sobota, 20 września 2014

Bajka o Zającu i Króliku, czyli opowieść o kolejnym wspaniałym człowieku który królicze życie czyni wspanialszym.

W piątek rano, gdy młodsze rodzeństwo wybrało się już do szkoły, zostaliśmy z dziadkami i Idą sami.
-Królik...a może usmażyłbyś pancake'y? Kupiłam wczoraj syrop klonowy...
-Nie chce mi się.
-No Króóóóóliiiik....-zaczęła wyć Ida. Długo mnie nie trzeba było namawiać, w końcu jestem naszym domowym mistrzem w robieniu tych "jankeskich naleśników" jak to mawia mój dziadek. Zabrałem się do roboty. Podczas gdy wszyscy domownicy którzy zostali w ten piątkowy poranek w domy zajadali, aż się uszy trzęsły, a ja stałem nad patelnią, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-Kogo to licho niesie?- zapytała półgębkiem Ida. Fakt, o tej porze rzadko kto dzwoni do drzwi, chyba że kurier z kolejną paczką z allegro, z którego tak chętnie korzystają moje siostry.
-Nie wiem, idź otwórz.
-Sam idź!
-Ja smażę!
-A ja jem!
Typowa wymiana zdań między rodzeństwem. Sisi przewróciła tylko oczami, a dziadek, nie mogąc dłużej tego słuchać wstał i poszedł do drzwi. Nie interesowałem się za bardzo kto to, pracując nad patelnią i tworząc kolejnego mistrzowskiego "jankeskiego naleśnika".
-Dobra, to ja też chcę jednego!- usłyszałem za sobą słowa wypowiedziane z tym cudnym wschodnim zaciąganiem i głośny śmiech.
"Niemożliwe" przemknęło mi przez głowę, zanim się obróciłem. A gdy to zrobiłem, zrobiłem klasycznego karpia, szczęka mi opadła tak, że omal nie wybiłem sobie zębów o podłogę.
-No siema Króliczku.- moja mina wyraźnie go bawiła.
-Zając!! Co ty tu kurwa robisz brachu?
Dla kogoś z boku to jak mówimy do siebie per "Zając" i "Królik" może brzmieć dość zabawnie. Troszkę, jak byśmy byli rodzeństwem. On należy do dzikich zajęczaków zamieszkujących Bieszczady, ja jestem królikiem z miejskiego lasu, urodzonym mieszczuchem. Oboje jednak nie nazwaliśmy tak sami siebie, a zyskaliśmy te przydomki od swoich rodzin w dzieciństwie. Z trochę podobnych nawet powodów. Zbyt dużej ruchliwości i za szerokiego uśmiechu.

-Na naleśniczki sobie wpadłem, swołocz! - zaśmiał się rubasznie, jak to tylko on potrafi. Padliśmy sobie w ramiona na misia. Na misia jest tu dobrym określeniem. O ile ja jestem wysoki, o tyle Zając bije wszelkie rekordy. Ponad dwa metry wzrostu, postura rosyjskiego drwala albo przerośniętego wikinga. Ostatnio zresztą oglądając serial "Vikings" stwierdziłem, że Zając wygląda troszkę jak brat głównego bohatera. Też, tak samo wiecznie zarośnięty i nieokrzesany.
-Te, ale chyba coś ci się jara.- rzeczywiście, naleśnik na patelni zamieniał się w węgiel. Zapomniałem o nim zupełnie w tym szoku.
-Ja pier...-zacząłem i odwróciłem się w stronę kuchenki, ratując już nie tyle pancake'a, a patelnię.
-Widzisz, coś narobił?
-Ja?! Ja?! Toś ty dupa a nie kucharz!
-No to się zaczyna..-rzuciła znad stołu Sisi, wyrywając nas z dyskusji, w której widzieliśmy tylko siebie.
-Dobra, dobra, to ty se smaż Królik, a ja sobie pojem, długa droga za mną.
Tak więc jak gdyby nigdy nic usiadł sobie za stołem, wziął talerz od dziadka który już nie jadł, zamiast wziąć świeży z szafy i zaczął mleć w ogromnych paszczękach moje kulinarne dzieło. Zając zawsze czuł się w moim domu jak u siebie. Zresztą, ja tak samo czuję się w jego domu. Tym, który wcale nie jest tak blisko.

