-Zaczynam cię rozumieć.-
powiedziała moja siostra, gdy usiedliśmy na trawie w parku
narodowym podczas przerwy w wielokilometrowej wędrówce.
Postanowiłem wykorzystać wolny dzień,
który dla wielu ludzi jest świętem, dnia wynoszenia ich Boga na
ulice. Trochę po powrocie z Indii, paradoksalnie, brakowało mi
wędrówki. Bo chociaż w Indiach moje stopy przeszły wiele
kilometrów, chociaż stąpałem milionami kroków po spękanej
ziemi, nieraz samotnie, to brakowało mi innego wyciszenia. Tam co
jakiś czas trafiałem na tłum. Indie są piękne, ale
niekoniecznie, nie wszędzie można się w nich wyciszyć w ten
sposób, którego ja potrzebuję. Brakowało mi pewnego rodzaju lasu.
Dlatego też, gdy tylko złapałem
dzień wolny, postanowiłem się wybrać do parku narodowego,
leżącego nieopodal Poznania. Chciałem trochę lasu, oddechu
jeziora i śpiewu drozdów. Jabłek gryzionych pomiędzy śmiechem z
kimś bliskim.
Miał ze mną pojechać mój młodszy
brat i moja najmłodsza z sióstr, 16 letnia Em, z którą nigdy nie
dogadywałem się za dobrze. Ale od czasu pewnej awantury dotyczącej
naszego ojca i tej bolesnej przeszłości, jakby zaczęło układać
się między nami lepiej.
Wstałem więc o 5 rano, pobiegałem z
psem, przygotowałem prowiant, obiad na leśny szlak i byłem gotowy
na wyprawę. Obudziłem Em i Miśka, czekałem na Em sporo czasu...a
podczas tego czekania Misiek nagle zmienił zdanie. Stwierdził, że
nie jedzie, bo boli go noga ( około roku temu przeszedł poważne
złamanie, składane operacyjnie i czasem faktycznie, noga mu
dokucza), że jednak dzisiaj odpuści. No ok pomyślałem, trudno,
pojadę sam z Em.
Wiecie, mój brat pomimo swojego wieku
jest bardzo mądry. Życiowo. Może to przez wszystkie swoje
przeżycia, przecież wychowywał się już po „wielkiej rodzinnej
katastrofie”, ja zawsze trochę zastępowałem mu ojca. Gdy miał 9
lat jeszcze, zmarła nasza mama. To nie było i dla niego łatwe,
może przede wszystkim dla niego. W tym wieku pozbawiony obojga
rodziców, mający tylko dziadków i starsze rodzeństwo. Przez
wszystkich kochany, ale jednak..to nie rodzice. Nigdy nie to samo.
Poza tym, Misiek jest głuchoniemy. Od urodzenia. Trochę inaczej
odbiera świat. Kiedyś sądziłem, że to cholernie niesprawiedliwe.
Ja przecież jestem muzykiem, mam słuch absolutny, on...nie słyszy
nic. Nie pozna nigdy świata przez ten najważniejszy dla mnie zmysł.
Trudno mi było jego życie przełożyć na swoje. Sądziłem, że to
ponury żart losu, jeden brat ze słuchem doskonałym, drugi
głuchoniemy. Niesprawiedliwe...ale po latach patrząc na Miśka,
doszedłem do wniosku, że tak wcale nie jest. On kocha swój świat,
nie uważa się za pokrzywdzonego bynajmniej, chociaż wie, że
zawsze będzie miał trudniej. Zawsze trudno przełożyć język
migowy na czytany czy odczytywany z ruchu warg ( jeśli nie
posługujecie się językiem migowym możecie nie wiedzieć, że jest
on trudniejszy nieraz w przełożeniu niż język obcy mówiony,
posiadający fonię. To język wymagający wielkiego skupienia,
przekształcenia uwagi koncentrowanej przez zmysły w rozmowie).,
trudno nieraz porozumieć się w szkole czy szpitalu. Ale Misiek się
nie przejmuje i denerwuje się, gdy traktuje się go jak
niepełnosprawnego.
W każdym razie, mój brat nigdy nie
miał łatwego życia i może dlatego nieraz widzi więcej.
Przewiduje pewne rzeczy i jest jeszcze większą oazą spokoju niż
ja. Może pewne wykluczenie nieraz przez ludzi w społeczeństwie, w
rozmowach czyni go doskonałym obserwatorem. I cóż, to wszystko
sprawia, że podejrzewam, że Miśka dzisiaj wcale nie bolała noga.
On wiedział, że podróż jednodniowa, sam na sam z Em dobrze mi
zrobi. On zawsze, cholera, wie. Ciekawe, co będzie widział jak
będzie jeszcze starszy? Aż strach pomyśleć!
W każdym razie, we dwójkę wybraliśmy
się z Em do parku narodowego pod Poznaniem. Pogoda tylko pozornie
nie zachęcała, pochmurne niebo i szarpiący wiatr. Ale w taką
pogodę nieraz najlepiej się wędruje, biega jak dziki koń
ścieżkami i cieszy się, walcząc z wiatrem. Moja siostra na
początku trochę marudziła, że pod górkę ( bo WPN ma to do
siebie, iż posiada rzeźbę polodowcową terenów, górki i doliny),
że plecak ciężki...po czasie zamilkła.
-A teraz słuchaj, nic nie gadaj-
rzuciłem ze śmiechem, gdy odezwał się jeden z drozdów, gdy
dzięcioł kuł dziuple, gdy szumiała trzcina na Jeziorze Góreckim.
