-Zosia
wylatuje 11 lutego. Wiesz, praca typowo „na Janka”, poszuka
czegoś w Londynie.- to zdanie smakował tak samo gorzko, czy
wypowiedziane w domu, czy podczas weekendowego wyjazdu na narty.-
Wiesz, ja ją rozumiem, bo co ją tutaj czeka? Pół roku na
bezrobociu, ma już dosyć.
-No
tak, jasne. Ale nadal szkoda. Najpierw Paweł, teraz Zośka, potem
wy..
-No
tak, my też, ale do tej myśli masz szansę przywyknąć, bo
wyjdziemy za jakieś dwa, trzy lata, jeśli w ogóle dostaniemy wizę.
Wiesz, jak trudno dostać wizę do Nowej Zelandii?
-Nie
wiem, nie próbowałem, stary, nie pracowniczą. Ale też szkoda.
Będę tęsknił
-Bez
sentymentów tutaj, Kordian. Znając ciebie, to będziesz nas
odwiedzał nawet na tym końcu świata. A nas też tu nic nie czeka.
Nic nas tu nie trzyma, oprócz przyjaciół .A to widzisz, ta
decyzja, daje nadzieję.
„Nic
nas tu nie czeka. Nic nas tu nie trzyma”. Ile razy to słyszałem w
ciągu życia? Szczerze przyznając- ja mam szczęście. Kończąc
dwa kierunki studiów, w jednym zawodzie znalazłem pracę. Pracę,
którą lubię. Drugi zawód mogę realizować z doskoku, jako pasję,
najprawdziwszą, płynącą z serca. Ale zawsze byłem szczęściarzem.
A nie każdego los może tym, jak widać, obdarzyć. Nie będę tutaj
się rozwodził nad stanem gospodarki kraju, nie jestem w tym
kompetentny. I ja osobiście nie mogę narzekać, chociaż, musiałem
nieraz podejmować dziwne zadania pracownicze, żeby rodzinę
utrzymać. Nieraz z trudem się wiązało koniec z końcem, wiecznie
to zagraża. Ale nie o tym miałem. Nie mi oceniać cudzą emigrację,
sentyment czy wartości patriotyczne ( patriotyzmu na pewno nie może
ocenić człowiek, który uznaje się za obywatela świata). Mogę
mówić tylko o własnych decyzjach i wyborach.
Właśnie-
bo wszystko do podejmowania decyzji się sprowadza. Wóz albo
przewóz.
Nic
nas tu nie czeka- decyzja podejmowana logiką.
Nic
nas tu nie trzyma- o tej decyduje już serce.
Sam
musiałem dwa razy w życiu zdecydować- wyjechać, czy zostać? Co
jest ważniejsze? I, nie chodzi tu już nawet o emigrację. Ale o to,
że musimy wybrać jakąś swoją dalszą życiową drogę. Jedna
rzecz, która może zaważyć na wyglądzie tego, co będzie nas
czekać. Tego, co nas dotknie. Tego, jak będziemy trwać w tym
świecie ( będziesz żyć, czy tylko istnieć?). U mnie dwie
najważniejsze decyzje w życiu, póki co, wielkie kroki właśnie,
wiązały się z wyjazdem. Zostać, kochać dalej to, co tutaj jest,
czy porzucić to, co jest tutaj, prawie nieodwołalnie. Dwa wielkie
kroki, które musiałem przeżyć, nie suma wielu malutkich decyzji,
malutkich kroczków. Dwie historie.
„-Panie
Kordianie, mam dla pana wspaniałą informację. Propozycję nie do
odrzucenia. Konserwatorium w Wiedniu chce pana! Tak, właśnie pana!
Dostaje pan stypendium! To rzadka okazja, ale z pana talentem, panie
Kordianie, to nic dziwnego! To co, kiedy mogę podać termin pana
przyjazdu?”
-Profesorze...ja
muszę to przemyśleć.
-Pan
oszalał, panie Kordianie! Jak to przemyśleć?! Przecież dla muzyka
to niepowtarzalna szansa!
-Nie
oszalałem,naprawdę, to nie takie łatwe.
(parę
dni później)
-Nie
jadę, panie profesorze.
-Pan
wie, że taka szansa więcej się nie powtórzy?! Pan to wie, że pan
marnuje swoje życie, swój talent?! Będzie pan żałował, pan jest
wariatem!
-Możliwe,
panie profesorze. Ale bardziej będę żałował, jeśli pojadę.
Całe życie będę miał wyrzuty sumienia.