Zając bowiem urodził się w osadzie w Bieszczadach, w lesie, jak mówi, co zresztą jest prawdą. Jego ojciec jest leśniczym. Adaś vel. Zając rodził się, gdy wszystkie drogi po wiosennych roztopach były nieprzejezdne. Jego ojciec, wychowany na ukraińskiej wsi ( tak, Zając jest w połowie Ukraińcem właśnie, stąd ten śpiewny akcent), wprawny w odbieraniu porodu krów odebrał i poród swojego syna. Więc, tak naprawdę, to jeden z niewielu ludzi których znam, który może o sobie naprawdę powiedzieć, że jest z lasu. Tak po prostu, zawsze, jak się go człowiek pyta, skąd pochodzi, ten mówi "z lasu" i wiele więcej nie tłumaczy.
Spędził w lesie całe dzieciństwo i wiek nastoletni, chodząc do szkoły oddalonej o wiele kilometrów od jego chatynki malowniczo położonej w lesie nad strumykiem. Nieraz wracał i pijany, będąc w liceum i gubiąc się w lesie i prawie usypiając na śniegu. Co to dla niego? Ano nic. Nawet twierdzi, że kiedyś goniły go wilki. Niby możliwe, ale był pijany, więc ja nadal jestem bardziej przekonany, że była to banda zdziczałych psów. Albo delirium tremens, jak nieraz z niego żartuję.

-Dobra, Zając, serio, co ty tu robisz?- zapytałem, gdy skończył jeść a moja rodzina cicho i niepostrzeżenie ulotniła się z kuchni do swoich spraw.
-No jak to co, bratku. Miałeś przyjechać w jakiś weekend do mnie i Starej ( Zając i jego żona dla żartu mówią sobie per "stary" i "stara") a że się wszystko rozdupczyło, to wpadłem sobie na kawę.
-Ale brachu....po co? Na co ty tyle kilometrów robiłeś?
-A żeby ci życie urozmaicić widzisz. i stęskniłem się- zaśmiał się tym swoim donośnym śmiechem, który rozniósł się po całym domu.
-Co ci do tego łba durnego wpadło?!
-Nie udawaj. Myślisz, że ja nie wiem?

Nie mogłem powiedzieć nie. Zając wie. Zając rozumie. Więcej niż ktokolwiek.

Z Adaśkiem poznaliśmy się w dość dziwnych okolicznościach. Mieszkał wtedy w Poznaniu, bo tu kończył studia, prestiżową fizykę medyczną, pracował przez jakiś czas w Wielkopolskim Centrum Onkologii i ożenił się po raz pierwszy.
Ale ja nie poznałem go w czasach, gdy był świetnie zapowiadającym się naukowcem w szpitalu, który stale dłubie przy swoim niewiarygodnie odkrywczym doktoracie. Nie poznałem jego pierwszej żony, z którą chciał mieć śliczne dzieci, córeczki- blondyneczki, jak i ona.

Poznaliśmy się w szpitalu.
Było to parę lat temu, gdy paskudnie złamałem sobie podudzie. Otwarta rana, potrzaskana kość. No nic, konieczna operacja, śruby i długa rehabilitacja, która i tak, między Bogiem a prawdą, trwała u mnie krócej niż u innych ludzi. Chodziłem więc sobie popołudniami na zabiegi do sadystycznych pań rehabilitantek, które miały mnie usprawniać, przywracać do formy. To nic, że ze złamaną nogą wcześniej biegałem tak, że mi prawie śruby powypadały, jak śmiała się moja była dziewczyna.

I na rehabilitacji poznałem Zająca. Nie był w tak dobrej formie jak ja. Zdecydowanie, nie.
Widzicie, Zając w jednym z najlepszych momentów życia, zaraz po ślubie i dostaniu fantastycznej pracy przeszedł straszliwy wypadek, który przewrócił jego życie do góry nogami. Wpadł między dwa tiry, rozpędzone na autostradzie. Ten z przodu wpadł w poślizg, ten z tyłu nie wyhamował. Zając był pośrodku. Jego auto zgięło się jak harmonijka. A on już nigdy nie miał chodzić. Nie miał nawet żyć.
Po paru tygodniach śpiączki farmakologicznej obudził się z afazją. Nie wiem, czy wiecie co to afazja. Wyobraźcie sobie, że widzicie jabłko, wiecie, że to jabłko, ale mówicie na nie "szafa". W takim stanie właśnie obudził się mój druh. Strzaskana miednica, naprawiany kręgosłup, mówienie, że nigdy już sobie nie pobiega. A może i nic nie powie poprawnie. Więzień własnego ciała, które przedtem nigdy nie zaznało słabości.
Do tego w momencie, gdy on sobie spał w najlepsze, jako tako dochodząc do wraku, jakim było jego ciało gdy się obudziło ( ale żyło, prawda?) jego żona dosłownie "puściła się" z jego kumplem i zaszła z nim w ciążę. Szok, prawda? "Ale to zła kobieta była" jak mówi Zając, ucinając jej temat.

