Dzisiaj o poranku, gdy tylko wróciłem
z porannej przebieżki z psem dookoła jeziora o 6 rano, usłyszałem
już w drzwiach konspiracyjny szept.
-Króliczku...idziemy dzisiaj w plener!
- szept ten wypłynął z ust mojego dziadka, który uśmiechał się
tajemniczo. Tajemniczo dla świata, nie dla mnie. Bo tylko my we
dwoje możemy zrozumieć, czym jest „plener”.
Nie chodzi o osławione przez
nastolatków picie piwa pod chmurką czy grillowanie, co jest polskim
sportem narodowym. Chodzi tu o inny sport, trochę mniej sportowy,
jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi. Choć mój dziadek mówi, że to
najlepszy sport dla umysłu.
Gdy mój dziadek w piękną słoneczną
sobotę- bo to zawsze są soboty -powie” idziemy w plener”
znikamy dla świata. Najpierw ja tradycyjnie włamuję się do
spiżarni tak, by moja babcia nie zauważyła i kradnę jej najlepszy
na świecie domowy kwas chlebowy, pakuję do plecaka zapasy domowych
przysmaków. Cicho, na paluszkach wychodzę z domu, tak by nikt nie
zauważył.
Przecież sobota to dzień tradycyjnych
poznańskich porządków, to dzień gdzie załatwia się sprawunki,
trzepie dywany, pastuje podłogi...ale gdy dziadek powie „idziemy w
plener” nic innego się nie liczy, tej jednej soboty w miesiącu
kto inny wypastuje za mnie ta podłogę i krzywda się nie stanie (
tak, wiem, pastowanie drewnianych podłóg jest archaiczne, ale u
mnie nadal to się robi).
To wymykanie, konspiracja,trwają od
czasu, gdy byłem dzieckiem i czasem soboty spędzałem właśnie u
dziadków, chociaż jeszcze z nimi nie mieszkaliśmy. Choć jeszcze
nie stało się wiele rzeczy, które stać się musiały.
Gdy dziadek mówi więc „idziemy w
plener” wiem doskonale co robić. Wymykam się bezszelestnie z domu
ze skarbami ze spiżarni, której Sisi broni nieraz niczym trójgłowy
pies z ukochanej mitologii greckiej mojego dziadka. Wymykam się, a
Stefciu już czeka na mnie przy furtce. Czeka z piękną, stuletnią
szachownicą z egzotycznego drewna. Czeka z zastępem pionków z
kości, królem i królową. Stefciu czeka na mnie, by wypowiedzieć
mi wojnę.
Jeszcze parę lat temu siadaliśmy na
trawie w parku, dziś dziadek nie jest już tak giętki, ciężko by
mu się wstawało z ziemi, więc powoli siadamy na ławkach. Mniej to
przypomina piknik, czasem gra się niewygodnie..ale to nadal plener
ze dziadkiem.
Rozsiadamy się więc najwygodniej jak
możemy, zajadamy się smakołykami ukradzionymi z domu, choć nie
była to prawdziwa kradzież- i gramy. Czasem ogrzewani przez słońce,
czasem rozpraszani przez przebiegające dzieci. Pamiętam, jak
pewnego razu mój dziadek dawał lekcję szachów przypadkowym
ludziom w parku, dzieciom, które miały jakieś 8 lat i zapytały,
co to takiego.
Miałem tyle samo lat, kiedy dziadek
pierwszy raz zabrał mnie w plener i zaczął uczyć mnie grać. Gdy
miałem te 8 lat on pierwszy już widział, że coś się ze mną
dzieje. Że nie jest w porządku. I te rozmowy nad szachownicą
pomagały jak nic innego, podtrzymywały nieraz przy życiu. Ta gra
było czymś, na co można było zawsze czekać. Była czymś pewnym
w tamtym złym świecie. I chociaż dopiero wiele lat później
dowiedział się, co działo się w moim domu, wiedział, że tego
potrzebowałem, a szachy po prostu były tylko naszym rytuałem,
oderwaniem od nauk grania na skrzypcach, były momentem, gdzie nic
innego się nie liczyło, tylko śmierć jego króla. A raczej
mojego.
Żeby zrozumieć pewne rzeczy, trzeba
trochę mojego dziadka poznać. Stefciu jest człowiekiem
specyficznym. Wielkim pasjonatem historii, był wspaniałym
nauczycielem. To on tak bardzo kochał historię, że nazwał
wszystkie swoje córki imionami historycznymi. Marysieńka. Oktawia
Augusta...każde imię musiało coś znaczyć. W mojej rodzinie potem
przejęto tą tradycję i tak przez to, że moja mama była
polonistką wszyscy mamy imiona literackie- więc Kordian nie
powinien nikogo już dziwić, a dzieci mojej ciotki maja imiona
sławnych lekarzy ( tak, tacy tez istnieją).
Mój dziadek jest człowiekiem, który
żyje trochę we własnym świecie. Myślę, że stworzył taką
otoczkę nieraz, żeby przetrwać w świecie zdominowanym przez Sisi
i córki, w tym galimatiasie. To nie jest złe, to ma swoje wielkie
uroki i przez to powstaje wiele anegdotek. Żebyście nie zrozumieli
mnie źle- Stefciu bardzo kocha swoją żonę i wszystkie córki.
Tylko czasem musi od nich uciec w świat antyku, historii, składania
modeli samolotów i szachów właśnie. W świat swoich spokojnych
pasji. W świat swojej utopii też, gdzie wszyscy są mądrzy jak
Arystoteles, a zasady są jasne jak te na szachownicy i oczywiste dla
wszystkich.
