środa, 9 lipca 2014

"Życie bez miłości w ogóle się nie liczy"*

Cały tydzień spędziłem poza domem. Jak zwykle w lipcu, z powodu pracy wędrowaliśmy z Agatką z którą pracuję, po różnych wsiach wielkopolski. Jak co roku, zmienialiśmy adresy obskurnych motelików, wędrowaliśmy po polach, czasem kradnąc kilka wiśni lub czereśni z rozgrzanych słońcami sadów. Wiem, kradzież jest zła, ale ja zawsze miałem naturę złodzieja.

Nie myślcie bynajmniej, że to coś męczącego, że to coś, na co w moim obecnym stanie zdrowia nie powinienem sobie pozwalać. Wręcz przeciwnie. Moje serce jakby sobie tego właśnie życzyło. Te lipcowe wędrówki, rozmowy z rolnikami, wstawanie o świcie i wędrowanie po polach, jeżdżenie autem od wsi do wsi było zawsze czymś, co bardzo mnie odpręża. Pomimo tego, że to praca, rzecz nieraz deprymująca, przez kolejne wypełnianie tabel, druków, te lipcowe małe podróże, bez bagaży nawet, zawsze były czymś dobrym.
Odskocznią.
I wcale nie męczącą fizycznie, nie będącą czymś...niezdrowym, czymś, co nagle spowoduje zawał. Co to to nie. Nadal grzecznie zaniechałem biegania, jestem przecież rozsądny.
A tym razem stało się czymś, czego zdecydowanie potrzebowałem. Bo Królik potrzebuje często odskoczni właśnie, chwilowej zmiany klimatu, gdy dzieją się złe pozornie rzeczy. Bo czasem trzeba na czymś innym skupić myśli, żeby chaos w głowie opanować.

Bo ten chaos mimo wszystko powstał. W moim spokojnym przecież, czułym świecie, jednak mnie dopadł. Niezdecydowanie. Nikt nie lubi dowiadywać się, że jednak jest chory, że przeszłość ciągnie się za nim cieniem. Nikt, kto chce żyć tu i teraz nie chce słyszeć, że jednak szybciej może umrzeć,umrzeć leżąc latami jak warzywo, bo udar, bo niedomagające serce, bo zawały. Bo serce 70 latka w wieku niecałych 30 lat
.Nie można mieć więc chaosu w sobie za złe. Nie można sobie wyrzucać słabości, bo słabość bywa siłą największą, bo słabość jest ludzka po prostu. Więc przyszedł chaos, wraz z uczuciami, które wkradły się do serca i umysłu. Trochę melancholii, trochę tej dziwnej agresji i złości wobec samego siebie, złości dobrej, która mobilizuje. Trochę poczucia stabilizacji i szczęścia mimo wszystko, ale też trochę żalu który trzeba przyjąć i w sobie przecież ugłaskać. Zadziwiająca zupa emocji, z której wreszcie trzeba przygotować strawny, a może i smaczny posiłek. Posiłek życia.

Tak więc od środy zeszłego tygodnia do dzisiejszego poranka byłem poza domem. Poza domem, w którym są ludzie których kocham, ale którzy mimo wszystko obciążają mnie swoim strachem. A nieraz trzeba by egoistą. Kto inny bowiem ugasi ich niepokój jak nie ten, o którego się martwią? Ale do tego trzeba dystansu. Spokojnego oddechu. Dlatego gdy tylko była możliwość rzuciłem wszystko i wyjechałem po prostu do pracy. Żeby zarobić na kolejne podróże. Żeby ukoić miłość która wymaga ode mnie ukojenia. Żeby odnaleźć oddech w tych upalnych zakątkach, tak dobrze mi już znanych.

Będąc szczerym, pracę skończyłem już we wtorek, w południe. Wsadziłem Agatkę do pociągu pod Poznaniem a sam pojechałem jeszcze w jedno miejsce. Planowałem to od samego początku, wiedząc, że będę przecież w okolicy, że grzechem byłoby nie odwiedzić. Grzechem dla mnie, dla mojej duszy, którą ten dom przedziwnie koi.
Wsadziłem więc Agatkę do pociągu, żegnając się z nią do czasu piątku, a sam pojechałem do „mamy” Marylki.

Pani Marylka, albo „mama”, jak do niej czasem w żartach mówię, jest matką mojej przyjaciółki, żony mojego najlepszego przyjaciela, mentalnego brata, Majkiego. Może wielu osobom wydać się dziwne, że czasem odwiedzam teściową swojego przyjaciela właśnie, matkę przyjaciółki po prostu, a nie, dajmy na to, dziewczyny. Ale w miejscowości R. , w tym domu, spędziłem dużo czasu.

Odwiedzałem Fridę i Majkiego gdy byli u jej mamy, spędzałem tam weekendy przy ogniskach, nad jeziorami, na tych cudnych bagnach. Bo R. ma dookoła same bagna i świetliki świecą tam najpiękniej. Moje tak istotne świetliki. Spędziłem tam trochę czasu gdy nie było ze mną najlepiej, gdy miałem swój zły okres w życiu, po tym jak zmarła moja mama i nic nie było w stanie przez moment wyciągnąć mnie z czarnej dziury, w jaką wpadłem. Tu właśnie, u mamy Marylki, przez długie milczenie nad jeziorami i chodzenie po lasach przez parę dni złapałem oddech. Tak prawdziwie, przypomniałem sobie, że przecież ja żyję i muszę żyć dla tych, którzy mnie potrzebują.

Teraz jest tak samo. Choć nikt nie zmarł, nie odszedł, może umarła cząstka mojego serca. Ale ja nadal żyję, ale ja nadal muszę żyć dla tych, których kocham. Jakkolwiek to dramatycznie nie brzmi, choć, wcale takim nie jest. To życie, nie dramat. Choć dla niektórych te pojęcia są zamienne.

Ale odwiedziłem miejscowość R. i mamę Marylkę, z sentymentem. Parkując samochód przed jej domem przypomniałem sobie jak pierwszy raz z Fridą zaciągnęliśmy na bagna Vincenta, będącego wtedy w skrajnej fazie swojej depresji. Przypomniałem sobie, jak przywoziłem mamę Marylkę ze szpitala po tym, jak operowali jej nogę, bo Majki i Frida nie mieli jeszcze wtedy auta. Przypomniałem sobie lipcowe i sierpniowe noce. Każdy raz, gdy wysiadałem ze swojego garbusa.

Mama Marylka od progu przywitała mnie wielkim uściskiem i zapachem obiadu. Ta niska, otyła ale niesamowicie przy tym gibka kobieta jest najbardziej matczynym stworzeniem, jakie znam. Starsza, bo w wieku już prawie 70 lat ( rodziła Fridę mając 45 lat, późne dziecko), mająca smutne życie, ale nadal pełna życia i ciepła. Tej troskliwości.
Kiedyś nie potrafiłem zrozumieć jej historii. Przez 30 lat żyła z alkoholikiem, swoim mężem, tak wobec niej swojego czasu okrutnym. Zawsze chroniła dzieci na tyle ile potrafiła, ale Frida i tak miała jej wiele do zarzucenia, póki sama nie dorosła i momentami nie zrozumiała...żyła wiele lat z człowiekiem, który zrujnował jej serce, jej życie. A gdy zachorował opiekowała się nim. Przez 8 lat ponad wymagał uwagi jak małe dziecko, ze zniszczoną wątrobą, płucami. Praktycznie niewstający z łóżka, ale stale niewdzięczny i butny. A ona o niego dbała aż do momentu, gdy 2 lata temu zmarł.

