć, mieć swoje miejsce:)
      I słuchaj, słuchaj, to akurat zacne XD

      Usuń
    2. Może to przez to, że kiedy byłam mała, nie dostałam tyle miłości, ile potrzebowałam. Tak naprawdę jest to przyczyną wszystkich złych rzeczy, które dzieją się w moim życiu, przez całe moje życie.
      Bo ona jest prawdziwą kobietą, taką... łał, rozumiesz? Tak naprawdę to zwykła wyrafinowana suka jest.
      Dla mnie Jason to w ogóle ciekawy człowiek jest. Spotykał się z jedną kobietą 10 lat i po 10 latach dopiero się z nią ożenił w wieku 49 lat. Chociaż pod koniec lat 80. też miał żonę, ale bardzo krótko i nigdzie nie znalazłam o niej żadnych informacji.
      Prawda jest taka, że to ja miałam być jego żoną :) ale mama mnie za późno urodziła... :(

      Usuń
    3. Wiesz co...nie lubię zwrotu jako tako "przez to że kiedyś". Sam dostałem w dzieciństwie hm...sporą dawkę miłości, ale i sporo cierpienia i bólu, byłem obiektem zabaw mojego sadystycznego ojca i cóż...mógłbym dalej żyć w pewnego rodzaju ciemności, znieczuleniu ale...to kwestia wyboru. Widzisz, mi chodzi o to, że jasne, rzeczy z przeszłości zostawiają na nas piętno, ranią nas, wracają nieraz...ale gdy już jesteśmy dorośli, możemy sobie z tym poradzić i to, co było kiedyś nie ma znaczenia tu i teraz. Tu i teraz są tylko twoje wybory, też dotyczące nieraz oswojenia tego, co było. Rozumiesz o co mi chodzi?
      Dla mnie to nie suka:)Ja ją lubię jak Śmierć w Sandmani Gaimana, tylko czasem przybiera inną maskę, jak teraz.
      A to że po 10 latach to jakoś mnie nie dziwi XD
      To tak jak ja miałem być mężem Tori Amos. XD

      Usuń
    4. Rozumiem, tylko, że ja sobie z tym nie mogę poradzić. I naprawdę nie wiem, co mogę więcej zrobić. Wysiadam po prostu, zdrowie mi wysiada przez to wszystko. Szukałam pomocy u specjalistów, ale zawsze znalazł się jakiś powód, żeby zrezygnować ze spotkań.
      Ej, Poznań to przepiękne miasto. Zakochałam się w nim. I te pyszniutkie rogaliki - niebo w gębie.

      Usuń
    5. Wiesz....mi też bardzo długi czas się nie udawało. Bo w tym trzeba być cholernie wytrwałym, żeby pewne sprawy sobie poukładać i hm..wiesz co? mi też np, żaden specjalista nie mógł pomóc, ale znalazłem swoje ścieżki, tak troszkę dziwaczne ale...czasem to, co wydaje się absurdalne może właśnie pomóc. Ja wierzę, że każdy ma rzeczy, które właśnie pomóc mogą.

      I cieszę się, że się podobało. Wiesz, najlepsze rogaliki robi moja babcia XD

      Usuń
  5. Jestem pod wrażeniem.. te porównania, te wszystkie inne środki stylistyczne - to wszystko sprawia, że czytając myśli się o różnych rzeczach/sytuacjach i różne momenty z życia stają człowiekowi przed oczami..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Um, cóż, to miłe, cieszę się, że się jakoś no, podoba:)

      Usuń
  6. A mnie zawsze śmierć fascynowała. Nigdy nie nazwałabym tego miłością, ale fascynacja była. Do tego stopnia, że zazdrościłam znajomej, która umarła. Zazdrościłam jej tego doświadczenia, że wie jak to jest. Chyba nawet o tym była moja pierwsza notka na blogu. Już w podstawówce myślałam o śmierci, a jednym z największych marzeń było przeżyć śmierć kliniczną. Ciekawe marzenie jak na dziecko, nie? xD Mimo, że może dużo wtedy nie rozumiałam to czytałam "życie po życiu", słuchałam maminych opowieści o tym jak przez sen opuszczała swoje ciało, wszystkie historie o "duchach", o reinkarnacji. Od wtedy też, co jakiś czas wyobrażam sobie swoją śmierć, czasem nawet śmierć bliskich, swój pogrzeb. Często zastanawiałam się też, kim byłam w poprzednim wcieleniu. Pewnie jakąś pieprzoną księżniczką na ziarnku grochu xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, mi się wydaje, że twoja fascynacja też wtedy miała wiadome korzenie...takie jak i u mnie. Ten typ tak ma widzisz, ty się fascynowałaś, ja się zakochałem bo poszedłem troszkę dalej, ale cóż, mam wrażenie, że z podobnych jakoś...powodów? rozumiesz o co mi chodzi:)
      Hm...królewną Jęczybułą?XD