Stefciu jest przy tym człowiekiem,
który niewiele mówi. Raczej bywa pogodnym obserwatorem życia,
życzliwym światu. I to się czuje. Nigdy nie skomentuje twoich
decyzji, tylko będzie cię naprowadzał na właściwą drogę,
zachęci cię, żebyś sam znalazł rozwiązanie, chociaż on je już
zna. Nigdy cię nie skrytykuje bez podstaw, ba, on w ogóle cię nie
skrytykuje, tylko powie, że uważa inaczej. Nigdy cię do niczego
nie przymusi, tylko zmusi do zastanowienia. Nigdy nie poda ci nic na
tacy. Myślę, że dlatego kochali go tak bardzo wszyscy jego
uczniowie. Pomimo tego, że potrafił stracić pół lekcji na
anegdoty rodem z Homera. Stefciu jest w dużej mierze też moim
nauczycielem myślenia. Przewidywania konsekwencji. Analizy. Dzięki
opowieściom o Senece i Marku Aureliuszu...ale też dzięki szachom.
„Szachy są nauką o własnych
błędach, Króliczku” usłyszałem od niego, gdy pierwszy
raz zabrał mnie w plener. Zanim ułożył wszystkie pionki i figury
na szachownicy, powiedział, że to gra, której po wielu latach nie
traktuje się tylko jak gry i kiedyś to zrozumiem. Wtedy nie
rozumiałem. Gdy rozstawiał figury opowiedział mi o historii szach,
ich poprzednikach w Indiach ( bo stamtąd pochodzą), o mędrcu Ben
Daherze który dzięki szachom opróżnił spichlerz sułtana i
pokazał mu wielkość małej cyfry 2. A potem po raz pierwszy
poruszyłem gońcem, laufrem i wsiąkłem na dobre w ten dziadkowy
świat.
Stefciu w ciągu tych wszystkich lat
częstował mnie wieloma aforyzmami rodem z Tartakowera.
„W szachach istnieje tylko
jeden rodzaj błędu- to złe mniemanie o swoim przeciwniku.”
„Nie istnieje partia bez
omyłek- mylimy się wszyscy, czy w szachach, czy w życiu, Króliczku
i to jest naturalne, nie ma doskonałej partii i nie ma doskonałych
ludzi”
„Izolowana figura na
szachownicy to najsmutniejszy ze wszystkich widoków. To tak jak
samotny człowiek, który odcina się od innych albo którego inny
wyrzucają wiecznie z życia Kordian.
To to samo”.
„Za dużo wariantów rozgrywki
w twojej głowie powoduje, że przegrywasz. Czasem trzeba się na coś
zdecydować, wiesz?”
„Zdarzają się nieudane
zwycięstwa i wielkie, wspaniałe przegrane. Nie zawsze chodzi o to,
że coś zdobędziemy i ty powinieneś o tym wiedzieć. Czasem liczy
się to, że w ogóle zagraliśmy.”
Przez te wszystkie lata Stefanek częstował mnie wieloma takimi
mądrościami. Zawsze trafnie, zawsze w zależności od sytuacji
celnie wbijał szpileczkę swojej mądrości w mój umysł. O
izolowanych figurach powiedział mi gdy miałem naprawdę depresyjny
czas w życiu i z nikim nie chciałem rozmawiać i przebywać,
odcinałem się od ludzi. O wariantach mówił, gdy decydowałem o
studiach. O zwycięstwach i przegranych, gdy nie udało mi się
osiągnąć pewnych rzeczy w muzyce. Zawsze trafnie, nigdy wprost.
Nigdy nic na tacy, każąc myśleć. Po prostu grając.
Gra w szachy z moim dziadkiem zawsze była nauką życia. „Szachy
są jak życie” powiedział kiedyś, nie podczas gry
plenerowej, a w czasie długiej zimy, kiedy siedzieliśmy nad
szachownicą ze swoimi ulubionymi kubkami herbaty z rumem. Szachy są
jak życie- i po latach to zrozumiałem.
Szachy są najwspanialszą z gier uczących myślenia. Uczą cię,
czym jest błąd, uczą cię, że warto doceniać porażki i się po
nich podnosić. Uczą analizy, przewidywania. Poświęcania czegoś,
żeby zyskać coś lepszego. Uczą szanowania zasad. A raczej mogą
tego wszystkiego nauczyć, jeśli ma się tak wspaniałego
nauczyciela, jakim jest mój dziadek.
Skromnego, cichego człowieka kochającego tak czule całe życie
swoją rodzinę, świat i nie poddającego się w wierze, że ludzie
są dobrzy. Uśmiechającego się nawet po tym, jak go okradziono na
wielkie sumy. Wybaczającego. Zaciętego w walce. W walce życia, bo
szachy są jak życie- każdą partię trzeba rozegrać do końca.
Nikt jeszcze nie wygrał partii
przez poddawanie się, prawda? -powiedział mi Stefciu, gdy
pierwszy raz poszliśmy grać w plenerze po moim wyjściu ze
szpitala. Byłem wtedy w całkowitej rozsypce, cała nasza rodzina
była. Płacze, szepty, moje uszkodzone serce, ucieczka od ojca. Gdy
ktoś umarł na parę minut w taki sposób, nawet ci którzy go
kochają, traktują go jak trupa. Szepczą, szepczą..ale nie
Stefciu. Stefciu znalazł w tym wszystkim moment, żeby mnie porwać.
Nie chciałem tego, nie miałem do szachów głowy...ale znów
uratował mnie rytuał. Ten stabilny grunt biało-czarnej
szachownicy. Nikt nie wygrał przecież, poddając się od razu.
Wiecie, że nigdy nie wygrałem ani
jednej partii z moim dziadkiem? I nie wygrałem wtedy, gdy mi to
powiedział.
Nawet gdy byłem dzieckiem, Stefciu mi
nie ułatwiał. Bo nauka nie może być prosta. Nieraz trzeba się
wysilić, przegrać wiele partii, żeby wygrać.