Zamilkła. W połowie drogi usiedliśmy
na trawie, zacząłem wypakowywać z plecaka zrobioną rano sałatkę
z kurczakiem, zielone jabłka, zapakowane w papierową torbę
żółtoczerwone czereśnie, które dostałem od znajomej
poprzedniego wieczora, gdy siedzieliśmy nad Wartą z piwem o
zachodzie słońca.
-Zaczynam cię rozumieć –
rzuciła Em, gdy dobierałem się do pojemnika z sałatką. Nic nie
mówiła, od czasu gdy ze śmiechem rzuciłem to swoje „słuchaj i
nie gadaj”.
-Hm? -uniosłem brwi i
spojrzałem na nią z uwagą, mocując się z pojemnikiem. Zassał
się, cholera!-pomyślałem jeszcze.
-No, zaczynam cię rozumieć. Czemu
to lubisz.
-Um?- zapytałem jeszcze raz
całkiem nieartykułowanie.
-Jeny, Królik po prostu...czemu
lubisz tak uciekać do lasu. Mi się to zawsze kojarzyło to z
robalami, z pajęczynami i tym całym syfem. Ale zaczynam cię
rozumieć.
-Bo ty to miastowa panna jesteś-
zaśmiałem się. Em się nadąsała. Oho, znowu powiedziałem coś
nie tak. Przy niej nigdy nie wiem, kiedy powiem coś
nieodpowiedniego. Jedyna osoba z mojej rodziny, której nie umiem
odczytać. Z Beą, Idą czy Miśkiem to co innego. Em jest zagadką,
Em jest nieraz za wrażliwa, Em ze swoją depresyjną i skrajną
nieraz duszą. Em ze swoimi pretensjami, Em nie pozwalająca się
przytulić. Em, którą niezmiernie kocham, chociaż to trudna
miłość, zwłaszcza w kłótniach, w których jako jej prawny
opiekun po śmierci mamy słyszę „nie jesteś moim ojcem, nie
jesteś moją matką, nie możesz mi zabraniać”. Może nie
dorosłem do roli zastępczego rodzica?
-Może i jestem. Nie no, masz rację,
jestem. Ale wiesz, może się to zmieni- uśmiechnęła
się jakoś nieśmiało.- Ty w to wierzysz, prawda? Nigdy
cię nie pytałam.
-Ale w co wierzę?
-No w to, w przyrodę czy coś.
Nigdy nie rozmawialiśmy na temat
religii. Z Idą, która jest ateistką, z Beą która swoje życie
długi czas opierała na buddyzmie, z babcią i dziadkiem,
katolikami, zawsze prowadziłem długie dysputy religijne. Dysputy,
nie mylcie tego z kłótniami. Bo my nie narzucamy sobie religii,
akceptujemy i dzielimy się radością z wiary albo jej braku. Nikomu
to nie przeszkadza i może też w dużej mierze dlatego sądzę, że
każda religia może się dogadać z druga, nawet pod jednym dachem,
nawet współdzielona w małżeństwie czy przekazywana dzieciom. Ale
nigdy nie rozmawiałem o tym z Em. Nie sądziłem, żeby to ją
interesowało. I właściwie dotarło do mnie znowu, jak mało znam
swoja siostrę. Bo w co ona teraz wierzy? Cholera jasna. Nie wiem, na
jakim pod tym względem jest etapie życia! Bo nie oszukujmy się,
tutaj są etapy, człowiek w pewnym wieku zaczyna nieraz szukać albo
strasznie się umacnia w swojej wierze i...
-Hm. Można to tak ująć.
-Czytałam o tym. -zatkało
mnie.
-Ale o czym?
-No o tej twojej...wicca, tak? Tak
dokładniej sobie czytałam.
-Zaskoczyłaś mnie.
-Może-powiedziała z
nonszalancją, ale widziałem, że się uśmiechała. W środku
bardziej. Od czasu naszej kłótni naprawdę coś się zmieniło.
-Ale wiesz, ja nie jestem do końca
wiccaninem. Znaczy, jestem w dużej mierze obrzędowo ale ja..szukam
dalej, wiesz Em? Tego nie można do końca tak nazwać, nie lubię
się zresztą określać. Wolę, jak mówią na mnie, że jestem
szamanem- zaśmiałem się.
-A tak, wiem, ci twoi Indianie.
-No, Indianie.
-Serio do nich pojedziesz?
-Pojadę. Muszę dalej poszukać
Em..ale to trochę skomplikowane.
-Sądzisz, że nie zrozumiem?-
naburmuszyła się.
-Nie nie, to nie tak!-zacząłem
panikować. - Po prostu nie sądziłem, że cię to może w ogóle
interesować.
Widzisz, mogę cię zaskoczyć-
uśmiechnęła się znowu. -Więc interesuje mnie. Opowiedz mi. To
dobre miejsce.
Więc zacząłem
mówić. O tym, w co wierzę. O tym, co czuję. Zamiast przewidywanej
pół godziny spędziliśmy tam ponad półtora, rozmawiając,
chrupiąc jabłka jak młode konie.
-A ty?
-Co ja.
-No w co ty wierszy?
-Nie wiem czy w ogóle wierzę.
-Hm-
zasępiłem się.- Wiesz, tego się nie wie. To się czuje.
-Ja nieraz mam
wrażenie, że nic nie czuję.- bogowie, jakie to było smutne w
tym momencie. Nie wiedziałem co powiedzieć. Przez chwilę milczałem
więc, udając, że mam za pełne usta.
-Wiesz, też tak kiedyś miałem.
