Więc w końcu poszliśmy dzisiaj z
Nataszą do lunaparku.
Chciałem iść koniecznie z nią, ją
tam zabrać właśnie, bo w ostatnich tygodniach i Nataszę moją
drogą życie przytłoczyło. Trochę jesieni, trochę złamanego
serca, trochę sporów rodzinnych. A niektórym kruchym, jak i silnym
istotom to starczy, żeby zacząć spadać na samo dno własnej
ciemności. Cóż, może wydawać to się naiwne, ale nie znam na to
lepszego lekarstwa niż śmiech. Nie znam lepszej apteki, w której
je sprzedają, niż lunapark.
Pogoda już wcześniej zaczęła
sprzyjać takim wyprawom, ale wczoraj czekał na nas fenomenalny
spektakl w teatrze i chińska knajpa z najlepszymi danami prosto z
rozgrzanego do czerwoności kutego woka.
Ale dzisiaj w końcu był lunapark i
dla niej i dla mnie. A ja mam do nich przerażającą wręcz słabość.
Więc gdy w w czwartkowy wieczór słońce zachodziło z miękkim,
wczesnojesiennym światłem i ciepłem za horyzont znaczony
blokowiskami i niezbyt udanymi wieżowcami Poznania, nie mogłem się
oprzeć, by nie porwać Nataszy i się tam nie udać. By tam nie
pójść z szeroko rozwartymi oczami, by tam nie pójść i nie
zapracować sobie na kolejne zmarszczki od śmiechu.
Mam więc słabość do lunaparków.
Nie muszą być wielkie, choć najlepiej wspominam lunapark połączony
z cyrkiem dziwadeł, który widziałem będąc w Hiszpanii. Nie muszą
mieć wielkich karuzel, choć kochałem to uczucie spadania w
Hannoverze na jednej z najwyższych przecież.
Choć zakochałem się w Londyńskim,
nie lubiąc nawet za bardzo Londynu. Ale lunaparki nie muszą być
efektowne, bogato strojone. Mogą być odrapane i biedne jak ten
wczorajszy. Mogą być brzydkie za dnia i karmiące nas aurą magii i
tajemnicy w nocy, w światłach, które kuszą, hipnotyzują i nieraz
przyprawiają o miłe dreszcze. Tajemnica połączona z radością
tkwi też w małych lunaparkach. Te też mają swój własny,
nieodparty urok, kto wie, może nawet większy? Czasem właśnie to
one kryją tą 1słodką, magiczną tajemnicę, która wraz z watą
cukrową przyczepia się do języka i do myśli, oblepia i otumania.
Kocham to uczucie.
Kiedyś chciałem żeby porwali mnie
cyganie przez to, jak pięknie gram na skrzypcach. Potem marzyłem o
zostaniu magikiem i muzykiem zarazem i występowaniu w lunaparkach na
Florydzie, w USA. Nie w tych wielkich. A tych małych, wędrownych. W
tych, w których też tkwi śmiech.
Bo w lunaparkach przecież nie chodzi o
efektowność, choć w naszym świecie chyba też i o tym się
zapomina. Chodzi o zabawę, w każdym z nich chodzi o tą
nieuchwytność radosnego momentu. O głośny śmiech, na jaki nieraz
dorośli ludzie sobie nie pozwalają. O zachwyt i zatracenie się w
chwili, które poza nim uciekają dwa razy szybciej. Chodzi o zabawę,
o której zapominamy, od kiedy powiedziano nam, ze tylko Piotruś Pan
nie mógł dorosnąć, a cała reszta...cóż, jesteśmy skazani.
A ja skazańcem w ogóle się nie
czuję. Zwłaszcza w lunaparku.
Też w tym, który co roku, zawsze we
wrześniu przyjeżdża do mojego miasta.
„Nie sprzedajemy mebli. Nie
sprzedajemy samochodów. Nie sprzedajmy ziemi, domów ani funduszy
emerytalnych. Nie mamy żadnych celów politycznych. Sprzedajemy
zabawę” jak mówił właściciel parku rozrywki Joyland z
powieści Stephena Kinga.
Tak, zabawa! Ahoj kolejna życiowa
przygodo!
Wręcz wbiegłem oczarowany na teren
lunaparku. Kolorowe światła bijące w po oczach, gwar rozmów,
śmiech dzieci. Zapach waty cukrowej którą przecież uwielbiam,
trochę drażniący nozdrza zapach popcornu. Tradycyjny zestaw przy
każdej karuzeli. Natasza śmiała się ze mnie, gdy z otwartą buzią
zatrzymałem się przy jednej z karuzel. Prawie 30 letni facet z miną
dwulatka, cóż, to musiało być komiczne.
-No to jedziemy!- zaśmiała się.
Obskoczyliśmy każdą karuzelę.