Nikt jeszcze nie wygrał przez
poddawanie się. Gdy to powiedział, nie mogłem się poddać. Zaszyć
się w swoim bólu, goryczy. Nie podnosić się z kolan. Nie można
oddać żadnej z partii, nie można oddać walkowerem życia, to mi
chciał wtedy powiedzieć. I ja to z czasem zrozumiałem. Pamiętałem
te słowa. Nie poddałem się więc i grałem dalej. Uparcie, nieraz
obrywając, tracąc laufra, gońca, mając nieraz już samego króla
w szachu. Ale wiecznie grając.
Gram tak do dzisiaj i nie czuję, żebym
przegrywał. Zresztą, jeśli przegram, to cóż..to może być
wspaniała przegrana. Lepsza niż brzydkie zwycięstwo.
Nigdy nie wygrałem z moim dziadkiem
partii, przez te prawie 20 lat. Za każdym razem słyszałem szach i
mat. Parę razy tylko doszliśmy do sytuacji patowej. Mój dziadek
jest świetny w szachach, tak samo jak jest świetny w życiu. Nigdy
nie wygrałem z nim i w sumie już nie wierzyłem, że kiedykolwiek
wygram. Mówiłem mu to nieraz ze śmiechem po kolejnych cięgach
znoszonych z przyjemnością.
Dzisiaj wykradłem ze spiżarni kwas
chlebowy i ciastka, usiedliśmy w parku, rozłożyliśmy szachownicę.
Mój laufer nie kuśtykał, a pięknie skakał. Poświęciłem gońca,
wieżę i pionki. A mój hetman po raz pierwszy ściął królowi
mojego dziadka łeb.
Mój dziadek nie był zły, że
przegrał. Nie był rozczarowany, że ktoś w końcu złoił mu skórę
i powiedział mu „mat”. Mój dziadek był wzruszony jak dziecko.
Miał prawdziwe łzy w oczach, łzy niesamowitej radości.
Mój dziadek powiedział mi, że jest
ze mnie tak cholernie dumny.
Mój dziadek powiedział mi, że wie,
że już nie musi się o mnie martwić, bo umiem pięknie przegrywać,
ale i wygrywać.
Wróciliśmy z parku. Od drzwi
zaatakowała nas ze śmiechem Sisi, zdzielając mnie ścierką przez
łeb żartobliwie.
-No, tu są uciekinierzy, Kasparowy
jedne! Zdążysz jeszcze na pastowanie podłóg, Króliczku!-
prawdziwa poznańska gospodyni nigdy nie zapomina o swoich podłogach.
Wywróciłem oczami, pokazałem język kontynuując tą wesołą
udawaną kłótnię o obowiązki domowe i zajęczałem nad swoim
okrutnym losem.
Moje lamenty jednak przerwał Stefciu.
Swoim spokojnym głosem przytulając Sisi powiedział tylko
-Zosiu, kochanie moje, dzisiaj Ida
będzie pastować podłogi, nie jest już taka mała i też może to
robić. Dzisiaj Króliczek wygrał ze mną i to jego święto, ma
wolne.
Tak więc mam swoje święto. Moja
rodzina bywa dziwna, mamy swoje „odchyły” jak choćby
traktowanie szachów jako wielkiej metafory i świętości wręcz.
Kłócimy się o wartość poezji Mickiewicza przy śniadaniu i
bijemy wręcz o książki. Trzepiemy co sobotę dywany, a gry
planszowe traktujemy bardzo serio. Zwłaszcza scrabble. Mamy swoje
trupy w szafach i kłopoty. Ale tej rodziny nie zamieniłbym na co
innego. Tego domu, który pachnie starymi książkami i tą
staromodną pasta do podłóg. I nawet gdy zostawię ten dom, wyjadę
na dobre, będę miał go nadal w sercu.
Bo dom to nie budynek, nie ściany. To
ludzie i miłość, którą do nich czujemy. To nauka mądrości i
dobroci przekazywana w każdy możliwy sposób. To każda partia
szachów zapisana czułością w sercu. Jestem farciarzem, że mam
takich dziadków, wiecie?
I to jest piękne, że macie swój rytuał, swoją tajemnicę, że robicie coś wspólnie i że ma to dla Was takie znaczenie, taką symbolikę. To wspaniałe.. usłyszeć od dziadka po tylu latach nauki, że jest z Ciebie dumny :)
OdpowiedzUsuńPotrafisz dozować emocje...
A mój dziadek nauczył mnie w dzieciństwie grac w warcaby. I one chyba już zawsze będą kojarzyły mi się z nim..
Owszem, to jest wspaniałe uczucie:)
UsuńMnie z kolei warcaby nudzą. Może dlatego, że najpierw poznałem szachy?:)
Być może, ja z kolei do dziś nie umiem grac w szachy :]
UsuńNigdy nie pastowałam podłóg i mam szalona nadzieje, że kiedys będę miała okazje się tego nauczyć, bo we wszystkich ukochanych ksiazkach z mojego dziecinstwa ktos pastował podłogę, i wręcz ta prosta czynnosć jest dla mnie synonimem domu...
OdpowiedzUsuńZdrobnieniem od jakiego imienia jest Sisi? Macie naprawdę ciekawe imiona w rodzinie. Zawsze skarżyłam się mamie, że dała mi nudne imię, bo było krótkie i praktyczne. Może nie chciałabym nazywać się Ismena (tak, znam jedna Ismenę) ale taka np. Rozalia czy właśnie Ida to fajne imiona ;)
Ciągniesz swoją opowieść o szachach i Dziadku i pozwalasz odpłynąć... A moja mama gra na gitarze. Lepszej, bardziej bajkowej atmosfery nie umiem sobie wyobrazić.