Spojrzała na mnie
ze zdumieniem
-No nie patrz
tak.- zaśmiałem się-. Serio. Wiesz, po tym wszystkim z
ojcem to ja w sumie w nic nie wierzyłem, nie czułem...a może nie
chciałem czuć. Bo to nie jest tak, Em, że od razu się wszystko
wie. Do pewnych rzeczy się dochodzi. Bea miała to samo, wiesz?
Nic nie
powiedziała.
-Może teraz na mnie się wkurzysz,
jak powiem że jesteś młoda i po prostu..wiesz Em, mi się wydaje,
że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Każdy ma swoją drogą, też
w tej kwestii i jeśli jest rozważny, jeśli naprawdę szuka, to ją
odkrywa. Dla Idy jest to ateizm, dla mnie pewnego rodzaju
spirytualizm i hołubienie natury, zwrot ku rzeczom pierwotnym...a
dla ciebie to może być co innego. Dowiesz się, jeśli poszukasz.
Jeśli posłuchasz też siebie. Dla niektórych jest to proste,
przejmują pewne rzeczy od rodziców i tyle, wiedzą po kolei czego
chcą..dla nas to jest trudniejsze może, bo wiadomo jak było
nieraz, mama też zresztą trochę po swojemu wierzyła i
wiesz...może musisz spróbować trochę różnych rzeczy, no nie
wiem, nie siedzę ci w głowie. To ty sama musisz wiedzieć, sama do
tego dojdziesz. Czego chcesz, co czujesz. Tylko daj temu szansę.
Czasem rozszerz patrzenie..no nie wiem. Mogę tylko mówić, jak było
ze mną, jak ja szukałem. Nikt ci nie da gotowej recepty na czucie.
-Wiesz co, chodźmy już. Bo nie
wrócimy do domu przez zmrokiem.
Nie powiedziałem
nic więcej, wstałem pospieszne. Wędrowaliśmy dalej, niewiele
mówiąc, chłonąc obrazy, przeczuwając deszcz i walcząc z
wiatrem. Idealne miejsce, idealna pogoda.
Przystanęliśmy
po raz drugi, przy samym końcu trasy. Odpoczynek po parunastu
kilometrach każdemu się należy, prawda?
-Ty teraz coś świętujesz, nie?
Niedługo?
Aż zachłysnąłem
się słodką kawą którą zrobiłem sobie w termosie na tą krótką
wędrówkę.
-No, świętuję, jak co roku.
-Noc Świętojańska?
-Wiesz, Em, my tak tego nie
nazywamy. Co najwyżej Kupała. Albo Midsummer.
-A co za różnica?
-Dla nas duża. Noc Świętojańska
to trochę nazwa jarzma. Wiesz, jak opresyjnie na ziemiach Słowian i
German wchodziło chrześcijaństwo, to siłą zmuszano ludzi jednak
na przejście na tą wiarę. Nieraz krwią, jak choćby w Grzybowie
tutaj niedaleko, cały gród został wyrżnięty po chrzcie Polski,
bo nie chcieli porzucić starych bogów. A potem żeby tego unikać
przejmowano święta, Noc Kupały, noc miłości zamieniono w noc
świętojańską, wiesz, to tak jak z tymi jajkami bogini Oaster, z
których się zawsze na Wielkanoc śmieję. Więc dla mnie to
różnica, nie lubię trochę nazwy Noc Świętojańska, w sensie
mnie gryzie, nie mam nic przeciwko, że ktoś się bawi w ten sposób,
z tymi wiankami, ale dla mnie to jest no...wolę nazwę Noc Kupały
albo Midsummer, nazwę germańską.
-Geez, Królik, ale ty masz
problemy!
-No wiem, śmieszne, przesadzam, ale
tak jakoś...
-Nie no, mów dalej. -
uśmiechnęła się moja siostra.- Dobra, to co robicie na tej
całej Kupale? Wiesz, dla mnie to zawsze było zamienne, jak te
lampiony i tak dalej...
-To kiedyś było pierwotne święto
miłości i płodności można rzec. Wiesz, mrok został całkiem
pokonany, najkrótsza noc w roku, podczas której tak naprawdę nigdy
się nie ściemnia. Ale mrok był i tak rozświetlany ogniskami,
płonęły wręcz wielkie stosy wśród ogólnej radości. Ale to
potem.
-Potem?
-Wiesz, zasadniczo Kupała
poświęcona była pierwotnie płodności, oddawano cześć wodzie,
ziemi i żywiołowi ognia przede wszystkim. To nie miało tylko
wymiaru zabawy. Wiesz, przekazy o Kupale są trochę zatarte przez
wojnę katolicyzmu z tym świętem...ale tak naprawdę wiele
zwyczajów zachowano. Choćby zwyczaj tzw. kosmicznej pochwy.
-Że co?
-Dobra dobra, wiem jak to brzmi.
Wiesz, dla Słowian ziemia była święta. Nie można było jej
zranić. Dawała życie, dawała jedzenie. Była pewnego
rodzaju..bogiem no. I w Noc Kupały słowiański kapłan „rozcinał”
symbolicznie ziemię, kopano dół, do którego składano dary w
podzięce za żywienie, za to, że ziemia daje życie, jak dla mnie
piękny zwyczaj.
-No może.
-A potem zaczynała się zabawa.
Palono ogniska, tańczono dookoła nich, palono święte zioła,
choćby dziurawiec, dziś zwany, od czasów chrześcijan, zielem św.
Jana. Skakano dookoła ognisk, tańczono, co miało też swój
magiczny wymiar, chroniło przed złem. Pito miód..i kochało się.
