sobota, 12 lipca 2014

"Oh, baby, baby, it's a wild world! "

Telefon dzwonił natrętnie, jak zwykle rzucony gdzieś w kąt pokoju. W końcu odnalazłem ten, tak bardzo mnie nieraz irytujący środek komunikacji. O tej porze, w piątkowy wieczór może dzwonić tylko ktoś znajomy. Przyjaciel.
Kaśka. Co może chcieć dzisiaj? Czyżby coś się stało? Odebrałem ze złym przeczuciem.
-Słuchaj, Króliczku, ja dzisiaj ostatni dzień jestem w Poznaniu. Chciałabym się pożegnać.
-Jak to ostatni dzień?- nie zrozumiałem w pierwszym momencie o co jej chodzi.
-Chcą żebym szybciej się przeprowadziła. Nie we wrześniu. Ale już teraz, mam przyjechać do tej pracy i dzisiaj się wyprowadzam. Jutro z rana przyjedzie po mnie tata i weźmie część moich rzeczy, ja ruszam do Wawy....Ja wiem że to nagłe ale...
-Rozumiem- powiedziałem chyba dość grobowo. - Chcesz się pożegnać. Wszystko rozumiem. O której mam być?

Teraz gdy jestem gotów zostawić dla ciebie wszystko
Mówisz mi, że chcesz spróbować czegoś nowego
Twoje odejście łamie mi serce, kochanie, ja płaczę”

Kaśka. Moja kochana aktoreczka wyjeżdża. W świat, w siną dal. Żeby się realizować, żeby pracować, żeby złapać coś nowego. Byłem na to przygotowany, że wraz z październikiem odejdzie, gdy skończymy powoli wszystkie projekty artystyczne, które mieliśmy zrealizować. Mojego ukochanego Hamleta, którego jednak nie wystawimy. Jej kolejny monodram, w którym tłem miały być moje skrzypce. Bo ona zawsze była moją aktoreczką, a ja jej grajkiem.

To wszystko miało rozejść się w czasie. A wczoraj ten telefon, wszystko takie nagłe.

Z Kaśką znamy się od wielu lat. Kiedyś tworzyłem dla niej tylko muzykę do spektakli, potem zacząłem z nią grać. Razem tworzyliśmy wiele rzeczy. Szalone nieraz i nieszablonowe. Bo oboje myślimy w podobny sposób, nadajemy na tych samych falach. Razem chodzimy nad Wartę, gdzie Kaśka upija się morzem wina, a ja siedzę i patrzę w gwiazdy, razem deklamujemy gwiazdy rzece, drzewom, śpiewamy im piosenki. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, łączy nas to samo spojrzenie. Ale nie tylko dlatego możemy się nazywać tym ważnym słowem. Jedno dla drugiego.
Nie jesteśmy przyjaciółmi tylko przez wspólne zainteresowania, pasje. Ale przez to, co razem straciliśmy. A raczej kogo. Przez to, co razem przeszliśmy.

Pisałem jakiś czas temu o Vincencie, niepokornym malarzu, który wiele razy się zabijał nieudolnie, aż zabił go rak, wtedy, gdy najbardziej chciał żyć. Był dla mnie kimś ważnym, był dla mnie przyjacielem. Dla Kaśki był ważny w inny sposób. Jak mężczyzna, bo kochała go tak, jak kobieta właśnie mężczyznę kochać może. Nie będę wchodził w szczegóły tej naprawdę skomplikowanej historii, której annały tak naprawdę poznałem dopiero po jego śmierci. Bo to ich historia, ich własna, niesamowita jak w książkach o miłości albo filmach, w które nikt nie chce wierzyć. Ich własna i tylko Kaśka może już ją opowiadać, od kiedy on nie żyje.
I tego człowieka oboje straciliśmy, a Kaśka po tym totalnie się rozsypała.

Zresztą, ta dziewczyna nigdy nie miała za łatwego życia. Problemy rodzinne, obwinianie się o wiele absurdalnych wręcz spraw ale wpajanych przez matkę, rygor domu i znęcanie się psychiczne, potem śmierć osoby, którą kochała. To musiało na nią wpłynąć. I w pewnym momencie była bardzo smutną dziewczyną.. A ja miałem wrażenie, że nieraz ma tylko mnie w tym świecie. Może przesadzam, może to za dużo powiedziane...ale tak było dla mnie. Ktoś musiał się nią opiekować, ktoś musiał ją przytulić, ukoić nieraz. Postawić do pionu. I do tego wszystkiego sam przed sobą się zobowiązałem. Dbać o nią zawsze, o tą kruchą, piękną i czasami zbyt wrażliwą dziewczynę. Nigdy jej nie zostawiać samej w tym zimnym nieraz świecie.