Można to tłumaczyć przywiązaniem ofiary do kata, można mówić wiele...ale gdy się pozna mamę Marylkę, widzi się w niej jedno. Wielką troskliwość, czułość. Te najpiękniejsze moim zdaniem imiona miłości. Ciepło które koi. Ciepło w kobiecie która cierpiała, ale nigdy nie dopuściła do swojego serca nienawiści, nigdy nienawiści nawet nie zrozumiała. Ciepło które wita cię zawsze gorącym obiadem i potrafi oddać zimową kurtkę biednym dzieciom. Moja mama była taka sama. Dlatego może pani Marylka trochę żartobliwie, a trochę z tęsknotą bywa dla mnie „mama”. Chwilą tej namiastki. Bo jednak, choć mam prawie 30 lat, nadal tej namiastki tej czułości jak dla dziecka potrzebuję. Nie mam taty, nie mam mamy. Mam wspaniałych dziadków...ale czasem szukam gdzie indziej. Trudno to wyjaśnić, zwłaszcza, gdy sam muszę być przecież rodzicem.

Wiecie, moja mama też była Maria. Tylko na nią wszyscy mówili Marysia, nie Marylka, jak na mamę Fridy. Może coś jest w tym imieniu. Może.

Mama Marylka usadziła więc mnie za stołem, nałożyła wielką porcję naleśników z jarmużem ( nikt nie robi takich jak ona, nawet moja babcia ani nawet ja!) i zaczęła wypytywać, co tam u jej ulubionego jąkały ( mama Marylka też się jąkała jako dziecko, tak samo jak i ja, dlatego to coś, co nas strasznie łączy. Nie zrozumie ten, kto nie miał tego problemu).
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O tym, że martwi się o nasz wyjazd do Gruzji ( bo Frida i Majki tym razem jadą ze mną), o tym, że wiśnie w tym roku nadzwyczaj obrodziły, o głupocie klauzuli sumienia wśród lekarzy, o skandalu politycznym we Francji...
Gadanie o wszystkim i o niczym, ale mama Marylka musiała zauważyć, że coś jest ze mną nie tak. Nie szło się jej nie wygadać. Tak na spokojnie. Bez nerwów jak w moim domu. Z tym ciepłym spojrzeniem padającym na moją twarz. Dobra rozmowa, po prostu. Ogromny dar od drugiego człowieka. Bo wiecie, rozmowa, w której daje się samego siebie, jest jednym z największych podarunków, jakie możemy właśnie ofiarować. Tego nie liczy się pieniędzmi.

Miałem już jechać do domu, wstaliśmy od stołu, a mama Marylka syknęła. Od dziecka choruje na kręgosłup. Liczne rehabilitacje już niewiele pomagają, wiek też ma swoje prawa. Mama Marylka bierze więc sporo leków przeciwbólowych, które i tak dają coraz mniej. Spojrzałem na nią z uwagą, pytając, czy bardzo ją boli.
-Och, jak zawsze, nic takiego- uśmiechnęła się krzywo.

Gdybym tylko mógł, chciałbym ulżyć w bólu każdemu. Choć nie jestem głupcem, wiem, że ból jest nam potrzebny, bez niego nie istnieje szczęście. Ale czasem chciałbym wszystkich czule objąć i sprawić, by po prostu poczuli się lepiej. Może to egoizm, bo wtedy i mojej duszy jest lżej.
A może wszystko sprowadza się do jednego wielkiego strumienia miłości, który płynie nieprzerwanie, także w każdym z nas. Tylko nieraz musimy się na niego otworzyć.

Tego popołudnia dostałem wiele miłości od tak ciepłej osoby, która nie umie nienawidzić i nieraz przez to dostaje w twarz od losu. Stale, nieprzerwanie, ale nie ustaje w swoim cieple. Miłość, ta ludzka, ta wszechświata w ludzkiej się wyrażająca, przepłynęła, jedno z jej obliczy. Z niej na mnie. I poczułem, że chcę to oddać, trochę czegoś dobrego, trochę czegoś tak samo ciepłego. Pomimo ułomnego serca, chcę tym sercem coś ofiarować. Też tej, która czuje ten ból fizyczny, a pomimo niego nie zamyka się w swoim świecie, dalej się dzieli. Chce widzieć dobre rzeczy.
I w tym wszystkim jest po ludzki piękna.

-Ufa mi pani?- zapytałem nagle. Widziała, że jestem poważny. Już przez Fridę, swoją córkę, która jest typową wiedźmą, przywykła do dziwactw różnego rodzaju i wiedziała, że po takich pytaniach dzieją się różne rzeczy.
Nic nie odpowiedziała.
-Ufa mi pani?- powtórzyłem.

Zaufała.
Kazałem położyć się jej na podłodze w jednym z pokoi, na jednym z dywanów, gdyż mama Marylka nie posiadała typowej dla jogi karimaty. Kazałem zamknąć jej oczy, odprężyć się, pozwolić mi działać. Po prostu.
Uklęknąłem przy niej jak Azjata, siadając sobie na piętach. Coraz częściej tak siadam. Zacząłem mówić:
-Masaż tajskiej jogi nie ma na celu wyleczenia nas z konkretnej choroby pani Marylko. Nie jest masażem jak w gabinecie u fizjoterapeuty, takim, jaki pani zna. Nie celuje tylko w kręgosłup.
Zacząłem dotykać jej spiętych mięśni swoimi ciepłymi wiecznie dłońmi. Moje dłonie naprawdę nigdy nie były zimne. Pomimo tego, że zimne ręce to cecha sercowców.
-Tajska joga, jej technika masażu, uczy nas miłości pani Marylko. Nie tylko rozluźnia mięśnie, nie tylko poprawia krążenie, stymuluje prawidłowy oddech, ćwiczy stawy. Oddaje się pani w cudze ręce, które przekazują strumień energii miłości. Pani mi ufa, a ja dzięki temu zaufaniu otwieram w pani pewne drzwi pani Marylko. I przez nie można wpuścić dużo dobrych rzeczy, ten strumień właśnie. Ten masaż przypomina nam o tym, czym nas obdarza świat przez cudzy dotyk, który usprawnia też i relaksuje samo ciało. Bo ciało jest spójne z duszą, razem odczuwają miłość.

Masowałem więc ciało. Ale nie tylko dotykałem, jak dotyka się pacjenta. Ja dawałem swoimi dłońmi część siebie. Swojej czułości. Tej, o której nie wolno mi nigdy zapomnieć.
W pewnym momencie sam poczułem jak to przeze mnie, od mojego serca ale jednak nie z niego, jakby z daleka,do dłoni płynie to dziwne gorąco. Jakby moje serce było źródłem ale i przekaźnikiem. Gorąco, bo to słowo chyba najlepiej pasuje, którego nie zrozumie nikt, kto go nie poczuł, które może wydawać się absurdalne. Zresztą, pewnych rzeczy nie da się opisać.
A to było nienazwane.
Ale poczułem ten strumień, przepływający przeze mnie, jakbym ja tylko był naczyniem, które przekazuje „uczucie” drugie istocie. Istocie, która sama kocha, ale i miłości świata potrzebuje. I trochę mniej bólu. Wodziłem dłońmi wzdłuż kręgosłupa, nagle odstępując od tradycyjnej techniki, wyuczonej, jakbym widział, co mam robić, jakbym po prostu to czuł, ze środka. Z siebie. Z siebie ale i z daleka.