Oblepiłem się całkiem tą cholerną watą cukrową w kolorze różu,
znalazłem ją nawet we włosach i na nogawce spodni. Przecież nie
zjadłem tylko jednej. Pośmiałem się z siebie w gabinecie luster,
nie wierząc, że w przekrzywionym zwierciadle mogę być jeszcze
większym brzydalem i ciesząc się, że jednak nie jestem jeszcze
bardziej pokrzywiony.
Tej atmosfery jak zwykle, nie umiem
oddać słowami. Bo to rzecz, która zdaje się błaha, ale gdy
przeżywa się ten śmiech, tę radość, tę zabawę...wszystko inne
na chwile przestaje mieć znaczenie.
Mogłem tam zostać wiele godzin. Nawet
nie korzystając z tych wszystkich atrakcji, nie kupując smakołyków,
nie strzelając do tarczy z pistoleciku dla dzieci. Nie musiałem.
Mogłem po prostu usiąść przy jednej z karuzel i patrzeć na
przechodzących ludzi. Rodziny z dziećmi, zakochane pary, grupki
znajomych, młodszych i starszych. Czułość w złączonych rękach
randkowiczów i dorośli stający się dziećmi. Bo nie miało
znaczenia, kto ile miał lat- tylko jeśli potrafił się bawić.
Ale nie wszyscy jednak to potrafią.
Nie wszyscy potrafią zapomnieć o toczącym się za ogrodzeniem
życiu choć na chwilę. Nie wszyscy potrafią wyzbyć się choć na
moment wstydu który przywdziewają na co dzień, wstydu tak dla mnie
niezrozumiałego, tego wobec własnego śmiechu. Bycie poważnym jak
na dorosłego przystało jest nieraz chorobą toczącą nasze czasy,
bo zapominamy, że bycie poważnym jest istotne wtedy, gdy naprawdę
jest tego potrzeba. Bycie poważnym nie oznacza braku uśmiechu czy
niepozwolenie sobie na delikatne, nieszkodliwe szaleństwa.
Szarzy smutni ludzie. I tacy też
zatruwali trochę powietrze tego lunaparku. Przemykali na chwilę, ze
zwieszonymi głowami i napiętymi ramionami, ze stężałymi
mięśniami barków. Stres widać w nich najbardziej, wiem to jako
masażysta i nauczyciel jogi. Chcesz wiedzieć czy ktoś jest
szczęśliwy i umie się zrelaksować? Dotknij jego kręgosłupa,
dotknij jego ramion. Dowiesz się od razu. Szarzy smutni ludzie więc,
z cierpiącymi kręgosłupami wędrowali wśród radosnego tłumu.
Nieraz nie mogąc pojąć uśmiechu własnych dzieci. Nieraz
przenosząc frustracje dnia codziennego i na nie krzycząc. W tym
wszystkim, w migoczących światłach i słodkości i tajemniczości
lunaparkowej atmosfery, to było przykre. Bogowie, jakie to było
przykre. Aż chciało by się nieraz podejść do nich i powiedzieć
„hej, trochę uśmiechu”! Kusiło mnie to, ale miałem wrażenie,
że skoro lunapark nie potrafi... to jak ja bym mógł?
Ale jednak okazuje się, że i od
siebie trzeba dać światu trochę magii. O tym nawet nie powinno się
zapominać.
Mieliśmy już iść, gdy usłyszałem
wołanie.
-Natasza! Hej, Nata!- ktoś wołał
moją towarzyszkę. Obejrzała się. Koło jednej z karuzel stała
kobieta z towarzyszącym jej dzieckiem, machająca w naszą stronę.
Dzieciak, mała dziewczynka, na oko siedmioletnia, miała strasznie
naburmuszoną minę.
-O nie...- jęknęła Natasza po czym
uśmiechnęła się i zaczęła iść w stronę kobiety.
-Kto to?- szepnąłem jej do ucha,
truchtając za nią posłusznie.
-Właścicielka mieszkania, opowiadałam
ci o niej.
No tak, opowiadała. O kobiecie od
której wynajmuje swoje mieszkanie w jednej z ciemnych kamienic moich
Jeżyc. O kobiecie, która na siłę się odmładza i próbuje zrobić
z Naty swoją dobrą kumpelę od piwka i plotek. O kobiecie, która
wynajmuje mieszkanie po zmarłej babci, kobiecie nieodpowiedzialnej,
której dzieciak biega po podwórku i ulicy nawet samopas, podczas
gdy ona chodzi na piwko z kolejnymi facetami. Bo jest samotną matką,
matką z wpadki z jakimś dzielnym jeżyckim dresem który na
szczęście regularnie płaci alimenty, będące dodatkiem do tego,
co zarabia na mieszkaniu, które Natasza wynajmuje wraz ze znajomymi.
Jedna z historii, jakich wiele, jedna z historii którą interesuje
się niemrawo opieka społeczna i tak naprawdę niewiele ma do
zarzucenia, skoro dziewczynka jest ubrana schludnie, nie chodzi
głodna, nie jest bita, tylko czasem jest trochę zaniedbana. Czasem.
A Nata jest po prostu miła...i szuka
mieszkania na zmianę.