Więc czasem zrywałem się w środku nocy, żeby przerwać jej napad płaczu i ataki histerii. Napady dosłownej paniki. Parę razy wierzgając, krzycząc, wyjąc nieludzko wręcz poszarpała na mnie ubranie. Nierzadko siłą wyciągałem ją z łóżka, karmiłem zmuszając do przełknięcia łyżki rosołu, żeby jakoś dociągnęła do następnego dnia. W końcu zmusiłem ją, żeby poszła do psychologa, poszukała innej pomocy, dosłownie zaprowadziłem ją tam za rękę. Czekałem z nią w poczekalni, żeby się nie rozmyśliła w ostatnim momencie, żeby nie uciekła. Żeby dała sobie szansę. Bo tej szansy potrzebowała. Ja potrzebowałem szansy dla niej.

Wiesz, nieraz widziałem do czego ten świat jest zdolny
I to sprawia, że moje serce pęka na pół
Bo nigdy nie chciałem, żebyś była smutna, więc nie bądź złą dziewczyną”

Nieraz moja była dziewczyna była zazdrosna. Nieraz ludzie dziwili się, że nie jesteśmy parą. Ale nigdy nie było nic z tego pomiędzy nami. Raczej dzieliliśmy ból, pasje i staliśmy się jak brat i siostra. Jakbym miał mało sióstr, można się śmiać. Ale tak właśnie się stało, tak to zawsze wyglądało. Starszy brat i młodsza siostra, którą nieraz trzeba było się zająć, to wszystko.

Z czasem wszystko się unormowało. Choć, nigdy nie można wiedzieć, kiedy który demon wyjdzie zza szafy- ale moja aktoreczka odzyskała radość życia. A może po raz pierwszy ją tak naprawdę zyskała, pomimo wielu przeszkód związanych z pracą nieraz, z rodziną, z własnymi chorobami, bo jej ciało nigdy nie chce słuchać, pomimo niedawnej śmierci swojej niepełnosprawnej siostry.

Dlatego tak bałem się od początku jej wyjazdu. Do dalekiego miasta.
Nie bałem się nigdy, że urwie nam się kontakt, że nasze więzi się rozluźnią. Takie więzi się nie rozpadają. Serca bijące wspólnym rytmem i dzielone na pół tragedie cementują ludzi najbardziej. Zawsze moja aktoreczka, ja zawsze jej grajkiem. Zawsze będziemy dzielić ten świat, choć z daleka.
Ale...
Bałem się od początku jej wyjazdu bo przecież...kto zajmie się nią nieraz tymi ciemnymi nocami, w obcym mieście, kto przyjdzie w nocy gdy wspomnienia jak demony wychodzą z szaf, kto przyjdzie i pozwoli się wysmarkać w rękaw, wyjdzie dopiero, gdy uśnie lekko pochrapując?

Bo zawsze czułem się za nią odpowiedzialny, od kiedy tylko ją poznałem. Nieraz może przesadnie. Zresztą, ona też zawsze czuła się odpowiedzialna za mnie, choć w inny sposób. Każde z nas miało zawsze swoje demony. Jej trzeba było ugłaskać, moje czasem ode mnie odlepiać. I Kaśka też to zawsze potrafi zrobić. Oderwać złe myśli. To też się oddali.

Ale na to w życiu trzeba być przygotowanym. Każde spotkanie oznacza pożegnanie. I to jest piękne, gdy zdamy sobie z tego sprawę w pełni. Jeśli jesteśmy gotowi dać komuś zawsze wolność, jeśli liczymy się z tym, że odejdzie, to przecież dopiero wtedy uczymy się kochać. Tak naprawdę, dogłębnie kochać. Bo miłość oznacza wolność.

Skarbie, kocham cię
Więc jeśli chcesz odejść- uważaj na siebie.
Mam nadzieję, że zyskasz tam wielu przyjaciół
Ale pamiętaj, że tam jest wiele zła i bądź ostrożna”

Wszyscy kiedyś odejdziemy, w ten albo inny sposób. Wszyscy odejdziemy gdzieś, jakoś. Przeminiemy. Oddalimy się jak obrazy widziane przez zmrużone oczy, oddalimy się i wyblakniemy jak wspomnienia w czyimś życiu. Ale może chodzi o to, by były to właśnie dobre wspomnienia. Musimy nauczyć się dawać odejść, kochając nadal. I może tylko wysyłając tą miłość trochę dalej.
Wiele razy w życiu żegnałem się ostatecznie. Z tymi, których kochałem. Odeszli w krainę śmierci, nie wyślą mi pocztówki, nie zadzwonią. Ale przecież została miłość.