Trwało to jakiś czas. Po wszystkim mama Marylka wstała, nie jak prawie 70 latka a jak nastolatka, mówiąc, że jej kręgosłup nie czuł się tak dobrze od czasu, gdy urodziła Fridę, moją kochaną szaloną malarkę. Była zdziwiona, tak niesamowicie zdziwiona ale i radosna. Nie widziałem jej jeszcze takiej.
A ja byłem nieziemsko zmęczony. Jakby ten eden masaż, po raz pierwszy w życiu, wymagał ode mnie więcej niż wszystkie razem wzięte, wszystkie, które zrobiłem do tej pory.
Wstałem lekko się chwiejąc.
-Wszystko w porządku?- spojrzała na mnie z uwagą.
-Tak, tylko napiłbym się wody.
Bo wszystko było w porządku. Było, bogowie, jak wszystko właśnie było w porządku!

Pożegnałem mamę Marylkę wieczorem, obładowany wiśniami, domowym plackiem, zapasem pierogów ( jakbym jedzenia w domu nie miał, ale nie próbowaliście nigdy odmówić mamie Marylce wzięcia wałówki!) i obładowany przede wszystkim tym szczególnym uczuciem rozpierającym klatkę piersiową. Uczuciem szczęścia i miłości. Miłości właśnie- bo czyż nie do niej wszystko w tym świecie można sprowadzić? Ale o tym jeszcze kiedyś napiszę. Może. Bo znowuż, są rzeczy niewypowiedziane.

Jechałem autem, a za oknem świeciło zachodzące słońce. Wszystko we mnie grało i śpiewało, chciałem śpiewać też na zewnątrz, swoim mocnym i donośnym głosem obwieszczać światu, że jest dobrze. Mimo wszystko, zawsze jest dobrze. Pięknie jest, ludzie są piękni i piękno wygrywa. Zawsze, ostatecznie, wygrywa przecież.

Zatrzymałem się 20 km od Poznania, zaparkowałem na leśnym parkingu, znajdującym się pomiędzy lasami a polami, na których krwisto kwitł jeszcze mak.
Spacerowałem, nie byłem gotowy na powrót do domu. Jeszcze chwila, zanim zmierzę się z rzeczywistością, jeszcze chwila, Miłości, pozwolisz?

Nie wiem ile godzin chodziłem na lesie, z szeroko rozwartymi jak zawsze w ciemności oczami. W końcu wróciłem w pobliże parkingu, położyłem się wśród maków. Wiecie, może to dziwne, ale lubię ich odurzający zapach. Narkotyczny przecież. Ale jest mi miły.
Położyłem się w makach, nikt nie mógł mnie dostrzec, choć w tej ciemności każda obecność była wątpliwa. Aż nagle nade mną zaczęły tańczyć świetliki. Takie same jakie widziałem w okolicy bagien. Takie, jakie w tym lesie pod Poznaniem spotyka się bardzo rzadko.

Moje kochane świetliki, przywędrowałyście za mną? Czy przybyłyście mi rozświetlać mrok?” pomyślałem, a oczy mi się zaszkliły.
Świetliki są dla mnie czymś wyjątkowym.
To one świeciły nad bagnem, gdy Frida, wiedźma, prawdziwa wiedźma podstawiła mi pod nos ropuchę i kazała ją polizać, jak w pradawnym rytuale, a potem wypuściła ją, szepcząc, że jest jej siostrą. One właśnie rozświetlały mrok gdy uczyłem się pewnych rytuałów, gdy zostałem wtajemniczony w działanie pewnych prawideł dawnej magii.
Świetliki towarzyszyły mi i mojej byłej kochance, gdy w środku lasu uprawialiśmy zmysłową miłość, a nasze krzyki niosły się daleko w las, po tafli wody oczka wodnego, aż do trwożliwych jelenich serc. Wtedy były naszym światłem, zmysłowej dzikości, fizycznej niewypowiedzialnej rozkoszy.
Świetliki pojawiły się nad Rusałką gdy dowiedziałem się że w chorobie mojej matki nie ma już odwrotu, że na tej drodze tylko czekanie na śmierć. Pozwoliłem sobie w ich świetle na płacz, cichy, pod gwiazdami. Przy świetlikach mogłem płakać, gdy w domu musiałem być suchą jaj skały na pustyni opoką.
Świetliki to moje małe latarenki, które nigdy nie wodzą na pokuszenie. Są światłem w największym mroku. A i teraz, gdy chwilowo się w nim znalazłem, ze swoją niepewnością, ze swoją chorobą, świetliki przywędrowały za mną, gdy wracam do domu, gdy trochę boję się wracać. Moje światła w mroku. Wiodą do domu, do miłości, którą najlepiej znam.

Bo nawet w największym mroku jest światło, tylko musimy chcieć je dostrzec. Każda noc jest siostrą dnia, każda burza przynosi ocean spokoju. Ból przynosi radość. Trzeba to po prostu akceptować. Czasem spokojnie popatrzeć na to z boku, co nie znaczy oczywiście być biernym.

To światło nieraz siada nam na nosie, wabiąc miłośnie samicę, jak jeden z nich tej nocy.

Moje kochane świetliki, ja wiem. Wszędzie czai się światło, a nawet, ciemność bywa światłem. I nieważne jest, czy mamy serce wadliwe, które umiera bez pomocy, które chce nas kłaść do trumny. Czy czeka nam bolesna operacja, czy czeka nas wiele dobra. Najważniejsze jest, że umiemy kochać. To miłość jest światłem, miłość w każdej postaci. I moja ulubiona jej forma, czułość. Bo tą znam najlepiej przecież, ta miłość jest łagodna, a mi powiedziano, że jestem łagodnością. Że gdyby miano mnie określić jednym słowem, byłaby to łagodność właśnie. Ale ona z czułości pochodzi. Więc, świetliki moje, latarenki zagubionych, ja wiem. Ja czuję i nieważne, czy moje serce ma fizycznie 70 lat, czy dziecko we mnie bywa starcem przez to, że odebrano mu dzieciństwo. Wszystko sprowadza się do miłości, cały ból, cały trud, wszystkie przeszkody. Może one są po to, byśmy mogli kochać. Zsyłają nam kata, żebyśmy nauczyli się wybaczać i doskonalili się w wyzbywaniu nienawiści, zsyłają nam ból, żebyśmy mogli odnajdywać szczęście, zsyłają nam choroby, żebyśmy mogli i cudzy ból zrozumieć i go przytulić. Tak, świetliki moje, ja przytulam świat jako i przytulam siebie tejże nocy. Przyjmuję pokornie cały trud, bo jest piękny, pozwala w ogóle gdzieś dojść. Przyjmuję chaos, bo jest porządkiem, największym porządkiem. Tak, moje świetliki, jestem może w mroku, ale zawsze pamiętam o was, o moich latarniach moich światłach. Tych, które przecież mówią o miłości. Jednej z jej form, ale miłości.”