Podeszliśmy do niej, lekko czuć było
już od niej piwo. Nie była pijana, tylko było czuć.
Zaczęły rozmawiać, stałem z boku,
przypatrując się dziewczynce. Pomyślałem sobie o tym, czy czuje
się kochana, jak małe dziecko powinno. Czy pójdzie pod pewnymi
względami w ślady swojej matki? Czy wyrwie się z typowej patologii
Jeżyckich bram i klatek schodowych? Czy może pokocha książki i
pójdzie na studia, a może gdy tylko urosną jej piersi będzie żuć
oscentacyjnie gumę balonową, przesiadywać w bramie, aż zajdzie w
nieplanowaną ciążę w wieku 16 lat i tak samo, jak swoja matka,
wychowa swoje dziecko? Kim będzie jasnowłosa dziewczynka? Jak
zapamięta ten wieczór?
Czy jak ja, będzie z dzieciństwa
pamiętać tylko ból i nie wiedzieć, jak to naprawdę jest być
dzieckiem?
Nie zwracała na mnie uwagi, nikt nie
zwracał w tym momencie, więc mogłem sobie, jak to ja po prostu
gdybać, stwarzać w głowie różne historie. Dziewczynka nagle
zaczęła interesować się balonami, które były w sprzedaży
nieopodal.
-Mama...mama! Kupisz mi balona?-
zrobiła wielkie oczy i zaczęła szarpać matkę za rękę. Tamta
nie reagowała. -Mama! No mama!
-Weź się uspokój, nie widzisz że
rozmawiam? Nie rób wstydu!
Mała miała łzy w oczach. Nie rób
wstydu. Ile razy ja słyszałem od swojego ojca, że jestem nikim, ze
przynoszę tylko wstyd, bo nawet Paganiniego nie potrafię zagrać
porządnie? To było gorsze nieraz niż bicie, niż przychodzenie w
nocy. Te słowa, te słowa, które sprawiają, że czujesz się
pustką przyobleczoną w skórę.
Przypomniałem sobie te słowa i
wszystkie marzenia, dzięki którym nieraz przetrwałem. Niejedną
straszną noc. Drobiazgi, które ratują życie.
Dziewczynka naprawdę zbierała się do
płaczu. Popatrzyłem na zdegustowaną, bezsilną w tym momencie
Natę, na matkę dziewczynki, którą miałem ochotę chwycić za
ramiona i powiedzieć „Ogarnij się kobieto! Na co dzień robisz
jej krzywdę, chociaż ten jeden dzień niech wspomina dobrze!”.
Wiedziałem, że to by jednak nic nie dało. Czasem i słowa są
bezsilne.
Pomyślałem sobie, że tego jednego
dnia mogłaby jej kupić tego balona. Ale może zabrakłoby jej na
kolejne piwo? Chociaż już nie chodziło o to, bo wiadomo, że
wszystkich dziecięcych zachcianek nie można spełniać. Nie można
wiecznie przystawać..ale sposób, w jaki to robiła...
Może za dużo już słyszałem o tym
dziecku i o niej i może byłem przewrażliwiony przez swoje
przejścia, dawne, dawne, te które sprawiły, że nie miałem
dzieciństwa i dzieckiem nauczyłem się być później. Te, które
sprawiły, że chciałem zostać magikiem i uciec z domu.
Przykucnąłem przed zdziwioną
dziewczynką.
-A co ty masz za uchem? - stare pytanie
i stara sztuczka, najłatwiejsza jaką znam, bo przecież wystarczy
mieć tylko szybkie i sprawne ręce. Od czegoś jestem przecież
skrzypkiem.
Wyciągnąłem więc rękę w której
miałem 5 zł, tak żeby nie zauważyła, pogmerałem jej za uchem i
pokazałem jej monetę na swojej otwartej dłoni.
Miała wielkie oczy ze zdumienia,
zapomniała od razu o płaczu.
-Mama, mama!- zaczęła targać znowu
kobietę za rękę.- Patrz co miałam za uchem!
Kobieta spojrzała na córkę, na mnie
ciągle kucającym przed nią, na mnie uśmiechającego się z jakimś
prywatnym poczuciem triumfu.
-No no, pani córka ma skarbonkę za
uchem!- zaśmiałem się. Nic nie powiedziała, nie wiedziała chyba,
o co mi chodzi, po co to zrobiłem, dlaczego.
-Teraz możesz sobie kupić
balona...-powiedziała tylko do jasnowłosej dziewczynki uśmiechając
się jakoś...dziwnie. Po prostu dziwnie.
Pożegnała się z Nataszą i poszły w
tamtym kierunku. A ja zadowolony kupiłem sobie jeszcze jedną watę
cukrową.
-Po co to zrobiłeś?- zapytała mnie
Natasza, już wcale nie taka wesoła jak w gabinecie luster.
Zapytała, gdy wyszliśmy już z lunaparku, a za nami ginęły już
światła karuzel, przeradzając się w te bijące z okien blokowisk.
Domów szarych smutnych ludzi, zagonionych w codzienności.