Tata kiedyś uczył mnie grać w szachy, ale nie lubiłam tego. Byłam ambitna, ciągłe przegrywanie z rodzeństwem było dla mnie upokorzeniem. Nie chciałam grać. Byłam na to za mała myślę. Uraz został, i teraz nawet nie umiem grać, mam niechęć do wszelkiej rywalizacji.
Myślę, że Twojego dziadka bym na pewno polubiła... A na pewno dogadała w kwestii historii i antyków. Bo gitarach to drugi mój ukochany konik.
W mojej rodzinie zawsze królowała historia, szczególnie anedgotki. Razem z nią ogród- nikt tak pieczołowicie nie zda ci relacji ze stanu naszego ogrodu jak moja babcia, która spędza w nim większość dnia. Na trzecim miejscu jest muzyka, śpiewanie przy gitarze... Nikt nie ma wykształcenia muzycznego, ale gitary są w domu trzy, wystarczy wieczorem pobrzdękolic, i masz całą rodzinę zaraz na karku... Dlatego rozumiem, świetnie rozumiem, czym dla Ciebie są szachy.
Możesz więc wpaść do mnie w jakąś sobotę i popastować podłogę, mówię ci, nic szczególnego, ale możesz mnie wyręczyć i się przy tym spocić jak mysz przysłowiowa XD
UsuńSisi to przezwisko od imienia Zofia. Dziadek w młodości mówił do babci że jest jego Sisi, jego cesarzową, królową i cóż...tak przylgnęło, my to trochę z przymrużeniem oka mówimy ze względu na jej despotyzm nieraz XD
A jedną Ismenę też znam XD
I może o to chodzi, żeby każda rodzina miała takie swoje rytuały właśnie, swoje świętości, małe rodzinne też święta. Bo tak się tworzy dom, nie ten ze ścian a ten w sercu właśnie.
Post daje dużo do refleksji...
OdpowiedzUsuńTwój dziadek jest cudownym człowiekiem.
A rytuał jest świetnym pomysłem na spędzenie wspólnie czasu. :)
Owszem, jest:)
UsuńI cóż, taki rytuał przydatny byłby każdemu. Bo rytuał tworzą też więzi:)
wciągnąłeś mnie. Boże, jak u Ciebie przyjemnie!
OdpowiedzUsuńZostaję, wrócę tu jeszcze nie raz.
Cóż, mogę rzec jeno że to miłe i ...rozgość się, czuj się jak u siebie:)
Usuńmasz naprawdę cudowną rodzinę, a co do odchyłów - chyba każda rodzina ma jakieś swoje ;)
OdpowiedzUsuńa teraz narobiłeś mi tylko ochoty na grę w szachy, a tu nie ma z kim, też mi się dobrze szachy kojarzę, dawno, bardzo dawno nie grałam, ale kiedyś bardzo je lubiłam, miałam z nimi dobre wspomnienia, nadal je mam, ponieważ gry w szachy nauczył mnie właśnie Tata, chodziłam nawet na kółko szachowe, byłam z tego bardzo dumna, nadal jestem, w końcu nie każdy umie grać w szachy! a moim zdaniem zdecydowanie jest to zajęcie, które powinniśmy umieć!
póki co z mamą jest lepiej, no i też trochę się sytuacja zmieniła, wiesz ona mi zarzucała, że jak miałam wolne, to miałam cały dzień wolny i mogą robić wszystko, co ona mi zaplanowała, ale nie do końca tak było, miałam swoje sprawy, swoje plany i często ją to irytowało, że on zaplanowała że ja coś zrobię, a ja nagle mówię 'nie', bo mam co innego dla siebie do zrobienia, a naprawdę dużo w tym domu robiłam, dużo jej pomagałam i nawet chodziłam z mamą czy za mamę do jednej z jej dwóch prac. ale teraz już zaczęłam ten staż, więc mam co robić, a wstawanie o 5 nie jest czymś super i muszę się przestawić i przyzwyczaić, ale i tak zamierzam dalej w domu coś robić, lubię dbać o dom, lubię gotować, ale przykro mi jest jak ktoś wymaga Bóg wie czego ode mnie i nie docenia tego, co robię.
wiesz, takie toksyczne znajomości są w jakiś sposób wyjątkowe, czasem to ci ludzie są inni niż wszyscy, co nas otaczają, czasem mają to coś, czego szukamy w ludziach. ja np. w M. lubiłam bardzo to, że rozmawialiśmy o wszystkim poza obgadywaniem ludzi (przez długi okres nie mieliśmy żadnych wspólnych znajomych), lubiłam nasze wspólne spacer, filmy, wieczory przy alkoholu. lubiłam to, że był, a czasem znikał, że bywał, ale w pewnym momencie zaczęło mnie to przerastać i wtedy zdałam sobie sprawę, że to toksyczna znajomość, a ja nie chcę być tylko na gorsze dni.
tak, było trochę melancholijnie, ale już jest lepiej :)
Z Poznania nie pochodzę, a sobota także jest u mnie dniem porządków ;) A szachy... Kiedyś ktoś mnie uczył, za małego, ale niewiele z tego pamiętam, niestety.