Myślałem o tym wszystkim leżąc w makach, aż zasnąłem. Ja, który tyle dni nie mogłem spać, mieszałem jawę ze snem, ja, po prostu zasnąłem. Na polu, niedaleko swojego auta, zamiast jechać do domu, do łóżka.
Może zasnąłem, bo miłość i jej strumień są wyczerpujące. Może zasnąłem bo tego potrzebowałem. Może zasnąłem, bo w końcu mogłem, bez przewracania się z boku na bok, bo wróciłem do swojego spokoju. Do swojej wyspy czułości i łagodności. Tego dnia, kiedy niby nic się nie stało, ale ja poczułem niewypowiedziane i poczułem, że jeszcze mogę. Mogę coś dać, dalej mogę coś dać, nawet więcej, niż sądziłem,

Zasnąłem w makach, jak lew i blaszany drwal z opowieści o Dorotce, szukającej Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Może maki faktycznie to najwspanialsi stróżowie, może to maki sprowadzają najtrwalsze sny i zapomnienie w nich. Ale ja musiałem się obudzić, nie byłem tchórzliwym lwem ani naiwnym drwalem, mi trzeba było wstać, gdy świtało i jechać do domu. Ja przecież nie uciekam w sny, nie przesypiam życia, bo go szkoda, a może niewiele go przede mną, jeśli się nie wybudzę gdy sen na mnie wymuszą...
Więc spać wiecznie nawet w makach mi nie wolno. Nie mi.
Po kolejnej dziwacznej nocy w życiu i spokojem pod sercem wróciłem do domu. I znowu poczułem miłość. W zatroskanym uśmiechu najbliższych.
Tak, teraz mogę stawić temu czoła. Chaos stał się porządkiem w normalnym chaosie życia.
Mogę stawiać czoła przeszkodom, lizać ropuchy, wypatrywać świetlików. Żyć, póki pokancerowane serce pozwoli. Dla miłości. Każdego z jej obliczy w nas, każdego, któremu pozwolę przez siebie przepływać.



"Zostaniesz obdarzony miłością
Zostaniesz otoczony opieką
Zostaniesz obdarzony miłością, musisz temu zaufać. 

Być może nie ze źródeł które sam wysłałeś
Być może nie z kierunków, których wypatrujesz
Obróć swoją głowę
To wszystko, co cię otacza, jest przepełnione miłością.
Wszystko wokół ciebie.

Wszystko jest pełne miłości. 

Tak jeszcze tylko myślę nieraz...może trzeba czasem zgubić niewinność, może trzeba spaść na samo dno, może trzeba mieć w sobie tak wiele brzydoty, może trzeba być żałosnym, obrzydliwym, może trzeba doznać bólu, być złamanym, żeby moc kiedyś komuś powiedzieć, że tak naprawdę będzie dobrze. Może trzeba mieć kłody pod nogami, żeby naprawdę samemu dojść do tego, że będzie dobrze i móc potem komuś, kiedyś ta drogę przejść. Może ja się tego nauczę, bo jeszcze wiele nauki przede mną. Ale nieraz trzeba być brzydkim i złamanym, żeby zrozumieć brzydotę i złamanie. A ja to chyba już rozumiem. Mogę próbować wyciągać rękę, albo dłonie swoje ciepłe przykładać i czułość nimi ciału i duszy czyjejś przekazywać.


Pomyślałem jeszcze o wędrownych derwiszach sufickich, o mnichach dźinijskich, o sadhu hinduskich. Ich dharmą też jest podróż, jako może i moją ,ruch...ale w tym wszystkim najważniejsza jest zawsze gdzieś miłość, czasem zakamuflowana. Może tak naprawdę przeznaczeniem każdego z nas jest jakieś oblicze miłości. Czy to przekazywanej przypadkowym osobom na różnych drogach świata, miłość wędrownych ptaków, czy to miłość do własnego dziecka i poświęcenie mu życia, miłość do rodziny, męża, żony, miłość do nauki, do swojej pracy, do książek, tworzenia. Miłość to boga, jakim jest sama miłość, niezależnie, jak się nazywa.

Ale dość już chyba tych dziwnych rozmyślań. Czas wrócić do życia, znowu robię się nudny.


*”Życie bez miłości w ogóle się nie liczy. Nie pytaj jakiej miłości masz poszukiwać, duchowej czy materialnej, boskiej czy ziemskiej, wschodniej czy zachodniej. Jedne podziały prowadzą do kolejnych. Miłość nie zna etykietek i definicji. Jest tym, czym jest- czysta i prosta. Miłość to woda życia”. Elif Safak, „40 zasad miłości”

53 komentarze:

  1. Ty nudny?! Ale powiedziałeś!
    Ja tak właśnie myślę, że na miłości stoi świat. Gdyby wszyscy mogli jej doświadczać od najwcześniejszych chwil życie nie byłoby zła. Myślę, że całe okrucieństwo ludzi bierze się z tego, że nie wszystkim dane było ją odnaleźć. Tak myślę.

    Świetliki:) Cudowne wspomnienie dzieciństwa. Obok mojego podwórka przepływa rzeczka, kiedyś zanim kosiarki stały się modne rosła przy niej wysoka mięta, a świetliki obsiadały jej liczne listki. Pamiętam jak klaskałam w dłonie z radości, kiedy się pojawiały. Czasem nawet zbierałam je do słoiczka, żeby choć na chwilę były moje. Ciekawe dlaczego świetliki już nie przylatują. Wszystko pewnie przez te cholerne kosiarki.

    Przydałbyś mi się tu dziś, bo "coś wlazło" mi w kręgosłup i boli mnie noga do samego kolana! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano nudny nieraz, jak flaki z olejem XD Bo miłość jest właśnie tą główną siłą ale wiesz...nie można zapominać, że i ona ma różne oblicza, czyż nie?:>
      Widzę też dla ciebie świetliki są na swój sposób wyjątkowe:) Wspaniałe wspomnienia. Ale to możliwe, że przez kosiarki, bo świetliki kochają wysoką trawę:)

      Zawsze możemy się i na masaż umówić XD

      Usuń
    2. A no tak, bywa miłość toksyczna, przegięta, ale i ona bierze swój początek z braku tej właściwej miłości. Tak mi się wydaje.

      Mam jeszcze jedno wspomnienie związane ze świetlikami. Nie tak odległe. W tamtym roku gdy mieszkałam blisko Krakowa późnym wieczorem wujek wyciągnął mnie z łóżka i kazał wyjść na dwór i czekać. Było zupełnie ciemno. Cudny był widok kilkudziesięciu świetlików latających po podwórku. Cudny, bo podobnie jak Ty teraz, przypomniał mi fajne chwile dzieciństwa.

      O cholera aż pożałowałam, że mi przeszłoxD

      Usuń
    3. To też racja, w sumie trafnie bardzo ujęte.
      Więc to musiało być wspaniałe uczucie^^
      Hm..może i lepiej jednak, wiesz, masaż można robić i bez dolegliwości XD

      Usuń
  2. Myślę, że Twoja praca odpowiadałaby także i mnie. Z chęcią chodziłabym po polach, po wsi, po lesie - jak w rodzinnych stronach. Maki i Chabry wszędzie, koniki polne wieczorami, żaby tak głośne, że czasem już chciało się o nich zapomnieś, chrząszcze... bieganie po zbożu, kukurydzy, łąkach... cały mój świat.