A czasem strach przed czyimś odejściem sprawia, że nie kochamy. Sprawia, że zapieramy się, nie dajemy się ponieść uczuciom. Musimy nauczyć się pozwalać odejść i nieraz samemu odchodzić, żeby kochać. Pożegnanie jest częścią spotkania. A przecież spotkanie, kogoś kogo cenimy, kogo możemy obdarzać miłością i kocha nas jest najpiękniejszą rzeczą w życiu. Dlatego świadomość nieuchronnego odejścia kiedyś, w czasie, czasem dopiero w śmierci pozwala spotkanie być może też docenić. Nie można patrzeć na pożegnanie negatywnie, choć nieraz szarpie nam serce, choć nieraz sprawia, że płaczemy.
Samo to, że możemy dla kogoś płakać, jest już piękne. Bo świadczy to dalej o miłości. Czułości, trosce, przywiązaniu. Najpiękniejszych rzeczach we wszechświecie.
Nic nie trwa wiecznie, to co jest wieczne, jest niczym sztuczne kwiaty. A ja w swoim życiu nie chce sztuczności. Chcę iść obok kogoś, ale nie trzymać kogoś na łańcuchu. Bo to się dzieje, gdy nie liczymy się z pożegnaniem. Z tym, że możemy się oddalić. Odejść. Zniknąć ze swoich żyć.

Więc ja dziękuję za pojawienie się tej miłości jak do siostry w moim życiu. Dziękuję za to wyjątkowe spotkanie. I chociaż boję się o nią, przecież wiem, że może dla mnie zawsze jest trochę jak dziecko, o które trzeba dbać- to przecież musi stanąć wreszcie na własne nogi. Musi rozwinąć skrzydła. Czasem cudza opieka tylko tłamsi, czasem nasz strach o kogoś potrafi zniszczyć czyjeś życie. Czasem, gdy nie widzi się granicy, jak daleko można się starać o cudze życie. Bo miłość i tak potrafi zaślepić.

Nie można trzymać ptaka w klatce, tylko dlatego, żeby nie wpadł w łapy kota. Ptak musi latać, nawet, jeśli niesie to ze sobą ryzyko. Więc niech lata moja ptaszyna, moja aktoreczka.

Więc poszedłem się pożegnać, na godzinkę tylko, bo przecież jutro tata przyjeżdża po rzeczy, jutro wyjazd, pakowanie, nagłe, paniczne. Kaśka nigdy nie była dobra w pakowaniu, roztrzepaniec artystyczny. Posiedziałem, pośmiałem się, porozmawiałem. Tak, miałem dzisiaj badanie, tak, zadzwonię po wizycie u lekarza, a ty zadzwoń od razu jak się wprowadzisz do tego mieszkania nowego i daj znać jak w pracy, tak, będę tęsknić, tak, wiem że się stresujesz, tak, tak, tak...
Banalna rozmowa z przeczuciem nieuchronności zmiany. Ale zmiany są potrzebne, zmiany są piękne. Trzeba je przyjmować pokornie i się nimi zachwycać, nigdy się ich nie bać.

Poszedłem do domu dając jej wolną rękę, mówiąc, że następnym razem widzimy się w jej nowym mieście, że kiedyś nadrobimy Hamleta, którego nie zrealizujemy nie tylko przez jej wyjazd ale i inne problemy, że kiedyś jeszcze poczytamy performatywnie „Po drugiej stronie lustra” nad kubkiem herbaty, że jeszcze będziemy deklamować wiersze i wspominać Vincenta nad Wartą, że jeszcze...tyle jeszcze. Przecież coś się zmienia, po prostu. Ale tyle jeszcze czeka, tylko inaczej.
Coś się kończy, coś zaczyna. Coś wita, coś żegna.
Najpiękniejsza spotkania zmieniają się płynnie w czasie i to jest piękne. Najpiękniejsze spotkania zawierają w sobie pożegnania.
Ptak wylatuje z pewnej klatki. Nie musi być blisko. Niech rozwija skrzydła.

Poszedłem więc do domu, pamiętając, że jeszcze tyle przed nami, choć w oddaleniu, choć inaczej. Że kto inny wreszcie może przychodzić do niej nocami, a może w ogóle to nie będzie potrzebne.
Ale to nie było takie pożegnanie jak powinno. A ja może bywam wariatem.

Nie mogłem spać. Zajmowałem się rozmowami, siedziałem przy komputerze, wstawałem, słuchałem muzyki, chciałem czytać a nie mogłem się skupić. Robiłem wszystko i nic myśląc o jednym.
W pewnym momencie mnie olśniło, późno w nocy. Wiedziałem, że ona także nie śpi. Moja aktoreczka też ma problemy ze snem. Było już po lekkim przelotnym deszczyku, narzuciłem więc na bose stopy trampki, na grzbiet pierwszą lepszą wymięta koszulkę, na głowę kapelusz. Tak się nie żegna, nie w rozmowie. Słowa bywają cholernie puste. Kaśkę, moją Kaśkę, żegna się inaczej. Jestem jej grajkiem. Chwyciłem więc gitarę i z pośpiechu udałem się pod jej dom.
Nie chciałem krzyczeć na ulicy, zresztą, w tej okolicy nikt nie zwrócił by na to uwagi, ale grzecznie napisałem jej smsa, żeby wyszła na balkon. Na chwilę, na parę minut. Nieraz mieliśmy zresztą nocne spotkania, przez te wszystkie lata, „wyjdź na balkon”. Tym razem znowu miało być tylko tyle.
Nie trwało długo zanim wyszła, rozbudzona. Wiedziałem, że noc przed wyjazdem nie zaśnie. W końcu to ja ją znam i jej noce, a ona moje.
Nic nie powiedziałem. Nie swoimi słowami. W mieszkaniu nad Kaśką przez to moje niemówienie obudzili się ci weseli studenci i ze zdziwieniem obserwowali całą scenę, też nic nie mówiąc. Stojąc pod jej balkonem, nisko zawieszonym nad ulicą, zagrałem to, co najlepiej wszystko wyraża. Całą moją troskę. Całą moją miłość. Cały smutek pożegnania. Dobry, mimo wszystko, dobry smutek.