-Co
się z panem dzieje, panie Kordianie?
-Moja
mama choruje. W ciągu roku, dwóch, najprawdopodobniej umrze. Nie
mogę jej zostawić, nie mogę zostawić mojego rodzeństwa. Teraz
pan rozumie, panie profesorze?
„-Kordian,
jedź ze mną. Nic nas tu nie czeka. A tam bez problemu dostaniemy
pracę! Ja dostanę pracę, rozumiesz?
-Anka,
to nie jest takie łatwe. Przecież wiesz, że nie mogę ich
zostawić. Nie teraz. Daj mi pół roku, rok.
-Nie
mogę czekać. Jeśli mamy jechać, to teraz. Jeśli ja mam jechać.
-Ale
teraz nie mogę.
-Więc
jadę sama.
-Rozumiem...więc
poczekasz tam na mnie? Wiesz, że przyjadę, tylko daj mi trochę
czasu. Muszę pozbierać parę rzeczy, muszę zamknąć pewien
rozdział, zanim my zaczniemy kolejny.
-Nie,
Kordian, nie rozumiesz. Ja jadę. To koniec.
-Koniec?
-Wypierdalaj
z mojego życia, jeśli nie chcesz go ze mną dzielić tu, teraz i
natychmiast, jeśli stale ktoś jest ważniejszy. „
Zostałem.
Za każdym razem ,zostałem. Pierwszy raz był łatwiejszy. Bo w
opozycji do serca stała tylko logika i może miłość do muzyki.
Ponoć, żeby w tej dziedzinie coś osiągnąć, trzeba być wariatem
i nie mówić- „to tylko miłość do muzyki”. Może dlatego
nigdy nie będę znany jak Paganini, ale to nie ma znaczenia. Drugi?
Serce kontra serce. Czy człowiek może wybrać, kogo bardziej kocha,
o kogo musi bardziej dbać? Czy to w ogóle możliwe? Ale nie ma
sensu już się nad tym rozwodzić.
Życie
nie jest usłane różami. Zawsze musimy podejmować decyzje i nigdy
nie wiemy na pewno, jakie mogą mieć konsekwencje. Czy to te
malutkie, codzienne, nawet to, co zjeść na obiad, czy te wielkie
skoki na głęboką wodę. Ale już w antyku mówiono, że nie ma co
się bać wielkiego kroku- bo nie pokona się przepaści dwoma
małymi.
Nigdy
nie wiemy, jak bardzo i co nas dotknie. To wydaje się być ogromnym
ciężarem, wydaje się przerastać człowieka. Właśnie w takich
momentach, gdy wiemy, że decyzja, ta czy inna, zaważy na całym
naszym życiu. Wydaje się być. Ale nim nie jest. Jak to? Ano tak
to. Nie jest . To po prostu element życia, a i ono nie powinno nam
ciążyć.
Często
słyszałem pytanie, czy żałuję. Czy żałuję, że nie wyjechałem
na stypendium. Być może teraz grałbym w Operze Wiedeńskiej ( to
nadal wątpliwe, ale nie niemożliwe). Być może żyłbym w inny
sposób. Ale czy byłbym szczęśliwym człowiekiem? Zarabiając na
pasji, będąc znanym i bogatym muzykiem- czy byłbym szczęśliwy?
Możliwe. Ale tak samo możliwym byłoby to, iż do końca życia
miałbym wyrzuty sumienia. Że nie zostałem z chorującą matką. Że
zostawiłem niepełnoletnie rodzeństwo pod opieką starzejących się
coraz bardziej dziadków. Owszem, mógłbym się łudzić że
pieniądze wystarczą, że im to zrekompensuję, te dni pełne bólu
beze mnie...mógłbym. I może nadal byłbym szczęśliwym
człowiekiem. Ale nie ma co gdybać- bo nim jestem. Tak, mam odwagę
mówić, że jestem szczęśliwy, pomimo chwil melancholii, smutku,
które dotykają każdego, jestem szczęśliwy, w ten spokojny, dobry
sposób.
I
nie żałuję. Bo mogłem spędzić ostatnie lata z tak ważnym w
moim życiu człowiekiem, jakim była moja mama. Bo mogę widzieć,
jak moje rodzeństwo dorasta, mogę być przy nich. I mogę kłócić
się stale ze swoją babcią, że z tą kolejną szklaneczką ginu z
tonikiem to już tym razem przegięła.
Drugiego
razu też nie żałuję. Może z innych powodów, może dlatego, że
dzięki temu spadły mi klapki z oczu. To naprawdę dobrze, że się
nie ożeniłem.