Często na Nocy Kupały dochodził do swoistego rozluźnienia
obyczajów. Ale wiele par, które kochały się podczas Kupały potem
zostawały ze sobą na dłużej. W sensie no, żenili się. Zresztą,
seksualna obyczajność Słowian była pełna swobody, jak wielu
ludów pierwotnych, dopiero religie monoteistyczne wprowadziły do
seksu pojęcie grzechu..ale e..nie wiem czy powinienem ci o tym
opowiadać – roześmiałem się.
-A co ty nagle taki cnotliwy?-
zawtórowała mi Em. W naszym domu rozmowy o seksie nigdy nie były
jakimś tabu, nie uznawano tego za grzech. Nawet chrześcijańska
część mojej rodziny nie ma z tym problemu, nic nikomu nie narzuca
ani nie neguje. A z Em już miałem rozmowy o antykoncepcji choćby
więc...- Co, nie chcesz się przyznać, że na orgie chodziłeś?
-Nie no Em, nie przesadzajmy, teraz
to obchodzi się trochę inaczej, wiesz. Mamy swój rytuał, trochę
mniej widowiskowy, ale nadal cóż..powiedzmy, że oddajemy się
naturze. Bo wiesz Em, każdy swojego boga może czuć inaczej. Tak
jak już mówiłem..ale ja czuję swoich bogów poprzez ten dotyk.
Dotyk wielkiego wspólnego ducha w kręgu życia. Wiem, to może być
śmieszne...
-Nie, nie jest. - powiedziała
poważnie.
-W każdym razie, dla mnie w każdej
istocie mieszka swoista część boga, to wszystko przemawia jedną
wspólną duszą, współdzieloną, dla której wspólna jest przede
wszystkim miłość. Miłość czasem niezrozumiała. Ogromna. Taka,
którą czuje się we własnej krwi, jeśli czujemy się częścią...a
w takich miejscach, gdzie wszystko tętni życiem, czuć to
najwyraźniej. Przynajmniej dla mnie, dlatego lasy, góry,
morza...tam gdzie wszystko żyje, gdzie czuć zapach, krew,
przemienianie jednego ciała w drugie...dla mnie te miejsca są
świątyniami..ale chyba za dużo gadam.- znowu się roześmiałem-
Czas na nas, bo naprawdę nie dotrzemy do domu przed zmrokiem.
Wyruszyliśmy więc, bez pośpiechu. 20
km pieszo to krótki spacerek, więc oczywiście dotarliśmy do domu
z powrotem szybciej niż zakładaliśmy.
Cieszyłem się z tej wyprawy. To chyba
wręcz oczywiste. Bo zaczynamy się wreszcie poznawać bliżej z moją
siostrą, z tą, do której miłość jest nieraz najtrudniejsza, ale
równie silna. Bo przecież to cały czas moja mała Em, która coraz
bardziej dorasta. Coraz spokojniej, coraz rozważniej. A i ja
dojrzewam do pewnych spraw, przestaję traktować ją jak dziecko.
Oboje zrozumieliśmy pewne rzeczy, zaczynamy się na siebie otwierać,
otwierać nie tylko serca, ale i umysły. Tak jak zresztą mojego
rodzeństwa. Bogowie, nie wyobrażam sobie nie mieć tak wspaniałej
rodziny momentami, nie wyobrażam sobie nie móc porozmawiać, nie
móc udać się z każdym problemem i zostać wysłuchanym. Mam za co
być wdzięczny. Mam kogo kochać.
I oczywiście, bez słów, będę
musiał podziękować Miśkowi, temu rozsądnemu nastolatkowi już,
podziękować dyskretnie, że nas puścił samych. Bo on nieraz
doskonale wie, czego komu potrzeba.
A już w nocy z soboty na niedzielę
pojadę z paroma osobami jak co roku do lasu nad jeziorem, nasze
miejsce, w którym co roku oddajemy cześć naszym bogom..
Jak co roku pomodlimy się rytualnie na
ołtarzu Natury do Pana i Pani, dwóch nieodzownych pierwiastków w
przyrodzie, poczujemy znowu tą przepełniającą nas siłę i
radość. Zapalimy święte zioła i podziękujemy za wszystko, co
dostaliśmy. Za cały ten wspaniały świat, za tą jedność, za
tą...miłość. Tak, przede wszystkim spokojną, ciepłą miłość,
całą czułość wszechświata.
I zapalimy wielkie ognisko, będziemy
śpiewać stare pieśni, będziemy tańczyć, cieszyć się, pić
miód, trochę jak dawni Słowianie, z których kości wyrośliśmy,
na których prochach rosną rośliny, które potem spożywamy.
Zatoczymy znów krąg. Bo jedno jest wszystkim, a wszystko jest
jednym.
Zaśpiewam znów i zagram księżycowi,
symbolowi każdej kobiecej siły, nad ranem zatańczę dla Słońca,
symbolu męskości. Jedno bez drugiego bowiem nie istnieje, w każdym
z nas.
Będziemy całą noc wędrować po
lesie, po polanach, będziemy chłonąć śpiew nocnych ptaków i
mlaskanie lisów, łamiących mysie kości i za to też podziękujemy.
Za tą jedność kręgu życia. Znowu odnajdę jeszcze bardziej
swoich bogów.
A gdy będzie świtać, wejdę pewnie
nago do jeziora. Wykąpię się, oczyszczę. Woda zawsze oczyszcza.
Kiedyś mówiono, że nie można kąpać się przed Kupałą, kiedyś
wierzono w utopce i wiły, które przed nocą miłości miały
większą moc.