-Żeby się uśmiechnęła, po prostu.
-powiedziałem szczerze. Bo co więcej mogłem zrobić? Chciałem,
żeby miała dobry wieczór w lunaparku. A może, gdy dorośnie,
będzie jednym z tych ludzi, którzy odzyskują tam swój urok
Piotrusia Pana i szczerze się śmieją, a nie biegną z napiętymi
ramionami i kręgosłupami naprężonymi jak skrzypcowe struny. Sam
wiem jak wiele potrafi zmienić jedno błahe wspomnienie. Jeden miły
moment. Jak pozwala przetrwać, nawet dziecku. A może przede
wszystkim jemu.
-I teraz się nauczy, że zawsze jakiś
magik, a potem pewnie przystojny facet przychodzi i spełnia jej
zachcianki, gdy tylko zapłacze. Potem życie ją rozczaruje, bo tak
w życiu nie ma. -powiedziała pół żartem, pół serio Natasza.
Oho, jesień do niej wraca, pomyślałem.
-Wiesz Nata...ja wiem że w życiu
prosto nie ma. Jasne że nie i życie ją jeszcze nieraz rozczaruje.
Ale póki co to nie szkodzi.
-Jak to?
-Niech jeszcze będzie dzieckiem i
powierzy w magię. W ogóle...ty nie wierzysz? Bo ja ciągle wierzę
w trochę inną magię niż pieniądze za uchem, ale tą, w której
obraca się nasze życie, wiesz przecież. Więc niech to dziecko ma
trochę radości i wiary, niech ma tego głupiego balona i niech wie,
że ludzie czasem są mili. Tak naprawdę, może nigdy nie przestanie
wierzyć, nawet jak ją życie kopnie. Nigdy nie wiesz. Zresztą,
wszyscy potrzebujemy magii. Ty też dzisiaj potrzebowałaś, no nie?
-A tam głupi jesteś- zaśmiała się,
ale wiedziałem co kryło się za tym śmiechem. „Tak, Kordian,
potrzebowałam”, mówiła bez mówienia. -Dobra, gdzie kupie tu
bilety?- zapytała zmieniając temat.
-No tam masz biletomat.
Podeszliśmy do niego, Natasza
wyciągnęła portfel z kieszeni.
-Ej, powinnam tu mieć jeszcze piątkę!
-E....no właśnie, zapomniałem, wiszę
ci piątaka. Wyciągnąłem ci z portfela jak nie widziałaś, nie
miałem żadnych monet wiesz...
-Kordian, do cholery! Ty złodziejskie
nasienie!
Cóż. Długie palce i sprawne dłonie
przydają się nie tylko do magicznych sztuczek.
A tak w ogóle, tej nocy wczesnej
jeszcze, nasuwa mi się jeszcze jedna myśl. Naprawdę- świat jest
jednym wielkim lunaparkiem. Ale nie zawsze chcemy to widzieć,
stajemy się bohaterami sztucznych scenariuszy które nam włożono
do głowy, które ktoś, ten niekreślony wielki ktoś nam
przeznaczył w społeczeństwie. Gubimy się w rolach, didaskalia są
niejasne. Biegniemy, szarzejemy, nie cieszymy się chwilami. Nie
śmiejemy się tak często, jak byśmy mogli. Płaczemy przy
karuzelach, głodujemy emocjonalnie przy słodkiej wacie cukrowej
czułości, którą przecież mieliśmy, więc nadal musimy ją nosić
w sercu. Zaciskamy nocami wargi i pięści, zapominając, że wcale
nie musieliśmy zgorzknieć. Musieliśmy dorosnąć, ale nie
zgorzknieć, stracić dziecięcą wiarę w cuda i magię. Bo to dwie
zupełnie różne sprawy.
Warto nieraz się siebie zapytać,
gdzie słodkość.
Warto nieraz tupnąć nogą i krzyknąć
jak zezłoszczone dziecko.
Warto się śmiać. Najgłośniej i
najszczerzej, zawsze, gdy tego chcemy, nie zważając na konwenanse.
Warto marzyć i wierzyć w magię.
Wiary nikt nam przecież nie odbierze.
Warto zmieniać swój świat w lunapark. Swój i innych, dając im nieraz trochę uśmiechu.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś nigdy nie cieszyły mnie tego typu miejsca. Wręcz odstraszały. Krzyki, piski - zdawały się zakłócać moją dziecięcą harmonię. Rodzice jakoś chcieli mnie nakłonić do tych wszystkich zabaw. Sadzali na koniki, kupowali watę cukrową, którą i tak mama musiała za mną dojadać.