    Miewam bóle kręgosłupa, kark mi nieraz sztywnieje - ciągle powtarzam, że przydałbyu mi się masażysta z prawdziwego zdarzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to jest piękne. Cały świat przez chwilę właśnie sprowadzający się do tego upału, piękna dojrzewającego zboża, cykad wieczornych...tak, tak można żyć po prostu:)

      Zawsze możesz się zgłosić, chociaż wiesz, nie jestem profesjonalistą XD

      Usuń
  3. Taki już szczęśliwy los nas, przyrodników, gdzie obcowanie z przyrodą odbieramy podwójnie mocno :) Dlatego jestem tak szczęśliwa, że moje Wronki leżą na skraju Puszczy Noteckiej i mamy tu tyle cudów... że żeby się zachwycać, wcale nie trzeba daleko iść:)
    Pani Marylka wydaje mi się takim człowiekiem... dobrym, wręcz za dobrym, ale ja wychodzę z założenia, że tego dobra nigdy za wiele. Chociaż tak, człowiek wtedy podwójnie dostaje po dupie. Mi powtarzają wiele razy, że jestem za dobra dla Patryka, jak narozrabia, dla Brata, gdy się pokłócimy, czy dla znajomych, którzy już raz kopnęli mnie w dupę. Wiesz... ja tą panią Marylkę rozumiem. Bo ja tak kocham dawać dobro innym ludziom, nie mając nieraz nic w zamian. Bo ja kocham tę moją bezinteresowność, chociaż nieraz mnie ona gubi. I tak jak Ty, Króliku, nieraz chciałabym przytulić cały świat, sprawić, by ludziom było lżej, by nie cierpieli, wziąć choć trochę więcej tego zła do siebie, bo czasem myślę sobie, że mam za dużo, choć cholernie to doceniam. I powiem Ci to, co i mi często powtarzają: Twoje serce jest za dobre. A ja, widzisz, wcale za złą cechę tego nie uważam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to nawet nie kwestia nieraz bycia, jak mówisz, przyrodnikiem:) W sensie nie wykształcenia, no wiesz o co mi idzie XD A ty tam faktycznie masz ładnie:) I możliwe że w przyszłym tygodniu będę w okolicy, bo znowu praa XD A jak po ostatnich burzach? Bo słyszałem, że niezłe nawałnice z gradem u was były.
      Nie ma ludzi za dobrych w sensie..to kwestia wyboru, prawda? Znowu dwa wilki. Kwestia którego ty chcesz karmić a wszystko po prostu ma swoje konsekwencje, które trzeba przyjąć. Nic innego nie zostaje.
      A tak naprawdę to, co wyślesz w przestrzeń, choć nieraz sprawi kłopoty i tak wróci..jako dobro najczęściej. Więc może nawet egoistycznie, to się opłaca w szerszej perspektywie?XD
      Wiesz, ja słyszałem już, że najlepiej opisuje mnie ten obrazek, i mam wrażenie, że ciebie również XD
      http://www.wykop.pl/wpis/1388261/chodzcie-sie-przytulic-do-cholery-jajkotuli/ XD Tak na podsumowanie XD

      Usuń
    2. No kumam :P No jest przeuroczo :) Najbardziej lubię chodzić nad staw "13" :) Łee no popatrz, a nas w przyszłym tygodniu nie ma :( A mogłbyś wpaść na herbatkę :) A gdzie tu byłes, w okolicy? ;)
      Chłopie, co tu się działo xD Ja usłyszałam, że coś pomrukuje, a miałam taki "gospodarczy" dzień i jakąś godzinkę wcześniej wywiesiłam pranie. Myślałam, że to sąsiedzi nad nami i tak wyszłam, spojrzałam na niebo, a tam czarniutko! Braciak mi pomógł to nieszczęsne pranie zdejmować, a i tak dostaliśmy momentalnie gradem po łepetynach. I cud, że w porę wybiegliśmy, bo półtora centymetrowe kule spadały :/ Ojciec w porę zaparkował auto. No i pół miasta nam zalało... W tym sławetną Amicę. Także strażacy mieli pełne ręce roboty. No ale to wina tego, że samo miasto leży w dolinie. Ludzie z okolicznych wiosek jakoś specjalnie tego nie odczuli. Za to ja słyszałam, że wczoraj (?) taka nawałnica w Poznaniu była i że na Zwierzynieckiej padło drzewo... co to się wyprawia ostatnio :P Ja mam zaraz wskoczyć na rower i jechać do koleżanki coś załatwić, ale serio, po tym ostatnim gradobiciu to trochę strach :P
      Ano tak. Pamiętam tę zasadę z tymi wilkami :) Haha :P Można odbierać to i w taki sposób. To taki naprawdę zdrowy egoizm w takim wypadku jest :D
      No to trafiłeś, bo mi też często ten obrazek wysyłali XD Możemy sobie rękę podać XD "jajkotuli" wymiata XD

      Usuń
    3. Nie byłem zupełnie gdzie indziej w tamtym tygodniu, okolice Wolsztyna, tam bardziej w kierunku na lubuskie:) Cóż...mam coś pecha. Ale jak was nie ma to trudno, herbatki nie będzie.
      No u nas też były takie nawałnice, i w Poznaniu jak już wróciłem i właśnie tam w okolicach Wolsztyna, tym bardziej, że tam jeziora przyciągają. A ja właśnie słyszałem, że u was to katastrofa istna wyszła..no, ale dobrze że nikomu z was nic się nie stało.
      Wiedziałem coś XD

      Usuń
  4. Podziwiam panią Marylkę. Chociaż pewnie co chwilę radziłabym jej odejść od męża, ale kiedyś obietnice przed Bogiem były więcej warte i ludzie o tym wiedzieli ;)

    Podejrzane to ciepło i to, że chciało Ci się po tym masażu pić. Ja nie wierzę w takie moce nadprzyrodzone, czy przypadkiem nie miałeś może przyśpieszonej akcji serca i dlatego tak się stało?
    Wybacz, że jestem takim niedowiarkiem, ale ja taka już jestem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy jej radził..ale to był wolny wybór. Chciała kochać, chciała trwać przy nim. A akurat pani Marylka jest wierząca, ale nie jakoś..ortodoksyjnie, nie neguje rozwodów, więc to nie to:)

      Nie, to nie to:) Akurat wtedy, gdy z sercem coś się dzieje wiem, że to to, znam to uczucie duszności już dobrze sprzed lat. Więc spokojna głowa:)

      Usuń
    2. Była wytrwała i widocznie musiała mimo wszystko bardzo kochać :)