      Usuń
    2. A mi się wydaje, że nie, że powody może pojawiły się później i to się tylko wzmocniło. Chociaż może nie byłam tego świadoma, jak to dziecko. Może sobie myślałam o tych dziwnych rzeczach i nie widziałam przyczyny, ale to nie znaczy, że jej nie było.
      Jęczybułą to jestem teraz, ale to pozostałości po tamtym życiu xD Ewentualnie mogłam być kotem! Ale z takim z tych leniwych, takim Bonifacym co to tylko je i śpi :D

      Usuń
    3. No tak, wszystko możliwe. Wiesz, nie bawię sie tu w wielką analizę jakby nie patrzeć, nie jestem kompetentny XD Tylko tak mi się nasunęło, wiesz.
      No, zdecydowanie, jednym z tych na piecach XD

      Usuń
  7. Widzisz, ja nie mogę powiedzieć, że nie boję się śmierci właśnie ze względu na to, że ktoś bliski pokochał ją tak jak Ty, ale nie został wyproszony. Nieraz stawałam z nią twarzą w twarz, byłam blisko, bo przecież każdy zabieg niesie za sobą takie ryzyko i mało tego - mogłam umrzeć tuż po przyjściu na świat. Do momentu, kiedy ta osoba nie odeszła, byłam zbytnią gówniarą, żeby o tym myśleć, żyłam w błogiej nieświadomości. Ale potem... wiem, że ona bardzo cierpiała nawet w momencie, kiedy to miało miejsce. To nie było fascynujące spotkanie, ale akt desperacji, ból. Zaczęłam się bać i nie mogę przestać do tej pory.
    Niejednokrotnie chciałam nic nie czuć, zwłaszcza po operacji przed rokiem, po prostu zasnąć, już na zawsze. Desperacka ucieczka przed bólem, a pragnienie śmierci jako takiej to jednak dwie różne sprawy...
    Przesłuchałam - poruszający utwór, do którego nie wrócę chyba właśnie z tego względu. On przeszywa na wylot, mrozi, a nie tego mi teraz potrzeba.Niemniej, oddaje szacunek dziełu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, że ty się boisz śmierci, kiedyś przy okazji czegoś wywiązała się taka dyskusja....że dla ciebie to nie jest nić hm, pociągającego, pomimo jej bliskości wiele razy. Że to coś zatrważającego i wiesz, ja to rozumiem. Tylko moje podejście jakoś...samo się wypracowało, wyrobiło. Może też dlatego, że wierzę w pewne rzeczy, może dlatego boję się mniej, a nawet...wcale?

      Usuń
  8. Śmierć jest fascynująca, dlatego tak nietrudno jest się w niej zakochać...

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie obraź się na mnie, ale... wkurzasz mnie już tym swoim gadaniem o śmierci. Może dlatego, że ja o niej nie myślę. Nie fascynuje mnie. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Od tak, kolejny etap w życiu. Dlatego nie lubię o śmierci czytać, pisać itp. Nie umiem tym samym zrozumieć osób, które się nią interesują. Czytając wiersze wielu poetów można było odnieść wrażenie, że chcieli ją poznać pod każdym względem i za wszelką cenę. A po co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, po prostu mamy do niej trochę inne podejście, może dlatego, że cóż..ja ze śmiercią mam dużo kontaktu, nie tylko jeśli chodzi o mnie. I ja ją musiałem jakoś oswoić, pokochać, jest ważna w moim życiu bo stale obecna. Dlatego to nawet nie jest interesowanie się, na siłę. W pewnym momencie, zwłaszcza gdy odchodziła moja matka, interesowanie się śmiercią w pewnych aspektach było koniecznością. Żeby..móc żyć. Nie chodzi o to więc, po co. Chodzi nieraz o to, żeby móc żyć mimo tego, że wraca.