OdpowiedzUsuńWiesz w sumie moja mama też mi mówiła hasła typu "uspokój się, nie rób wstydu", tylko jakoś tak... podświadomie wiedziałam, że ona to mówi dla żartu. Taki ma charakter i z czasem, gdy dorastałam i poznawałam swoją mamę tylko utrzymywałam się w tym przekonaniu. Czasem mam wrażenie, że moja matka umie przewidzieć to, jak zareaguję na pewne rzeczy. Wiedziała to nawet wtedy. Zna mnie najlepiej ze wszystkich tak mi się wydaje. Wiedziała na co mogła sobie pozwolić. I fakt, reagowałam, jak to dziecko ma w zwyczaju - najczęściej w sumie fochem i tupotaniem stóp, ale prędzej czy później się męczyłam i już był spokój.
Po prostu jak widać nie jesteś lunaparkowym stworzeniem, nie wszyscy nim muszą być XD I jak można było nie zjeść swojej porcji waty cukrowej? No jak?XD
UsuńWiesz, mi nie chodzi o samo hasło, tylko właśnie sposób, w jaki to się mówi. Choć samego powiedzenia nie rób wstydu też nie lubię i pewnie dlatego, że jestem przewrażliwiony jakoś...ale tu chodzi o metodę. O całokształt tego kontaktu, tej więzi na linii córka- matka o którym wiem, że najlepszy nie jest. Wiem z opowieści i cóż...takie rzeczy się widzi po prostu. I to było właśnie denerwujące i smutne zarazem.
I cóż...na szczęście są matki, które swoje dzieci właśnie znają:)
Nie wiem, każdy robi wielkie oczy, jak mówię, że nie cierpię i nigdy nie cierpiałam (nawet, jako dziecko) wszelkiego rodzaju słodyczy :p
UsuńCzęsto mam wrażenie, że rodzice pozwalają sobie na tego typu hasła dlatego, że są przekonani, iż ich dzieci są jeszcze za małe, by pojąć sens słów, które do nich wypowiadają.
Ja je w pełni doceniłem w wieku nastoletnim w sumie, więc częściowo- ale częsciwo- rozumiem XD
UsuńHm..coś w tym może być. Chociaż, przebywając z dziećmi i sam pamiętając pewne rzeczy wiem, że dziecko zawsze wie i pamięta.
Jak mnie wkurzają takie... baby! xD Te drące się bachory też, ale mniejsza... xD Kurde, ciężko przerwać na 5 minut rozmowę i kupić tego zasranego balona? W końcu poszła tam z dzieckiem, a nie na plotki czy wyrwać kolejnego faceta (no chyba, że jednak po to), więc niech spędzi ten dzień z dzieckiem właśnie.
OdpowiedzUsuńCóż, też mam problem z ludźmi, którzy nie mają cierpliwości do swoich dzieci...czasem zastanawiam się, czy każdy powinien być rodzicem i czy nie wprowadzić na to jakichś testów:P No ale, to by była już eugenika i ludzki gatunek od niej by wymarł pewnie :P
UsuńOboziu, mega piona! Bo w sumie napisałam coś podobnego, ale doszłam do tych samych wniosków, więc to usunęłam xD No bo kurde, skoro przy adopcjach jest tyle srania, testów właśnie to czemu każdy kretyn może zrobić sobie dziecko i co gorsza, "wychowywać" je? Ostatnio wszystkich męczę tym tematem xD
UsuńBo właśnie eugenika bejb XD Poczytaj na temat sterylizacji narkomanek , to poznasz właśnie argumenty przeciwników eugeniki XD
UsuńW sumie to sama najchętniej bym się wysterylizowała xD
UsuńA ja jednak nie, przypuszczam, że istnieje taka możliwość,że kiedyś, kiedyś, być może zachce mi się dzieci, nie będę sobie zamykał furtki XD
UsuńKurcze... wiesz, że postąpiłabym tak samo, jak Ty? Albo kupiłabym przy najbliższym stoisku tego balona i dała jej go... Może dlatego, że ja rozczulam się nad prawie wszystkimi dzieciakami, czasem wbrew ich matkom, ale właśnie chcę im dać odrobinę uśmiechu. Bo taki uśmiech, jak sam napisałeś, za parę lat może stać się pięknym wspomnieniem, a życie przecież daje w kość (nie)stety.
OdpowiedzUsuńZ każdy kolejnym wersem ta kobieta budziła we mnie złość po prostu. Ludzie bywają tacy... bez uczuć, tak bardzo są egoistyczni, no cholera, jak można... Jak można nieraz...