      No to może zaczynasz leczyć rękami :P

      Usuń
    3. Tak bym też tego nie określił pewnie XD

      Usuń
  5. Wreszcie komentuję
    Wybacz tą długą ciszę, ale nie miałąm casu zebrać myśli na tyle, aby coś Ci napisać od siebie. Nie będę pisać byle czego przecież.
    A wiec masz kłopoty z sercem... Czasami mówie znajomym, że nawet się cieszę, ze wiem, co mnie zabije, ale to tylko mówienie, żartem, czasami w rozpaczy, nie wiem, jak bym sie zachowała, i co bym myślała na Twoim miejscu. Mogę Cie tylko prosić, abyś zachował zawsze ten swój zamyślony spokój, który tak lubię w Twoich tekstach.
    Osoba, która nie potrafi nienawidzić... Znam taką. Czasami wydaje mi się, że jest naiwna, a czasami, że sto razy lepsza, doskonalsza ode mnie. Ze powinnam się od niej uczyć. Jedno wiem na pewno- może mnie ona wiele razy zawiedzie, ale zawsze będzie lubić. To już pocieszające.
    Pani Marylka przypomina mi moją prababcię... Mało ją znałam, ale wiem, że była spokojna, silna, całe życie opiekowała się mężem pijakiem, córką wiecznie w pracy, wnuczką. Tak długo żyła, jakby była za silna, żeby umrzeć.
    Z tego co wiem, mam tę opiekuńczość, bycie "za dobrym" po niej. I nie jest z tym łatwo ;)

    Nie dziwie ci się, że lubisz tą lipcową pracę, wieś w lipcu jest cudowna. Po całym roku spędzonym prawie tylko w mieście, po jeżdżeniu do szkoły, dopiero doceniam, jakim spokojem tchnie moja rodzinna wieś, jak dobrze działą na skołatane nerwy i wewnętrzny niepokój.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja nie mam co wybaczać przecież:)
      Owszem, mam prawdopodobnie czeka mnie operacja ale wiesz...czarny humor jest zawsze na miejscu XD Przecież ratuje człowieka przed marazmem i tak dalej, więc mówię podobne rzeczy jako i ty:)
      I raczej spokój właśnie do mnie wrócił:)
      Bo to z boku wydaje się często naiwne, ale wcale takie nie jest. Nieraz to wielka siła, pozornie słaba jeno. Tak przynajmniej ja to widzę.
      Bo takich osób nawet wbrew pozorom jest wiele. I nie mają lekkiego życia..ale może dzięki temu są piękne.
      Wieś i zimą jest cudowna, zwłaszcza, gdy ma jeziora zamarznięte i można w przeręblach łowić ryby albo szusować na łyżwach na tafli :>

      Usuń
  6. Wieś jest piękna, szczególnie latem, prawda? Cieszę się, że mieszkam tutaj, jak to mówię " w polu ". To miejsce ma tyle samo wad, ile ma zalet, ale pokochałam mój dom i to... całkiem niedawno, gdy złe, "lustrzane odbicie" pewnej osoby uciekło i już od kilku lat się nie ukazuje w całości. Rozumiem Cię, że uciekałeś właśnie w takie miejsca, że one stały się Twoją odskocznią. A tak z innej beczki... gdzie można zobaczyć świetliki? Żyję na tej wiosce 16 lat, a nigdy nie widziałam świetlików :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, ale nie tylko latem. Ja lubię ją też jesienią, zimą...zresztą, w każdym miejscu i o każdej porze roku jest coś, co zachwyca.
      Bo czasem też pewne złe rzeczy przesłaniają te dobre niestety...ale dobrze, że już zniknęły.
      A masz gdzieś w pobliżu jeziora, rzeki? Świetliki lubią wodę i wysokie trawy.

      Usuń
  7. Nie widzę w zachowaniu pani Marylki syndromu sztokholmskiego, tym bardziej, że piszesz, że jest silną kobietą. Może "pozory mylą", ale prędzej przychodzi mi na myśl taka czysta troska do ostatniej chwili, bo chyba ciężko zostawić nagle kogoś, kogo się przez tyle lat (albo chociaż przez chwilę ;) ) darzyło uczuciem, na pastwę losu.
    Mówi się, że sama wiara uzdrawia, więc może i trochę tak było w przypadku tego masażu, skoro pani Marylka nagle skoczyła jak nastolatka? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo właśnie łatwo po pozorach też oceniać w sumie..ale czasem trzeba spojrzeć głębiej, z szerszej perspektywy dostrzec inne prawdy, które tkwią w ludziach:)
      A miłość to też dziwne, niezgłębione uczucie:)
      Może. Może placebo, może coś więcej. Ważne, że choć przez chwilę zadziałało:)

      Usuń
    2. Ja w tym przypadku oceniam po pozorach, po tym, co napisałeś, ale skoro ty tak mówisz, a znasz panią Marylkę, to coś w tym musi być, nie? :P
      Może to i lepiej, że niezgłębione, bo zawsze jest jakiś element niepewności i nigdy nie wiadomo, co nas w tym zaskoczy.
      Może wspomnienia z masażu też będą tak samo działały? Kto wie ;P

      Usuń
    3. No tak, jasne, patrzysz przez mój pryzmat:)
      Może:) na pewno by to nie zaszkodziło XD

      Usuń
  8. Przedostatni akapit - sto procent prawdy. Upadki kształtują człowieka, jego charakter. Podnosimy się i stajemy się bogatsi o jakąś wiedzę, którą potem wykorzystujemy w pomocy kolejnym upadającym zapewniając ich, że po każdej burzy wychodzi słońce. Zawsze. Wiemy to przecież najlepiej.

    Pani Marylka przypomina mi moją mamę. Podobne doświadczenia życiowe a pomimo to radość życia i ciepłe, skore do pomocy serce. Życzę jej wszystkiego dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Bez zdarcia kolan nie nauczymy się chodzić, można to wszystko ując metaforycznie w tym krótkim zdaniu nawet. Bo nauka też i nieraz bólu wymaga, trudu. W życiu nie mogłoby być za prosto XD

      A ja życzę tego też twojej mamie:)

      Usuń
  9. Mama koleżanki musi być na prawdę silną kobietą.
    Czas spędzony na łonie natury daje ukojenie. Taki spokój i wyciszenie jest potrzebne.
    Zawsze chciałam zobaczyć świetliki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, jest:) W ogóle często ludzie dookoła nas mają wielką siłę, my sami także, ale nie zawsze to chcemy widzieć.
      Więc jeszcze masz okazję je widzieć:)

      Usuń
  10. http://asset-2.soup.io/asset/7340/3643_215e_390.gif myślę, że to opisuje Cię znacznie lepiej :P

    OdpowiedzUsuń
  11. Wiesz, jak pisałeś o tej mamie Marylce, to jakbyś pisał o mojej babci. To chyba ostatnia taka ciepła osoba, którą znałam. Moja mama tego ciepła nie ma, jest bardzo rzeczowa. Może to te współczesne czasy nas tak wyziębiają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może chociaż ja i wśród młodych ludzi znam też dużo bardzo ciepłych osób. Także...zdarzają się:)

      Usuń
  12. Kordian, nie wyobrażam sobie Ciebie..bez Twoich podróż, bez chęci niesienia pomocy... Jesteś bardzo dobrym człowiekiem... Naprawdę!