      Usuń
    2. Ja to doskonale rozumiem. Ja ze śmiercią do czynienia mam codziennie. Jak każdy wydaje mi się. Ludzie umierają każdego dnia bliżej lub dalej od nas. Sama mam piętro niżej dwoje starszych ludzi, którzy nie robią nic innego, jak oczekują na jej przyjście, bo nic im więcej nie pozostało. I ważne jest jej poznanie to fakt, bo osobiście miałam taki odruch, że gdy mi babcia powiedziała hasło typu "już się nie mogę doczekać, aż umrę" to od razu kwitowałam to tekstem "babcia, nie gadaj głupot...". Jednak no z czasem trzeba było zaakceptować takie podejście bo... no stan ich zdrowia i myślenia nie pozwala na nic innego, jak tylko na pogodzenie się z tą świadomością. Dlatego ona stała się dla mnie tak powszechna. Tak naturalna. Z resztą dużo też wynika z mojej wiary :)

      Usuń
  10. Cieszę się, że mówisz jej teraz nie... Na najlepsze zawsze czeka się najdłużej. I ona musi poczekać na Ciebie.

    :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Może to i faktycznie głupie, ale gdy ktoś wyśmieje coś, co powiem tak prosto z serca, to później mam opory, żeby "normalnie" rozmawiać z tą osobą. Bo może zawsze będzie mnie tak traktować? Tak... niepoważnie?
    A bardziej w temacie, ale dalej nie do końca, to tak... oglądałeś film "Siedem dusz"? W zasadzie to nie wiem, dlaczego mi się przypomniał akurat teraz, ale nic z tym nie zrobię. To najgorszy, a zarazem jeden z najlepszych filmów, jakie obejrzałam w swoim życiu. I od wtedy staram się nie oglądać filmów opisanych etykietką "dramat", co chyba wiele tłumaczy :D
    A co do tematu właściwego, to... podobno im się usilniej o czymś myśli, to w końcu się to na siebie ściąga albo przyciąga - zależy od kontekstu (tfu, odpukać w niemalowane), ale akurat u mnie wszystko działa na odwrót. I tego Ci właśnie życzę. No bo to nie jest jeszcze odpowiednia pora na umieranie. Jakiekolwiek, okej? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, to bywa po prostu bolesne gdy się dzielisz czymś intymnym, nawet jeśli to głupie, a to zostaje wyśmiane. Potem człowiek to sobie zamyka mimo wszystko, zwłaszcza, gdy była to bliska osoba, zdawałoby się taka, która powinna wszystko najlepiej zrozumieć.
      I widziałem ten film i...nie przepadam za nim XD I hm..może coś w tym jest, rodzaj afirmacji po prostu. I wiem że nie jest, dlatego umierać nie mam zamiaru:)

      Usuń
    2. Albo, jeśli nie całkowicie zrozumieć, to przynajmniej starać się to zrobić, ale cóż zrobić, skoro tak nie jest?
      Mogłam się tego domyślić, że jak oglądałeś, to nie przepadasz... Ale wiesz, że nie miałam na myśli nic złego :) To dobrze, że nie masz zamiaru :*

      Usuń
    3. Ano nic nie zrobisz nieraz.
      Czemu mogłaś się domyślić?XD
      I wiem, wiem:)

      Usuń
  12. To dobrze, jeśli ona jest miłością. To dobrze. Kochanie jej nadaje życiu jakby większą wartość. I daje swego rodzaju kontrolę - ją jedną możemy zobaczyć w swojej przyszłości, nie wiemy jedynie z jaką twarzą i w jakim stroju. Hm. I można się do niej w każdej chwili zwrócić, nawet, jeśli chodzi tylko o rozmowę, o wysłuchanie. Właściwie dużo mogłabym o niej nawypisywać...
    Tak czy inaczej, dobrze jest ją kochać... byle by nie była ona tą jedyną. W tej sytuacji wręcz polecana jest poligamiczność :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, po prostu jest i tak nieodzowna, jest częścią nas, jest w nas, w innych..jak można jej nie kochać? Zresztą, w ostatecznym rozrachunku i tak wszystko zaczyna się i kończy w miłości przecież. Więc tak, dobrze jest kochać:)