Och, kochanie, kochanie, to dziki świat
Który ciężko zdobyć samym uśmiechem
Och, kochanie, kochanie, to dziki świat
A ja zawsze będę myślał o tobie jak o dziecku dziewczyno”



Nie powiedziałem ani słowa, gdy skończyłem grać. Skłoniłem się, zdejmując z głowy kapelusz, zarzuciłem gitarę na plecy. Odwróciłem się i idąc przed siebie, nie patrząc ale wiedząc, że to ona wpatruje się w moje oddalające się plecy, pomachałem na pożegnanie. Tego etapu życia. Tej dziewczyny w tym czasie, w tym mieście. A ona stała na balkonie, też nic nie mówiąc, bo wiedziała, że słów nie trzeba. Stała, płacząc ze wzruszenia. Ale to były naprawdę dobre łzy.


Trochę dalej ode mnie, dziewczyna która pewnie w swojej wrażliwości zostanie dzieckiem. Cudnym dzieckiem, w środku, będąc na zewnątrz już silna jak drzewo, dorosła sekwoja.
Wyjeżdża, w dziki świat. Nawet jeśli odejdzie na dobre, będzie na zawsze w moim sercu. A ja w jej. Ona moją aktoreczką, a ja jej grajkiem.  

45 komentarzy:

  1. Opisałeś tą historię tak, jakby to był jej koniec. A wcale to nie musi być koniec. Coś mi się wydaje, że ciężko jej będzie samej, skoro zawsze miała Ciebie. Ale musi sobie jakoś poradzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, jasne, ja wiem że to nie jest koniec..tylko to koniec jakiegoś etapu, przychodzą zmiany. I te zmiany trzeba szanować, jak mówię, nie można być nieraz...nadopiekuńczym. Ja sam musiałem zakończyć ze swoim pewnym nastawieniem, po prostu. Właśnie nastawieniem prowadzenia momentami za rączkę. Bo każdy ma swoje nogi, czyż nie?:)

      Usuń
    2. To po prostu nowy początek :)
      I dokładnie... masz rację... nie można nikogo trzymać za rączkę całe życie, każdy musi się nauczyć brać za siebie odpowiedzialność i podejmować decyzje. Mam nadzieję, że Kasia dojrzała do tego.

      Usuń
    3. Bo i każdy koniec jest początkiem, jakiegoś etapu właśnie.
      Otóż to. Bo to wynika z troski o kogoś..ale nawet troska ma swoje złe oblicze, potrafi stłamsić. Czasem zapominamy, jak bardzo ktoś musi mieć swoje osobne życie.
      I tak, to jest właśnie chyba ten moment w jej życiu;) Bo już sobie poradziła z demonami w dużej mierze.

      Usuń
    4. Trzymam za nią kciuki. Nie miała łatwo, chociaż nawet w takiej sytuacji nie spotkałam się jeszcze z przypadkami tak depresyjnymi. Ale ja mało znam świat, więc nie ma co się dziwić.
      Najważniejsze, żeby sobie poradziła, kto wie... Może nie długo wszyscy będziemy ją oglądać na dużym ekranie? :D

      Usuń
    5. Wiesz ludzie po prostu mają różną wrażliwość, różnie reagują...i to trzeba szanować też jakoś może:)
      Nie, ona woli teatr, nie ciągnie jej do szklanego ekranu:)

      Usuń
  2. Ależ znów trafiłeś muzycznie... Ta piosenka nuciła mi się pod nosem od samego rana, do tego stopnia, że aż tytuł przeczytałam "śpiewająco" :P

    Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. A może teraz będziecie wspominać Vincenta nad Wisła w Warszawie, kiedy Kaśkę pewnego dnia odwiedzisz? I Hamleta na pewno nadrobicie, jestem o tym przekonana. Przecież te Wasze samozaparcie i pasja - to nie może zniknąć ot tak. :) Życie jest długie. Będziecie widywać się na pewno rzadziej, ale te spotkania będą dużo bardziej magiczne, niż te tutejsze, poznańskie.
    Wiesz, ja Cię rozumiem, bo Ty masz swoją Kaśkę, a ja mam moją Anję, swoją drogą poznaną na blogach prawie dziewięć lat temu. Dzięki niej zrozumiałam naprawdę słowo tęsknota, odliczanie dni do kolejnego spotkania. I zrozumiałam słowo "przyjaciel" którego tak bardzo bałam się używać, gdy dwoje ludzi których obdarzyłam tym mianem odwróciło się ode mnie na pięcie w tej samej chwili. W chwili, gdy potrzebowałam ich najbardziej. Słowa "przyjaciel" nie da się wyjaśnić - to trzeba poczuć. I właśnie każde nasze spotkanie jest tak magiczne, choć codziennie wymieniamy wiadomości na blogu, portalach, czy przez sms'y.
    I widzę, że i Ty czujesz to całym sercem. Kaśce ułoży się na pewno, zasłużyła sobie na nowy, dobry start po tym co przeszła. I to jest właśnie piękne, że potrafiłeś ją pożegnać, że pozwalasz jej odejść. Tak, jak powiedziałeś - nie można nikogo trzymać na łańcuchu.

    Kurcze, a ja Ci się właśnie miałam pytać, czy będziecie grać w tych Owińskach, bo mi już cykor przeszedł i zaczęłam namawiać Patryka :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nosa, czego ci muzycznie potrzeba XD
      Otóż to. Jak to mówią, trzeba burzyć by budować, umierać by się rodzić na nowo:) Jak mówią sufi, trzeba umrzeć za życia, żeby żyć. Trochę za daleko, wiem, ale chodzi mi o sens uzupełniania się przeciwieństw XD
      Och, na pewno wyprawimy się nad Wisłę i na pewno jeszcze dużo projektów razem zrobimy:) Tylko po prostu to koniec pewnego etapu, też..mentalnego dla nas. Związanego też z Vincentem, trochę trudno to wyjaśnić:) Widywać owszem, ale to pewna granica..wobec przeszłości. Rozumiesz o co mi chodzi?:)
      A ja jakoś tego słowa się nie bałem, akurat tego nie. Może dlatego, że nigdy nie odbierałem nawet zostawiania, odchodzenia jako coś złego...ale tego mnie nauczono w domu w pewien sposób też, zanim nawet doszło do odchodzenia ostatecznego. Ale znowu odbiegam od tematu XD
      Więc cóż, można się tylko cieszyć po prostu, że się ma kogoś takiego:)
      W ogóle, wiesz, ludzie mają problem z posiadaniem..bo tak naprawdę, w życiu nic nie posiadamy dosłownie. Nawet rzeczy. I to jest piękne:)

      No Owińska nie wyjdą, przez Kaśki wyjazd, przez moje problemy też, przez parę innych rzeczy...nie w tym roku, o. Bo ja nie odpuszczę przecież XD Ale wczoraj w ogóle zrodziła się myśl innego, projektu, trochę...osobistego jak dla mnie. Ale to jeszcze musi się wyklarować, ale chyba przez noc całą wizję stworzyłem XD Muzyczną nawet XD

      Usuń
    2. Zdecydowanie! ;D
      Ano zgadza się, bo na tym właśnie polega nasze życie. Na wzajemnym uzupełnianiu. Tak samo jest ze bólem i radością - wszak jedno bez drugiego nie istnieje ;)
      Jasne, że rozumiem :) Tym razem trudno będzie, by jedno zjawiło się w środku nocy, gdy drugie zapłacze. Kończy się pewien etap, ale zacznie się i nowy, do którego z czasem się przyzwyczaicie ;)
      O widzisz... a ja mam własnie taki problem, że za szybko się przywiązuję do ludzi. I za mocno. Ja ich chyba bardzo nieraz potrzebuję, wiesz? I bardzo mocno ufam. I to zaufanie nieraz mnie gubi.

      Oj, ten Twój upór xD Wow :D No to ja czekam na wtajemniczenie w takim razie :P

      Usuń
    3. Otóz to. Tylko to jest banał, z którym sobie często nie radzimy mimo wszystko.
      Musimy, nie ma innego wyjścia:)
      Ale to nie to samo. Przywiązanie nie łączy się z posiadaniem, To zupełnie dwie różne kwestie, przynajmniej dla mnie. Bo jasne, potrzebować, ale to nie znaczy posiadać. Kochać, to że nam na kimś zależy. Musimy i w tym dawać wolność.
      Cóż, to żadne wtajemniczenie:)

      Usuń
  3. Ja też długo uczyłam się tego, by pozwolić na odejście. Pozwoliłam w końcu, ale po miesiącach odczuwania smutku i żalu. Teraz widzę, jak cholernie jest to ważne. Fakt, że stało się to nagle i nie byłeś na to przygotowany akurat w tym momencie, ale jak już ktoś wyżej napisał, i jak już dobrze o tym wiesz - to nie musi być koniec. Często coś jest tylko pozorem. Mogą to być wrota do całkiem nowego etapu waszej przyjaźni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo odchodzenie zawsze powoduje chociaż przez chwilę smutek. Żal niekoniecznie, ale smutek..on musi istnieć, tylko jest dobry w ostatecznym rozrachunku:) I też nie można sobie chyba pozwolić, żeby zawładnął naszym życiem.
      I jasne, to nie koniec znajomości, tylko koniec pewne etapu. Mentalnego przede wszystkim, związanego z przeszłością. Pewna...metamorfoza. Koniec i początek zarazem:)

      Usuń
    2. W sumie z tego, co zauważyłam ten smutek zaczyna zamieniać się w radość, że w ogóle miało się okazję tę osobę poznać.