    OdpowiedzUsuń
  13. Z tego co napisałeś pani Marylka jest bardzo dobrą i troskliwą osobą. I szczerze mówiąc nie znam nikogo takiego, kto nie umie nienawidzić. Wcześniej mogałbym się zastanawiać, czy w ogóle są takie osoby, ale jak widać się zdarzają. Teoretycznie tez raczej jestem taka dobrą osobą, bo już to słyszałam od innych, ale wiele mi brakuje do tej pani Marylki.
    Nigdy w życiu nie widziałam świetlików aż do zeszłego tygodnia. Wtedy zobaczyłam je po raz pierwszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem jest:) I wiesz co? Wbrew pozorom jest dużo takich osobó i chyba one sprawiają, że świat bywa ładniejszym, lepszym miejscem:)
      Wiesz, zawsze można się po prostu starać:)
      I jakie wrażenia?:)

      Usuń
    2. muszę przyznać,że ładnie wyglądają. Mają w sobie coś

      Usuń
  14. w końcu znalazłam czas by przysiąść i przeczytać te Twoje taaak długie wpisy! więc pozwól, że najpierw się do nich odniosę :)

    widzę, że ta podróż tylko była początkiem w serii podróży do Indii, wiesz tyle raz słyszałam, że ludzie chcą się tam wybrać, ale jakoś nigdy nie zastanawiałam się czemu, ani samo o tym nie myślałam, ale im więcej o tym słyszę, im więcej powoli o tym czytam, tym chyba co raz bardziej chcę się tam wybrać, może pewnego dnia mi się to uda?
    i wiesz, wiem, że wiesz, jadąc do jakiegoś innego państwa, chcąc poznać jego odmienną kulturę najlepiej spojrzeć na nie nie z perspektywy turysty, nie spośród tych atrakcji, które są przygotowane specjalnie dla turystów, ale właśnie poznać ich prawdziwe zwyczaje, życie, takie jakie oni na co dzień wiodą!

    Waranasi - wspaniałe musi być to miejsce, chociaż dla nas Polaków trochę jednak przerażające i niezrozumiałe, zostaliśmy wychowani w zupełnie innej kulturze, inne tradycje, przekonania, inna religia. ale czy nie łatwiej ze spokojem w sercu byłoby podchodzić nam do śmierci? wiem, że łatwo to mówić, chociaż z drugiej strony jak wiesz, straciłam trochę bliskich mi osób, ale rozpacz za nimi w pewnym momencie mnie przerosła, czy nie lepiej byłoby wierzyć, ale tak szczerze wierzyć, że to naprawdę kolejny etap ich przygody, ich podróży? oni wierzą w jakiś sposób tam w życie wieczne - chodzi mi o reinkarnacje, a u nas się wierzy w życie po śmierci, ale zupełnie inne... to chyba daje jednak inne odczucia w sercu.

    widzisz, macie oboje z Iriną coś wspólnego, niejeden bo złych doświadczeniach by się poddał, wcale nie chciałby dalej żyć, załamałby się, nie wierzyłby w to, że może żyć normalnie, godnie, że może go spotkać jeszcze coś miłego, to jest taka wewnętrzna siła, której się zawsze zazdrości, ale taka, którą można też w sobie odkryć, tylko trzeba chcieć!

    Sny czasem zaskakują nas samych… niektórzy naiwnie mówią, że sny to jedynie nasza wyobraźnia i że nic do naszego życia nie wnoszą, ale sny nie raz tak wiele ukazują, trzeba tylko umieć odczytać to, co chcą nam przekazać, trzeba umieć wybrać te, które są istotne i które mogą mieć odzwierciedlenie w naszym życiu.
    I wiesz? Lubię to Twoje podejście do życia, i wiem, że odnajdziesz swoje miejsce na tej ziemi, że zobaczysz to, co chcesz zobaczyć i przeżyjesz jeszcze wiele wspaniałych chwil, ja wiem to, że odkryjesz swoją dharmę

    kto mówi, że da się bez miłości żyć, tak naprawdę oszukuje samego siebie, życie wtedy jest takie bezpłciowe, takie nijakie. i nie wiem czy wtedy może mieć jakiś sens.

    wiadomo, że ten pierwszy taki moment, kiedy się dowiadujemy, że coś z nami jest nie tak, nie jest miły i nasuwa niedobre myśli, ale kiedy ochłoniemy, ważne jest by znaleźć w sobie energię by się z tym zmierzyć, ja wiem, że Ty masz jej mnóstwo w sobie i wiem, że wszystko dobrze się ułoży!

    pewnie tak się stanie, wiesz od jej wyjazdu nie mamy ze sobą kontaktu, jakoś za miesiąc, może trochę ponad ma ona wrócić do Polski, zobaczymy czy się odezwie, ja na pewno tego nie zrobię.

    tak jest szansa! chociaż jestem teraz na zwolnieniu, bo się czymś zatrułam i serio coś nie może mi przejść :( i dziś mi się śniło, że moja kierowniczka mi powiedziała, że przesadziłam z tym zwolnieniem i że mogę zapomnieć o zatrudnieniu :P aczkolwiek to nie jest taka osoba, zwolnienie mam na 3 dni i mam nadzieję, że jutro już będę się lepiej czuć, chociaż do pracy idę dopiero w poniedziałek :)

    tak, pojawił się ktoś, ale obecnie ma wakacje (od października zacznie 5 rok studiów) i ma w planach pewne podróże i trochę nie będziemy się widzieć, jest mi trochę smutno, bo lubię z nim czas spędzać, ale z drugiej strony wiem, że są tacy ludzie, którzy czasem potrzebują w taki sposób spędzić czas i nie da się ich zatrzymać :) więc pozostaje mi czekać aż wróci :P
    z tym nastawieniem teraz jest już raczej lepiej, ale to nastawienie bierze się głównie stąd, że w sumie już trochę się nie widzieliśmy, owszem mamy kontakt ze sobą, ale to nie to samo... jednak muszę być cierpliwa i tyle ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. W istocie miłość jest remedium na większość problemów, jeżeli nie na wszystkie. A nienawiść to najbardziej mordercza trucizna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwłaszcza dla nas samych, dla tych, którzy nienawidzą, wcale nie dla świata.

      Usuń
  16. Umiesz przekazywać pozytywną energie za pomocą dłoni- piękne. Przekazać własną czystą radość, wiedzieć co chce się ofiarować... to niezwykłe.
    Też czasem się wybierałam owoce, ale to szczęście, że na ogół częstowali mnie dobrami :)

    Zasnąć wśród kwiatów i od razu ukazuje się dusza marzyciela. Marzyć, śnić i wysyłać dobroć wśród siebie.

    Dajesz niektórym magie codzienności ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo tak naprawdę, czy to, co chcemy od siebie dać komuś, zawsze nie sprowadza się do jednego, do tej miłości właśnie?:)
      Bo ponoć jestem marzycielem i romantykiem aż tandetnym XD
      Hm...to chyba dobrze:)

      Usuń
  17. Masz ręce, które leczą.. choć wydaje mi się, że nie tylko ręce - Twoja dusza też potrafi leczyć.. Twoje wpisy powinny być dla niektórych formą terapii..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm...cóż, dziękuję za takie słowa:) Może to ręce, może placebo..ważne, że nieraz dzięki temu komuś jest lepiej:)

      Usuń
  18. Ja nigdy nie widziałam świetlików. Może kiedyś... I pewnie o miłości też mało wiem. Wiem, że nie zazdrości i nie szuka poklasku. I że można o niej pisać hymny. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może:) Tak naprawdę nie są takie rzadkie, jak się wydaje, na pewno masz na to szansę. A miłość...cóż, o niej się nie wie. Ją się przede wszystkim czuje. Jak tą wodę życia.
      A to fakt i to piękne hymny:) Niezależnie od religii:)

      Usuń
  19. Wzruszyłam się. Trafiłam tu przypadkiem i zostanę..
    Mam dwadzieścia pięć lat i tytuł magistra...
    kocham świat ludzi Boga, choć od urodzenia poruszam się na wózku.
    cierpienie może być darem
    odchodzenie też..
    zajrzyj do mnie

    dodaję cię do obserwowanych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, to może dobrze, człowiek czasem powinien i wzruszeniu ulegać.
      Wszystko właśnie może być darem, w zależności, jak na to spojrzymy.