Poznałem więc Zająca, gdy był w totalnej rozsypce. Gdy naprawiano jego ciało, uczono go na nowo mówić i chodzić i gdy trwał jego rozwód. A wszystko zaczęło się od szlugów i mojego niesamowicie mocnego wówczas nałogu. Dwie paczki dziennie, wyobrażacie sobie? Ćmiki to zło. Ale przyjaźń z Zającem to naprawdę dobra rzecz, którą szlugi mi dały.

Sale rehabilitacyjne w szpitalu ortopedycznym znajdują się bowiem na parterze. A mi nieraz w czasie ćwiczeń tak bardzo chciało się jarać, że po prostu przerzucałem chorą nogę za okno, siadałem okrakiem na parapecie i zeskakiwałem za nie, żeby urwać 5 minut dymku, gdy panie "fizjoterapeutki -pożal- się- boże" wychodziły sobie z sali, zostawiając nas nieraz samym sobie, gdy trwały niektóre zabiegi.

Okazało się, że Zając też pali. Jakimś cudem dogadaliśmy się ze sobą, między innymi na migi, bo jeszcze wtedy za dobrze nie mówił, że też by sobie buchnął ćmiczka. A ja już wtedy miałem pstro w głowie i nie lubiłem zasad, a przede wszystkim nie lubiłem tych sadystycznych pań fizjoterapeutek które się nami zajmowały. Pokalkulowałem trochę, ile mamy czasu mniej więcej zanim wrócą, zdjąłem nogę z dziwnego urządzenia do jakiejś magicznej terapii którą miałem gdzieś i usadziłem Zająca na wózku, porywając go na dwór.

Doprawdy, musiało to komicznie wyglądać, gdy ja, kulawy, próbowałem biec przez boczne korytarze szpitala, pchając przed sobą wózek z wielkim wikingiem, który śmiał się jak wariat. Wydostaliśmy się więc na słoneczko, którymiś tylnymi drzwiami (później dowiedziałem się, że tamtędy pacjentom nie wolno chodzić), odpaliliśmy sobie po papierosku i zaciągaliśmy się tak po prostu dymem, dwaj nałogowcy, połamane dzikusy, które dla dymku zrobią wszystko.
Zrobiliśmy tak parę razy, dostając zresztą reprymendy od naszych rehabilitantek. Ja nawet nie dokończyłem wtedy zabiegów, zresztą, nie sądzę, żeby komukolwiek mnie tam brakowało.

Zostawiłem Zającowi kontakt do siebie. Pewnego dnia, po długim dość czasie dostałem telefon.
-To co, brachu, idziemy na ćmika?
Zając! Jednak zadzwonił, mój koleżka o fantazji kozaka, który tak jak ja lubił łamać regulaminy.
Na ćmiku się nie skończyło, skończyło się na piciu wina z bukłaku, wina domowej produkcji Zająca ( nikt nie robi takich win truskawkowych i poziomkowych, jak on) i rozwalaniu połowy chaty, którą dostał po rozwodzie. Widzieliście kiedyś w filach sceny gdzie pijani ludzie biegają po domu z kijem baseballowym i rozbijają wszystko w drobny mak? Tak, tak to z boku mogło wyglądać.

Bo widzicie, była żona Zająca, była, co tu dużo nie mówić, dość bogata. Więc po rozwodzie z jej winy dostała mu się ogromna willa na Sołaczu i parę innych wartościowych przedmiotów, które i tak nie potrafiły ukoić goryczy. Wtedy więc Zając podarł parę jej rzeczy, które jeszcze zostawiła i po które, pewnie przez wyrzuty sumienia, nie mogła wrócić. Tłuczenie porcelany którą kochała było nawet ...zabawne, jakkolwiek to nie brzmi.

Z Zającem często tworzyliśmy- i do tej pory tworzymy- dość nieodpowiedzialny, ale wesoły duet. Albo zwariowany. On kozak, ja ułan, jak to lubi porównywać dziadek.

Do legendy przeszła historia o tym, jak Zając gonił dziki za rozwalanie mu śmieci pod domem na Sołaczu, gonił je z szablą która przedtem wisiała na ścianie jego domu, a ja goniłem pijanego Zająca, żeby się uspokoił, bo dzikom się przestanie podobać uciekanie i go rozszarpią. Ostatecznie skończyło się obdartymi kolanami po tym, jak z prędkością meteoru skoczyłem mu na plecy, żeby go powalić i wybić z rytmu szaleńczego pościgu.

Do legendy przeszła historia, jak będąc u niego w Bieszczadach ukradłem konia, a on się za mnie tłumaczył, o czym już pisałem.

Do legendy przeszła historia, jak przez jego porywczość wywiązała się iście teksańska burda w jednym z rzeszowskich podejrzanych barów, podczas której bić po mordach zaczęli się inni, a my po podłodze wyczołgaliśmy się, zanim przyjechała ochrona.