      Usuń
  13. Wszyscy, którzy byli tam po drugiej stronie i wrócili opowiadają o tym jak o czymś najwspanialszym, cudownym, czymś czego nie można z niczym porównać...
    Ja panicznie boję się śmierci, boję się nawet o tym myśleć...być może dlatego, że nie wiem jak to jest, i wale ciekawa nie jestem. Przeraża mnie to.
    Mimo, że to nie moje klimaty muzyczne rozpadłam się na milion kawałków...
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż..u mnie to trwało za krótko, żeby cokolwiek dokładnie pamiętać..ale wiem już, że śmierć, sam jej moment, choć nie był wtedy ostateczny, nie jest straszna. I może tyle starcza. Właśnie tyle, żeby się nie bać, nie panikować.
      Cóż, cieszę się, że jednak Tool, mimo to, działa:)

      Usuń
  14. To jedna z tych smutnych historii o miłości. Nie ukrywam, że ja osobiście wolę te radosne, ale to tak na marginesie i zupełnie nie w temacie. w sumie nawet nie wiem czy to na miejscu, że to teraz piszę...
    Ale do rzeczy...
    Napisałeś, że taka kobieta jak ona jest potrzebna chłopcu, który był w tamtym momencie Tobą. Ale ja osobiście uważam, że ona Ci wyrządziła więcej krzywdy niż dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie wiem czy my się dobrze zrozumieliśmy, kobieta jest metaforą śmierci tutaj. I w każdym razie cóż...nie wiem, czy była potrzebna, czy nie, czy tak to można rozpatrywać. Zdarzyła się. Umarłem na parę minut, poznałem smak hm..odchodzenia, wręcz fizycznie i cóż..jest jak jest. I wyciągam ze swojego obcowania ze śmiercią tak wiele dobrych rzeczy, jak tylko potrafię. Tak, że dzięki niej kocham życie- więc mogę kochać i ją:)

      Usuń
    2. Nie zrozumiałam tej metafory. :)
      Teraz już wiem o co chodzi więc muszę przeczytać notkę jeszcze raz :D

      Usuń
    3. Teraz rozumiem...
      I jest to w pewien sposób romantyczne... :)

      Usuń
    4. Cóż, w końcu mam romantyczne imię, to zobowiązuje XD Ale tak serio, właśnie mi przypomniałaś, że to właśnie romantycy, Goethe i inni ludzie epoki kochali ze śmiercią flirtować. Cóż...trudna i mroczna miłość, pasująca do tamtych czasów. Też, śmiercią przepełnionymi.

      Usuń
    5. Zobacz najbardziej romantycznego człowieka na świecie - Wertera :D

      Usuń
    6. Tja, raczej kiepsko skończył XD

      Usuń
  15. A początku nie wiedziałam o kim mowa. Pierwsza myśl - o muzyce. Potem, po kilku akapitach zorientowałam się, że chodzi o śmierć.
    Pewnie Cię to nie zdziwi, ale mi się ta personifikacja nie spodobała. Nie lubię jej, nie lubię o niej myśleć, mówić, pisać. I nie, nie pokocham jej nigdy. Dla mnie jest wredną suką, o ! :P
    Ogólnie jestem z lekka przerażona Twoją postawą wobec niej - zszokowałeś mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, unikałem w tekście dosłowności..bo być może moje odczucia wobec śmierci zaszokowały by cię jeszcze bardziej. To, jak chciałem ją bliżej poznać i pracowałem ze zwłokami choćby, albo z ludźmi umierającymi. Trochę obsesyjnie, cóz. Ale każdy ma jakąś obsesję i..ja swoją w ten dziwny, pokrętny sposób kocham i właśnie ona pozwala docenić mi życie.

      Usuń
    2. Z jednej strony to jest fajne, że potrafisz opisać jakąś sytuację w taki okrężny sposób. Czytelnik czyta, ale sam do końca nie wie o czym, aż tu na końcu BOOM - śmierć.
      No cóż mogę powiedzieć. Ciekawy z Ciebie człowiek, oryginalny na pewno. :)

      Usuń
    3. No może:) Troszkę napięcia i szoku nikomu nie zaszkodziło XD
      Hm...cóż, chyba dzięiuję XD

      Usuń
  16. Im więcej się o niej myśli tym bardziej staje się ona nasza przyjaciółką ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to, jest nam coraz bliższa..ale ma to właśnie i swoje dobre strony. Mimo wszystko.

