Wczorajszego wieczora trafiłem do baru
Fredsa, o którym już kiedyś pisałem przy okazji naszego projektu
„Love letters”.Nie pójść nie wypadało tym razem, ale też i
nawet nie o to szło. Chciało się tam pójść, bo koncert grał
jeden z moich bardzo dawno nie widzianych znajomych, Jasir.
Jasir jest z pochodzenia Libańczykiem
urodzonym w Berlinie. W połowie wychowywał się w Niemczech, w
połowie w kraju jego rodziców, dlatego od zawsze żył na styku
kultur. Poznaliśmy się ładny szmat czasu temu podczas pewnych
warsztatów artystycznych w jego rodzinnym mieście.
Pod Berlinem znajduje się bowiem
pewien „ośrodek” zajmujący się integracją społeczną. I tak
podczas warsztatów filmowych, muzycznych, aktorskich, malarskich
etc. obala się choćby polsko-niemieckie stereotypy, integruje się
młodzież pochodzącą z Izraela z młodzieżą niemiecką, pokazuje
się młodzieży niemieckiej i polskiej że nie każdy wierzący w
Allaha to terrorysta...długo by opowiadać, w każdym razie w
miejscu tym działy się zawsze bardzo pozytywne i kreatywne rzeczy,
a ja miałem szczęście przez kształcenie muzyczne i to że mam
blisko do Berlina w paru projektach uczestniczyć. Jako integrowany,
a potem jako integrujący. Cudowne wspomnienia stamtąd przywiozłem
i wiele ważnych kontaktów, bo często pracowali tam wspaniali
ludzie, tacy też jak Jasir.
W każdym razie Jasir wczoraj miał
kameralny koncert ze swoim zespołem u Fredsa w barze. Co śmieszne,
wiedziałem że mój berliński znajomy ma grać w naszym mieście,
ale dopiero parę dni temu dowiedziałem się, że gra u mojego
innego znajomego. Świat jest bardzo mały, nie sądzicie? Czasem mam
wrażenie że tak mały, że to zobowiązuje chyba do jakiejś
nienawiści. Ale o tym później
Muzyka, jaką grają Jasir z zespołem
może być określona chyba jako etniczna w dużej mierze. Pachnąca
pustynią, rozgrzanym pisakiem i słonym ale błękitnym morzem.
Parę lat temu, kiedy ostatni raz
byliśmy ze sobą na warsztatach, żartowaliśmy, że powinniśmy
kiedyś wystąpić razem na scenie tak na poważnie, jakiejś
prawdziwej scenie, a nie warsztatowej tylko. I pomimo tego, że ja
byłem parę razy u Jasira, on u mnie w Poznaniu kilka i poznawał
nasz kraj, nigdy do tego nie doszło.
Oczywiście, jako że nie znam
arabskiego ni w ząb ( a tego jeżyka używa Jasir w swojej muzyce)
śmiałem się wtedy, te kilka lat temu, że ja to mogę mu na
skrzypcach przygrywać, a tak to tylko jedną piosenkę mógłbym z
nim zaśpiewać, żeby mu image'u scenicznego nie popsuć. Taki nasz
wspólny żart, którego nie pamiętałem ani troszkę z tych
warsztatów- bo tam to razem właśnie śpiewaliśmy.
Ale Jasir nie puścił tego w
niepamięć...dlatego stała się rzecz, której nienawidzę.
Tak więc znajomy mój, jedyny w swoim
rodzaju, ze sceny powiedział, że w tym mieście mieszka jego
przyjaciel który nauczył go dużo o tym pięknym kraju ( piękny
kraj? Chyba tylko ktoś o takim sercu jak Jasir może się nim nieraz
zachwycać w taki sposób!) i chce, żeby zaśpiewał z nim piosenkę.
No to już wiedziałem, że jestem stracony, wciągnięty na scenę (
bo odmówić nie można przecież, nigdy! ) i musiałem szybko
przypomnieć sobie w głowie tekst.
Niechętnie bo niechętnie, bo nie
lubię takiego zaskoczenia, mimo wszystko ze śmiechem wszedłem na
tą scenę i jakoś to wyszło. Może dlatego, że w samym barze u
Fredsa zawsze panuje luźna, sympatyczna atmosfera, może dlatego, że
ta piosenka sama niesie, może dlatego, że już to razem ileś tam
lat temu w zabawie śpiewaliśmy. Kocham „Desert rose”, bo o ten
kawałek chodziło-i zawsze czuję ten rozpalony piasek uderzający w
twarz, zawsze śpiewając to czuję pragnienie o pustynnej róży.
Zawsze gdy to słyszę myślę o kolejnej podróży i poszukiwaniu.
Może dlatego, że ten kawałek łączy różne style i kultury, tak
troszkę?