      Usuń
    3. Bo to jest samo sedno tak naprawdę:)

      Usuń
  4. O jaaa dałeś jej jedno z najcudowniejszych wspomnień w życiu, o takich się przecież wnukom opowiada. Da się wyczuć, że to nie jedyne piękne wspomnienie, które jej zafundowałeś i z wzajemnością pewnie.
    Taka przyjaźń, taka miłość to skarb.
    Ehh... obudziłeś w moim sercu tęsknotę do pewnej osóbki, która mi też zafundowała pewne wspomnienie... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm...zupełnie tak na to nie spojrzałem, że to jakieś...wspomnienie dobre, które zostanie XD Ale być może masz rację:) Ale fakt, mamy wiele wspólnych, wspaniałych wspomnień.
      Teraz nie wiem, czy to dobrze, czy źle?

      Usuń
  5. Jak się żegnać to tak, aby nigdy tego nie zapomnieć. I zgadzam się z komentarzem powyżej, dałeś Jej piękne, dobre wspomnienie.
    Dać komuś odejść, to trudniejsze niż się wydaje. Musisz w Nią uwierzyć, poradzi sobie. Skoro kiedyś tyle przeszła, to z wyjazdem do Warszawy też da radę. Na pewno jeszcze wiele razy się spotkacie, może uda Wam się stworzyć coś razem. Odległość nie ma znaczenia, można zrobić wszystko, tylko będzie odrobinę trudniej.

    Nigdy nie słyszałam tej piosenki. Trafi do mojej listy, jest wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to, dobrze powiedziane. Tak, żeby pewne rzeczy były może..znaczące dla nas samych:)
      Owszem, to jest trudne, ale nie niemożliwe. To jest po prostu część życia, pożegnania są niezbędne, bez nich nie byłoby początków przecież.
      I na pewno się uda:)
      O tak, cała twórczość pana Stevensa jest cudowna^^

      Usuń
  6. Jeśli się kogoś kocha, trzeba pozwolić mu odejść. A zmiany są potrzebne, po prostu. Ludzie, którzy nieraz są daleko, tak naprawdę nadal są obok. Bo są w nas, w naszym wnętrzu, w sercu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Nic nie może stać w miejscu, stagnacja jest..pewnego rodzaju stanem śmierci przestrzeni. I o to chodzi. Jest z nami to uczucie. Przywiązanie, troska, czułosć. Miłość.

      Usuń
  7. Przyjacielu masz niezwykły dar opisywania rzeczywistości.
    Coś się musi skończyć, żeby coś się zaczęło, a Ty dałeś jej coś czego nie zapomni nigdy
    Ps. Odpisałam Ci coś u siebie na blogu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Um, cóż, dziękuję:)
      Bo też trzeba ludziom od siebie dawać, prawda?

      Usuń
  8. Zegnać się... Jak miło byc dzieckiem, które nie musiało przez to przechodzic. Może tylko trochę... Ale nic nie będzie trwało wiecznie, przeciez wiem, że skończę liceum, i każdy z moich przyjaciół pójdzie na inne studia, tak daleko ode mnie. Nie mogę przeciez zostać z nimi wszystkimi. Trudno sobie nawet wyobrazic, że miałabym stracić tych ludzi. Ale chyba muszę, nawet liceum nie trwa wiecznie. Gdy sie zna tak mało życia, każdy jego element wydaje się straszny.
    Też ostatnio zauważyłam, że ból łączy najmocniej ludzi. Ci, którym kiedyś pomogłam, których broniłam przed demonami, lub odwrotnie, któzy mi pomogali, z nimi łączą mnie najsilniejsze więzy.
    lajf is brutal, jak to zawsze koemntuje swoje życiowe kłopoty i wredne kroki mojego losu ;) czasami dodaję zawsze, że może brutal, but z fantazją ;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A więc jeszcze te rzeczy w życiu przed tobą, pierwsze poważne rozstania..wiesz, ze nie są takie złe. Tylko trzeba czasem spojrzeć na nie właśnie z szerszej perspektywy jak gdyby...
      I wiesz, jest też teoria, że są ludzie dla nas na pewien etap życia, jakkolwiek to nie brzmi. Bo nie można stale poznawać i poznawać nowych, nawiązywać nowych relacji, jeśli dawne nieraz miałyby być nadal głębokie..to też wszystko przez zmiany, jakie przechodzimy wzyciu. Zmiany, które dotyczą też naszej własnej duszy.
      Bo ból nieraz można ukoić tyko dzięki obecności drugiego człowieka, dzięki miłości..więc może dlatego tak się dzieje, bo nieraz dużo tej miłości potrzeba.
      Otóż to XD