      Usuń
  17. Oj tak, kiedyś trzeba będzie stanąć z nią twarzą w twarz. Nie wiadomo, kiedy to nastąpi, nie wiadomo, co po śmierci jest. Ale to taki fascynujący temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, wciągający...może dlatego właśnie, ze tak trudno o odpowiedzi?

      Usuń
  18. ale żeś mi wrzucił nastrój. włączyłam i odpłynęłam. jeszcze większe propsy za wykonanie live.
    lubię wsiąkać w muzykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to wykonanie live właśnie tak cóż..rozwala, żadne inne, to najbardziej.
      I cóż, nie dziwię się:) Mamy podobnie:)

      Usuń
  19. Też porównywałam śmierć do kochanki... Do matrony o silnych ramionach, ozdobionej piękną biżuterią, z czarującymi oczyma i bujną czupryną. O potężnych, bogato upierzonych czarnych skrzydłach, jednak w szacie zakrywającej całe ciało.
    Tak, tak, byłam urzeczona jej pięknem... jednak przestraszyłam się, gdy zobaczyłam prawdę za szatą. Zgnilizna. Wszędzie.
    Wtedy też nie był mój czas. Wiem, że kiedyś nadejdzie... ale na pewno nie przyzwolę sobie na przedwczesne spotkanie z nią. Nie. Nie odkryłam jeszcze wszystkich cudów życia, które jest jej przeciwieństwem - powierzchownie szpetne, jednak namiętne i ciepłe, cudowne w swej ukrytej sile.
    Dawno nie słuchałam Toola.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc cóż, mamy podobne skojarzenia, podobnie jakoś ją widzieliśmy.
      I wiesz, mnie zgnilizna, naturalny proces rozkłady, nawet biologiczny, dosłowny nie przeraża. Jest też...piękny, ale to chyba osobny nawet temat, dość długi, jak ja to postrzegam.
      I o to może chodzi, może spotkanie z nią cudów życia uczy?

      Usuń
    2. Dla mnie nie ma nic pięknego w zgniliźnie. Biologiczna mnie nie rusza, ale duchowa.... oj.
      Mnie na pewno po części oduczyło pochopności i impulsywności.

      Usuń
    3. A dla mnie to piękno w odwrocie, będące jeszcze większym pięknem. No trudno mi to wyjaśnić po prostu.
      To chyba dobrze, prawda?:)

      Usuń
  20. O śmierci myślę rzadko, mimo, że kilka lat wstecz zdarzało mi się to notorycznie. Chociaż muszę przyznać, że ostatnio sama do mnie przyszła w myślach i nie tylko w myślach, czułam ją w szybszym biciu serca. Narobiła zamieszania i zniknęła. To ma być przyjaciółka? Taka przyjaciółka powinna przychodzić tylko wtedy gdy jesteśmy gotowi na nią odwiedziny i pewni, że to ten czas. Ale ona lubi niespodzianki, lubi stawiać nas w obliczu wyzwania. A my albo się jej poddamy albo będziemy walczyć. Jak na ringu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, dla mnie to przyjaciółka, bo paradoksalnie, też przez to, co mi zabrała, pozwoliła mi zobaczyć jaskrawo wiele dobrych rzeczy w życiu.
      Dlatego, ja znowu stoję w obliczu wyzwania, przed operacją i cóż...nie dam się tak łatwo XD

      Usuń
    2. Rozumiem o co Ci chodzi, bo przez to, że ona się pojawia, ale nie jest jeszcze ostateczna, można docenić bardzo wiele rzeczy, ale osobiście wolałabym doceniać je nie w obliczu śmierci.
      I bardzo dobrze, nie daj się, walcz do końca :)

      Usuń
    3. Cóż..ale czasem jest, jak jest:)
      Mam zamiar:)

      Usuń
  21. A ode mnie i moich najbliższych śmierć trzyma się z daleka. Czasem myślę o niej, jak pewnie każdy, ale potem przypominam sobie, ile jeszcze mam planów, ile jeszcze chcę przeżyć, poczuć, zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc może dobrze, że jest jeszcze czymś odległym. Bo mimo, że jest piękna, związki z nią bywają trudne i niebezpieczne.