I dobrze jest mieć w sobie te dziecko :) Dobrze jest widzieć świat w tych wszystkich pięknych barwach, nie tylko w szarości. Mamy dar uśmiechania się, więc róbmy to. Kurcze, zawsze sobie powtarzam, w złych chwilach, ze świat bywa zbyt ponury i brzydki, bym go jeszcze psuła swoją smutną miną. Ty nadrabiasz dzieciństwo, ja nadrabiam wiek młodzieńczy, ale o tym może kiedyś opowiem... :) W każdym razie cudnie jest być dzieckiem po dwudziestym roku życia :)
A wiesz, że ja nie byłam jeszcze w poznańskim lunaparku? To na Malcie? Chcę tam iść! :) Aha, i juz wiem, gdzie umarłabym z Tobą ze śmiechu - w gabinecie luster xD Nic mnie tak nie rozwala, jak moja powykręcana papa xD
No ja mam właśnie do dzieci słabość, a one mają do mnie. Tak samo jak koty, jak to się śmieją u mnie w domu XD Mam talent do wprawiania je w dobry humor i usypiania niemowlaków. Moja siostra zawsze jak nie mogła uśpić moich siostrzeńców w napadach kolek, jak jeszcze mieszkała z nami, zawsze mnie wolała, dawała mi którego na ręce i od razu padał jak mucha, sapiąc sennie XD Więc...mam słabość do dzieci, dzieci mają do mnie- i nie chodzi o rozczulanie żadne. Ale po prostu...jasne, że dzieciakowi nie trzeba wszystkiego kupować, spełniać jego zachcianek. To tylko psuje późniejszego człowieka...ale chodzi o sposób, w jaki to sie robi. A ten po prostu cóż..nie był dobry. No nie był i koniec.
UsuńI bywają, niestety. I zostają też rodzicami, nie zdając sobie sprawy, jaka to odpowiedzialność nieraz...nawet nie tylko za drugiego człowieka, ale i odpowiedzialność kochania.
A pewnie, dobrze jest po prostu widzieć cuda i magię:) Tylko nieraz zapominamy o tym jak nam źle, w tym biegu...ale na szczęście są takie miejsca, momenty, które z nas to wręcz wyrywają. Jak moje lunaparki Xd Każdy ma swoje też, jakby nie patrzeć:)
A po 40-stce będzie jeszcze fajniej XD
Na Winogradach jest co roku obwoźny lunapark. Tylko we wrześniu, wielkie koło karuzeli, które zawsze widziałem jak mieszkałem ze swoją byłą na Os. Przyjaźni swojego czasu. Co roku ten sam, tak samo obdrapany i malutki, z własnym urokiem:)
Do końca września w takim razie jest czas. Ja tam mogę iść i drugi raz XD
No masz "smykałkę" do dzieci po prostu :) I one to odwzajemniają - lubią Cię i nie boją się. Bo pod tym względem dzieciaki są bardzo bystre właśnie, potrafią wyczuć, kto szczerze się do nich uśmiecha, a kto "na odczepne". O tak, nie można dawać dziecku wszystkiego, zdecydowanie. Przykładem na to jest siostra Patryka. Cały czas wszystko łatwo jej przychodziło, każda zabawka, czy inna zachcianka... uwielbiam ją, ale pewnego dnia zrobiła się po prostu... wredna. Kiedy coś nie jest tak, jak ona chce, to w domu jest raban. I cóż... od poniedziałku "chodzi" do zerówki, bo pięciolatka. No i są przeboje nieziemskie. I tak, własnie tak, masz rację... dziecku trzeba odmówić nieraz, ale na pewno nie w taki sposób, jak ta kobieta.
UsuńRodzicem łatwo zostać, wystarczy nieraz chwila nieodpowiedzialności... Ale dużo trudniej jest nim być, tak, jak mówisz, to ogromna odpowiedzialność nie tylko za człowieka, ale za te uczucia właśnie. I te emocje, które się w tym dziecku budują.
Otóż to :) Dlatego ja nieraz też wolę się zatrzymać, czuć w sobie te dziecko, bo bycie dorosłym na dłuższą metę jest po prostu... nudne, no :P I trudne też. Jakby tak poważnie podchodzić do zycia i wszystko na serio brać, to już dawno byśmy się wykończyli xD
Hahahaha xD Jak napisałeś, że po 40-stce będzie fajniej, to mi się przypomniało, jak mi ostatnio chłopcy powiedzieli, że będę zwariowanym milfem, jakkolwiek dziwnie by tego nie odebrać xDDD
O, to nie wiedziałam :) W takim razie może zdążę się tam wybrać jeszcze w tym roku :P A na os. Przyjaźni mieszka mój serdeczny kolega xD
Po prostu, dogadujemy się, ja mam w ogóle talent do ludzi i zwierząt, ale może o tym kiedy indziej powiem więcejXD Prywatnie, o.
UsuńAham, i przedszkole wszystko zmienia, bo dzieci są tu równe, nie ma że któreś ma spełniane zachcianki od razu, jak inne płacze przy pani przedszkolance, wiem o co chodzi.
Bo właśnie o to chodzi, zajść łatwo, wychować...to już jest odpowiedzialność w każdej z kwestii. Niestety, nieraz okazuje się, że najbardziej predysponowani wymiękają.
Ano nudne, przybijam tu pjonę XD
Hm.to brzmi źle, mnie milfy zarywały wiecznie XD
Ano zdążysz:)
Trafiłam na Twojego bloga niedawno i w ogóle nie żałuje ;). Bardzo fajnie się czyta, pozytywnie nastraja i 'coś' zostaje w głowie, 'coś' co czasami daje do myślenia i zmienia punkt widzenia na otaczający nas świat. Pisz i nie przestawaj ;). Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńi.