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że nie tylko Poznaniacy są tak skrzywieni xD
UsuńZawsze można się nauczyć na nowo:)
Apeluję o przyśpieszenie mojej adopcji! :D
OdpowiedzUsuńI wyjątkowo nie powtórzę tego, co zawsze, na temat Twojej rodziny, bo to przecież oczywiste xD
No i cóż, gratuluję wygranej i swojego małego święta :) 10 maja, dniem Kordiana :D
To kiedy wpadasz w końcu na rozmowę kwalifikacyjną?XD Jak wrócę z Indii?XD
UsuńTo też nie mów XD
Dziękuję, dziękuję:)
Na rozmowę? To nie mam co przyjeżdżać, bo wiem, że zawalę :D
UsuńAle ciągle pamiętam o kolacji! xD
Dobra,to na kolację, przy kolacji pogadamy XD
UsuńTo niech tak będzie :D
UsuńKuurcze wzruszyłam się, wiesz. Gdy napisałeś, że wygrałeś i Twój Dziadek tak się ucieszył. To musi być cudowny człowiek! Gratuluję wygranej!:)
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się jak mój ex uczył mnie gry w szachy. Graliśmy przy każdym spotkaniu. Nawet raz udało mi się go ograć, ale do dziś nie wiem czy rzeczywiście to zrobiłam, czy chciał zobaczyć jak się cieszę. Miłe chwile...
Owszem, jest cudowny:) I dziękuję:)
UsuńRozumiem, czy czasem nie chciał ci raz sprawić przyjemność:) Na pewno miłe wspomnienia...więc trzeba popracować na kolejne:)
Wzruszyłam pod koniec. To piękne; ta prawdziwa i szczera radość mistrza, gdy uczeń go pokona. Twój dziadek musi być niesamowitym człowiekiem, z wielką chęcią wzięłabym u niego lekcję szachów. :) No i oczywiście gratuluję wygranej! ;)
OdpowiedzUsuńMoże zupełnie nie na temat, ale pastowanie podłóg to najokropniejsze okropnieństwo pod słońcem - przynajmniej już wiem, że jak kiedyś się wyprowadzę, koniecznie obłożę sobie dom płytkami. xD
Owszem, to było piękne, to była ważna i wzruszająca chwila. Godna zapamiętania na zawsze. I jest niesamowity w ten ludzki, naturalny sposób. I dziękuję:)
UsuńA ja już przywykłem XD Chociaż nie powiem, że to moje ulubione zajęcie XD
Od samego początku, jak tylko napisałeś, że dziadek powiedział "idziemy w plener" ja wiedziałam, że chodzi o szachy :D Jeszcze dzisiaj czytając "Mistrza i Małgorzatę", był bardzo ładny wątek. Szatan grał w szachy z kotem. Ach, jak ja uwielbiam tę książkę! Chciałabym mieć takie szachy jak oni mięli... ;)
OdpowiedzUsuńMój dziadek uczył mnie gry w szachy i w warcaby. Ogarnęłam obydwie i nie wiem ile wtedy miałam lat, niewiele. Pamiętam, że w podstawówce byłam jedynym dzieckiem mającym pojęcie o jakiejkolwiek strategii. ;]
I wreszcie uczeń pokonał mistrza.
Nietrudno było się raczej domyślić XD I też kocham ją miłością szczerą, bogowie. Chyba trudni napisać coś, co przebija historię zrodzoną w głowie Bułhakowa.
UsuńI dobrze, że cię uczył, bo strategia w życiu to cóż..ważna rzecz nieraz:)
Otóż to:)
Piękna historia. Wzruszająca bardzo. Nigdy nie mogę się nadziwić ludziom mającym w sobie tyle mądrości. Zdecydowanie Twój dziadek taką osobą jest i nic, tylko chłonąć od niego te piękne sentencje i wykorzystywać, gdy będzie trzeba. Ja w szachy zawsze grałam z M., ale również za każdym razem przegrywałam.
OdpowiedzUsuńJa też nie. Chociaż żyję ze swoim dziadkiem na co dzień...potrafi mnie zaskoczyć. Tak samo jak babcia. Mądrzy ludzie, piękni ludzi i dlatego dziękuję bogom wszelakim, że mogli mnie wychowywać.
UsuńMoże kiedyś z kimś wygrasz:)
Ależ nie wątpię. Dziękuj, dziękuj :)
UsuńHoho... może.
Jak się postarasz to na pewno:)
UsuńSzczęściarz z Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńdobrze, że w nagrodę nie musiałeś pastować tej podłogi :P
Ano szczęście, tym bardziej, że przez wyjazd nie będę pastował podłogi przez kolejne parę tygodni XD
UsuńAle z drugiej strony - mięśnie można sobie wyrobić :p taka darmowa siłownia :p
UsuńMięśnie mi joga wyrabia, starczy XD
UsuńDla mnie w tej notce jest coś pięknego. Może nawet nie zdajesz sobie z tego sprtawy, ale w Twoich słowach czuć miłość jaka panuje w Twojej rodzinie. Szczerze zazdroszczę każdej osobie, która może pochwalić się tym, że ma prawdziwą rodzinę, z własnymi tradycjami, zachowaniami jakich inni ludzie nie rozumieją. To po prostu piękne.
OdpowiedzUsuńTak jeszcze dodam, że od tej chwili obserwuję :)
xwelcome-to-my-circusx.blogspot.com
Cóż...bo po prostu się kochamy i nie będę udawał, że jest inaczej, krygował. Mamy też swoje ciemne sprawki wobec siebie, bywamy dla siebie niemili, ale w ostatecznym rozrachunku cóż..właśnie miłość wygrywa.
UsuńZawsze może kiedyś uda się taką rodzinę sworzyć:)
tak miło się to czytało, wzruszająca opowieść. rodzina jest najważniejsza, bliscy są wszystkim. Mieć wspaniałych bliskich to skarb, nie wszyscy mają takie szczęście. Czytając to wszystko sama się uśmiechałam i na myśl zaczęły mi przychodzić wszystkie chwile spędzone z dziadkami, poczułam taką radość, że ich mam, zawsze są gdy ich potrzebuję i bardzo cenię czas z nimi spędzony, mogę nawet milczeć w ich towarzystwie, już jest inaczej. Tak to z całą rodziną, od rodziców też można się wiele nauczyć, musimy doceniać, że ludzie których kochamy SĄ.