Nie
mogłem powiedzieć „ nic mnie tu nie trzyma”. Bo jeszcze teraz,
trzyma aż za wiele. Wiem, że noszę w sobie duszę koczownika,
potrzebuję podróży, nowości, nowego tchnienia. Byłbym idealnym
emigrantem. Wszędzie czuje się jak w domu ale...ale tam dom, gdzie
serce twoje. Ci, których kochamy. Być może kiedyś wyjadę i nie
będę się bał, że nie mam dokąd wrócić. Bo nie o to chodzi.
Wszystko sprowadza się póki co do martwienia o tych, do których
wrócić można. Do troski i czułości. Mnie jeszcze trzyma tu aż
za wiele, nie potrzebuję wyjazdu z powodu finansowego, ale duszy. A
dusza może poczekać. Póki tu czuje się potrzebna i szczęśliwa.
Nie
możemy wyjaśnić powodów miłości. Poczucia obowiązku wobec
kogoś. Ale możemy się nimi kierować. Tak samo jak możemy
kierować się logiką i wyjdzie tak samo dobrze. Zdaje mi się, że
w życiu chodzi o to, żeby nie żałować. Nigdy i niczego. Jak to?
Po prostu. Jeśli coś się stało, nie ma sensu gdybać, rozdrapywać
ran. Tworzyć scenariuszy w swojej głowie, „co by było gdyby”.
To ludzkie, jasne. Ale to też doprowadza do szaleństwa. Wybory są
wyborami, nie cofniemy ich- i tak samo nie możemy się ich bać.
Jesteśmy ludźmi, nawet, jeśli popełnimy błąd, nie zawrócimy
go, ale możemy go naprawić późniejszym czynem, ruchem. To nie
szachy, w których przegrywamy nieodwracalnie. To życie, którego
nie przegrywamy nigdy, póki walczymy i wierzymy. I póki doceniamy
to, co mamy.
Doceniam
to, co mam. W moim życiu jest dużo śmichu, małych i wielkich
radości. Zawsze wierzę. Mam nadzieję, niepoprawny optymizm wylewa
się aż uszami. Nie żałuję decyzji, bo tych żałować nie
sposób. Jestem człowiekiem szczęśliwym, gdy widzę uśmiechnięte
twarze. Gdy widzę drobne przyjemności doczesnego życia. I nie, to
nie żadna afirmacja, li i jedynie :)
Żadna
decyzja nie jest błędem, jeśli umiemy iść dalej tą drogą, na
którą się zdecydowaliśmy. A nawet, jeśli droga wydaje się być
nieodpowiednia dla nas, możemy stworzyć kolejną.. Wytyczyć.
Dlatego nie można się bać decyzji, wyborów. To one kształtują
życie. Jeśli się ich boimy- przestajemy żyć i drżymy jak myszki
w kącie. Gorzkniejemy. Czy ktokolwiek z nas tego chce? Wątpię w to
szczerze. Nie rozumiem czasem tego życiowego strachu. Teraz już nie
rozumiem, kiedyś...kiedyś było inaczej. Ale teraz wiem, że można
po prostu żyć. Cieszyć się z tego, co nas spotyka, doceniać
rzeczy z pozoru złe i bolesne- o też nas uczą. Bo cokolwiek nas
nie dotknie, jakiekolwiek konsekwencje tego, co tworzymy- zawsze
możemy się podnieść, naprawić to i owo. Życie nigdy nie będzie
idealne, nie ma wyjątkowej drogi, która nas życiowo zbawia. I to
też jest klucz. Nie oczekujmy ideału, a może pozbędziemy się
strachu.
I
wszystkim, którzy podejmują wszelakie decyzje życzę, aby nigdy
nie żałowali, cokolwiek z tego nie wyniknie. Nie żałowali tego,
że nie zostali, tego, że zostali bo coś było istotniejsze. Nie
żałowali że wybrali to a nie co innego. Przede wszystkim życzę i
wszystkim i sobie samemu- żebyśmy się nigdy nie bali. Nie bali się
zrobić tego albo tamtego wielkiego kroku, tak, by nie spadać w
przepaść. Nie żałowali, że próbowali walczyć o siebie. Bo tak
naprawdę, nie ma nic ważniejszego. Walczyć w tym dobrym ,a nie
gniewnym sensie. O siebie i o tych, których się kocha.
I na koniec rzecz, od której nie mogę się uwolnić. Chyba nawet tu pasuje.