Takich wspólnych historii można wymieniać wiele. Ale widzicie, Królik i Zając to nie tylko anegdotki o łamanych szczękach i nocnych wariactwach po nadmiarze wina- głównie z jego strony. To też wspólne wyprawy w jego góry, milczenie sobie pod czystym niebem, gdy nic nie trzeba mówić. To momenty, gdy jeden wpada do drugiego, bo znowu złamane serce albo inne problemy i trzeba pogadać, trzeba się oderwać. To zrozumienie na innej płaszczyźnie, może dlatego, że ja go poznałem wtedy, gdy był złamany tak, jak bardzo złamać można człowieka, a on moje rany też poznał aż za bardzo.
Po prostu, Zając to "brachu". I Zając wie. Zając rozumie to, co czasem innym trudno zrozumieć.
I nie musimy się widzieć nawet co parę miesięcy, dzwonić do siebie regularnie. To nie na tym polega. Jak jednemu źle, to drugi wie i wpada na wino, kawę... Chciałoby się nieraz i na ćmika...ale oboje rzuciliśmy palenie.

Więc Zając wpadł, ot tak, na kawę, jadąc z tego drugiego końca Polski, mimo, że może i mam dobry humor, ale on wie, jak żałuję tego że nie mogłem w ten weekend jechać do Berlina i na wesele innego kumpla ( a swoją drogą, wesele Zająca zapamiętam na ZAWSZE), żałuję tych Bieszczad i paru innych spraw. Wie, jak bym sobie pohasał z nim i jego żoną po Połoninach, na grzbiecie konia przed swoim wyrokiem małym, na oklep nawet był pohasał. Posiedziałbym z nim przy ognisku i ponarzekał na życie.
Zając wie, jak to jest być w klatce i teraz też już wie, że nie można odcinać się od ludzi, co kiedyś zrobił. Gdy rzucił wszystkich dawnych przyjaciół po tym, jak jego życie się skończyło i musiało zacząć na nowo.
Zając wie, jak nieraz jego wariacka morda mnie cieszy, grzmocenie pięściami w stół i mówienie "bladź" i "swołocz" i " aż ty w rzopu jobany!"
Zając wie i chociaż miał przyjechać dopiero w październiku do mnie, jak będę dochodził do siebie, bo i na to się uparł, to zrobił to już teraz, niespodziewanie, gdy tylko napisałem mu maila jeszcze ze szpitala, w którym przepraszałem, że przyjechać przed operacją nie mogę.

To moja zwariowana bratnia dusza, człowiek, który tez pokazuje, że choć wali się i pali, to można się podnieść. I zacząć żyć na nowo, szczęśliwie. Naprawdę, uwielbiam tego człowieka. I dziękuję za to, że też jestem jednym z tych, dla których warto się może i starać. Bo on wie, że czasem człowiek tego potrzebuje. Cudzej determinacji, może trochę nieodpowiedzialnej, jak moje wywożenie go wtedy na papieroska. Nawet gdy mówisz, że nie trzeba.

Zając po prostu wie. Bo pomimo powierzchowności draba i wariata, to niesamowicie inteligentny i wrażliwy facet, który ma ogromne serce w tej wielkiej klacie i gdy ktoś w nim zamieszka- to zamieszka na dobre.

Przyjechał więc tak sobie na kawę, miała troszkę może zamienić mój żal z niemożności bycia u niego i niemożności załatwienia paru innych spraw w sporą dawkę śmiechu. Która przedłużyła się do obiadu, kolacji, nocnych rozmów. Nadrabiania całego czasu, tego, w którym się nie widzieliśmy.
Rozmawialiśmy doprawdy o wszystkim, dużo się śmialiśmy, ale też i nie zawsze było do śmiechu, podczas poruszania niektórych tematów. Nieraz miałem ochotę mu przywalić w momentach gdy wygłaszał swoje mądrości na temat związków damsko- męskich i kobiet. Ale cała ta wizyta...bogowie, jak jego niespodzianka podładowała mi baterie. Na maska, całkowicie, choć przecież jeszcze duży zapas energii miałem. Ale teraz wiem, że może wystarczyć, Dzięki jego wiariactwu, żeby jechać przez całą Polskę na kawę- może starczyć.
O 3 nad ranem siedzieliśmy jeszcze, plotąc i plotąc.
-A teraz stary, w ogóle, najlepszy news, zostawiłem na koniec. A chciałem ci powiedzieć osobiście, wiesz.
-No co takiego?- zastrzygłem, już senny jednak, uszami.
-Właściwie to można powiedzieć, że tak serio to po to przyjechałem, tak to byś się dowiedział pocztą pantoflową, w ogóle wiesz, to taki dumny jestem i w ogóle..
-Zając, skończ pierdolić, o czym ty gadasz?
-Zostanę ojcem brachu!