OdpowiedzUsuńWiem że nie mają, dlatego to doceniam. Tym bardziej że wiem też z własnego doświadczenia, przez mojego ojca, że w rodzinach, domach nie zawsze się szczęśliwie układa właśnie.
UsuńOtóż to, świetnie powiedziane. Bo oni są. Po prostu.
Pochłonęłam Twój post ze wzruszeniem, lekką zazdrością i uśmiechem :)
OdpowiedzUsuńBrakuje mi takich relacji z Dziadkiem...
Pozdrawiam ciepło :)
Ja wiem że mi za parę, paręnaście lat też będzie relacji takiej brakowało ale...po prostu póki co doceniam co jest. Kocham, uczę się, kolekcjonuje chwile z tak cudownym człowiekiem:)
UsuńOstatnio wszyscy ryczeli u mnie na blogu, teraz ja ryczałam u Ciebie xD też musisz zainwestować w wirtualne chusteczki, nie ma bata xD
OdpowiedzUsuńA tak serio... tak, cały czas myślałam o tym, że jesteś cholernym farciarzem mając takich Dziadków :) Te Wasze szachy przypomniały mi, jak skradałam się do pokoju mojego Dziadka o czwartej nad ranem i graliśmy w karty. Miałam sześć, siedem lat... Niestety odszedł jakieś dwa lata później, ale pilnuje mnie cały czas i nawet pisałam kiedyś o tym :) Twój Dziadek jest Twoim prawdziwym nauczycielem życia. Miał łzy w oczach, bo choć Ty powidziałeś "mat", to i On wygrał na swój sposób. Nauczył Cię szczęścia, walki o swoje, był przy Tobie, a Ty w końcu wygrałeś, pokazałeś mu, że jesteś silnym facetem, który nie poddał się, choć czasem było ciężko. :)
Dżizus...dobra, już nie będę, mogę znowu się pobawić w błazna XD
UsuńBo jestem:) Mam świetną rodzinę a doceniam to też dlatego, że wiem, że w rodzinach może być rożnie, bo i u nas zawsze różowo nie było. Ale w ostatecznym rozrachunku cóż...jestem właśnie farciarzem:)
I tak,pamiętam jak pisałaś o swoim dziadku:)
I jest. Jest wspaniałym nauczycielem w każdym aspekcie. Każde nauczanie wychodzi mu cudownie.I masz rację, tym razem cóż...znowu wygrał:)
Szachy, szachy, szachy <3 . Uwielbiam. Kiedyś nauczył mnie w nie grać wujek. Teraz niestety nie mam z kim grać - od czasu do czasu przychodzi mój brat z którym swoją drogą bardzo lubię grać, bo zawsze wygrywam, jednak czekam, aż nadejdzie ten dzień, kiedy historycznie "skopie mi tyłek" w szachach. ;)
OdpowiedzUsuńW sumie nigdy nie zastanawiałam się dlaczego tak lubię szachy i chyba właśnie po raz kolejny otworzyłeś mi oczy KRÓLICZKU. ;) Życie jest jak szachy - nie można się poddawać i zważać na każdy ruch, uczyć się na błędach - masz na prawdę wspaniałego dziadka. Super, że poświęca Ci tyle czasu. Mogę Ci jedynie pozazdrościć i powiedzieć, że zawsze własnie taki dziadek mi się marzył. :)
To poczekaj, poczekaj, na pewno już niedługo czeka cię klęska XD Ale jak to mówi mój dziadek, przegrana też piękna być może:)
UsuńNie śmiej się z mojego domowego przezwiska, ja wiem że to śmieszne że do mnie w tym wieku mówi się per Króliczku xD Ale nic nie poradzę XD
I tu nie zaprzeczę, jest wspaniały.
Ciebie też mamy adoptować?XD
Okej, czekam na piękną przegraną. :D
UsuńNo ja się nie śmieję! To jest.... słodkie! :D KRÓLICZKU!
A jest taka możliwość?? Jeśli tak, to ja bardzo chętnie. Mogę nawet te podłogi w zamian pastować. XD
Dobra dobra :P
UsuńChyba jest, my dużo ludzi częściowo adoptujemy XD
Świetnie to napisałeś. A ja teraz idę rozłożyć szachy i zagram z chłopakiem, choć zdaje sobie sprawę, że nie wygram. Ale może kiedyś nadejdzie taki dzień i też będę miała swoje święto/ :)
OdpowiedzUsuńOtóż to, może pewnego dnia się uda:)
UsuńA ja powiem tylko tyle,że Ci zazdroszczę, bo masz tak rodzinnie mimo wszystko, nawet jak macie swoje docinki itp. To zazdroszczę wyzwań książkowych a teraz wyjścia w plener :P Po prostu chciałabym mieć takiego dziadka, albo w ogóle kogoś kto by był taki typowy, ciepły... Eh :P
OdpowiedzUsuńNo i gratuluje wygranej :)
Bo te docinki tak naprawdę są dozowane z pewną czułością w większości przypadków:) I wiem że mam szczęście, że właśnie nie każdy ma w swoim życiu takiego Stefanka...dlatego tym bardziej to doceniam.
UsuńI dziękuję:)
No właśnie widać,że z czułością :)
UsuńJa chciałabym bardzo, tęsknie wręcz choć tego nigdy nie miałam...
Wiesz- zawsze jest nadzieja, że taki dom można stworzyć samemu, w przyszłości:)
UsuńTak, Twój dom przypomina dom Borejków z dziadkiem - myślicielem na czele :)
OdpowiedzUsuńWczoraj Ciacho uczył mnie grać w szachy na komunii :P Ale zdążył mi tylko opowiedzieć jak ustawić pionki i jakie ruchy mogą te pionki robić :P Potem zawołali nas na jedzenie i jak wróciliśmy to do szachów dobrał się kuzyn :P Morał z tego taki, że nie miałam pojęcia, że to tak powszechna w dzisiejszym e-świecie gra.