Ja pewnej decyzji bardzo żałuję, to jeden z powodów mojego załamania. Muszę się z tym pogodzić, oswoić, a potem - mam nadzieję - będę mogła podpisać się pod Twoimi końcowymi słowami.
OdpowiedzUsuńi ja też mam taką nadzieję. do wszystkiego potrzebny jest czas, może on jest tu kluczem- powala się właśnie oswajać, zabliźniać ranom:) oby było coraz lepiej:)
UsuńCzas ponoć leczy rany, ale przede wszystkim pozwala spojrzeć na wiele sytuacji z innej pespektywy.
Usuńto prawda.jak to było powiedziane, "złe rzeczy nie mijają, ale się oddalają. z czasem są coraz mniej wyraźne, jak widziane przez zmrużone oczy albo grube szkła". może to grube szkło czyni nas mniej czułym na to, co było:)i cóż, nawet niemetaforycznie, z daleka zawsze widać więcej:)
UsuńMetafory mogą naprawdę wiele powiedzieć. Tak w temacie: "Jeśli pośród naszych wszystkich dróg, pośród nieskończonych tras gdzieś istnieje jeden wieczny bóg, to na imię ma on czas" :)
Usuńo, tego nie znałem, podoba mi się:)
Usuńi zdaje mi się, ze metafory po prostu bardzo często ujmują to, czego w inny sposób powiedzieć nie można. bo dosłowności w pewnych sprawach są z góry skazane na porażkę.
Szkoda, że mnóstwo osób nie rozumie subtelności i bez zastanowienia wali z grubej rury...
Usuńa wiesz, mi się zdaje, że czasem jednak walenie z grubej rury bywa przydatne. w niektórych sytuacjach to wręcz...lecznicze, ale właśnie-w niektórych. utopią byłoby, gdybyśmy wszyscy jak jeden mąż mieli to wyczucie sytuacji, jak, gdzie, kiedy, jak do kogo podejść, w jakim momencie...ale no nie da się, żyjemy jednak w realnym świecie.
UsuńNie da się, poza tym ideały byłyby jednak nudne, co by nie mówić :P Niemniej chylę czoła przed ludźmi obdarzonymi wyczuciem :)
Usuńja tez. bo mi go brakuje, zdecydowanie, przez co bywam człowiekiem-żenadą XD
UsuńOpierając się na blogowych wpisach i naszej rozmowie, powiem tylko: bez przesady :D
Usuńnie przesadzam, nie przesadzam, potrafię się wykazać niesamowitym brakiem wyczucia, niemożnością zrozumienia aluzji et cetera, co naprawdę prowadzi do komicznych, tudzież nieprzyjemnych sytuacji.
UsuńZałożę się, że nad tym pracujesz, mając taką świadomość. Ja jestem bardzo wyczulona na tym punkcie, ale też muszę uważać. Lata treningu, a co najmniej dwa razy tyle przede mną :)
UsuńZałożę się, że nad tym pracujesz, mając taką świadomość. Ja jestem bardzo wyczulona na tym punkcie, ale też muszę uważać. Lata treningu, a co najmniej dwa razy tyle przede mną :)
UsuńZałożę się, że nad tym pracujesz, mając taką świadomość. Ja jestem bardzo wyczulona na tym punkcie, ale też muszę uważać. Lata treningu, a co najmniej dwa razy tyle przede mną :)
Usuńpracowanie pracowaniem, ale pewne rzeczy i wrodzona głupota nie są nieraz do przeskoczenia :) i cóż...można rzec nawet, całe życie na nauki nieraz nie starczy :)
UsuńPodziwiam. Ogromnie podziwiam za tak rozsądne decyzje i jeszcze bardziej podziwiam, że cieszysz się z nich tak naturalnie, bez wymuszenia. Mój ojciec też jest muzykiem. Nie z zawodu. Po prostu kochał to od dziecka. Jest samoukiem a na chwilę obecną gra w dwóch odnoszących sukcesy w całej Polsce zespołach i jest z tego dumny. Wyszło to przez przypadek, więc - jeszcze nic nie jest skreślone. Czasem coś dzieje się w kilka sekund i w najmniej oczekiwanym momencie :)
OdpowiedzUsuńtu nie ma wielce chyba co podziwiać, każda z tych decyzji byłaby dobra na swój sposób. kwestia, to znaleźć to, co jest "dla nas".