Czy mogła być lepsza wiadomość?
Zwłaszcza, że tak naprawdę te wariactwa Zająca to pozory. Nie ma drugiego tak odpowiedzialnego nieraz za innych człowieka. Będzie wspaniałym ojcem.

Po gratulacjach i wypominaniu, że jak wyzdrowieję, to będziemy musieli to oblać, przyszła refleksja.
-Hm....to ja będę wujkiem?
-A jakże!
Cóż, po raz kolejny. Ale coś czuję, że tym razem nikogo nie będę musiał wyręczać w zmienianiu pieluch. Wreszcie!

Rano, po przespaniu paru godzin ze mną na jednym wyrku i zjedzeniu olbrzymiego śniadania pojechał z powrotem do siebie. Dziki Zając górski wrócił do swojego lasu, do swojej własnej nory po odwiedzinach u brata- mieszczucha. Zostawiając go z głową pełną różnych myśli, ale i niesamowitą energią.


Królikowi została też myśl o cudnie ośnieżonych Bieszczadach i zaokrąglonym brzuch zajęczej żony. Zima by się zrewanżować niespodzianką? No bo dlaczego by nie?


  

47 komentarzy:

  1. aaaa norma, że Faceci nie widzą takich rzeczy, ja się zawsze zastanawiam jak to możliwe..

    oo jaaa, nie chciałabym przenigdy by mój mąż (o ile go będę miała) przyjmował nasze dziecko na świat :D

    niesamowita historia z Twoim Przyjacielem ;) szalony pomysł przejechania całej Polski, coś wspaniałego ; ) co do wypadków - wiesz, kilka lat temu w Wigilię jakiś typ zapierdalał bez świateł w nocy i był wypadek.. moja ciocia zginęła na miejscu, wujek miał tyle obrażeń, że nie dawano mu cienia szansy na przeżycie.. później żył jak roślinka.. dziś, prawie 5 lat później - mówi, logicznie myśli, sam je, myje się i chodzi trochę przy pomocy balkonika - to cud. ostatnio znalazłam jego kartę ze szpitala - miał tyle rozpoznań, że nie potrafię tego nawet powtórzyć..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano po prostu, co innego bywa dla nas warte uwagiXD
      No nikt by nie chciał, ale co było zrobić, jak utknęli w domu? W górach tak się zdarza XD
      Wiesz co, dla mnie to nie są często cuda. Tylko wspaniała ludzka wola przetrwania, wiesz? Ludzka siła, którą, jak wierzę, ma każdy z nas.

      Usuń
  2. O jaaaa, to musiała być na prawdę miła niespodzianka!:) Fajnie się to czyta. No i skoro będziesz wujkiem, to należą się gratulacje:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pewnie że była miła:) Zając to w dechę człowiek po prostu^^
      I dzięki, dzięki:)

      Usuń
  3. Ty się otaczasz takimi wspaniałymi, ciekawymi ludźmi, że aż Ci zazdroszczę. I czerpiesz z życia, ile się da, a ja nie potrafię. Wiesz, że za każdym razem, gdy czytam Twojego bloga, to mam łzy w oczach? Uświadamiam sobie, jakie beznadziejne życie prowadzę, w którym nie ma nic. Nic. Ani ludzi, ani wspomnień - no skąd one mają się wziąć, skoro nie ma ludzi. A skąd oni mają się wziąć, kiedy siedzę zamknięta w czterech ścianach.
    Twój kumpel ma naprawdę dużo szczęścia, wyszedł z choroby, ułożył sobie życie na nowo, ojcem zostanie. A przede wszystkim... poznał Ciebie.
    Idę rozklejać się dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to nie kwestia otaczania się "wspaniałymi ludźmi". Bo tak naprawdę, w każdym człowieku jest coś cudownego, wartego uwagi- tylko czasem trzeba to z niego wydobyć. Ja nie lubię "wspaniałych ludzi", ja po prostu lubię ludzi. I chcę sam nieraz wejść w ich życie jak najgłębiej, wiesz? Więc to nie jest żadne "wspaniałe życie", jakieś wyjątkowe. Ja tak naprawdę żyję sobie po swojemu po prostu, tak jak chcę, tu sobie gdzieś jeżdżąc, tu kogoś poznając. Moje życie wiele się nie różni od życia każdego z ludzi może oprócz jednego- robię naprawdę co chcę i cóż..tu wszędzie gra rolę nastawienie. Bo widzisz, przecież sama też miałaś swoją wycieczkę do mojego Poznania, poznałaś nowe fajne miejsce- czy to nie było fajne? To kwestia docenienia tego, co się ma, a nie jakiejś "beznadziejności". Żadne życie nie jest beznadziejne, nie i koniec! :) Więc nie ma co płakać, rozklejać się- tylko może trzeba otworzyć szerzej oczy:)

      Usuń
    2. Otworzyć oczy, przestać nienawidzić ludzi i zwalczyć nieśmiałość i stres. Opieprzysz mnie za to, co napiszę, ale dla mnie to niewykonalne.
      Jak wielki mam ze sobą problem?