Po drugie - u mnie się podłóg nie pastuje, z tego powodu ubolewam. Bo wypastowana podłoga jest o wiele ładniejsza niż ta umyta naprędce :/
Co jeszcze miałam napisać... A... Twoja mama się daleko nie rozminęła z dopasowaniem Ci imienia: też dużo piszesz :P
A wiesz, że to nieraz słyszałem. Że mój dom jest Borejkowy taki:) Przez dziadka, przez to że mam siostrę Idę, przez te poznańskie dziwactwa nawet...także cóż, może coś w tym naprawdę jest:)
UsuńJednak ta rozrywka nie umiera:) Uczcie się dalej, uczcie:)
Jest ładniejsza..ale trzeba w to włożyć wiele wysiłku.
Coś w tym jest XD
Tak tak, wiem, pamiętam, bo mi już to pisałeś :P Może sama bym na to nie wpadła, gdybyś sam nie zwrócił mi na to uwagi po mojej recenzji "Kwiatu kalafiora" :D
UsuńDomyślam się, że oprócz tego, że można się ruszać tymi pionkami w określony sposób, są jeszcze jakieś techniki gry, prawda? :P
A fakt, było to przy okazji recenzji, masz rację:)
UsuńOwszem, po prostu są rozgrywki, można je prześledzić. Znaczy...są określone strategie. Jak mat w 3 ruchach. Ale w szachach też dobrze unikać schematów:)
A ja zawsze z dziadkiem w karty grałam. Oczywiście, wygrywałam, no ale powiedzmy, że oboje wiedzieliśmy, że podmieniałam karty, zua ja :P
OdpowiedzUsuńI tak ładnie to napisałeś, że aż się człowiek wzrusza, pozazdrościć takiej rodzinki :) A ze mną nic w scrabble nei chce grać bo mnie wyśmiewają że "a zachciało Ci się" :(
O, karty też są super. Ale ja gram głównie z kumplami w brydża, którego z kolei nauczyła mnie...mama, która ogrywała zawsze wszystkich kumpli ze studiów na kasę XD
UsuńTo przyjedź do nas na partyjkę XD
To podwójne szczęście, moja mama zawsze uważała że nie potrafi się z dziećmi bawić, ani z dziećmi grać w cokolwiek więc od tego był dziadek i tata XD
UsuńOKEJ! :D
Rozumiem. Taki mieli "etat"XD
UsuńTo kiedy wpadasz?XD
Wiemy, że jesteś farciarzem ;)
OdpowiedzUsuńZawsze chciałam nauczyć się grać w szachy. Może nigdy nie myślałam o tym jak o metaforze życia, ale podobało mi się, że to nie jest zwykła gra, lecz pobudzająca do myślenia. Robiłam podchody, czytałam książki ale siedzieć samotnie nad planszą przeznaczonych dla dwóch osób to żadna przyjemność.
Zazdroszczę tak dobrych relacji z rodziną. Takiej bliskości i celebrowania chwil spędzonych razem.
Najważniejsze, że ja to wiem i doceniam o:)
UsuńWłaśnie o to chodzi, szachy przede wszystkim każą myśleć...też jak życie:)
I to prawda, samemu to żadna zabawa. W ogóle to nawet niemożliwe.
I nie zaprzeczę, że mam świadomość, że tego można zazdrościć nieraz.
Wiesz, że w Lublinie na placu w centrum miasta są takie stoliki w szachownicę, przy których ludzie grają w szachy, przynosząc ze sobą tylko figury? :D To jest fajne, mimo że częściej panowie po prostu tam siedzą i gadają, zamiast grać. Moja znajomość tej gry (albo sportu, bo niektórzy i tak to interpretują :D) kończy się na możliwych ruchach konika, także nie mogę nic więcej dodać... Oprócz tego, że naprawdę masz niesamowitych Dziadków. Takich do "pozazdroszczenia", ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
OdpowiedzUsuńTo takie są też w Kostrzynie nad Odrą. Ja w ogóle myślę, że w Poznaniu też gdzieś takie mamy, ale my z dziadkiem jesteśmy przywiązani do naszej szachownicy:)
UsuńI mam, wiem to, dlatego ich doceniam tak bardzo:)
Gdyby nie były u nas w centrum, to dalej nie wiedziałabym o ich istnieniu, więc całkiem możliwe, że i w Poznaniu gdzieś są :D
UsuńRozumiem:) Ale jakoś nie pali mi się do szukania ich XD
UsuńSzachy to bardzo fajna gra, tez lubię w nią grać. Nauczył mnie brat gdy byłam mała i z nim grałam. Niestety był zbyt dobrym przeciwnikiem i zawsze z nim przegrywałam. Trochę zostałam zniechęcona do tej gry, ale w gimnazjum musiałam zapisać się na szachy, które były zamiast lekcji wf-u, a ta lekcja była z kolei wtedy gdy miałam zajęcia w muzycznej. I moja gra się poprawiła. Obecnie wcale tak źle nie gram, a nawet nauczyłam grać w szachy młodszego brata.
OdpowiedzUsuńGratuluję wygrania z dziadkiem :) Mi też udało się wygrać ze starszym bratem, a młodszy odkąd zapisał się na kółko szachowe zaczął ze mną wygrywać.
Słyszałam porównanie szachów do walki, mój nauczyciel porównywał każdą figurę do postaci znajdującej się na polu bitwy (np. mówił,że nie należy mówić na hetmana królowa, bo na bitwie to królowa w zamku siedziała ). Ale porównania szachów do życia jeszcze nie słyszałam. Chyba coś w tym jest.