W każdym razie nie dałem plamy,
bawiliśmy się na tej scenie u Fredsa jak za dawnych czasów. Muzyka
łączy ludzi, prawda? O tym już zresztą pisałem.
Po koncercie Jasir nie „zawinął od
razu kity” jak to mawiają.. Chciał jeszcze zostać, pogadać.
Zgłodnieliśmy oboje, dlatego wybraliśmy się do innej jeszcze
knajpy na chwilę, żeby zamówić coś treściwszego do jedzenia niż
to, co w ofercie tego wieczoru miał u siebie Freds. I wtedy się
zaczęło. Tak uroczy wieczór prysnął jak baka mydlana.
Wystarczyło wyjść na ulicę, zmienić lokal na taki, gdzie Jasir
nie jest znany jako muzyk, artysta. I od razu usłyszało się
wyzwiska typu „ciapaty” i widziało się nieprzyjemne spojrzenia.
Spojrzenia, które bardziej mnie bolały, bo Jasir nie do końca
zdawał sobie z nich sprawę albo udawał, że wszystko w porządku,
bo i tak nie rozumie ni w ząb polskiego i nie chce burdy robić.
Jedna nieprzyjemna sytuacja w innej knajpie i wszystko popsute.
Żółć podbiega do ust, smutek i
pytanie „dlaczego tak musi być, że jeden gryzie drugiego nawet go
nie znając?” jak zwykle nasuwa się boleśnie. „Ciapatych nie
obsługujemy”. Co to, 3 Rzesza i nie obsługujemy Żydów? Właśnie
tak? Osobne przedziały w tramwajach, bydlęce wagony?
Nic nie dotyka mnie, nie boli tak jak
nietolerancja. A spotykam się z nią bardzo często. I już nie w
stosunku do gejów i lesbijek na ulicy, nawet moja siostra, mająca
tą „odmienną orientację” zauważyła, że coraz rzadziej
spotyka się z brzydkimi określeniami gdy idzie ze swoją kolejną
dziewczyną za rękę na ulicę. Ponoć Poznań to jedno z bardziej
tolerancyjnych miast jeśli chodzi o homoseksualizm...czego nie można
powiedzieć o tolerancji wobec ludzi pochodzących z Bliskiego
Wschodu. Nie napiszę „Arabów”, bo moja bliska przyjaciółka,
Deniz, mająca część swoich korzeni i mieszkająca wiele lat w
Turcji uświadomiła mnie, że nie każdy muzułmanin czy człowiek
pochodzący z tego rejony geograficznego to Arab. A my mówimy tak
zwyczajowo, nie zastanawiając się. Wiecie, to tak jakby każdego z
Europy nazywać, dajmy na to, Niemcem. Fajnie? Jak ktoś ma swoją
tożsamość narodową,z której jest dumny, to już mniej, prawda? I
to już daje do myślenia. Jak mało wiemy a jak bardzo posługujemy
się stereotypami. Z niewiedzy rodzi się strach. Ze strachu
nienawiść. Odwieczne błędne koło.
(W ogóle Poznań ponoć i pod względem
etnicznym, narodowościowym etc. jest jednym z najbardziej
tolerancyjnych miejsc w Polsce jak mówią statystyki i sami
obcokrajowcy...więc zaczynam się zastawiać, czy one tak bardzo
kłamią, czy gdzie indziej jest jeszcze gorzej w naszym kraju? Ale
nie o tym miałem.)
Może ktoś się oburzy, ale mam
wrażenie, że ludzie mający te ciemniejsze oczy i semickie rysy,
wierzący w Allaha są „nowymi Żydami”. Powiecie, że
zwariowałem? Historia kocha zataczać krąg. O ile jeszcze człowiek
może nauczyć się na swoich błędach, o tyle ludzkość już nie
potrafi. Nieraz słyszałem już o „pogromie arabusów”, rzezi i
tak dalej. O namawianiu do tego, nie tylko w naszym kraju. Takie same
nastroje panowały przed stworzeniem 3 Rzeszy i pomysłami Hitlera,
wiecie? Hitler tylko jako pierwszy wprowadził je w życie, ale samą
ideę holocaustu jako takiego wymyślili Francuzi do spółki z
Amerykanami o czym się nie mówi, bo nie wypada. A pogromy Żydów
były dużo wcześniej przed ideą nadczłowieka. Bo robili macę z
dziecięcej krwi. Tak jak teraz każdy Muzułmanin podkłada bomby. I
porywa żony.
