środa, 22 stycznia 2014

Największy zimowy banał

Nareszcie, przyszło trochę zimy. Nieopierzonej w gruby kożuch puchu, niczym pisklęta zagnazdowników, śliskiej jak węgorze pod lodem. Ale jednak, to zima, wspaniała dama. Dystyngowana, błękitnooka, z pozoru nieczuła, a jednak wielce łaskawa. Uśmiechająca się głównie wewnątrz, nam pokazująca srogie oblicze.
Możemy jej wybaczyć trochę spóźnienia, prawda? Już powinniśmy przywyknąć, że wtedy gdy dziecięco jej pragniemy w grudniu, po prostu się nie zjawia. Tak bywa od lat.
 Ja tęskniłem za nią jak za czasów dziecięcych. Tęsknię teraz. Więc wybaczam wszystko, jak nieroztropnej kochance, i wreszcie mogę w pełni cieszyć się przemarzniętymi uszami i stłuczoną kością ogonową, gdy za szybko biegło się po śliskich schodach. Cieszyć, zapytasz, Alicjo w mojej Norze? A i owszem. To też przynosi radość, tak samo jak łyżwy, narty i robienie orła na śniegu w parku o 3 nad ranem. To cieszy jak gorące kakao z bitą śmietaną i laską wanilii, które pasuje tylko i wyłącznie do tej pory roku i wzorów na szybach od mrozu. To cieszy, bo jest wyjątkowe, jedyne, przypisane większej wartości. Radość, złość, irytacja i spokój- zależą tylko od tego, ja spojrzysz na wszystko z większej perspektywy.I jakie pryzmaty rzeczywistości w sobie nosisz. Dla mnie zima zawsze była radością i spokojem właśnie, chwilami niepokoju i możnością pisania czarnych wierszy długich nocy, które, zawsze wychodzą lepiej niż te z jasnym, słonecznym przekazem. Zima to wszystkie niespokojne utwory wygrywane na skrzypcach, zimy Vivaldowskie, targane wiatrem. Niepowtarzalne. Moja zima to ciepło znajdowane w mrozie i uśmiech prawdziwej chwilowej euforii znajdujący się w skutym lodem jeziorze.
A zimowy śnieg jest najpiękniejszą mszą żałobną natury, piękniejszej nie skomponował nawet Mozart, choć, pewnie wielu powiedziałoby teraz, że bluźnię. Cisza śniegu jako wspaniałe preludium zmartwychwstania natury wiosną, jeden z symboli zaklętego cyklu życia.
Jedynie śnieg w listopadzie jest dla mnie osobiście mroczną, złą zimą. Niedobrą, szarpiącą serce. Bo przypomina o innym bólu, którego w ogóle śnieg nie stworzył, o innej śmierci, która nie była już tak naturalna, choć, można się ze mną kłócić. Każda śmierć jest ponoć naturalna.. Winą śniegu jednak było tylko to, że się zdarzył. Białe, pierwsze płatki opadające na czarne wieko trumny składanej do ciemnej dziury w ziemi. A ziemia jest cierpliwa, przyjmuje i ciało i śnieg. Błogosławi śmierć i pozwala się rodzić. Ten śnieg to tylko kaprys natury, wybryk poprzedzający prawdziwą zimę grudniowych pierników parę lat temu. Ale ten śnieg mógł wszystko popsuć. Całą radość, całą euforię białego puchu, która w innych okolicznościach była wręcz oczywista. Ale nie udało mu się. Bo tylko w listopadzie śnieg boli, gdzie indziej zima nadal jest dzieckiem i przekornym ciepłem. Jakim cudem, zapytacie? Jak można pokonać mroczny ból chłodnej ziemi pożerającej to, co się kochało, jak przeżyć skojarzenie, splamienie czystego do tej pory symbolu?
Po prostu, można. Zawsze można żyć, a nie tylko istnieć. Zimą, latem, wiosną, jesienią. Można kochać śniegi i mrozy, letnie noce i kąpiele nago w jeziorze. Można kochać pierwsze przebiśniegi, nawet, jeśli i w ich obliczu polegliśmy. Wszystko zależy od nas. Bo ciepło i czułość wobec życia nosi się w sobie, nie zależy od grubych splotów szalika czy dobrych ciemnych szkieł, mających zasłaniać oczy. Jeśli chcesz, zawsze znajdziesz coś, co sprawi, że będzie ci trudniej. Zawsze znajdziesz coś, co przyprawi twoje życie łzami, sprawi, że będzie bolało, będziesz mógł narzekać. Ale jeśli chcesz, równie dobrze możesz nadać temu inną wartość. Możesz znaleźć od razu po otwarciu oczu o poranku milion rzeczy, za które możesz dziękować i które sprawią ci radość. Znajdź choć jedną rzecz wieczorem, gdy kładziesz się spać, jedną dobrą rzecz tego dnia. Zdarzyła się na na pewno.
Małe okruchy szczęścia. Małe płaszczyzny na których można ślizgać się jak na łyżwach właśnie. Czasem wystarczy tylko chcieć.
Wasz Królik więc już dzisiaj podziękował, za wspaniałą zabawę podczas skrobania szyby- tak, to może być zabawa, gdy robi się to we dwójkę- zwłaszcza. Podziękował za gorącą kawę po przyjściu do pracy, z ogromną ilością cukru, rzecz jasna. Podziękował za upartą babcię która stwierdziła, że chociaż raz mu się szalik przyda. I się przydał, bo przy -12 nawet i Królik się poddaje w walce z ciepłą odzieżą i swym świętym niemarznięciem ( ha, czapki nadal uparcie nie noszę).
Mogę rzec więc banalnie- życie zawsze m piękne strony, barwy, zapachy i smaki ( choć o tych, kiedy indziej). Tylko czasem musimy się bardziej wysilić, żeby ich dotknąć. Nic więcej, nic mniej.