Bo to nieraz zniechęca, stale przegrywać ale..jednak mnie mobilizowało. Bo też nie tylko o grę chodzi zawsze, a o ten czas z dziadkiem spędzany.
UsuńNo proszę, to przekazujesz tajemną wiedzę szachową XD
I dziękuję:)
Dlatego ja rzadko właśnie mówię królowa. Zasadniczo, to jest gra właśnie oparta na wojnie XD
To fakt, jesteś farciarzem. Ja z moimi dziadkami nie miałam takiego fajnego kontaktu.
OdpowiedzUsuńA gry w szachy bardzo zazdroszczę, bo zawsze się chciałam nauczyć, ale u mnie w domu nikt nie potrafił grać.
Ja mam tylko z jednymi dziadkami w sumie kontakt. Ale to i tak już właśnie dużo.
UsuńZawsze można nauczyć się choćby przez internet, grając z ludźmi po drugiej stronie monitora:)
Ja chciałam kiedyś zacząć grać w szachy, ale brakowało drugiej osoby z pasją, która nie robiłaby tego "dla świętego spokoju", żebym przestała marudzić. Nadal nie wiem jak trzeba poukładać te wszystkie figurki, a gdy stoją już dobrze, to trudno mi je "opanować". Fakt, szachy to gra, której trzeba poświęcić dużo czasu i uczyć się na błędach. Szczęściarz z Ciebie, że masz przy sobie taką wspaniałą osobę.
OdpowiedzUsuńRozumiem o co chodzi. Bo to żadna przyjemność grać z kimś, kto się czuje do tego przymuszony, to się wyczuwa niestety.
UsuńI wiem to i dlatego doceniam swoich dziadków:)
fajna ta Twoja rodzinka ;D czasem mam wrażenie że jak z jakiejś książki, może to przez sposób w jaki piszesz ;)
OdpowiedzUsuńco do szachów, zawsze chciałam nauczyć się w nie grać ale cóż..w mojej dużej rodzinie nikt w nie nie grywał... jedynie warcaby, bardzo mi się z dzieciństwem kojarzą ;D
i gratuluję wygranej ;) myślę że taka wygrana, po tylu latach cieszy zdecydowanie bardziej ;)
Dużo osób mówi mi, że u mnie w domu jest trochę jak w Jeżycjadzie M. Musierowicz..cóż, też mieszkamy na poznańskich Jeżycach XD
UsuńZawsze można się jeszcze nauczyć:)
I dziękuję:) Zdecydowanie!
a no właśnie Jeżycjada, wiedziałam że z czymś mi się to kojarzy! ;D
UsuńTo widzisz, wszystkim jednak z tym XD
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńnigdy nie jarały mnie szachy przez neta, chyba bym nie umiała tak grać, ja muszę mieć prawdziwą szachownicę! cóż muszę więc poczekać aż łaskawie rodzeństwo zawita do domu!
OdpowiedzUsuńniestety tak bywa, wczoraj mnie mama bardzo zdziwiła, mówię jej, że ugotowałam obiad na następny dzień (czyli na dzisiaj) i że nic nie musi robić, a ta do mnie, że mam szczęście, że to zrobiłam. jakby mnie co najmniej miała jakaś kara spotkać za to, jakbym go nie zrobiła?! zdziwiła mnie tym bardzo, ale powstrzymałam się od jakiegokolwiek komentarza
to nie jest człowiek za którym można w ogień wskoczyć. on nigdy by za nikim nie wskoczył (takie mam wrażenie), tylko albo by uciekł z miejsca takiego, albo by stał i wygłosił swoją długą przemowę, jak może się sam z ognia wydostać. jest specyficzny, ale i toksyczny, a u mnie jest w porządku wszystko, najważniej, że psychicznie też czuję się od dłuższego czasu (poza kłótniami z mamą) dobrze, więc szkoda, żebym jechała i się nabawiła jakiś niepotrzebnych myśli!
(jeszcze) nigdy nie nauczyłam się gry w szachy. podziwiam ludzi, któzy w to grają, też kiedyś opanuję te sztukę. nie sądzę jednak, zeby wciągnęło mnie to na długie lata, czy nawet godziny - ta gra jest chyba za mało ekscytująca.. a może tak mi się tylko wydaje, bo nie umiem grać?
OdpowiedzUsuńBo po prostu dla każdego co innego, można rzec:) Ja mogę tak siedzieć przez parę godzin, ktoś inny nie musi:)
UsuńGrałam z mężem, grałam z synem - jeszcze nigdy nie wygrałam, chociaż momentami byłam o milimetr od wygranej. Czuję, że to brak woli wygrywania. Zawsze tak miałam, że nie zależało mi na wygranej i przeważnie uwalę każdą grę, w której chodzi o wygraną. Psycholog pewnie umiałby zinterpretować tą niechęć do grania czy współzawodnictwa ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję Wielkiego Dnia, nie dziwię się, że jesteś z tego dumny, to jakby symboliczne otwarcie nowego etapu :)
Może coś w tym jest, może trzeba być nieraz zaciętym i upartym, żeby wygrać. Ja wygrałem pierwszy raz, więc się po prostu cieszę:) Bo to było coś więcej, taki pojedynek z mistrzem:)
UsuńOtóż to:) Dziękuję:)
Chyba powinnam dziękować Górze, że trafiłeś na mojego bloga, bo dzięki temu ja trafiłam tu. I dałam się oczarować. Człowiek, który pisze o szachach w taki sposób, musi być dobrym człowiekiem. :)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że wygraliście oboje - i Ty, i Dziadek :) Swoją drogą, pozazdrościć takiego nauczyciela.
Będę wpadać!
Um...raczej po prostu lubi szachy:)
UsuńOwszem. To była wygrana dla każdego, dla każdego w inny sposób:)
Cóż, miło:)