      Usuń
    3. Nie opieprzę cię, na pewno nie. Tylko powiem po swojemu, że nie wierzę w niemożliwe. Wszystko jest możliwe, tylko czasem musi to być okupione wielkim cierpieniem nawet, wysiłkiem. Ale nieraz warto- warto, jeśli czujemy przede wszystkim, że nas cóż..coś uwiera. A ciebie uwiera, prawda? Inaczej byś się nie rozklejała. Więc jeśli są takie momenty, to chyba warto popracować nad tym. Znaleźć drogę. I nie wierzę w niemożliwe, bo sam wiele lat musiałem jej szukać.

      Usuń
    4. Wodę zszywkami też da się do drzewa przyczepić...
      Trzeciego mam wpaść do mojej terapeutki, u której nie było mnie dwa lata, może coś mi doradzi i we dwie jakoś znajdziemy odpowiednią dla mnie drogę.

      Usuń
    5. Da się, jak jest w odpowiednim stanie skupienia, 1:0 XD
      Brzmi całkiem nieźle że tak powiem, na pewno to jakaś droga już:) A chociaż właśnie szukanie.

      Usuń
    6. W minimalnej ilości tak :D Ale można też wlać do woreczka i z tym woreczkiem przyczepić do drzewa, chociaż to trochę naciągane.
      Naprawdę chcę żyć normalnie, bardzo chcę.

      Usuń
    7. Ale jednak się da. Naokoło, ale wszystko się jakoś da XD wiesz, ja nie uznaję niemożliwego, tylko mniej prawdopodobne wersje rzeczywistości, o XD
      Od chcenia się zaczyna, no nie?:) To już duży krok też wiedzieć, czego się tak naprawdę chce i też co oznacza dla nas normalnie.

      Usuń
    8. Ale zawiłe jak na niedzielne już popołudnie :D
      Nie chcę się tak stresować, ja właściwie się nie nie stresuję. I to chyba mój największy problem.

      Usuń
    9. Co, że niby w niedzielę zwalniamy mózg z gdybania?XD
      Hm..nie wiem, czy do końca rozumiem "właściwie się nie stresuję". No bo jak? Trudno mi to sobie wyobrazić.

      Usuń
  4. Oglądałam Wikingów, więc mogę go sobie nawet wyobrazić ;)
    Są takie chwile w życiu, kiedy ma się ochotę z całego serca podziękować za przyjaciół i się to po prostu robi z tej niesamowitej radości, że są. Tak jak ja wczoraj za tych moich filozofów, którzy pożarli mi ciasto, z którymi śmiałam się na cały głos w nocy przy ognisku, właściwie z niczego :) Z którymi gada się przy wódce o takich rzeczach, które jeszcze niedawno bardzo bolały, a teraz ulatują sobie po prostu jak ten dym z ogniska... Właśnie dziś w nocy poczułam wielką wdzięczność za ludzi wokół mnie, a to już nie pierwszy raz i na pewno nie ostatni.
    No i jeśli ktoś jedzie do ciebie przez pół kraju na jeden dzień, bo go potrzebujesz, to jest wielka rzecz, więc dziękuj i Ty ;)
    Jak zwykle niesamowita historia u Ciebie i kolejny niezwykły człowiek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to już wiesz właśnie co i jak XD
      Wiesz, czasem to aż szkoda, że doceniamy to tylko momentami, a nie na co dzień. Zapominamy nieraz dziękować na co dzień- za przyjaciół, rodzinę, zdrowie, za każdą piękną rzecz każdego dnia. Szkoda trochę, bo przecież tyle dostajemy. Ale dobrze, że są właśnie momenty, które wręcz walą nas po łbie i pokazują "hej, jest wspaniale, jest radośnie, jest po prostu dobrze, jak to w życiu". Takie jak ten twój, takie jak ten mój. Każą docenić i naprawdę się uśmiechnąć. Bo o to nieraz chyba chodzi, żeby we wszystkim znajdować te drobne wspaniałości zmieniające się w większą całość. Ale tutaj już chyba odbiegam od tematu jak to ja:)
      Muszę pracować na kolejne historie, bo mi się jeszcze niedługo skończą XD

      Usuń
    2. Nie, ja nie zapominam, ja ciągle dziękuję. To jedna z zasad mojej wiary :)
      I nie pracuj na historie, tylko żyj, życie to najlepsza opowieść ;)