(Serio? Mama Deniz, mojej przyjaciółki
w połowie Truczynki, nie została jakoś porwana i mężowi który
praktykuje surowo Ramadan nie przeszkadza jej ateizm)
Fakt, że strach wobec inności to
instynkt pierwotny, fakt, że mechanizm pogromu jest stary jak świat
i działa też u zwierząt...ale o ile mogę się zgodzić z tym, że
to ma uzasadnienie, o tyle nie umiem tego przyjąć osobiście. Może
ten instynkt zatraciłem akurat. Może jestem uszkodzony pod tym
jednym względem.
Nie będę się rozwodził nad historią
jednak, nad mechanizmami działania społeczeństw, kto chce, pewną
analogię choćby z sytuacją Żydów przed II wojną światową
dostrzeże. I szczerze polecam tutaj książkę Umberto Eco „Cmentarz
w Pradze” choć o Muzułmanach nie ma tam ani słowa. Ale bystry
człowiek zauważy, ze zachowujemy się tak samo...już mniejsza o to
chyba.
Jasne, nie powiem, że problemu z
kulturą islamu nie ma. Mamy w Europie wielu ludzi po prostu
niedostosowanych, niewyedukowanych, głośno krzyczących fanatyków.
I właśnie tych fanatyków widać najbardziej. Nie mówię, że nie
ma konfliktu i tylko my, wspaniali Europejczycy ponosimy za to winę.
Bynajmniej. Wina jest po obu stronach, to bardziej skomplikowane, niż
się wydaje. Cały problem z terroryzmem który kwietnie w krajach
Bliskiego Wschodu, cały problem z prawami kobiet, obrzezaniem
dziewczynek, dżihadem- to nie są rzeczy, które nie istnieją.
Jasne. Tacy ludzie są. Ale gdyby tak pomyśleć...
Gdzie ich nie ma? Chrześcijanie mają
swoją Armię Chrystusa w USA i przemocą wręcz reagują na ustawy
aborcyjne w Teksasie. Buddyści nawet mieli swoich fanatycznych
walczących mnichów, choć ich religia z założenia głosi pokój (
jak chrześcijaństwo i wojny krzyżowe, co nie?). W każdym
wyznaniu, w każdej dziedzinie zrodzi się fanatyzm. Oszołomy
kochają naginać idee. Problem jest bardziej złożony może w
przypadku Islamu obecnie, bo wiąże się z wojnami i biedą,
wyzyskiem wcześniejszym tamtych krajów. Nie mi oceniać, problem
jako taki międzykulturowy jest faktem niezaprzeczalnym. I nawet moi
znajomi, gorliwie nawet wierzący w Allaha i jego proroka to
przyznają. Wiedzą o tym, jak katolicy polscy wiedzą w swoim kraju
o problemie z bogactwem kleru i wojnami o in vitro.
Bo widzicie, nie chodzi o to, że nie
ma problemu. Każda kultura ma coś za uszami. Każda ma coś
wspaniałego w sobie. Każda idea ma swoich oszołomów i krzykaczy.
A mnie boli po prostu, że za to tak bardzo nieraz obrywają ludzie,
którzy z tym krzykiem nie mają nic wspólnego.
Wiecie, co jest najśmieszniejsze?
Najczęściej to brzydkie określenie „ciapaty”, „arabus”
słyszałem od ludzi, którzy nigdy, ale to przenigdy nie mieli
kontaktu z kulturą Islamu. Największą nienawiścią , przynajmniej
w naszym kraju pałali zawsze ludzie, którzy owszem, słyszeli że
kuzynka kuzynki została porwana przez „Araba”, słyszeli o
zamachach, ale nigdy nie porozmawiali z nikim, kto wyznaje Islam albo
pochodzi z Bliskiego Wschodu- bo widzicie, to też nie jest tożsame,
a my wrzucamy uparcie wszystkich do jednego worka.
Najczęściej nienawiść słyszę
właśnie w ustach ludzi, którzy nie wiedzą. Nie znają, nie
dotknęli.
Może byłbym taki sam, gdybym nie
poznał?
Ale poznałem. Choćby ludzi, którzy
Islam wyznają. Jasira, Deniz, Zazę i wielu innych. Przeczytałem
Koran, w którym nie ma mowy o niewoleniu kobiety, tylko o szacunku
wobec niej. Poznałem Muzułmanów, którzy zakaz picia alkoholu
traktują jak katolicy seks przedmałżeński ( po zmroku można bo
Allah nie widzi mówione z przymrużeniem oka. Jakoś nie brzmi jak
fanatycy, co?). Poznałem zasadę „wyszywanek” i niezależności
kobiet w dawnym Iranie. Poznałem sufizm, najpiękniejszy jak dla
mnie odłam Islamu, który głosi cudowną mądrość w wielu
sprawach i naprawdę mnie zafascynował. Myślicie, że Islam to
tylko „dżihad” i „Allah akbar!”? Nic bardziej mylnego.