Wiły zresztą...niech te patrzą na
moją nagość, ja się nie przejmuję. Bo kocham i te echa dawnej
czci, a w duchu znowu z nimi zatańczę. Kiedyś zatańczyłby mnie
na śmierć, w rozkoszy, w tańcu (zastanawiam się, kto jeszcze
pamięta, kim były wiły?) dziś tańczę z nimi jeno w sercu.
Bogowie istnieją póki się w nich wierzy, to nadaje im moc. Każdemu
z nich. Więc ja będę tańczył i śpiewał z ich echem.
Tańczyć i kochać trzeba bowiem aż
do śmierci, w całej jedności. A tej nocy pewnie poczuję to
najmocniej, jak co roku.
Fajnie się czyta o tak fajnej rodzinie. Przeżyliście tak wiele zła, ale nie rozbiło Was to. Dzięki Twojej dorosłości, mądrości życiowej jesteście silną, bliską sobie rodziną. To naprawdę godne podziwu. To ważne, że potraficie ze sobą rozmawiać o wszystkim. Ja z moim 16-letnim bratem jeszcze tematy seksu pomijamy, ale czuję, że z pytaniami przyjdzie do mnie, nie do rodziców. Tak trochę nawet nie mogę się doczekać:D
OdpowiedzUsuńPrzy okazji wtajemniczyłeś nas w bardzo ciekawe aspekty Twoich wierzeń. Kurde coś czuje, że byłbyś dobrym guru. Opisujesz te rytuały tak zgrabnie, że człowiek ma ochotę rzucić wszystko i biec tam gdzieś do lasu, do jezioraxD
Nie tylko dzięki mnie. Mamy też dziadków, jest moja starsza siostra...po prostu, wszyscy jakoś się staramy:)
UsuńI pewnie niedługo z tym przyjdzie do ciebie XD
Guru? Nie, na to się nie nadaję. Ale mogę być zawsze opowiadaczem:)
Dobrze to napisałeś - bogowie istnieją póki się w nich wierzy, zresztą tak samo jest z demonami (jakimikolwiek). Także fragment o tym, ze każda istota ma w sobie część boga jest piękny, myślę tak samo. Że wszyscy jesteśmy sobie bliscy, stąd pewnie u mnie tak znikome przywiązanie do kwestii narodowości - nazywania wszystkich czech, rusak, polak, żyd i nalepiania stosownych etykiet.
OdpowiedzUsuńOtóż to:)
UsuńI wiesz co, chyba właśnie mamy przez to pod tym względem podobnie...:)
Cieszę się, że zaczynasz się dogadywać z siostrą. Ja z moją nie mam zbyt dobrego kontaktu, ale jak powtarza nam mama - facetów i znajomych możemy mieć wielu, a siostrę mamy tylko jedną. :)
OdpowiedzUsuńWiesz, ja mam w sumie 3 siostry i brata..ale ok, wiem doskonale o co chodzi w tym powiedzeniu:)
UsuńDni wytchnienia na łące, w lesie, na polanie, nad rzeką, gdziekolwiek, gdzie znajdzie się spokój i siebie- są naprawdę piękne.
OdpowiedzUsuńCzytam te Wasze rozmowy i w pewnym sensie czuję, jakbym wchodziła w Wasze życie. Dziwnie to brzmi, ale wiesz, to takie odczucie, jak przy czytaniu książek. W pewnym momencie otwierasz umysł w sposób, który trudno opisać, a jednak jeśli ktoś trochę czyta, wie co mam na myśli. I w pewnych momentach czuję smutek, w innych się uśmiecham, zgłębiając czyjąś historię, tak realną, w przeciwieństwie do niektórych opowieści z kartek ksiąg.
Noc Kupały kojarzyła mi się do tej pory jedynie z puszczaniem lampionów do nieba- tysiącem świateł, marzeń, obietnic. Moim własnym marzeniem od zawsze było przeżyć coś takiego, a gdy miałam okazję w pewną noc wypuścić jeden taki lampion prosto do rozgwieżdżonego nieba, a potem obserwować, jak te paręnaście światełek coraz bardziej się oddala- poczułam się naprawdę szczęśliwa. Ale dziś pokazałeś mi coś więcej, niż tylko lampiony. Poznałam skrawek jakiegoś obrządku, religii, czegoś nowego. I dziękuję, ponieważ ilekroć tutaj zaglądam, otwieram oczy, za każdym razem na coś innego.
Owszem, są właśnie piękne:)
UsuńBo to jest taki kawałek naszego życia, w sumie:)
I cóż..to chyba dobrze. Nie wiem, ale tak mi się wydaje:)
A ja za tymi lampionami nie przepadam właśnie, nie z całym staem puszczanym w niebo..bo nie zawsze to się dobrze kończy, poza tym, to w sumie jest wschodnia tradycja, Tajska, Chińska. jako tako. Nie pasuje mi po prostu do Kupały, bo ja ją właśnie odczuwam w ten a nie inny sposób, dla mnie to jest prawdziwe święto, a nie tylko zabawa:)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMam szacunek do tych, którzy mimo tego, że tak dużo przeszli, nie załamali się. Histeryzowałam, że muszę nosić okulary. A ludzie nic nie widzą, albo nie mówią i nie słyszą, jak Twój brat. Najwspanialsze jest to, że dla nich świat i tak jest piękny, cieszą się nim i świetnie sobie radzą pomimo wielu trudności. Poznają go na swój własny sposób.
OdpowiedzUsuńWiesz, chyba powinieneś wziąć się za pisarstwo. Mam wrażenie, że nie czytam bloga tylko książkę i to naprawdę dobrą, bo czytanie jest przyjemne. Myślałeś kiedyś, żeby napisać swoją książkę? :)
Okulary? Hej, okulary są fajne, sam jestem krótkowidzem XD Ale dobra, ja dla wygody noszę soczewki często.