Cóż, to miło :) dziękuję za takie słowa i hm..przestawać pisać póki co nie mam jednak zamiaru:)
UsuńŻeby tylko każdy potrafił robić takie sztuczki to ten lunapark byłby prawdziwym "wesołym miasteczkiem" :)
OdpowiedzUsuńOch, wszystkich sztuczek można się przecież nauczyć:) A przede wszystkim, nauczyć się można tego największego daru-prawdziwego uśmiechu dawanego innym:)
UsuńSzczery, głośny śmiech, to prawie zawsze najlepsze lekarstwo i ukojenie. Im radośniejsze nasze życie im więcej w nim zabawy, tym lepiej w sumie :)
OdpowiedzUsuńAle dawno waty cukrowej nie jadłam o.O A tej różowej, to chyba w ogóle nigdy!
Owszem:) Bo choć życie nie polega tylko na zabawie, to jest nam ona potrzebna. Jak głęboki, długi wdech od czasu do czasu w naszym pozornym oddechu codzienności:)
UsuńTo musisz spróbować, koniecznie! Nic bardziej nie smakuje dzieciństwem i beztroską^^
Zdecydowanie muszę! ^^ A nawet nie wiem za bardzo gdzie? Przez wakacje, jak w naszym mieście są jakieś letnie imprezy i festyny, to jeszcze można znaleźć stoiska z watę cukrową, ale teraz gdzie? Nie mam pojęcia.
UsuńHm...to za rok, po prostu XD
UsuńA wiesz,że wczoraj usiadłam i zastanawiałam się co mam robić... Weszłam na groupona i myślałam nad jakimś wyjazdem i był grupon na energylandię... i chyba pojadę.
OdpowiedzUsuńKupię bilet i będę jak dziecko bez rodziców. A co mi tam.
Czasem takie wypady pomagają. Na pewno- w regeneracji. A z tego co czytałem...cóż, chyba jest ci potrzebna.
UsuńJest mi bardzo potrzebna. Tylko szkoda,że ta energylandia jest tam pod krakowem gdzie nie ma już pociągów bo coś budują :( Ciągle się zastanawiam, gdzie wyjechać... Może nad morze? Tam też bywają karuzele...
UsuńTeraz wszędzie gdzieś stoją. Wiesz, zawsze jest Poznań, choć, to malutki lunapark, też okresowy tylko. I cóż...myślę, że morze jednak człowieka jakoś koi, więc może to w całokształcie byłby dobry pomysł? Np. Trójmiasto?
UsuńZwiedzic jeszcze raz Gdańsk... I choć mam tendencje do gubienia się to... Przecież nigdzie nie ma teraz mojego miejsca. Może czas zgubić się i znaleźć? W Gdańsku jest koło widokowe... Chciałam kraków... Ale tam nie ma dojazdu - śmiesznie nie? Mamy XXI wiek... W ogóle nie znam Polski.
UsuńAle zawsze możesz poznać . Zawsze w Wielkopolsce masz mnie:)
UsuńDzieci są uosobieniem czystej, niekończącej się energii i miłości, takimi małymi światełkami, które rozbłyskują na ogromną skalę wraz z każdym jednym uśmiechem. Są magiczne do granic możliwości i w tej swojej magii tak bardzo prawdziwe... Nie powinniśmy nigdy zapominać, jak to jest być dzieckiem. To wewnętrzne dziecko w nas, to nierzadko najlepsze co mamy i powinniśmy się mocno tego trzymać, by nigdy nie utracić tej iskry, błysku w oku, uśmiechu. By pozostać magicznymi przez całe życie. By wierzyć i móc pokazywać innym, że magia istnieje i jest wspaniała :)
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz, swoimi słowami trafiasz idealnie w mój poziom, hmm, mój stopień wrażliwości... jakkolwiek to brzmi. Czyta się Ciebie z ogromną przyjemnością, potakując przy kolejnych akapitach i ciesząc się do samej siebie, bo myślisz i czujesz w ten sam sposób i tymi samymi słowami.
Pozdrawiam cieplutko i magicznie ;)
Po prostu, one nie zapominają, jak energią być. My tracimy to na rzecz racjonalizmu, sztucznych schematów. Dorastamy. Ale...cóż, nie o taką dorosłość chodzi, prawda?