      Usuń
    3. No tak:)
      O to mi właśnie chodzi XD Wiesz, to jak po prostu w jednym z moich ulubionych powiedzeń ( jest za dużo powiedzeń, które lubię XD) że życie to opowieść którą właśnie sami piszemy:)

      Usuń
    4. I oby był to bestseller! :)

      Usuń
  5. Wspaniale jest mieć takich ludzi wokół siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Od razu pomyślałam o tym: http://dzieci.wrzuta.pl/film/5KzVd5GNgr1/krecik_i_narodziny_zajaczkow xD No i gratulacje dla Zająca! :)
    A przy "aż ty w rzopu jobany!" usłyszałam donośny głos z charakterystycznym akcentem i leje ze śmiechu! xD To mój ulubiony tekst od dzisiaj! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, krecik i zajączki, jakżeby inaczej XD Kreciku mójXD
      Coś czuję, że będę nim często od ciebie obrywał XD

      Usuń
    2. No nie mogło być inaczej xD
      Hahahaha też tak czuję :D

      Usuń
    3. Czekaj czekaj, to ja cię mogę i jeszcze innych paru tekstów nauczyć fajnych, nie tylko tych zającowych XD

      Usuń
    4. Żebym później mogła je wykorzystywać przeciw Tobie? :D

      Usuń
    5. Jak nie to to inne wykorzystasz, więc co za różnica XD

      Usuń
  7. Ten Zając to naprawdę musi być niesamowity gość, ale nie ma co się dziwić, mając równie niesamowitą, choć momentami bolesną, historię. Dobrze, że masz takiego przyjaciela, który jest w stanie przejechać prawie całą Polskę po to, żeby napić się wspólnie kawy :) to ogromnie wielka rzecz :) gratulacje dla Niego, że będzie ojcem i dla Ciebie, że będziesz wujkiem! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, jest niesamowity i gdy wchodzi do pomieszczenia, od razu się wesoło robi właśnie:) I och, cieszę się niezmiernie i dziękuję za to. Za niego i za paru jeszcze ludzi, którzy gdyby byli dalej, też robiliby to samo- a ja dla nich też.
      I dzięki, od niego i ode mnie XD

      Usuń
  8. Powiedzenie "rozrabiać jak pijany zając" nabrało dla mnie nowego wymiaru xD Uważajcie na siebie, łobuzy... Ktoś musi dawać dzieciątku przykład :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, dla mnie też nabrało, jak go poznałem, dlatego zawsze mnie to wyrażenie niezmiernie bawiło, bo wyobraźnia podsuwa mi zaraz obraz "mojego Zająca" goniącego choćby po pijaku te nasze dziki na Sołaczu XD
      I wiemy, wiemy. Trochę pohamujemy "bajerę" jak to mawia właśnie Zając XD

      Usuń
  9. Nosz jasny gwint! Jak doczytałam do fragmentu o tej Jego żonie, to prawie szlag mnie trafił. Co chwila słyszy się, jak baby narzekają na facetów, że świnie, że chamy, a same potrafią być wrednymi maciorami, wrrrrr!

    Ale akcja z dzikami i szablą mnie rozwaliła, w dodatku mam bujną wyobraźnię, także ten XD

    I dobrze jest mieć takiego przyjaciela właśnie. Dobrze jest mieć ze sobą taki kontakt mimo tej odległości, jaka Was dzieli. Wiem coś o tym. A ta Wasza przyjaźń naprawdę wydaje się być silną więzią i oby tak pozostało :)
    No i teraz będziesz wujem :D

    Serio, Zając wygląda jak Rollo? :D Mój Boże, jak ja kocham Vikings :D

    A co do Twojego komentarza pod poprzednim postem: nie, nie dostałam Twojego sms'a ;) Ale wybaczam i Twoje zapomnienie :P Po prostu w te piątkowe popołudnie nie było dane nam się spotkać na tej herbacie, plany i tak by się pokrzyżowały, a my i tak nadrobimy i to w ciągu najbliższego tygodnia :) Wszak mamy co opijać, no nie? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak tak, bo wy kochacie narzekać na nas, a my cierpimy w milczeniu XD nigdy nie uznawałem tego podziału złe kobiety/ faceci ( w zależności od tego kto mówi XD) tylko cóż...są po prostu ludzie słabi, którzy nieraz źle wybierają. Nawet nie źli. Ale słabi.