UsuńI nie, pisarstwo to nie moja działka:) Ale dzięki:)
Na pewno się coś między wami zmieniło, skoro i Ona chce Cię zrozumieć. Może nawet poznać bardziej, niż Cię zna. Być może Ona również uważa Cię za zagadkę.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że nie wygodnie jej z tym faktem. Wy wszyscy już wiecie mniej więcej, w co wierzycie, co czujecie. Ona jako ta młodsza chce wam dorównać. Też chce mieć jakiś pogląd w tej kwestii. Ja w jej wieku też nic nie czułam i tak na prawdę, to dopiero teraz zaczynam swoją drogę wiary. Od podstaw. Małymi kroczkami uczę się od nowa tego, co jako dziecko moi rodzice mi wpoili (nigdy mi niczego nie narzucali, ale przekazywali mi te wszystkie informacje, bo sama byłam ich ciekawa itp, ale zawsze w 100% zostawiali je dla mojego własnego użytku) i wydawać by sie mogło, że powinnam to wszystko mieć w małym palcu. Nic bardziej mylnego. Każda rzecz ma swój czas.
A Misiek faktycznie zdaje się, że wiedział, co robić. Dobra duszyczka z niego. Życze wam więcej takich wypraw, rozmów.
Oboje po prostu musimy się poznać, dotrzeć:)
UsuńMoże i niewygodnie..ale pewnych rzeczy, sama wiesz zresztą, nie ma właśnie od razu. Do swoich wysp trzeba dopłynąc, własne poglądy, czucie trzeba odnaleźć i nie ma tu niczego na pstrykniecie palcem. Więc może i nawet dobrze, że jej niewygodnie? Bo to zmusza do szukania:)
I to wiem, mówiłaś o swoich rodzicach w kwestii wiary:)
I cóż, dzięki:)
Ależ ja to doskonale wiem Kordianie. Po prostu uzewnętrzniam swe podejrzenia :D Zmuszanie do szukania też nie jest dobre, bo to moim zdaniem taka trochę presja. Człowiek się wtedy lubi łapać byle czego. Choć może tak trzeba? Łapać się byle czego, by z czasem dojść do wniosku, że to jednak nie to? A może będzie miała tyle szczęścia, że trafi za pierwszym razem? Się zobaczy.
UsuńAham, aham, niech tak będzie XD
UsuńAle wiesz co, czasem człowiek się łapie byle czego, ale uczy się na swoim błędzie z czasem też, że to nie było dla niego po prostu:) Dlatego...może nie trzeba, ale często to nie szkodzi:)
I owszem, się zobaczy:) Z naszej strony żadnej presji nie ma, tylko jak będzie chciała się czegoś dowiedzieć..to wie, gdzie może no:)
Masz bardzo fajnego brata ;) Poważnie! Taką pozytywną energię hmmm "dostaję" jak sobie o nim pomyślę. :) Twój brat jest hmm bardzo dobrym obserwatorem oraz ma wspaniały świat. Wiesz, czasem zastanawiam się jak osoba niesłysząca widzi świat. Bardzo dobrze zrobiła Wam ta wspólna wycieczka ;) Jesteś dobrym bratem i opiekunem, Kordian..
OdpowiedzUsuńOwszem, jest fajnym bratem, nie przeczę XD
UsuńZupełnie inaczej, nie idzie tego do końca przełożyć...ale różne światy mogą świetnie ze sobą współżyć, jakby nie było:)
Wiem, że zazdrość to negatywne uczucie, ale czytając o Twoich relacjach z całą rodziną, czuję taką pozytywną zazdrość. Czytam o Was z uśmiechem na twarzy, z ciepłem w sercu i radością, że takie rodziny - bliskie, rozmawiające ze sobą i rozumiejące się - jeszcze istnieją. Tym bardziej, że wszyscy jesteście różni, a mimo to aż bije miłością od Was :) A jednocześnie zazdroszczę takiej rodziny i takiego brata ;)
OdpowiedzUsuńNie, w takim znaczeniu zazdrość chyba nie jest rzeczą negatywną, tak mi się zdaje:) To nawet jakoś um...miłe:)
UsuńAż miło się czyta o takim rodzeństwie :) Może to trudna miłość, jak sam mówisz, ale czasami te trudne miłości są najpiękniejsze i trwają najdłużej. Sama mam tylko starszego brata, ale dopiero, gdy wyjechał na studia, zaczęłam doceniać to, że jest. Chyba do tego dojrzałam, żeby witać go z otwartymi ramionami i tęsknić, gdy go nie ma :)
OdpowiedzUsuńRodzeństwo jest, jakie jest, czasem wkurza, czasem ma się ochotę je zdzielić po głowie i powiedzieć "Zmądrzej", ale szczerze? Piekielnie nie chciałabym być jedynaczką :)
Owszem, nieraz to jest trudne, ale przez to nie mniej piękne:)
UsuńI właśnie pewne rzeczy, pewnych ludzi i więzi z nimi zaczyna się doceniać dopiero po czasie, dopiero z czasem dojrzewamy też do tego, by się przed sobą przyznać, że nam na kimś zależy.
Ja też nie, nie wyobrażam sobie tego w ogóle!
Wydaje mi się, że religia i polityka to dwie najgorsze rzeczy, o które można się kłócić...