OdpowiedzUsuńu mnie zaczęło się od nauki. gram od 5 roku życia, więc cóż...można rzec,że to nauka, na bardzo wyboistej drodze zrodziła pasję:) i wiem, że wszystko nadal można, pewnie, że tak:) tylko czasem się zastanawiam, czy jeszcze tak bardzo mi zależy akurat na tym, żeby zostać drugim Paganinim albo zagrać na Rock am Ring z zespołem:) czas pokaże:)
ja gram od 5 lat na gitarze, ale nigdy jakoś nie marzyłam o tym, by zostać kolejnym Frusciante :p Znalazłam pasję w fotografii i chciałabym to jakoś połączyć z pracą zawodową. Nie studio, bo to nudne, ale może jakaś fotografia reklamowa etc. Się zobaczy.
UsuńSkoro się zastanawiasz, to chyba już o czymś świadczy i może samo w sobie powinno być odpowiedzią. Choć może nie koniecznie.
widzisz, ty nie marzyłaś, bo może od dziecka ci nie wpajano, że jesteś muzycznym geniuszem i nie "tresowano" cię, aby tym geniuszem być. mi to przypadło w udziale, stet albo niestety, bo te piękne rzeczy związane z muzyką też później się zjawiły:) i właśnie dlatego się zastanawiam. bo to, co robię już teraz, daje mi wielką satysfakcję. i nauczyłem się, że nadmiar ambicji też jest szkodliwy:)
Usuńi cóż, powodzenia w fotografii:) jedna z moich sióstr ma podobne marzenia:)
Zdradzę Ci, że poruszyło mnie to, co napisałeś, bo jakby nie patrzeć, historia z Mamą jest prawie identyczna jak moja z Tatą. I też posiadam takie... Nie wiem, wartości, uczucia w sobie, które nie pozwalają mi uciekać za granicę. Teraz wszystkie moje plany, marzenia są dopasowywane do tego, co mnie TUTAJ czeka. I wcale nie żałuje, wcale nie jest mi szkoda, że tu zostaję. Bardziej mi chyba żal wszystkich przyjaźni, które się osłabły przez wyjazdy i utrzymują się tylko za pomocą facebooka.
OdpowiedzUsuńczyli po prostu, każdy ma inne determinanty zachowania. i może dobrze, inaczej świat mógłby stanąć w miejscu.
Usuńw sumie, można się cieszyć, że ma się plany i to nawet całkiem krystaliczne. znasz już chociaż miejsce:)
Zazdroszczę Ci tej umiejętności podejmowania decyzji. Gdybym to ja miała wybierać, czy zostać w kraju z bliskimi, czy realizować marzenia za granicą, długo bym się zastanawiała. Najprawdopodobniej korzystnej decyzji bym nie podjęła i całą resztę życia żałowała.
OdpowiedzUsuńNie lubię tej Anki (że też wołają na mnie tak samo -.-) za to, co Ci zrobiła.
bo to też nie są proste decyzje. ale czasem nie ma czasu i musimy szybko słuchać głosu serca albo rozsądku. no, różnie to bywa.
Usuńi hej hej, nie rozpędzajmy się z tym nie lubię. to tylko fragment wyrwany z kontekstu. nie czuję, żeby ktokolwiek mi coś zrobił w tej kwestii:)
No nie mogę zostawić tego bez komentarza choć to temat dla Ciebie pradawny. :) Jak już mnie coś rozemocjonuje, to nie ma zmiłuj. Problem, czy raczej kwestię emigracji, dylematów, wyborów, a przede wszystkim przywiązania i poczucia odpowiedzialności tak bardzo rozumiem. Nie wiem czy Ty zawsze mieszkałeś z dziadkami, czy dopiero gdy odeszła Twoja mama. Z resztą nie wiem czy to aż tak ważne. Ja z dziadkami mieszkałam od pierwszych dni życia, a mimo wszystko zdecydowałam się wyjechać. Zostawiłam babcię samą, bo dziadka już nie było. Dwa razy ją zostawiłam by odnaleźć swoje szczęście i zacząć żyć. Okazało się, że moje szczęście jest właśnie w rodzinnym domu i to tu na prawdę żyję.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię za Twoje wybory. Zwłaszcza ten pierwszy, bo tu stawka była duża. Jednak w Tobie wygrała miłość i to cudowne. W drugim przypadku chyba o miłości już mowy nie ma, bo choć tak fajnie opisywałeś Wasz związek, to kurcze to był szantaż. Na mój gust to nie jest fair.
Kurde mogłabym tu się dłużej nad wszystkim rozwodzić. Pewnie będę, ale w głowie sobie.
Postaram się nie spamować pod każdym postem, ale nie wiem czy mi się uda xD