      No, zwłaszcza że znasz Sołacz XD Weź sobie wyobraź bieganie z ulicy Pomorskiej do parku za dzikami o 3 w nocy jakoś XD

      Zostanie, zostanie, wiesz jak to mówimy..ja muszę mieć od kogo w Biesy jeździć, a on do Poznania, jak ma tu do załatwienia sprawy XD
      I serio, troszkę tak wygląda, wielkie toto, zarośnięte, podziarane i pyskate XD
      A łapy ma jak moje nogi. W sumie, większe niż moje nogi, bo moje nogi są jak u bociana XD

      No to dziękuję za owe rozgrzeszenie, wiesz XD I owszem, mamy!^^ Widzisz, ja wczoraj miałem same dobre wiadomości. Cudny dzień^^

      Usuń
    2. Ale Wy też nie święci i też na nas narzekacie xD No ale tak to jest. Najgorzej wrzucać słabych i silnych, dobrych ludzi do jednego wora. Ale to tak jak ze stereotypami ;)

      No właśnie sobie to wyobraziłam XD Hahaha masakra jakaś :D

      I bardzo dobrze, że tak macie siebie :) Jesteście takim "punktem postoju" i w dodatku przyjaciołmi, to bardzo się ceni :)
      No to Rollo jak się patrzy :D

      Spoko XD Ano dzień cudny, od rana było w nim coś... magicznego :))))

      Usuń
    3. Ja nie narzekam wcale na nikogo, o XD Nie mierz wszystkich jedną miarą XD
      W ogóle, wrzucać ludzi do jednego wora i oceniać po pozorach. Ale to też jest...ludzkie po prostu.
      Umarłabyś ze śmiechu jakbyś widziała na żywo pewnie XD Usłyszałbym wreszcie jelcza XD
      A i owszem:)
      Dało się wyczuć atmosferę mówisz?:> To i jeszcze lepiej XD

      Usuń
    4. Nie strzelaj sobie samobója, przed chwilą sam mówiłeś "my"/"wy" XD
      Wiesz, to jest ludzkie, albo po prostu za bardzo wryło się w naszą mentalność, takie szufladkowanie.
      Pewnie tak! A Ty zacząłbyś udawać hienę xD

      Ano dało się! Sam fakt, że rano było zimno, mgliście i tak listopadowo wręcz, a poźniej wyszło słońce i było cudnie :D

      Usuń
    5. To nie samobój, to żarty, ale ok XD Czepiaj się mnie dalej XD
      Jakby nie patrzeć, jak jeszcze polowaliśmy z dziadami na niedźwiedzie, ratowało to nam życie. Znasz ewolucyjne wytłumaczenie, nie?:) Skąd w nas sterotypizacja i skłonności do niej?
      Nie, ja nadal musiałbym go powstrzymywać XD
      A gdzie tam listopadowo, wczorajszy dzień był jak jesień w Dolinie Muminków!XD

      Usuń
    6. A jak! Będę się czepiać xD Ktoś musi xD
      Jasne, znam ewolucyjne wytłumaczenie. I chyba faktycznie, tego po prostu nie przeskoczymy...
      Z jelczem w tle? XD
      No chyba u Ciebie :D Rano u mnie była straszna mgła i zimno :(

      Usuń
    7. Fakt, ktoś mnie od czasu do czasu musi na ziemię sprowadzać XD
      Hm..do końca nie przeskoczymy, ale to, że mamy wyjaśnienie, nie powinno tłumaczyć naszej arogancji nieraz.
      Aham XD
      A u mnie wczoraj w nocy ładnie sobie padało, ale mi się to podobało, jak sobie na dachu siedziałem:) A mgłę w każdej postaci, zawsze, zawsze uwielbiam!^^

      Usuń
    8. No to będę miała zajęcie xD
      Prawda... ale człowiek to dziwne stworzenie...
      Wyobraziłam to sobie xD
      Mnie mgła czasami przeraża... a padać to też padało u nas w nocy :) i teraz też pada :)

      Usuń
    9. Ano dziwne, trudno czasem natruę pokonać po prostu, zwłaszcza, jak żeśmy leniwi XD
      A, że zombie z niej wyjdą?XD U nas się rozpadało jak robiłem obiad, też dobrze:)

      Usuń
  10. kurczę, to cud, że on żyję dobrze że macie siebie, poruszyła mnie wasza historia :) i przyjaźń na wieki można by rzec ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, to chyba dobrze, że jakoś ruszyła:) Bo jest po prostu fajnie, no:) I przeżyć da się wszystko:)

      Usuń
  11. Nie oglądam "Wikingów", ale przez cały ten tekst miałam przed oczami Hagrida z Harry'ego Pottera :D Nie prostuj tego skojarzenia!
    Poza tym, to chyba wszyscy już napisali i napiszę to, co ja, że taka przyjaźń jest najlepsza na świecie. Bezcenna i bez porównania z niczym innym.
    A jeszcze... jeśli kobiety są plotkarami, to jak można określić facetów, którzy plotkują jeszcze częściej i bardziej?! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, nie będę ci więc psuł skojarzeń XD
      Otóż to:) Nie ma co tu więcej banałów mówić, sama prawda i tyle:)
      Och...my po prostu wymieniamy poglądy XD

      Usuń