      Usuń
  9. wow, niesamowicie to opisałeś. takiego przyjaciela chyba tylko ze świecą szukać, naprawdę... ale tak to jest, ludzie pojawiają się w naszym życiu i odchodzą. na szczęście ona nie odchodzi na zawsze. :) za to pożegnanie urządzone przez Ciebie było wspaniałe, naprawdę tylko pozazdrościć takiego przyjaciela :)
    nie u wszystkich to występuje na szczęście, ale znam kilka takich osób, które nagle zrobiły się mega ważne. i to nawet w stosunku do swoich przyjaciół (ale nie chodzi tu o mnie :P), gdzie kiedyś świetnie się dogadywały, a teraz nagle z pogardą patrzy na tego swojego przyjaciela i jego kierunek studiów. rozumiem, że jedne kierunki są bardziej prestiżowe od innych, ale podkreślanie tego na każdym kroku nie jest za fajne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Um, cóż, dziękuję:)
      Wcale nie ze świecą. Starczy że nam na kimś zależy, reszta robi się sama :)
      Ano nie, to tylko zmiana etapu...dość ciężka dla mnie może nawet, ale to tylko początek czegoś innego:)
      Więc tacy ludzie cóż...muszą mieć straszne kompleksy albo inne problemy ze swoim ego, skoto potrzebują wywyższania się. Tak mi to przynajmniej zawsze wygląda i jest dość...smutne, po prostu.

      Usuń
  10. Jesteś dobrym człowiekiem... Wiem jak czasem potrzebny jest taki przyjaciel. Oby ona się nie bała tego nowego życia. Choć... Przecież zawsze może zadzwonić, pogadać, to też dużo daje.
    Poza tym ty do Wawy będziesz przyjeżdżać uczyć się znachorstwa, nie ? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, dziękuję. Ale nie ma dobrych i złych ludzi jak dla mnie, wiesz? Każdy nosi w sobie i dobro i zło. Są tylko zachowania, uczynki, które wybiera:)
      Nie boi się, dlatego wyjeżdża:) I owszem, można. Dlatego to też nie tylko koniec, alei początek innego etapu przyjaźni można rzec:)
      Do Wrocławia. Zdecydowałem się na Wrocław, wybierałem między Krakowem a Wrocławiem.

      Usuń
    2. To co pisałeś o Warszawie ? :P Czyżbym źle coś przeczytała? Bo w komentarzu pisałeś mi :P
      Wiem, doskonale wiem,że nie ma dobrych i złych i w każdym jest po trochę wszystkiego, ale gdy opisałeś to jak się nią opiekowałeś... Po prostu jesteś dobry, to co robisz jest dobre :)

      Usuń
    3. Nie pamiętam XD Nie wiem, może źle przeczytałaś albo ja coś źle faktycznie napisałem XD Ale będzie Wrocław:)
      Niektóre moje uczynki bywają dobre, o, po prostu:) Jak każdego:)

      Usuń
  11. jak ja odlatywałam do Paryża... no właśnie. było dziwnie. rozstać się nie z jedną Kaśką, ale ze wszystkimi po kolei. tyle niezrobionych rzeczy, tyle historii, które nie doczekały się opowiedzenia.. cóż, widzę, że jesteście wspaniałymi przyjaciółmi, więc ta znajomość przetrwa, a może nawet jeszcze rozkwitnie? mi zacieśniły się więzy z niektórymi osobami paradoksalnie po wyprowadzce.
    oby Kaśka była szczęśliwa! :) i Ty też.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, to jeszcze cóż..bardziej ekstremalna sytuacja, nawet tak bym rzekł:)
      Przetrwa, ja jestem tego pewien. To po prostu zmienia jej kształt, więc...żegnam to co jest, witam to, co nastanie, można rzec.

      Cóż, dziękujemy:) Myślę, że mogę rzec i za nią. I wzajemnie:)

      Usuń
  12. Ach, tak... pożegnania są potrzebne, by się rozwijać. Wiele razy własna rozpacz i lęk przesłoniła mi tę wiedzę. Ale ostatecznie udało mi się pogodzić z odejściem jednej najważniejszej dla mnie osoby. Jakieś 9 lat mi zajęło, nim poradziłam sobie ze śmiercią babci. I patrząc z innej perspektywy, to jest naprawdę niesamowite ile można siły czerpać z pożegnania. Miłość zostaje - dokładnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o to chodzi. Bez pożegnania nie ma nowego początku, stoimy w miejscu w pewnym momencie. Choć, one nie są łatwe, ale nieraz po prostu konieczne.
      Bo to zawsze zajmuje dużo czasu. Musi wręcz, jeśli kochaliśmy. Ale dobrze, że już sobie z tym jakoś poradziłaś. Czas leczy rany i to, że możemy jendak patrzeć w przyszłość.
      Najważniejsze właśnie zawsze z nami zostanie.