I niech już będzie. Mozart na dzisiaj, chociaż, mamy ze sobą na pieńku- dzisiaj oddam mu tu trochę miejsca.



5 komentarzy:

  1. Szczęście jest z nami zawsze, w każdej porze roku, ale musimy sięgnąć po nie ręką, zauważyć je :D U mnie zimno, więc siedzę schowana w polarze, w domu, z herbatą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie zima nigdy nie miała błękitnych oczu. Błękitne to ma lato, zima ma oczy czarne jak węgiel. Jak sadza, która szybko pokrywa ten ukochany przez Ciebie śnieg ;P
    Swoją drogą, skoro śnieg w listopadzie jest dla Ciebie "mroczną, złą zimą", to ciekawa jestem, jakbyś określił śnieg... w maju (jak w tym roku takowy spadnie to zatłukę te aniołki na niebie).
    Swoją drogą, też nie noszę czapki - moje siano na głowie zupełnie mi wystarcza ;)
    A co do szczęścia... Jest ono w każdym z nas, wystarczy otwarcie się przed sobą przyznać do niego i nie bać się z niego korzystać do woli ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Do śniegu mam uczucia zgoła mieszane, do zimy jako takiej tym bardziej, ma swój urok, ale za to ileż wad znajdziemy ;)
    Lęki jak lęki, każdy jakieś ma, a to szafy, a to ciemności, na ten przykłąd ja się boję, panicznie boję pająków, o stopień wyżej paniki są kleszcze ;D w borach mnie nie uraczysz ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. O losie! te pancerzyki, zwłaszcza pancerzyki, to mi się li i jedynie z czystym horrorem kojarzą i to takim koniecznie z czółkami ;D
    Za to palczaki i węże lubię ;]

    OdpowiedzUsuń
  5. W podziękowaniu za te małe poranne cuda i wieczorne tęsknoty, uczę się modlic. A początki są trudne. Przemierzam je jak rzeki, by dotrzec do tego brzegu łóżka i bez zawahania ukleknąc i podziękowac za te piękna wszelkie, codzienne, zimowe. Póki co dziękuję w sobie, w dźwięcznej ciszy... głuchej niczym świat uśpiony pod śniegiem ...

    OdpowiedzUsuń