Polecam właśnie zgłębić choćby sufizm albo parę innych odmian
Islamu ( ten po prostu jest mi najbardziej znany i najbliższy).
Poznałem wspaniałą kuchnię krajów Bliskiego Wschodu. Poznałem
ludzi, kulturę, zgłębiłem perskie poematy, mówiące nie tylko o
Bogu, ale i o miłości piękniej niż poemat o nazwie Kamasutra,
połykałem książki Orhana Pamuka i Elif Safak, tureckich pisarzy.
I doszedłem do wniosku, że ta kultura jest wspaniała. Naprawdę,
jest kulturą rozsądku, pochwały piękna i harmonii u korzeni. Nie
ma się czego jej bać.
Bać można się krzykaczy,
fundamentalistów, jak w każdej religii, kulturze. Ale, do kurwy
nędzy nie można mierzyć wszystkich jedną miara. Karać kogoś za
błędy cudze i propagandę w TV, bo też ma ciemne oczy. Ma ciemne i
jest gorszy? Dobrze, niech przy okazji spojrzy w moje które też są
czarne i da mi tak samo po mordzie.
Nie rozumiem tego braku szacunku,
niezrozumienia. Nie umiem pojąć, to boli, rani. Wszystkie
określenia „czarnuch”, „ciapaty”, „pedał”, „jebany
rusek”...wszystkie je biorę też do siebie. Bo jeśli nie szanuje
się jednego istnienia- tak samo nie szanuje się dalszych.
Ja nie chcę nawet tego nieraz
zrozumieć. Ale tych wszystkich głosicieli nienawiści jest mi
nieraz żal. I to samo powiedziałem też panu który „nie
obsługuje ciapatych”.
Wyszliśmy z Jasirem więc, nie robiąc
awantury, bo...po co nieraz? Nie jesteś w stanie nic wyjaśnić, nie
jesteś w stanie nieraz sprawić, żeby klapki spadły z oczu i
niekoniecznie chcesz za to nieraz płacić złamanym znowu nosem.
Może ja jeszcze swoim...ale niech Jasir dalej może się łudzi, ze
to piękny kraj.
Kraj piękny tylko ludzie kurwy, co?
W ogóle mam wrażenie, że taki
ośrodek jak jest pod Berlinem i u nas by się przydał. W Poznaniu,
w Warszawie, w Krakowie...w ogóle, wszędzie na świecie przydałyby
się takie miejsca. Ale nawet jeśli chcą, wołami się tam ludzi
nie zaciągnie. Tylko jest szansa, że chociaż ktoś otworzy oczy i
przestanie się barykadować w okopie swojej nienawiści i niewiedzy.
Wróciliśmy do baru Fredsa, tam
pogadaliśmy jeszcze trochę. Zostałem zaszczycony zaproszeniem na
ślub Jasira we wrześniu, wielkie muzułmańskie wesele. Jego przyszła żona jest rzeźbiarką. Liczę na przenikanie się sztuki i kultur, ot co. Na takim weselu w sumie jeszcze nie byłem, ale mam wrażenie, że będę się lepiej nawet
bawił popijając tam kawę murro, jak to mówią na gorzką mocno
parzoną kawę w Libanie, niż na tradycyjnym polskim, gdzie leje się
wódka. Tylko muszę znaleźć partnerkę. Ktoś chętny?
A tak na poważnie jeszcze...wracając
do domu po tym z jednej strony pięknym, z drugiej strony ciężkim
wieczorze myślałem jeszcze o tym, że żałuję, że ludzie nie są
nieraz jak muzyka. Że nie potrafią przenikać się czule, bez
barier, jak dźwięki, które pomimo oczywistych różnic potrafią
razem współbrzmieć pięknie.
Albo inaczej- ludzie to potrafią.
Tylko nie chcą. Nie wiedzą może, że mogą. I to jest cholernie
dobijające. Może jeszcze cała nadzieja w tych, co chcą nieraz?
Nie boją się, poznają, dotykają i okazuje się, że to bywa
świetne?
Spytałem w ogóle Jasira jeszcze, co
znaczy słowo „aman” które występuje w tekście „Desert rose”.
„Aman” w języku arabskim oznacza „pokój”. Każdy z języków,
który znam, ma to słowo. Występuje w nim. Więc dlaczego pokój
jest tylko mrzonką, skoro wszyscy znamy jego pojęcie? Totalny
absurd.
P.S. Wiecie, że Cheb Mami, który
śpiewa ze Stingiem w tym kawałku nie zna ani słowa po angielsku?
Jak ludzie chcą zawsze się porozumieją. Muzyką, gestem,
uśmiechem. Znów to pokazuje, że trzeba po prostu chcieć, pomimo
różnic. Bariery w tym świecie nie istnieją. Istnieją w naszych
głowach.