      Usuń
  22. nie lubię myśleć o tym, że śmierć ciągle jest gdzieś obok... strasznie się jej boję, to znaczy może nie śmierci jako śmierci, a raczej tego, że przyjdzie do mnie nie w porę... przecież mam jeszcze tyle planów, marzeń... tyle do zrobienia... nie chce, żeby mnie kusiła i ze mną igrała...
    chociaż to co i jak piszesz o śmierci wydaje mi się być tak piękne, nie potrafię spojrzeć w ten sposób
    i pewnie długo nie będę potrafiła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz...kwestia pytania, czy istnieje w ogóle też odpowiednia pora. Ostatnio z tym pytaniem się właśnie zmagam, przez to wszystko, co się dzieje. Ale tak naprawdę, to ona motywuje, żeby działać i robić jeszcze więcej- przynajmniej mnie.

      Usuń
    2. racja... zawsze można powiedzieć że to jeszcze nie ta pora...

      motywuje, ale żeby motywowała to trzeba właśnie żyć ze świadomością tego, że ona ciągle jest obok

      Usuń
    3. U mnie w życiu wręcz nie idzie o jej obecności zapomnieć jakoś,cóż:)

      Usuń
  23. Jeszcze nigdy nie czytałam tak pięknych słów o śmierci. Cały tekst jest taki poetycki i początkowo nawet myślałam, że piszesz o swojej pierwszej miłości, ale wiesz, takiej z krwi i kości ;-) Nie ma miłości w strach, a więc nie ma strachu w miłości? Sposób na oswojenie śmierci? To prawda, wszyscy z nią flirtujemy. Już u kogoś w komentarzu wspominałam jak moja córka dosłownie otarła się o śmierć - na pamiątkę została jej brudna kurtka. Gdyby nie odwróciła się na mój krzyk (tylko ja widziałam ten rozpędzony samochód), nie wiem co by się stało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, jakby nie patrzeć, to właśnie poeci bardzo często o niej pisali, porównywali do kobiety właśnie i cóż..uwielbiali z nią igrać:) Owszem. To działa w dwie strony, tylko nieraz trzeba szerzej otworzyć oczy na pewne rzeczy:)
      Bo tak naprawdę ona jest stale, obecna, bliska...tylko nie zawsze chcemy ją widzieć w dosłowności, po prostu żyjąc.

      Usuń
    2. Na pewno warto ten temat mieć oswojony inaczej trudno sobie poradzić psychicznie w jej obliczu czy choćby sąsiedztwie. A z innej beczki - mam okazję odwdzięczyć się za Versatile i zapraszam do odpowiedzi na pytania LBA. Z myślą o Twej niechęci do tematów "kosmetycznych", specjalnie tak dobrałam pytania, żebyś nie musiał zastanawiać się, bez jakiego kosmetyku nie wyjdziesz z domu ;-)

      Usuń
    3. O, dzięki, zaraz sobie zajrzę:) I...cóż, dzięki jeszcze za wyrozumiałość XD

      Usuń
  24. leżysz już w szpitalu?
    wszystko będzie dobrze, zobaczysz! masz jeszcze wiele przeżyć przed sobą i ona to dobrze wie i ona teraz nie może Ci tego zabrać!

    tak, tak masz rację, nie każdemu odpowiada lunapark, ale z tym alkoholem to chodziło mi o to, że mam wrażenie, że to jest główne zajęcie pozwalające się odstresować, wyluzować, że ludzie nie umieją doceniać innych czynności i w nich szukać odskoczni od codzienności

    ekstra! a będziesz ze mną w ławce siedzieć? :D w sumie możemy być starszyzną na tych studiach więc musimy się trzymać razem hehe :D

    co do kuchennych inspiracji - pobyt na Ukrainie pokazał mi nowe danie :D a mianowicie byłam w knajpie, gdzie w każdym daniu było coś ze słoniną/smalcem... sushi zamiast z rybą, to ze słoniną... ale sushi mi przez gardło nie przeszło, za to udało mi się zjeść czekoladki nadziewane smalcem, tak, tak zjadłam je! nawet 3! :P ale raczej takiego doświadczenia już nie powtórzę :P

    OdpowiedzUsuń
  25. zafascynowałeś mnie tym tesktem.

    obserwuję!

    OdpowiedzUsuń