      Usuń
  13. Pożegnanie są smutne ale przecież kontakt będzie cały czas ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Piękna ta wasza przyjaźń. Taka prawdziwa, mocna, nie do zerwania - cudowna. Pożegnania są smutne, zawsze. Bez względu na to, czy na zawsze, czy na chwilę, czy na pewien okres przerywany rozmowami telefonicznymi. Najważniejsze, że macie tę pewność kontaktu i wzajemną pewność siebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zaprzeczę, samo uczucie jest piękne:) Są smutne z jednej strony ale mają też inne oblicze, łagodne i dobre. Bo są konieczne, więc trzeba je oswoić po prostu.
      Otóż to:)

      Usuń
  15. Może nie miałam nigdy takich pożegnań, ale zawsze myślałam,że pożegnanie jest czyms złym. Rzeczą , będącą przyczyną smutku i tęsknota. Ale teraz przyznaje Ci rację. Trzeba komuś pozwolić odejść, bo rozstania sa nieuniknione. Prędzej czy później każdy się z nimi spotka. Trzeba po protu pozwolic komus odejść.
    Twoje pożegnanie było świetne. Widać,że jesteście wspaniałymi przyjaciółmi, więc wasza znajomość z pewnością przetrwa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo po prostu pożegnanie jest nieodzowną częścią życia, jeśli chcemy w ogóle spotykać. Ja tak na to patrzę i może...jest jakoś łatwiej nawet?
      Też mam taką pewność. Tylko zmieniła kształt:)

      Usuń
  16. Podobno nikim nie da się opiekować przez całe życie i chyba kiedyś w końcu przychodzi ten moment, kiedy osoba uwalnia się spod opieki, prędzej czy później, bardziej gwałtowniej albo powoli.
    To nie to samo, ale macie telefony, a poza tym, Warszawa-Poznań to nie jest taka ogromna odległość. Raz na jakiś czas aż trzeba się spotkać :) Poza tym - jesteście dorośli, nie nastolatkami w wieku kilkunastu lat, którzy co chwila zmieniają sobie przyjaciół i traktują tych, którzy wyjechali jak kogoś już niepotrzebnego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Tak jak dzieci muszą dorosnąć, tak w każdej relacji w której ktoś się zajmował drugim musi być moment pewnego odcięcia. Dorastania w sytuacji może, tak to ujmę.
      Jasne, ja wiem że to nie jest daleko, że są telefony i tak dalej, dlatego ja wiem ze ten kontakt utrzymamy bez problemu, ale on po prostu zmieni swój kształt:)
      I no tak, to też inny etap życia:)

      Usuń
  17. nie dziwię się, że się o nią martwisz, zawsze wiedziałeś kiedy coś jest nie tak i byłeś przy niej kiedy tego potrzebowała, teraz też będziesz z nią, ale już nie fizycznie obok. Mam nadzieję, że tak naprawdę ten wyjazd pozwoli stanąć jej na nogi i iść do przodu, że kiedyś zadzwoni do Ciebie, doceni wszystko co dla niej zrobiłeś, ale powie Ci również, że już ten świat jej tak nie przeraża, że już ma wystarczająco sił by z tym światem zmierzyć się sama, ale mimo wszystko pozostaniecie nadal w dobrych kontaktach.
    to musiała być cholernie ciekawa, cholernie prawdziwa i cholernie szczera przyjaźń, nic tylko pozazdrościć takiej osoby obok!
    i na koniec ta gitara, ta piosenka! genialne!

    wiem, że nie wymagasz, ale ja lubię być a bieżąco, lubię czytać to, co piszesz :)

    to w sumie spoko Ci się udało z tą pracą, nie dość, że w zawodzie, to jeszcze dobrze się z szefem dogadujesz i możesz się realizować w swoich planach! ale masz fajnie :D

    no oczywiście, że sobie tej choroby nie wybrałam, w dodatku naprawdę mi coś było, bo wczoraj odżyłam i w końcu poczułam się normalnie, także już sobie poszło siną w dal to, co się przypałętało! :P

    OdpowiedzUsuń
  18. Opisałeś tu też bardzo ładny przykład przyjaźni męsko-damskiej, a ja - po wielu doświadczeniach - przestałam w nią wierzyć jakiś czas temu. Płytka znajomość - tak, przyjaźń zawsze gdzieś się ulatniała, okazywało się, że właściwie chodzi o coś innego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że wielu ludzi nie wierzy w przyjaźń damsko-męską w ogóle. Ale ja, wbrew temu wszystkiemu cóż...przyjaźnię się z kobietami. Może to dlatego, że mam dużo sióstr i tak traktuję wiele kobiet a one mnie jak brata? Nie mam pojęcia:)

      Usuń