OdpowiedzUsuńPomiędzy tobą a Em jest pewnie jakieś 10 lat różnicy? 16 lat to w sumie taki głupi wiek, ale być Em powoli dochodzi do wniosku, że warto zacząć kolegować się z rodzeństwem (albo przynajmniej z tobą :P), może przyjaźnić, ale przede wszystkim interesować się, co u nich. Do tego chyba trzeba w pewnym sensie dorosnąć - większość rodzeństw, które znam zaczyna się dogadywać, interesować sobą dopiero z czasem. I nie chodzi mi o tu o wiek kilku lat, bo wtedy każdy jest dobrym kompanem to zabawy, ale raczej te kilkanaście.
Owszem, 10 lat, między mną a moim najmłodszym bratem 14. Mamy dużą rozbieżność wiekową w rodzinie:)
UsuńWłaśnie wiem, że głupi wiek, ale w nim się zaczyna właśnie dojrzewać, szukać siebie w ten rozsądny sposób. Bo właśnie tak jak mówisz, też do pewnych rzeczy trzeba po prostu dorosnąć.
gdy czytam Twoje posty to czuję się jakbym przenosiła się do innego świata...
OdpowiedzUsuńja z bratem mam różne momenty, raz lepsze, raz gorsze, nie umiem jakoś tak na dłuższą metę się dogadać bez sprzeczek :P
góry to jednak coś innego niż Indie, gdy ktoś jest głodny poznawania świata to zawsze będzie sie chciało gdzieś jechać. :D Dziękuję, szkoda tylko, że to była typowa szkolna wycieczka gdzie dookoła tłumy innych wycieczek, to zakłóca odbiór tego piękna, które nas otacza...
Hm..cóż, to chyba dobrze:)
UsuńMoże potrzebujecie jeszcze trochę czasu, żeby się ze sobą dotrzeć? Różnie to bowiem z ludźmi bywa przecież:)
To fakt, mnie stale nosi XD Ale cóż...teraz szkolna wycieczka, a za jakiś czas może ogarniesz to sama:)
Uzależniłam się od tej piosenki. ♥
OdpowiedzUsuńNie dziwię się wcale:)
UsuńJej, ja myślałam, że masz jedną siostrę, a tu cała rodzinka. Fajnie mieć dużo rodzeństwa. Im człowiek starszy, tym bardziej to docenia - wiem, bo sama mam troje.
OdpowiedzUsuńAno nie, mam 3 siostry i jednego brata:) Wiem, sporo nas. I właśnie nie wyobrażam sobie rodzeństwa nie mieć, to musiałoby być okropne.
UsuńDobra, tym razem postaram Ci się tutaj nie naspamować pousuwanymi komentarzami i opublikować jeden solidny (na marginesie, chyba wtedy za dużo duchów uwolniłeś pisząc notkę, bo najpierw nie opublikowało mi komentarza w całości, a potem dodało mi podwójnie ;)).
OdpowiedzUsuńAh, to młodsze rodzeństwo - czasami trzeba nieźle się nagimnastykować, by je zrozumieć ;) Em jest w wieku mojej przyrodniej siostry także wiem jak to trudno czasami dogadać się z szesnastolatką. Zwłaszcza jeżeli jest znaczna różnica w charakterach. A z moim trzynastoletnim przyrodnim bratem również łatwo nie mam, aczkolwiek... no, kocham ich oboje. Pamiętam jak Tato zawsze mówił do nas, gdy tylko dochodziło między nami do ostrej kłótni, która często zawierała również "lekkie" rękoczyny: "Zobaczycie, dorośniecie, życie was rozdzieli i będziecie jeszcze za sobą tęsknić" - nie powiem, dzisiaj, na kilka godzin przed wyjazdem, gdy tak patrzę na siostrę śpiącą w łóżku naprzeciwko oraz na drzwi pokoju, w którym wraz z babcią śpi mój brat... coś mnie ściska tak w sercu.
Ale okey, bez zbyt niego roztkliwiania się. Myślę, że dla Em jesteś pewnego rodzaju mentorem. Może nie ukazuje tego otwarcie, co zresztą jest mi bardzo dobrze znane również z doświadczeń z własnym rodzeństwem, to może widzieć ona w Tobie pewną... hm... ostoję, że tak napiszę. W tym wieku ludzie dopiero zaczynają szukać celu swojego życia, może Em też zapragnęła wzbić się wyżej, ponad życie takiej miastowej nastolatki. A posiadanie starszego brata z takimi zainteresowaniami to jest naprawdę c o ś. Ona na pewno Cię szanuje, mimo że zapewne rzadko to otwarcie okazuje. Bo to taki wiek, gdy człowiek chce pokazać, jaki to jest niezależny, jak to nie potrzebuje żadnego życiowego przewodnika. Ale jak już się zaczęła Ciebie wypytywać o Twoje wierzenia, praktykowane przez Ciebie obrządki... cóż, jasno przewidzieć się nie da, czy zaczęła ten temat z Tobą ot tak, by porozmawiać, czy może pragnęła poznać Cię lepiej... ale to na pewno dobry znak, sama byłam naprawdę miło zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że moja siostra tak jak ja interesuje się OOBE i mamy wspólny temat do długich rozmów, wymian poglądów, aczkolwiek nawet w tym temacie zdarza nam się pokłócić ;)
O Nocy Kupały dowiedziałam się kiedyś od mamy, która interesuje się kulturą Słowian, wręcz fascynuje, nigdy jeszcze jednak nie spotkałam ludzi to praktykujących. To musi być nadzwyczajne uczucie, poczuć jedność z otaczającą nas przyrodą, oddać jej cześć, na którą niewątpliwie zasługuje. Szkoda że Kościół tak bardzo zaangażował się w zniszczenie tych wierzeń, ale wpływu na to jednak nie mamy.