UsuńBo wiara tak naprawdę kształtuje życie, jak pisał Crowley, wiara to magia, a miagia to nic więcej, jak wzmocniona wola:)
I cóż...dziękuję:)
Buuu... Komentarz mi się nie zapisał. :(
OdpowiedzUsuńNa początku chciałam Ci powiedzieć, że Twoje dłonie przerażają mnie coraz bardziej - z notki na notkę. xD
Gdybym była na Twoim miejscu, to zrobiłabym to samo. No może bez zabawy w jakieś magiczne sztuczki, po prostu poszłabym i kupiła jej tego balona. Niech poczuje, że jest dzieckiem, póki ma na to czas. ;)
Wiesz, ja też nieraz tylko wchodzę do lunaparku. Nie muszę na niczym jeździć, nic robić. Wystarczy mi blask kolorowych światełek, śmiech dzieci i ta głupkowata muzyka. :) Wiesz jak dawno nie jadłam waty cukrowej?? Zawsze mi ktoś mówi, że się upier... pobrudzę. :P
E tam, no nie ma co się bać XD
UsuńA ja wolałem zabawę, ale wiadomo, do czego sie wszystko sprowadza. Do zapewnienia uśmiechu i spełniania cudzych pragnień:)
To najwyższa pora na nią! :)
Zawsze warto wywołać uśmiech na twarzy dziecka. Bez zbędnej filozofii :)
OdpowiedzUsuńPo prostu, chyba każdy z uśmiechów:)
Usuń
OdpowiedzUsuńBardzo pozytywnie :))
Obserwuję .Czy mogłabyś kliknąć w linki w moim nowym poście? Odwdzięczam się obserwacją i komentarzami :)
Z góry dziękuje. :*
http://goldxcherriex.blogspot.com/
Uwielbiam karuzele i tego typu rzeczy. jak byłam rok temu nad morzem i poszłam tam z Ciachem to nie chciałam wychodzić.
OdpowiedzUsuńTa historia pokazuje tylko jak różne są sposoby podejścia do wychowania dziecka. Jest icj tyle co ludzi a nie wiadomo który bardziej właściwy.
Nie dziwię ci się:) Też bym nie chciał wychodzić:)
UsuńWiadomo, że filozofii jest mnóstwo...ale jak nigdy nie poprę jednak pewnej agresji, jaka nieraz w rodzicach tkwi.
A ja sobie pomyślałam, że fajne jest każde miejsce, w którym człowiek potrafi oderwać się od rzeczywistości, potrafi zapomnieć o swoich problemach, potrafi się szczerze uśmiechać :) Czasami nawet nieważne jest miejsce, a osoba, która jest obok.. ;)
OdpowiedzUsuńI ważne, żeby każdy dla siebie takie miejsce też po prostu znalazł:)
UsuńW ostatni dzień wakacji siostra i jej chłopak urządzili mi wyjazd do czegoś tego typu XD Poszliśmy na break dance i muszę przyznać, że to były najdłuższe 3 minuty mojego życia. Na szczęście nie skończyło się zwróceniem waty cukrowej czy obiadu XD
OdpowiedzUsuńTo dobrze, cieszę się, ze utrzymałaś je w żołądku XD
Usuńale Ty masz dobre serduszko :) na dodatek fajnie spędziliście czas
OdpowiedzUsuńAno na czas spędzony nie narzekam:)A czy dobre...po prostu, pewne rzeczy uznaję za ważne i tyle:)
UsuńNiestety zauważyłam, że w dzisiejszych czasach coraz więcej takich ''rodziców''...
OdpowiedzUsuńBo ludzie są coraz mniej odpowiedzialni chyba- i sami się gubią w świecie.
Usuńcholera! dodałam komentarz i się nie dodał :/ ostatnio mam z tym straszny problem i mnie to irytuje! eh... ale spokojnie, spokojnie, spróbuję odtworzyć to, co pisałam!
OdpowiedzUsuńfajnie spędzony czas to był! lunapark - aż mi narobiłeś ochoty! z pewnością niezła forma odreagowania i odstresowania się. smutno jest tylko to, że niektórzy nawet w takim miejscu są spięci i zestresowani. czasem mam wrażenie, że dla niektórych odstresowania = alkohol, co moim zdaniem wcale nie pomaga w tym :/
co do matki - mam wrażenie, że wielu ludzi nie nadaje się na rodziców, ale sam widzisz - wpadka, więc czasem ludzi nawet nie są na tyle odpowiedzialni by tych dzieci nie robić. no ale co my możemy na to poradzić? szkoda tylko, że później niektóre dzieci są źle traktowane :/
i jak kotek? :)
póki co wyjazd dalej aktualny, a że w tym tygodniu co będzie mam wyjechać, więc liczę, że nic się do tego czasu nie zmieni!!
oceanografia :D ostatnio jak byłam w Gdyni w oceanarium też mi się ten kierunek zamarzył :D
współczuję Ci, że musisz ograniczyć herbatę, no ale to zrozumiałe, że musisz oszczędzać i dbać o to Twoje serce teraz! a kiedy masz dokładnie tą operację?
ok :D jestem za! możemy otworzyć razem restauracje! dużo podróżujesz, poznajesz nowych smaków, więc na pewno dodasz czegoś ciekawe, innowacyjnego do naszego menu! :D
mówisz NIE paznokciom pomalowanym u mężczyzn? :D czy u pań też? :P
ta nietolerancja to mnie czasem tak irytuje! po prostu Polska odnosi porażkę w tym temacie...
ano mamy trochę wspólnego :D
I wyobraź sobie, że możesz być twarzą zachowaną w pamięci na całe życie. Nie jesteś głupi Kordian:) Kochany z Ciebie człowiek:)
OdpowiedzUsuń