      Usuń
  20. Czasami odskocznia jest rzeczą wymaganą. najgorzej, jak nie możesz... życie nie pozwala, a wtedy przez ileś dni męczysz się, tłoczą się coraz złośliwsze myśli i generujesz w sobie strach, że już nigdy nie znajdziesz rozwiązania. Ale na szczęście słońce wstaje codziennie.

    Zupa emocji... dobre ;)

    Żyjesz wciąż dla innych... Przerobiłam już trochę tych postów od kiedy Cię czytam i mam wrażenie, że nadal zapominasz o sobie, bo wszystko co robisz dla siebie, jest tak naprawdę zbieraniem sił na cały swój altruizm. Choć Cię nie znam, mam wrażenie, że znam Twoją cechę. A to czyni Cię naprawdę dobrym człowiek. Bo już na pewno, że jesteś wrażliwy na piękno i bardzo twórczy... słowem ale nie tylko. Emocjonalnie. Talerz tej zupy jest u Ciebie zawsze pełny, prawda? Ciągle coś odczuwasz, masz o czym myśleć.

    Garbus :) I love it :)

    Ja też chce taki masaż O_O

    To co napisałeś o świetlikach itd, to było piękne...

    "Bo nawet w największym mroku jest światło, tylko musimy chcieć je dostrzec. Każda noc jest siostrą dnia, każda burza przynosi ocean spokoju. Ból przynosi radość. Trzeba to po prostu akceptować. Czasem spokojnie popatrzeć na to z boku, co nie znaczy oczywiście być biernym." - mało ludzi dopuszcza do siebie taką świadomość.

    Ja... kiedyś uciekałam w sny. Serio mówię... Wiele, wiele lat...

    Nie, nie przynudzasz, masz zbyt wiele racji, by ominąć jakikolwiek akapit...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to słońce właśnie wstaje codziennie, a my nieraz o tym zapominamy, tak po prostu.
      Owszem, żyję w dużej mierze dla innych, ale czy to złe?:) Jak dla mnie nie. Każdy z nas ma inne cele, moim momentami jest taka troszkę..suficka wędrowna miłośći (czytałaś o derwiszach) może, może jednak inni są tym centrum wszechświata będąc we mnie, przez to, że mam dla nich uczucia:) I mi się z tym właśnie dobrze żyje, idzie przed siebie. To napędza niemiłosiernie wręcz:)
      I owszem, emocji jest wiecznie pełno.
      Zawsze można na masaż się umówić XD Poczekaj, aż zdobędę drugi stopień wtajemniczenia w lomi lomi ( na 3 , ostatni długo się poczeka bo musi być na Hawajach XD)
      Cóż, to chyba dobrze, cieszę się:)
      Też uciekałem. Ale wolę sny wykorzystywać już w życiu Też, dosłownie.

      Wiem że nieraz gadam za dużo akurat XD

      Usuń
  21. wiecznie żywy? czyli to już stare jest? cóż, w takim razie to dobrze! czasem nie mamy kiedy się zatrzymać i nad tym zastanowić, a dobre momenty jednak dodają nam energii i chęci do działania! także widzę, że tu się w zupełności zgadzamy :D

    piszesz bardzo dużo, ale ciekawi i spójnie, chyba sobie nie wyobrażam krótszych wpisów u Ciebie, ale znaleźć czas by to nadrobić czasem bywa ciężko! postaram się być teraz już na bieżąco!

    skąd Ty bierzesz tyle wolnego w pracy? :P mam nadzieję, że uda Ci się wybrać do Gruzji, a mi przeczytać Twoje wpisy na ten temat ;)
    może kiedyś się uda! póki co może będę miała na jesień możliwość wyjazdu do Lwowa i chciałabym z tego skorzystać! :)

    dla chrześcijan mimo wiary w życie po śmierci, śmierć jest raczej tragedią, sama się raczej pod tym podpisuję, może to wiara, a może nie do końca dojrzałam do tego, by umieć spojrzeć na to inaczej, jednak nie wolno nam się poddawać, nawet jeśli ktoś odchodzi nasze życie idzie do przodu, nie powinniśmy się w tym zatracać

    bo nie może być inaczej, nie może! ;)

    w mojej poprzedniej pracy bardzo źle patrzyli na zwolnienia lekarskie, czy urlopy na żądania, jak zmienili nam kierownika to stwierdził, że popatrzy sobie wstecz, kto za dużo miał zwolnień i urlopów na żądanie i najpierw przeprowadzi z nimi rozmową, a później jak to nie poskutkuje - zwolni... w końcu chyba tego tak nie robił, ale samo gadanie nie jest miłe, zwłaszcza, że czasem nie jest człowiek w stanie iść do pracy, bo jak miałam jechać autobusem z biegunką i z wymiotami? i jak miałabym z tym pracować? siedząc na ubikacji? trochę się tak nie da. no i tu mam nadzieję, mają inne podejście, ale jednak jakieś skrzywienie w głowie zostało :P tam w odzieżówce trochę nas jak roboty traktowano, czasem ciężko mi uwierzyć, że gdzieś może być inna atmosfera, za długo chyba tam siedziałam, chociaż tu gdzie mam staż, jest naprawdę w porządku!

    a dziękuję! cierpliwość na pewno się przyda! a z tym u mnie różnie, mam nadzieję, że tym razem mi jej starczy!

    OdpowiedzUsuń
  22. Każdy ma jakieś swoje miejsce, które pozwala mu złapać oddech, trzeba tylko czasem je odwiedzać. Tacy ludzie są wspaniali, szczególnie, gdy nie mamy ich znowu tak daleko. Od razu czuje się bijącą od nich dobroć i właśnie taką troskę. Dlatego nic dziwnego, że czasem chce się komuś ująć bólu, mimo, że jest potrzebny. Ale zamiast tego można podzielić się cząstką siebie, właśnie tej swojej miłości. I zobaczyć coś więcej, niż widzi się na co dzień. Poczuć taką zalewającą nas falę pewnej siły. I znaleźć się samemu ze sobą, w oazie spokoju. Tam, gdzie można naprawdę odpocząć. Nie zapominajmy, że zawsze możemy dać innym coś od siebie, nie ważne, ile mamy złamań, niedociągnięć. Idealne słowa na koniec, takie podsumowujące i prawdzie, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Znaleźć też czasem i siłę, żeby to miejsce odwiedzić.
      A czasem takiej troki, dobroci choć przez chwilę potrzebujemy. Każdy z nas potrzebuje bo jest człowiekiem.

      Usuń