Cóż, pozostaje mi tylko Tobie życzyć jak najlepszego zjednoczenia się z naturą podczas świętowania - w końcu to już ta noc.
Na marginesie, nie wiem czemu, ale to wszystko bardziej kojarzy mi się z druidami niż z szamanami - ale to pewnie jedynie "kaprys" mojej wyobraźni ;)
Ale mi tamto "naspamowanie" nie przeszkadzało, tylko bawiło jakoś no XD
UsuńNo u nas jest duża różnica charakterów po pierwsze, a po drugie wieku jednak to jest 10 lat różnicy między nami jakby nie było. W ogóle problemem jest nieraz to, że jestem dla niej bratem ale i opiekunem prawnym, więc wszystko ja jej muszę zabraniać i tak dalej. A to swoje w relacji robi jednak.
I nieraz jest to miłość trudna ale właśnie- przede wszystkim się ich kocha:) I właśnie tą miłość, tęsknotę nieraz rozumie się dopiero po latach. Ale do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, dojść w swoim tempie że tak to ujmę po prostu.
Fakt faktem, jednak sporo uczymy się po prostu od rodzeństwa. Nie to, że jestem jakimś mentorem, ja jako ja, starszy brat. Ale Em ma jeszcze dwie starsze siostry, a nie mając rodziców cóż- musi i przez kogoś ten świat poznawać. Więc nie jestem jakoś mentorem, tylko naturalną rzeczą jest, że pewne rzeczy od rodzeństwa przejmujemy, zwłaszcza w takiej sytuacji, jaka jest u nas.
Ale właśnie dobrze jest po prostu porozmawiać, zagłębić się w drugiego człowieka:)
No to właśnie pisałaś, że ją Słowianie interesują:) I widzisz, jest nas nawet sporo XD Neopogan, wiccan, ludzi którzy są typowymi Słowianami...tylko wiesz co, my niekoniecznie lubimy o tym publicznie rozmawiać, ale to się wiąże z problemami nieraz, jakie to rodzi.
Ano szkoda, ale jak widać, nie udało mu się do końca tego zniszczyć, wręcz przeciwnie XD
Można mówić i druidzi XD
Em jest trochę podobna do mnie. Obrażona na cały świat, bo nikt jej nie rozumie, jednocześnie sama sobie winna, bo sama się na ten świat zamyka. Taki charakter - ja to rozumiem bo mam tak samo. Potrafię płakać wieczorami sama, nie chcąc tego okazywać. Em ma szczęście, bo ma bardzo mądrych ludzi w rodzinie. Ja też często mam ochotę porozmawiać z kimś mądrym, ale niestety, w okolic nikogo takiego nie ma ;) Dlatego mam blog :)
OdpowiedzUsuńAle coraz rzadziej się już obrazą i coraz bardziej się otwiera, więc idzie ku lepszemu może, mogę chyba tak powiedzieć:)
UsuńI blog nieraz sprzyja, człowiek faktycznie może się tu wygadać, jak nie ma kogoś pod ręką. Sam to stosuję, bo ja z kolei muszę odsiewać myśli XD
Może kończy już swój buntowniczy wiek? :D
UsuńBlog jest dobry, nie ma co ;)
Wszystko możliwe, u każdego to różnie się kończy:)
UsuńOtóż to XD
Masz bardzo dojrzalą, jak na swój wiek siostrę. Tak, jak ja brata, więc rozumiem. Cudownie jest mieć takie rodzeństwo :)
OdpowiedzUsuńA Noc Kupały zawsze kojarzyła mi się z czymś magicznym i cholernie mnie ciekawiła jej historia, chociaż jestem chrześcijanką.
I dziś nic mądrzejszego nie wymyślę - siedzę z zapuchniętym okiem XD jakieś zapalenie powieki, czy coś... normalnie pierdolca dostaję z bólu :( a zaraz siadam do nauki i będę musiała się jakoś skupić. I mam prośbę: pomódl się do swoich bogów za mnie - serio. ;) We wtorek mam ostatni egzamin, największy kolos - z kształtowania krajobrazu miasta - ustny, a kobieta trzyma jedną parę godzinę. A nas jest dwudziestu na ten termin, więc ehm... będę koczować od rana na Ogrodach, żeby wejsć jakoś na początku, bo na egzaminie z historii sztuki u niej weszłam po 9 godzinach czekania :P
Więc no... trzymaj za mnie mocno kciuki! I do wtorku, Króliku :)
Ano cudownie, nie wyobrażam sobie, jak to jest być jedynakiem.
UsuńWiesz, w ogóle z Nocą Kupały tą dawną wiążą się pewne sprzeczne historie, także no:) Ale nie dziwię się ciągotom ku nim, mnie wciągnęły jeszcze bardziej, więc wiesz:)
Jeny, biedna ty...nie dość, że tyle na głowie, to jeszcze takie paskudztwo ci się wdało cholera. Ale wszechświat, chociaż tego nieraz nie widać, sprzyja zawsze:) Także musi być dobrze, a ja cóż, bedę trzymał za ciebie kciuki, żeby się wszystko udało. A bogowie jako i wszechświat będą sprzyjać na pewno:)
Może ci tam podczas tego koczowania kawę podrzucić czy coś?XD
Też czułam mocno. I co z tego? Byłam jak zwykle według tradycji mojej własnej - sama. W sensie mentalno-fizyczno-sercowo-cielesnym. A tak to można powiedzieć, że dobrze się bawiłam z przyjaciółmi ;)
OdpowiedzUsuń